Mohikanowie paryscy/Tom VIII/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Pogadanka miłosna.

W chwili gdy Nana zamykała drzwi, gdy Regina napoły omdlała padła na fotel, Petrus wychodził z oranżerji, blady, z czołem potem oblanem, ale z oczyma promieniejącemi radością.
I rzeczywiście, jeżeli duszę czystą i serce prawe zgrozą i wstrętem przejął ten tajemny dramat, którego był świadkiem, za to męczeńskie położenie Reginy ukazało mu się w całej wielkości, a głębokie współczucie, jakie w nim obudziła ofiara, prawie zasłoniło mu kata.
Petrus zwolna zbliżył się do Reginy, ale ona słysząc go podchodzącego, zarzuciła obie ręce na twarz i pozostała w postawie skazańca mającego usłyszeć wyrok.
Rzekłbyś, iż obawiała się, ażeby hańba jej męża i występek matki nie odbiły się na niej; z obawy więc, ażeby kochanek nie zobaczył jej rumieńca, zakryła twarz pięknemi rączkami.
Petrus zrozumiał walkę, jaka toczyła się w niej, wstydliwe wzruszenie, jakie w niej się zbudziło: ukląkł na jedno kolano, a głosem cichym lecz silnym, mówił, a raczej szeptał jakby piosnkę dla uśpienia dziecka:
— O, moja piękna Regino, kochałem cię tylko tak, jak młodą panienkę; teraz czczę ciebie, jak męczennicę! Zbrodnia, której jesteś ofiarą, zamiast padać na ciebie i kalać twą szatę niewinności, przeciwnie, całą twą piękność w oczach moich wyświeca! Możesz więc patrzeć na mnie bez wstydu i bez obawy, bo to ja raczej wstydzić się powinienem, żem jest tak ciebie niegodny. Od tej chwili jesteś dla mnie świętą, a miłość moja się wzniesie nad powszednie uczucie, by dosięgnąć mogła aż do ciebie. O! Regino, kocham cię, kocham!... mam dla ciebie tę cześć, jaką miałbym dla matki, gdyby żyła; mam dla ciebie niewymowną czułość, jaką miałbym był dla siostry, gdyby siostrę dało mi niebo.
Regina opuściła ręce w dłonie malarza, odsłaniając twarz, wyrażającą głębokie uczucie wdzięczności.
Petrus mówił dalej:
— Przed chwilą mówiłem ci, żeś mnie wróciła do życia, że ukazałaś mi prawdziwy cel istnienia. Otóż teraz, z kolei ja, jak to mówiłaś temu człowiekowi, ja ci podaję rękę, ja cię podnoszę. A tak, ręka w ręku, przykuci jedno do drugiego, silniejsi będziemy przeciw złemu i nie ulegniemy ludziom, zbliżając się do Boga!
Blady uśmiech zarysował się na ustach Reginy.
— Popatrz teraz na mnie, Regino, mówił dalej Petrus, tak jak przed chwilą chciałaś, ażebym ja patrzył na ciebie. Ja nie pytam tak jak ty pytałaś mnie, czy ciebie kocham, ja ci powiadam wręcz: „ty kochasz mnie.“ Serce mi pęknie słysząc te słowa: „ty kochasz mnie!“ Wszystko, co ciemne było we mnie, wyjaśnia się na słowo Boskie, wszystko smutne pierzcha, co było dobrego, staje się lepszem, co było złego odchodzi! Noc panowała w mem sercu, a teraz miłość twoja panuje w niem i rozszerza się jak gwiazda najpiękniejsza.
Regina patrzyła na niego i słuchała z radością: czuła, że się odradza pod dźwiękiem słów, pod promieniem spojrzeń młodzieńca. On mówił wciąż:
— Kocham cię!... nie słuchaj innego głosu prócz mojego, Regino; nie myśl o niczem tylko o mnie, moja uwielbiona, nie patrz na nic tylko na moją miłość. Pozwól mi się kołysać słowy tak, jak łódka kołysze się na falach, jak kwiat kołysze się na łodydze. Kocham cię! zapomnij o ziemi dla tego słowa, umrzyjmy dla świata, i niech miłość nasza będzie wielkiem wniebowstąpieniem!
I powoli, w miarę jak mówił, twarz Reginy przybierała wyraz naturalny, barwiła się wszystkiemi kolorami szczęścia.
Harmonijne słowa Petrusa odbrzmiewały w niej, jak akordy rozkoszne. Wpół powstrzymana boleścią, która jeszcze głucho rozbijała się w głębi jej duszy, jak huk odległego pioruna, wpół porwana radością oblewającą ją, jak ciepły promień wiosenny, Regina schyliła się ku młodzieńcowi wciąż klęczącemu przed nią, objęła go w ramiona, i szepnęła z kolei:
— Kocham cię, kocham cię!
Ale szepnęła tak cicho, że słowa te otarły się o niego, jak oddech: oczyma raczej pochwycił słodką przysięgę ulatującą w niebo na płomiennych skrzydłach, niż posłyszał uchem. Potem kilka łez upadło z oczu młodej kobiety.
Była to zachwycająca grupa: piękna, młoda, świeża. Rzekłbyś, łabędź biały i łabędź czarny pieszczące się w basenie z różowego marmuru.
Pozostali tak przez kilka minut, w cichem i miłosnem objęciu, dziewica płacząc, młodzieniec upajając się jej łzami.
Niemy ten serca duet byłby się przeciągnął w nieskończoność, ale Regina coraz bardziej zbliżała się do młodzieńca, poczuła na twarzy gorący oddech Petrusa. Zrozumiała, że usta jej dotkną się ust młodzieńca; wydała lekki okrzyk przerażenia, oparła ręce na jego ramionach, i odsuwając go z lekka:
— Oddal się, mój przyjacielu, rzekła głosem, którego wzruszenia nie chciała nawet ukrywać. Usiądź przy mnie, jak przed chwilą, i pomówimy jak brat z siostrą.
Petrus wciąż uśmiechając się ku Reginie, westchnął lekko, przysunął taburet i usiadł.
— Podaj mi obie ręce, rzekła Regina.
Petrus podał jej ręce, i tak wsparty u jej kolan, czekał aż zacznie mówić, zapytując ją oczyma.
— Czy nie domyślasz się o kim chciałabym z tobą mówić, Petrusie? zapytała.
— O twej matce, nieprawdaż Regino? rzekł młodzieniec.
— Tak, mój drogi, o matce, odrzekła, a przedewszystkiem wzywam dla niej twej litości. Opowiedzenie życia osamotnionego, które ona tu prowadzi, jakoby w więzieniu, dzieje tej ogromnej boleści, jaka maluje się na jej twarzy, a której nikt nie zna przyczyny, ugjęłyby przed nią kolana twe, gdyby tu była obecną.
— O! Regino, rzekł Petrus, wierzaj mi, że żałuję jej z głębi serca.
— Często pytałeś mnie o powód samotności tej biednej księżniczki Wschodniej, po całych dniach leżącej na poduszkach, nie widzącej świata Bożego, tylko przez otwory zasłon u okien, i za całą rozrywkę, przesuwającej ziarna różańca; często chciałeś się dowiedzieć przyczyny tej wschodniej dzikości, tego osamotnienia, gnuśności, którą przyrównywałeś do trybu księżniczek z Tysiąca Nocy. Teraz dowiesz się tajemnicy... Przeczytałam całą jej korespondencję!... O! mój drogi, zadrżałbyś czytając listy pana Rappta, pisane przez pół dlatego, ażeby ją zgubić, przez pół, ażeby ją pocieszyć! Znasz tego człowieka, nieprawdaż. Po tem, co wychodziło z ust jego, możesz się domyśleć, co wychodziło z pod jego pióra. Każdy dzień życia mojej matki był dniem ciemności! Błagam cię więc, przyjacielu, na miłość moją, bądź pobłażliwym i miłosiernym dla mojej matki!
— Przebaczenie jej i błogosławieństwo! rzekł Petrus głosem poważnym. Ale cóż to za przewrotne serce, co ci wydało podobną tajemnicę?
— O! nie przeklinaj, Petrusie, a pomyśl raczej, coby to było, gdybym się nie dowiedziała o niczem!... To serce niewinne, które nie wiedziało co czyni, to dziewczynka, którą kocham z całej duszy i którą ty zarówno kochasz; to nasza luba Pszczółka, Petrusie, która we dwie godziny po naszym powrocie z kościoła, przyniosła mi te listy.
— Jakim sposobem listy zawierające tak ważną tajemnicę, mogły znaleźć się w ręku dzieciny?
— Nic prostszego, mój drogi, przypadek, raczej chciałam powiedzieć, Opatrzność zrządziła wszystko.
— Wytłómacz mi to Regino.
— Wiesz, że matka moja z domu nazywa się księżniczką Czuwadżi, a chrzestne imię jej Rina. Owóż dla królewskiej istnie godności tej, która nosiła to imię, ojciec mój zwał moją matkę „Regina, “ zamiast Rina, co jest skróceniem Aleksandryny. Ja otrzymałam na chrzcie imię Reginy, a ponieważ uważano, że to imię nieco za pretensjonalne, jak na małą dziewczynkę, ojciec zwykł był wołać na mnie Rina, tak, że Pszczółka przyzwyczaiła się do tej zmiany imienia i mnie nazywała tak jak matkę, a matkę jak mnie. Po powrocie zatem z kościoła, kiedy wszyscy byli w salonie, Pszczółka, której główną wadą jest ciekawość, wsunęła się do pokoju matki i po raz pierwszy w życiu znalazła się tam samą. Wtedy otworzyła szufladkę od szyfonierki, w której wiedziała, że matka chowa swoje różane konfitury i cukierki wschodnie. Oczywiście zrabowała ich do syta. Ale nad tą szufladką z konfiturami, była druga, której nigdy Pszczółka nie widziała otwartej. Co tam mogło być w tej szufladce tak szczelnie zamkniętej? Zapewne jakieś konfitury nadzwyczajne, cukierki niesłychane!... A podwójny szatan ciekawości i łakomstwa, poty ją kusił, że Pszczółka wyjęła kluczyk z otwartej szufladki i otworzyła drugą zamkniętą. Żadnego cukierka!... tylko pakiecik związany czarną wstążką, oto wszystko. Wzięła go jednak, obracała w ręku na wszystkie strony, spodziewając się zapewne, że jaki tajemniczy cukierek wysunie się z tej papierowej okładki... Nic. Już w swym zawodzie, gotowała się rzucić pakiecik, kiedy przeczytała napis: „Do księżniczki Riny.“ Powiedziałam ci już, że od dzieciństwa Pszczółka nawykła nazywać mnie Riną. Czy więc zapomniała, że to było także imię mojej matki, czy nie wiedziała o tem wcale, dość, że przyszło jej nasamprzód na myśl, iż ta paczka do mnie należy; drugą jej myślą było przynieść mi ją natychmiast. Zamknęła szufladkę, klucz włożyła na poprzednie miejsce, zapytała się o mnie, dowiedziała się że jestem w cieplarni i przybiegła cała w potach, tak jak kiedyś ją pierwszy raz zobaczył.
— Masz, księżniczko Rino, rzekła trzymając obie ręce za sobą, daję ci podarunek ślubny.
Śmiała się, ja byłam smutną.
— „Co mówisz, mały roztrzepańcze? zapytałam.
— „Mówię, że i ja mam ci też coś do ofiarowania... Pani hrabino Rappt, mam zaszczyt złożyć ci ten podarunek; jeżeli ci się nie podoba, nie moja w tem wina, bo sama nie wiem, co to jest.
I rzuciwszy mi pakiet na kolana, Pszczółka odleciała tak, jak przyszła, biegnąc co tchu. Wieczorem dopiero dowiedziałam się jakim sposobem listy te dostały się jej do rąk. Odwiązałam wstążkę: ze sto listów wypadło mi na kolana; na wszystkich nadpisane było imię, które mi dawano zwykle, ręką pana Rappta. Były one pisane po niemiecku. Otworzyłam pierwszy lepszy: na czwartym wierszu już nie potrzebowałam się dowiadywać niczego więcej... Żałuj mnie, Petrusie, a nadewszystko żałuj matki mojej!
I mówiąc te słowa, młoda kobieta z płaczem opuściła głowę na ramię Petrusa.
Petrus raz jeszcze szepnął jej do ucha kilka słów pocieszających, raz jeszcze ustami zebrał jej łzy gorące, a gdy znowu minęła burza, Regina rozpoczęła rozmowę tym samym tonem poważnym i uroczystym, na który usiłowała wprowadzić ją nim prosiła o litość dla swej matki.
— Mój przyjacielu, rzekła, teraz już wiesz tajemnicę mojego życia, trzymasz w ręku cześć moję i mojej rodziny. Późno jest, musisz odejść.
Petrus uczynił ruch, który mógł wyrażać niemą prośbę.
Regina uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, na znak, że ma jeszcze coś do powiedzenia.
— Posłuchaj mnie, rzekła, bo nim się rozstaniemy, mam ci jeszcze parę słów powiedzieć.
— Powiedz, Regino! powiedz!
Regina popatrzyła na kochanka z nieskończoną czułością.
— Kocham cię gorąco, Petrusie, mówiła. Nie wiem, jak inne kobiety kochać mogą, ani znam nawet słów używanych do wyrażenia miłości, ale wiem jedną rzecz, mój przyjacielu: to, że w dniu kiedym ciebie zobaczyła po raz pierwszy, zdawało mi się, iż wychodzę z ciemności i że tej chwili nie żyłam. Od tego to dnia, Petrusie, rozpoczęłam żyć i przysięgłam sobie, że żyć będę dla ciebie, a jeśli będzie potrzeba, potrafię umrzeć. Przed Bogiem przysięgam, że ty jesteś człowiekiem, którego szanuję, cenię, kocham najwięcej na świecie. Czy znasz jaką formułę uroczystą dla wyrażenia ci mej miłości?... Podyktuj mi, mój drogi, a powtórzę ją za tobą słowo w słowo ustami i sercem.
— O! dziękuję, moja piękna Regino! wykrzyknął młodzieniec. Nie! nie! przysięga jest niepotrzebną: miłość wyryta jest na twem czole.
— Chciałam ci tylko dać do zrozumienia przedewszystkiem, Petrusie, ile cię kocham, ażeby ci nie przyszła żadna wątpliwość do serca, kiedy słuchać będziesz słów, które mam teraz do powiedzenia.
— Przerażasz mnie, Regino, zcicha odezwał się młodzieniec puszczając rękę młodej kobiety.
Odsunął się od niej i zbladł.
Ale Regina znów wyciągnęła rękę i poczęła głosem poważnym, lubo pełnym słodyczy i miłości:
— Nietylko dla twej poetycznej piękności, dla twej wysokiej inteligencji, dla wielkiego talentu, który mi tak jest sympatyczny, kocham cię, Petrusie. Nie, ja kocham cię jeszcze, i nadewszystko dla twego rycerskiego charakteru, dla szlachetności twej duszy, dla tej pierwiastkowej poczciwości serca, nie powiem, dla twej cnoty, wyraz to zbyt zużyty, ale dla twej prawości. Prawość twoja, Petrusie, równie jak i moja, polega na podstawach stałych, wołałbyś umrzeć, niż się skalać. Dlatego to ja kocham cię, Petrusie i dlatego ci to mówię: już nie możemy się z sobą widywać.
— Regino! wyrzekł młodzieniec spuszczając głowę.
— Wszak to i twoje zdanie, nieprawdaż, Petrusie?
— Zapewne, Regino, smutno odrzekł Petrus, samym tym smutkiem przyzwalając na surową wolę młodej kobiety. Było to i moje zdanie, tylko nie tak bezwarunkowe, jak twoje.
— O! zrozumiejmy się dobrze, Petrusie... Nie możemy widywać się z sobą tak, jak się z sobą widzimy teraz. Obstawałam przed tym człowiekiem przy prawie kochania ciebie, ale nie przy tem, żeby twoją być kochanką, a pierwszym warunkiem prawdziwej miłości naszej, który ją uczynić ma głęboką i wiekuistą, jest to, iżbyśmy nie byli zmuszeni rumienić się przed sobą. Musimy więc, powtarzam ci mój najdroższy Petrusie, dla uniknienia wszelkich niebezpieczeństw moralnych, widywać się tak, jak widzimy się teraz. Wierzaj mi, że cała istność moja drży, kiedy ci to mówię, ale przyszłe nasze szczęście polega na surowym przymusie, jakim obciąża nas nieszczęśliwe położenie dzisiejsze. Widywać się będziemy w świecie, Petrusie, w lasku, na koncertach, w teatrach; ty zawsze będziesz wiedział, gdzie mnie znaleźć; listy moje uwiadomią cię o najmniejszych moich czynnościach, o moich najmniejszych zamiarach na przyszłość. A gdy wrócimy do domu, prosić będziemy Boga o oswobodzenie.
Jak przy opowieści Franceski z Rimini płacze Paole, tak i teraz płakał młodzieniec, gdy Regina mówiła.
Była druga godzina zrana, czas był się rozłączyć. Regina wstała, dając jednakże znak Petrusowi, ażeby pozostał na miejscu. Stanęła przed maleńkim „stippo“ włoskiem, wybijanem perłową macicą, dobyła nożyczki i kazawszy uklęknąć młodzieńcowi na taburecie:
— Schyl głowę, mój piękny Van-Dycku, rzekła.
Petrus uczynił co kazała.
Regina lekko położyła usta na czole młodzieńca, potem z włosów jego wybrała splot zwinięty, ucięła i owijając około palca, rzekła:
— Teraz wstań.
Petrus wstał z taburetu.
— Na ciebie kolej, dodała podając mu nożyczki i klękając.
Petrus wziął nożyczki i głosem drżącym:
— Schyl głowę, Regino, rzekł.
Młoda kobieta schyliła głowę.
Idąc we wszystkiem za danym sobie przykładem, Petrus złożył drżące usta na czole Reginy, i zamiast nożyczek, palcami odgarniając piękne włosy jej:
— A! wyrzekł z cicha, tyś anioł czystości.
— Więc co? zapytała Regina.
— Nie śmiem.
— Utnij, Petrusie.
— Nie! nie! zdaje mi się, że popełniłbym świętokradztwo, że każdy z tych pięknych włosów przyjmuje życie od ciebie, a oddzielony, wyrzucać mi będzie śmierć swoją.
— Utnij, rzekła Regina, ja tak chcę.
Petrus wybrał splot, zamknął oczy i obciął.
Regina wstała.
— Daj mi go! rzekła.
Petrus podał jej włosy, gorąco je wprzód ucałowawszy.
Regina położyła je obok włosów Petrusa, które odwinęła z palca, a zmotawszy razem, jak nitki jedwabne, związała po obu końcach. Podając wtedy jeden koniec Petrusowi a drugi trzymając sama, przecięła włosy na dwoje.
— Niechaj tak, rzekła, nić naszego życia na zawsze się splecie i przetnie razem!
I po raz ostatni białe swe czoło podając młodzieńcowi, zadzwoniła na starą Nanę, która czekała w przedpokoju.
— Wyprowadź pana przez furtkę ogrodową, moja Nano, odezwała się do staruszki.
Petrus spojrzał na nią po raz ostatni oczyma, w które przeszła cała jego dusza i poszedł za Naną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.