Przejdź do zawartości

Modrzejowska z Odrzykrowia/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Modrzejowska z Odrzykrowia
Podtytuł Nowella
Pochodzenie Kalendarz Humorystyczny Illustrowany „Muchy“ dla Porządnych Ludzi na Rok 1880
Data wyd. 1880
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Wyłuszczający dla czego Achilles Kominkiewicz niepił wódki, oraz opowiadający o tem jak personał teatru w Odrzykrowiu powiększył się o jednę gwiazdę.

W kilka dni po przedstawieniu „Zbójców“ emeryt staruszek wszedł do niepozornego domu przy ulicy Staroświeckiéj i zadzwonił do drzwi, na których przybity był bilet wizytowy z napisem „Achilles Kominkiewicz Dyrektor teatru w Odrzykrowiu”.
Otworzono natychmiast i gość znalazł się przed obliczem męża wygolonego zupełnie, którego można było wziąć z fizyognomii za księdza, gdyby nie to, że na wikarego wyglądał za staro, a na proboszcza za młodo... Achilles Kominkiewicz z przyczyny gorąca nie miał na sobie surduta, bohaterską jego pierś na miarę Fidjasza ukutą osłaniała kamizelka aksamitna, czem jednak nie gorszyły się wcale damy znajdujące się w sali przyjęć. Były to aktorki. Na podłodze walały się w nieładzie partytury oper i egzemplarze utworów dramatycznych, kamlotowe fraki z epoki Ludwików, togi, kryzy hiszpańskie. Na stole stała butelka wódki wypróżniona w połowie, znajdowały się tam także bułki i serdelki pracowicie spożywane przez obecnych członków towarzystwa.
Kiedy emeryt wszedł, Dyrektor schwycił co prędzej surdut i począł go wdziewać na swoje zaokrąglone barki.

— Niech pan Dobrodziej raczy nie robić sobie subjekcyi — mam zaszczyt przedstawić się szanownemu panu, jestem Józef Brzezinkiewicz emeryt... przychodzę pomówić w dość ważnym interesie...
— Założyłbym się, że czcigodnego pana sprowadza tu szlachetny zamiar wzięcia biletu na benefis mojej żony.
— To jest... właściwie... idzie mi o co innego.
— Tak... no to zresztą wszystko jedno... ale my tu właśnie kończymy skromną przekąskę... czy mogę służyć kieliszkiem wódki.
— Pokornie dziękuję — nie pijam od lat kilkunastu...
— To zupełnie jak ja... o bo ja niemógłbym nawet napić się do pana Dobrodzieja dla dwudziestu czterech przyczyn — naprzód że w ogóle pijący nie jestem — powtóre że dzień dzisiejszy jako smutna rocznica śmierci mego ojca każe mi się wstrzymać od wszelkich libacyi — a potrzecie że dopiero co piłem z kolegami exre onegdajszego powodzenia „Zbójców“.
— Pojmuję zupełnie poczciwe pańskie uczucia synowskie i dziękuję najuprzejmiej za łaskawe zaproszenie, gdyż tylko co jestem po kawie — czy mogę mówić w obecności panów i pań?
— Racz pan być jak we własnym domu, odezwała się dyrektorowa, my artyści nie lubimy ceremonji z zasady.
— Otóż, rzekł siadając emeryt, uważa pan dobrodziej, mam córkę.
— Czyż podobna?
— Podobna do nieboszczki matki jak dwie krople wody, zresztą panienka wykształcona, gra nieźle, śpiewa potrochu — otóż córka moja koniecznie zapragnęła wstąpić do teatru — powiada, że czuje w sobie powołanie.
— Czuje, powiada pan Dobrodziej.
— Zdaje się że czuje — i oto ja ulegając jej usilnym prośbom, przychodzę tu do pana aby zasięgnąć światłej jego rady i dowiedzieć się, czy to się na co przyda, czy nie?
Zanim dyrektor zdążył odpowiedzieć — dyrektorowa zdążyła mu szepnąć do ucha..
— Bierz głupi, to najładniejsza panna w Odrzykrowiu, będziesz miał codzień spektakl.
— Co pani radziła mężowi, zapytał emeryt.
— Żona moja jak zwykle niechętnem okiem patrzy na obciążanie budżetu nowemi artystami — ale niech to pana nie zraża. Córka pańska zechce się pofatygować na próbę, bo przecież musimy naprzód poznać się z jej talentem...
— Dobrze to jest — ale cóż będzie potem?
— Jeżeli ma talent — to ją wystawimy zaraz w przyszłym tygodniu — pod mojem kierownictwem rozwinie się ta młoda osoba i przyniesie zaszczyt miastu, w którem wzrosła.
— A byt materyalny?
— Byt?! co też pan szanowny powiada — kobieta z talentem to ma byt jedwabny — aksamitny — złoty, powozami się rozbija — w atłasach chodzi, oprócz szampana nic nie pija — bo talent panie to Kalifornia.
— Zkądże znów ma być tak wielki talent?
— Zkąd? czy pan wiesz, zkąd wiatr jutro zawieje, weź pan Ristori, do dwunastu lat życia nie wiedziała, że ma talent — Modrzejewskiej ani się śniło że kiedyś będzie grywała po angielsku w Ameryce. Romana Popiel tak dobrze wrzeszczała w kołysce jak oto mój bęben, którego pani dyrektorowej niechce się kołysać. Talent, to panie, tak jak dachówka, spada z góry, a niewiadomo komu guza nabije, przechodniów dużo, a w łeb dostaje tylko jeden...
— Słusznie mówi nasz dyrektor, odezwał się tragiczny kochanek, blady jak śmierć angielska i blizko siedm stóp długi, słusznie mówi, rzekł, wstrząsając grzywą lnianą — bo któż zbada fatalne drogi przeznaczeń, a może córka pańska raz przystąpiwszy progi uroczej świątyni Talji niezechce już powrócić do świata, wyrzeknie się szczęścia i rozkoszy domowego ogniska a pozostanie na zawsze westalką strzegącą tego świętego ognia sztuki, który płonie w sercach artystów jako pogański Znicz w gajach poświęconych...
— Uważasz kochanie — nie pływaj, przerwał mu Dyrektor, daj pokój — niech pan Dobrodziej na niego nie zważa, jest to mój amant, tragiczny człowiek wysokich zdolności, tylko lubi się upijać, codzień żąda forszusu i nigdy roli nie umie, zresztą człowiek godny i bardzo miły.
— O, pan dyrektor, zbyt łaskaw... odpowiada amant z pełnym złośliwej ironji ukłonem...
— Odejdź już za kulisy mój braciszku — więc łaskawy panie punkt o jedenastej próba...
— Dobrze, do widzenia.
Jedenasta wydzwoniła na ratuszowéj wieżycy, obywatele Odrzykrowia zabierali się do spożycia drugiego śniadania, a poczciwy nasz emeryt ze swą piękną córką, kroczył powoli przez Kapucyńską ulicę, zmierzając ku przybytkowi sztuki...
Wnętrze teatru w Odrzykrowiu przy świetle sztucznem przedstawiało się bardzo skromnie, w dzień zaś wyglądało niesłychanie brudno... scena zwłaszcza znajdowała się w stanie ze wszech miar politowania godnym.
Na wieść o nowej aspirantce cały personal towarzystwa stawił się na próbę. Kobiety szczególniej nie mogły się doczekać upragnionej chwili.
Wreszcie pan Brzezinkiewicz z Lorcią ukazali się na scenie. Dyrektor na widok tak pięknej osoby ukłonił się do samej ziemi. Dwie schodzące już z pola bohaterki szeptały między sobą w kulisie.

— Nie wiesz pani, czy oni tę drabinę angażują do ról naiwnych?
— Nie wiem — ale jest tak długa, że nas przy niej widać nie będzie.
— Ech, to jeszcze niewiadomo.., zresztą jeśli jej dyrektor nie zakaże nosić korków, to ja się podaję do dymisji.
— Ciekawa jestem, czem ona oczy maluje że ma takie czarne.
— Założyłabym się, że napuszcza je co rano sokiem z cytryny — jeden mój znajomy aptekarz mówił, że to niezawodny środek...
— Cicho... cicho... słuchajmy, dyrektor prosi ją żeby powiedziała co z pamięci..
— Nie wiem, co wybrać, odpowiada rumieniąc się Laura.
— O, co pani chce... coś klasycznego.
— Może z Corneilla? śmierć Pompejusza z roli Kleopatry?
— Dobrze...
— „C’est trop, c’est trop, seigneur, souffrez que j’en abuse. Votre amour fait ma faute...“
— Bardzo pięknie, ale już to Szekspir w ogóle najlepiej się wydaje po polsku...
Laura spojrzała zdziwiona..:
— Więc pan chce Szekspira.
— Tak, tak, tylko po polsku...

„Romeo!? czemuż ciebie Romeo nazwano?
„Wyrzecz się twego ojca, porzuć twoje miano.

Za kulisami robiono złośliwe uwagi.
— Zkąd ja wezmę trumnę dla takiej długiej Julji, mówił rekwizytor do sekretarza dyrekcji...
— Może znajdziesz jaką używaną po grenadjerze..,
— Ależ głos! w pierwszych rzędach nikt jéj nie usłyszy.
— Łaskawa pani, odrobinkę głośniéj, zauważył dyrektor — niech pani zmieni pozę, ręka naprzód, głowa w tył, ruch szlachetny, o tak, do dramatu masz pani wyborne zdolności...
Laura oblała się rumieńcem...
— Angażujemy panią, rzekła dyrektorowa...
Stary emeryt niemógł wyjść z podziwienia że tak młodej dziewczynie ofiarowano pensyę do jakiéj on przez czterdzieści lat uczciwej i pracowitej służby niedoszedł...
Ha, myślał sobie, inny teraz świat, kobiety się emancypują, sztuka zaczyna kwitnąć, artystek potrzeba...
Spisano kontrakt, mocą którego panna Laura zobowiązała się występować w teatrze w Odrzykrowiu w rolach tragicznych, a w razie potrzeby i w lekkich, obowiązaną była także śpiewać w chórach podczas operetek i czynić wszystko, co się okaże potrzebnem dla dobra sztuki i powodzenia towarzystwa.
Rozpromieniona szczęściem, nowo kreowana artystka wracała do domu — na progu oczekiwał jej przybycia ten sam młodzieniec, którego widzieliśmy na paradyzie, jak chował się za plecy kominiarza i kucharki.
— A, pan Ignacy! zawołała podając mu rękę.
— Ignaś... kochane Ignasisko mówił emeryt, ocierając twarz czerwoną chustką — jużem cię też kupę lat nie widział...
— A bo proszę pana radcy, mamy teraz bardzo dużo zajęcia...
— Wiem ja to, wiem, mój drogi, służba to nie żarty, pensyi darmo nie dadzą, a kto chce awansu, musi albo mieć silne plecy, albo też dobrze fałdów przysiadywać — no chodź na górę, zjesz z nami talerz barszczu.
Nim ów barszcz podano, staruszek zdrzemnął się w fotelu, a młody człowiek zbliżył się do panny Laury.
— Wie też pani, po co przyszedłem?
Laura milczała.
— Krótką pani ma pamięć — jeśli mi wolno tej pamięci dopomódz, to ośmielę się przypomnieć ów wieczór cichy letni, ciepły, kiedy to słońce ułożyło się już do snu, a chór słowików napełniał powietrze upajającą melodyą... bzy wtenczas kwitły i jaśminy, róże zaczęły rozwijać pączki — wszystko tchnęło życiem, pięknością, weselem... pamięta pani?
— Trochę...
— A pamięta pani tę ławkę pod lipami? Siedzieliśmy na niej oboje — wówczas to w ów pamiętny dla mnie wieczór ośmieliłem się wypowiedzieć to, co miałem utajone w sercu od pierwszego spotkania się naszego... chciałem mówić wtenczas dużo, bardzo dużo — ale słów mi brakło, wymowa nie dopisała, zaledwie zdobyłem się na jeden wyraz, na jedno pytanie. Do owéj chwili byliśmy z sobą śmieli, otwarci — późniéj, już po tem zwierzeniu się, dostrzegłem w pani zmianę, chłód jakiś niby olbrzymia góra lodowa oddzieliła nas od siebie... prosiłem o odpowiedź — rzekłaś pani żebym czekał, żebym przyszedł po nią za rok... dziś upływa ten termin... jestem więc, aby usłyszeć mój wyrok.
— Spodziewałam się tego i byłam w obawie. Nie taję że posiadasz pan moją przyjaźń, moją najszczerszą sympatyę, że gdybym była wolną...
— Jakto, więc pani wolną nie jesteś? więc już znalazł się ktoś szczęśliwy, co posiadł serce pani?
— Nie — ale przeznaczenie woła mnie gdzieindziéj, nie dla mnie ciche szczęście domowe — ja pragnę szerokiego pola działalności, chcę uwielbień tłumów, chcę oklasków, rozgłosu... sławy... panie Ignacy, ja od dziś już jestem aktorką...
— Gdzie? tu w téj wędrownéj trupie parodjującej i kaleczącéj najpiękniejsze twory ducha ludzkiego.
— Tak — panie, za tydzień zobaczysz mnie na scenie.
— I robisz to pani z przekonania?
— Spełniłam marzenia, które oddawna w duszy pieściłam — pokonałam upór zacofanego ojca, zwalczyłam jego przesądy i uprzedzenia i dziś nie ma siły, któraby zmusiła mnie cofnąć się z tej drogi...
— Widzę, że przedstawienia z méj strony byłyby daremne.
— O bez wątpienia.
— A jednak, życie bym oddał, żebym panią mógł zwrócić z tej drogi.. może kiedy cofniesz się pani sama, zniechęcona, złamana.. ale czy nie będzie za późno..
Długo jeszcze trwała rozmowa... argumenta z jednej i drugiej strony ścierały się z sobą, ale obie strony pozostały przy swojem, a kiedy już mrok zapadł, panna Laura stała przy oknie i z niecierpliwością oskubywała listki rozkwitłej róży, emeryt drzemał w fotelu, a młody człowiek powoli ze spuszczoną głową szedł ku rogatkom. Później wydostał się na łąki i stał długo nad brzegiem wartkiej rzeczułki... patrząc się w jej fale modre...
Czyżby się chciał utopić?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.