Mośki, Joski i Srule/Rozdział dziewiętnasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY.
Brzydki Anszel. — Kto pierwszy do bukietów wplatał liście. — Chory Sikora.

Anszel jest bardzo blady i bardzo brzydki, — chyba najbrzydszy ze wszystkich na kolonii. Nie lubią go koledzy, nikt nie chce chodzić z nim w parze, nikt z nim nie rozmawia.
Anszel kłóci się o byle co, skarży o byle głupstwo; a jak dostanie domino, to układa je sam na stole, albo zawinie w chustkę od nosa, nosi w kieszeni, sam się nie bawi i nikomu nie pożyczy.
Anszel chce dużo jeść, — pewnie rodzice mu powiedzieli, że jak będzie jadł dużo, będzie zdrów. A brzydki chłopiec bardzo chce być zdrów, — dlatego też nie jadł agrestu; ale nie oddał go kolegom.
Kiedy deszcz pada, tak przyjemnie zawinąć spodnie i maszerować po wodzie; choć dozorca krzyczy, do wody nie wejdzie, bo w butach. Anszel podczas deszczu owinie się w pelerynę albo prosi, że chce iść na salę.
Czasem oprze się o stół na werandzie i zaśnie, a rano najdłużej się modli i mówi, że grzech grać w piłkę w sobotę; a przecież gra w piłkę to nie praca.
Raz Anszel zebrał sobie bukiet. Bukiet był bardzo brzydki; i żółte kwiaty były brzydkie i ułożone byle jak, — ot garść zielska.
Grozowski także zbiera żółte kwiaty, ale zupełnie inne, i starszy Adamski wplata liście w bukiety, ale ładne liście. Pierwszy, który między kwiaty zaczął wplatać zielone liście, był Prager. Prager ma bardzo niebieskie oczy, lubi razem wiązać niezapominajki i tatarak, — śmieje się nawet wtedy, gdy go ktoś skrzywdzi, a płakał raz jeden tylko, kiedy mu powiedzieli, że ojca pewnie tam ześlą, gdzie jest ciągle zimno i śnieg — i niema wcale kwiatów.
I Tyrman i From i mały Górkiewicz układają ładne bukiety, a brzydki Anszel uzbierał same śmiecie, — nie śmiecie, ale brzydkie kwiaty i liście.
Ale kiedy mu się podobały, cóż to chłopcom szkodziło? A jednak wydarli mu bukiet i rozrzucili. Anszel płakał.
Kiedy człowiekowi dorosłemu jest smutno, wie, że smutek przejdzie i znów będzie wesoło. Kiedy dziecko płacze, zdaje mu się, że już zawsze będzie płakało, że zawsze będzie nieszczęśliwe.
Anszelowi w zamian za utracony bukiet dawano kiść białego bzu, ale Anszel nie chciał; może myślał, że nie wart pięknego kwiatu, który tak ślicznie pachnie, a może bał się że biały bez znów mu przyniesie łzy.
Chłopcy nie wiedzieli, że Anszel nie urodził się złym, ani kłótliwym; był naprzód tylko brzydki i słaby, nikt nie chciał się z nim bawić i dlatego przestał lubić kolegów i wolał wyrzucić agrest, a nie dał nikomu.
Kiedy później Anszel zaczął się uśmiechać, nie był już tak brzydki; ale przyjaciela nie miał biedny chłopiec. Czasem tylko Sikora zagrał z nim w domino.
Sikora jest także chory, ale chłopcy go lubią i chętnie z nim się bawią, bo wiedzą, że Sikora jest chory, a o Anszelu myślą, że tylko blady i kłótliwy.
Sikora dawno jest już chory. Pewnie mieszkał kiedyś w wilgotnym pokoju, — pewnie bolały go bardzo nogi, pił gorzkie lekarstwo, — pewnie kładli mu lód na serce, a kiedy wreszcie ból i gorączka przeszły, Sikora nie przyszedł do zdrowia.
Znów bóle i gorączka się powtórzyły, Sikora prędko — prędko oddycha i bardzo kaszle.
— Boli, — mówi cicho i chce się uśmiechnąć, bo nie wierzy, że można na kolonii chorować.
Położono go do łóżka i dano bardzo gorzkie lekarstwo. Sikora zasnął. A kiedy wieczorem chłopcy mieli wejść na salę, proszono, by sprawili się cicho, żeby chorego nie obudzić.
— To Grozowski nie będzie dziś grał na skrzypcach? — pytali ze smutkiem.
— Nie, nie można dziś grać, bo Sikora chory.
I chłopcy cichuteńko weszli na salę, cichuteńko umyli nogi, ani razu nie pokłócili się o ściereczki przy wycieraniu nóg, — i zaraz każdy pobiegł do swego łóżka najkrótszą drogą, — i biegli na palcach chociaż byli boso, — i słychać było tylko cichutenieczkie:
— Tśśś, Sikora śpi.
I było tak nie przez jeden, a przez trzy wieczory, bo dopiero na czwarty dzień wyniesiono Sikorę w łóżku na werandę, a dopiero w dziesięć dni później brał udział w wojnie, rozumie się nie jako żołnierz, ale jako chorąży polowego szpitala.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.