[58]ROZDZIAŁ VII.
Co dzwony mówiły.
Nad krakowską ziemią
Wzeszło śliczne rano,
Ubarwiło niebo
Jutrzenką różaną,
—
Świat się cieszy cały,
Barwami się mieni
Tej polskiej uroczej,
Prześlicznej jesieni.
—
Zbudził się Twardowski,
Podniósł ciężką głowę,
W niej, jakby pęk wężów,
Myśli ma grobowe.
—
Za nic mu czar świata
Za nic świt różany,
[59]
Czuje drżenie duszy
Dyabłu zaprzedanej.
—
Ociężałym krokiem
Mistrz do grodu kroczy,
Zwiesił chmurne czoło,
Spuścił smutne oczy.
—
I słyszy w przestrzeni
Jakieś smutne słowa,
Co płynęły z nieba,
Jakby pieśń echowa:
—
Zagubiłeś, synu,
Duszę swą i ciało,
Czyż ci wiedzy, sławy
Było jeszcze mało?
—
Najważniejszą rzeczą
Jest wiara i cnota.
One warte więcej,
Niźli góry złota!
—
Czemużeś, o synu,
Nie wspomniał o matce,
O swym starym ojcu,
O rodzinnej chatce?
—
[60]
Oni płaczą teraz
W głębi swej mogiły,
Czemuś ich zasmucił,
Synu! synu miły!
—
Uleciały słowa
Gdzieś w podniebne strony,
Alić się ozwały
Wszystkich świątyń dzwony.
—
Był to dzień niedzielny,
Więc w Krakowie całym
Zagrały dzwonnice,
Hymnem brzmiąc wspaniałym.
—
A w tych dźwiękach dzwonów
Mistrz wyraźnie słyszy,
Jak głęboka żałość
Westchnieniami dyszy.
—
O, mistrzu Twardowski,
Ukórz ty się w skrusze!
Pokutą przed Bogiem
Odkup swoją duszę!
—
O, mistrzu Twardowski,
Czy cię strach nie bierze,
Żeś swe wieczne życie
Czartu dał w ofierze?
—
[61]
Potępionyś oto
Na wieków tysiące! —
Tak brzmią dzwony świątyń
Nad mistrzem płaczące.
—
Lecz choć straszna trwoga
Nawskroś go przenika,
Nie wstąpiła skrucha
W serce czarownika.
—
Ominął kościoły,
Nie zdjął czapki z głowy
I weszedł ponury
Do swojej alkowy.
—
Wypchany krokodyl,
Straszny szkielet biały
Śmiechem z kątów izby
Mistrza powitały.
—
A tu srebrnych dzwonów
Słychać wciąż lamenty:
Biada ci, Twardowski,
Przeklętyś! przeklęty!