Mistrz Twardowski (Kraszewski)/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Mistrz Twardowski
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
Jako się stał uczonym i sławnym Twardowski.

Lecz nie darmo zaklął się był szatan na Twardowskiego, odtąd bowiem usiłując go podejść i duszę jego pochwycić, nie odstępował go krokiem, niewidzialny czuwał nad nim i szukał w duszy jego szpary, którąby w nią mógł dech swój zaraźliwy wpuścić. Czysta jednak była jeszcze dusza młodzieńca, i czyściejsza od rówienniczych; zajęty nauką, którą obrał za gwiazdę i nadzieję życia, on na resztę świata jakby nie patrzał, nie czuł wszystkich zgubnych ponęt roskoszy, i nie widział dróg do grzechu. Jeszcze nie była wybiła jego godzina. Bo każdy człowiek, choćby najrozumniejszy, choćby najzimniejszy, ma w życiu jedną godzinę szału, w której jak roślina wybujała puszcza niepotrzebne odrośle.
Młodzieniec zatapiał się w naukach. Szatan uczuł że nie potrafi niczem innem go zgubić, chyba jedną nauką, postanowił więc dopomagać mu tak do niej, aby Twardowski prędko wyczerpawszy wszystko, więcej zażądał, aniżeli mu dać mogli ziemscy nauczyciele.
Skutkiem tej niewidzialnej pomocy szatańskiej, Twardowski jednym rzutem oka, jednem siągnieniem umysłu, zbadywał i odgadał najzawilsze naukowe trudności; coraz nowych ksiąg, nowej nauki żądał, i począł wprędce nauczycieli swych i mistrzów owego czasu przechodzić. Dziwiły te postępy młodzieńca wszystkich, krzywili się na nie jedni, wynosili je pod niebiosa drudzy, najmniej uczeni sławili go, za przykład półmędrkom zaufanym w sobie stawiąc, uczeńsi z przekąsem o nim gadali, potrząsając głową.
Nie było bowiem wprędce gałęzi nauk, w którejby mistrzom nie sprostał; wziąć mu się tylko było do czego chciał, a ta władza powszechnego pojęcia i zrozumienia wszystkiego, posługiwała mu tak wiernie, iż ucząc się, już księgi poprawiał o nauce traktujące, i w połowie drogi będąc, drugiej się już połowy domyślał, całą zaś przebiegłszy, przepowiadał jej dalsze postępy, jakiemi ją miały przyszłe ubogacić wieki. Tak biegły lata oddane naukom, Twardowski z kolei Teolog, Matematyk, Filozof, Fizyk, Medyk, Poeta — łączył w sobie znajomość nauk rzadko razem chodzących w tak wysokim stopniu, iż w każdej zdawał się być najdoskonalszym, póki o innej ust nie otworzył. A tak jeszcze był młody!
Lecz tej jego nauce towarzyszyło szczególniejsze uczucie. Nie tak jak inni, którzy liznąwszy nieco, już mniemają że stoją u kresu, i arcymistrzami się sądzą; Twardowski sprawą szatana, zawsze pożywając łaknął, ucząc się pragnął więcej nauki, czuł że mu wiele jeszcze zostawało do zbadania, a nie mogąc już więcej nauczyć się i wyścignąć wieki umysłem, gdy się oparł o ówczesne słupy Herkulesowe, zwiastujące mu koniec świata, czuł przynajmniej jeszcze niedoskonałość swoją, czuł jak wiele jest jeszcze rzeczy zakrytych przed ludźmi, które powoli odsłaniać się będą, aż do skończenia rodzaju ludzkiego; czuł że ludzie, niezmordowani pracownicy, nieustannie waląc i odbudowując gmach prawdy, długo jeszcze nad nim wysilać się będą.
A wieluż to jemu współczesnych, sądzili się u szczytu, i nie domyślali się postępu w wiekach przyszłych.
Ten proroczy duch w Twardowskim, cale był różny od ducha jego czasów i zadziwiający w młodzieńcu, który ledwie na pozór skosztowawszy nauki, już niewiedzieć dla czego wywijał nią z pogardą, z jaką dziecię napierając się żelaznej, drewnianą szablą wywija. Uważano że najmilszem jego zatrudnieniem, było szyderskie zbijanie przyjętych wówczas zasad, że z roskoszą wyśmiewał zarozumiałych, upokarzał dumnych trochą nauki. Jego wszystkie twierdzenia miały minę komentarzy nieustannych, nad słowy Salomona: Vanitas vanitatum. Kiedy mówił o nauce i dochodząc jej krańców, opierał się na granicy ówczesnych wiadomości, czynił to nie z radością ucznia, sięgającego pożądanego celu, lecz z westchnieniem starca, któremu nieprzełamana zapora, w dalszą drogę puścić się broni.
Mając upodobanie w zbijaniu fałszów, które prawdami mniemano i upokarzaniu półmędrków, Twardowski szukał też najczęściej prawdy i światła, tam gdzie po nie nikt jeszcze nie chodził, na naukowych śmieciskach; śmiał się z systematów i systematycznych nauki przekreśleń, wskazywał jakby od niechcenia inną drogę dla niej, inny tryb jej wykładowi. Tak wielkie różnienie się w opinii od wszystkich otaczających go mistrzów, tak wielkie zuchwalstwo ucznia i żaka w obliczu poważnych mędrków, i ksiąg poważniejszych jeszcze wiekiem i uświęceniem opinij — nie były zrozumiane od wszystkich, ani należycie ocenione. Na to rachował nieco szatan, żeby posiawszy w duszy zrażonej jedno ziarno niechęci, wlawszy w nią jedną kroplę rozpaczy, zatruć ją i zamącić całe życie.
Często do zbrodni nie trzeba innej pobudki nad zniechęcenie jakieś od wszystkiego, a miejsce namiętności czynnej, zastąpić może rozpacz.
Twardowski z ucznia po stopniach uczonych, wyszedł na mistrza, lecz nauki jego zamiast zaspakajać, drażniły tylko uczniów, tak jak igraszka jakaś, obiecując zawsze coś więcej, im więcej odkrywały. I tak był to mistrz niebezpieczny, co zamiast głodnych karmić, czynił ich tylko zajadlej jeszcze łaknącymi pokarmu. Szatan wszystko to widział, wszystkiem kierował i cieszył się nadzieją posiądzenia duszy młodego mędrca prędzej czy później. Dotąd jednak choć nauka i wiarę w duszy jego zachwiała, nie był jeszcze szatan pewnym jej pozyskania, i sidła tylko za sidłami stawiał.
W duszy mistrza nie było już tej ufności, tej wiary, z jaką szedł do piekieł, ta wycieczka jego zdawała mu się jakby snem niepojętym, w którego rzeczywistość wierzył codzień mniej, coraz słabiej. Co chwila zuchwalsze wiły mu się myśli, i skołataną niemi głowę podnosząc z posłania, Twardowski dziwił się im zkąd przychodziły, pojmując jednak, że się wyrodzić musiały i jakby przeczuwając trwożliwe ich przyjście. Wiązał je bowiem szatan jak wenecki łańcuszek niedostrzeżonemi ogniwami, jedne z drugiemi rodziły się kolejno, naturalnie, chociaż z ich słabego początku, nikt by się wzrostu i końca nie potrafił domyśleć.
Szerzył się tymczasem odgłos sławy Twardowskiego; najsławniejsi ówcześni teologowie, filozofowie, astrologowie, medycy, na przemiany biegli go badać i jak dziwowisko oglądać; nie raz wyzywali go na dysputy, które się zawsze zwycięztwem młodego mistrza kończyły, i późniejszym wrogom odejmowały śmiałość do walki.
A tak pozyskawszy sławę powszechną u ludzi, obudziwszy zazdrość, Twardowski stał się za wysokim dla tłumu, niebezpiecznym dla mędrków, i od wszystkich opuszczony, bez przyjaciół, sam jeden pozostał. Nauka zastępowała mu miejsce przyjaciół, krewnych, wszystkiego, a tem silniej się jej chwytał i szpony w nią zapuszczał, im mniej miał się do czego przywiązać na świecie, im więcej świat się od niego usuwał.
Opustoszał ojcowski domek, opuszczony na ręce płatne; lecz Twardowski nie dbał o to, życie jego nie wiele potrzebowało, nauki są może najmniej kosztowną namiętnością, najłatwiejszą do nasycenia ubogim, którzy się im ciałem i duszą zaprzedają.
Tak biegły Twardowskiemu owe lata młodości, bez uczuć, bez wspomnień rozkoszy, które po nich jak woń balsamiczna, po zwiędłym kwiecie na długo zostają. Sam jeden wśród wszystkich obcował tylko z światem umarłych, z księgami, które wkrótce wyczerpywać się zaczęły; znalazł w nich nieznośne powtarzania rzeczy wiadomych, natłok wyrazów bez myśli, i przymuszony był nasycać się własnemi, to jest palić się sam, żeby w sobie ogień życia umysłowego utrzymać.
Niepojęta dała mu się czuć czczość wkrótce dręcząc go nieustannie. Była ona dziełem szatana, który sprowadziwszy ją, czyhał teraz wiedząc, że mu ta chwila stanowcza, odda duszę mistrza. Jakoż dręczony żądzą niewypowiedzianą czegoś niepojętego, czego nigdzie na świecie znaleźć nie mógł Twardowski — obracał oczy na wszystkie strony, i jak umierający woła ratunku, tak on wołał dla duszy wycieńczonej pokarmu. Napróżno chwytał co spotkał, wszystko było próżne, wyschłe. Szatan czekał, a doczekawszy się pory, przybrał na się postać uczonego Doktora, i poszedł kusić Twardowskiego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.