Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Jakże przyjęliście intruza? — zapytał August Wiktora.
— Stało się coś nadzwyczajnego, coś czegobym nigdy nie mógł przypuścić. W przeddzień narodzin byliśmy jeszcze prawdziwie wściekli. Nie wyobrażasz sobie, jakiemi inwektywami obrzucała mnie Helena w chwili, gdy się zaczęły bóle porodowe. „To z twojej winy, tak, z twojej winy“... Idź stąd, nie pokazuj mi się na oczy. Jeżeli umrę, będziesz mnie miał na sumieniu!“ Po przyjściu dziecka na świat, wszystko zmieniło się nagle, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Wydawało się nam, że obudziliśmy się z długiego, dręczącego snu, że dopiero wczoraj odbył się nasz ślub. To nowonarodzone dziecko zasłoniło mi cały świat. Stałem się szczęśliwym ślepcem, oślepłem na wszystko! Osądź sam Auguście! Wszyscy mówią, że po porodzie Helena bardzo zbrzydła, że postarzała się przynajmniej o lat dziesięć, że został z niej tylko szkielet... gdy ja tymczasem znajduję, że odmłodniała, że jest bardziej świeża, piękniejsza i ponętniejsza, niż była dawniej.
— Przypomina mi to pewne podanie portugalskie o sztukmistrzu[1] — pirotechniku...
— Opowiedz mi...
— Wiesz chyba o tem, że w Portugalii sztuka pirotechniczna, sztuka puszczania fajerwerków cieszy się równem szacunkiem, jak sztuki piękne. Kto nie widział w Portugalji ogni sztucznych, ten nie wie, co to wogóle fajerwerk znaczy. Ileż odmian niezliczonych, ile gatunków i rodzajów...
— Do rzeczy Auguście! Jaka jest treść tej legendy?
— W pewnem miasteczku portugalskiem, żył sztukmistrz, specjalista od fajerwerków, ożeniony z bardzo piękną kobietą. Była ona jego szczęściem, jego radością i dumą. Kochał ją do szaleństwa i pysznił się z jej posiadania przy każdej okazji. Przechadzając się z żoną pod rękę, prowokował przechodniów wzrokiem:
Czy widzicie tę kobietę? Podoba się wam, nieprawdaż? Ale ona należy do mnie, tylko do mnie i na to święty Boże nie pomoże!“
Żona stała się inspiratorką jego najpiękniejszych pomysłów pirotechnicznych, muzą jego ogni sztucznych. Któregoś dnia, gdy puszczał fajerwerk, mając przy boku swoją żonę, zapalił się proch i nastąpiła straszna eksplozja. W katastrofie mąż i żona ulegli straszliwym poparzeniom.
Oparzelizny na twarzy i biuście zeszpeciły ją strasznie, lecz pirotechnik miał szczęście; straci: wzrok i nie dowiedział się nigdy o brzydocie swojej żony. Pysznił się po dawnemu z jej piękności. Pysznił się, idąc u boku tej, która się stała jego przewodnikiem[2], pysznił się z tą samą arogancką miną i pogardliwym wyrazem twarzy. „Czyście widzieli kiedy kobietę równie piękną?“ — zapytywał wszystkich, którzy znali jego smutną historję, a którzy przez współczucie dla niego, wynosili pod niebiosa urodę jego żony.
— Czyż dla niego nie pozostała ona piękną?
— Może była dla niego jeszcze piękniejsza, niż dawniej, tak, jak twoja żona dla ciebie od chwili, gdy ci dała „intruza“.
— Nie nazywaj go tak!...
— Przecież tyś go sam tak nazwał...
— Ja, to rzecz inna... To samo słowo, wymówione przez kogoś drugiego, brzmi zupełnie inaczej.
— Tak... mówią, że nikt nie zna brzmienia swego głosu...
— Nikt nie zna także swego właściwego oblicza. Co do mnie, zaręczam ci, że, gdy pozostanę sam i spojrzę w lustro, ogarnia mnie dziwny lęk. Zaczynam powątpiewać o mem własnem istnieniu i wyobrażać sobie, że jestem kimś innym, jakąś zjawą senną, jakimiś tworem wyobraźni...
— A więc nie patrz w lustro, gdy pozostajesz sam...
— Nie mogę się powstrzymać. Ciernię na manję wiecznej introspekcji...
— Wkrótce staniesz się fakirem, który kontempluje własny pępek...
— Jeżeli nikt z nas nie zna swego głosu, swego oblicza, tembardziej znać nie może tego wszystkiego, co stanowi jego część najbardziej integralną, najbardziej intymną i wewnętrzną...
— Wydaje mi się, że niemożliwe jest również poznać tę kobietę, z którą żyjemy, która stanowi jakby istotę naszej istoty. Czy wiesz, co powiedział jeden z największych naszych poetów, Campoamor?
— Nie wiem!
— Jeżeli mężczyzna się żeni, będąc naprawdę zakochany, to z początku nie może dotknąć ciała swej żony, bez wzruszenia, bez dreszczu pragnień i żądz... Lecz czas mija, namiętny kochanek przyzwyczaja się, i pewnego dnia dotyka uda swojej żony z taką obojętnością, jakby to było jego własne udo. Natomiast, gdyby żonie ucięto nogę, cierpiałby tak, jakby to jemu nogę ucięli. Nie masz pojęcia, jak strasznie cierpiałem, gdy Helena rodziła...
— Ona cierpiała więcej od ciebie...
— Kto wie? A teraz, gdy się stała istotą mego istnienia, częścią mojego „ja“, nie mogę zdać sobie sprawy z tego, że zbrzydła, tak, jak nikt z nas nie może sobie zdać sprawy z tego, że sam brzydnie, lub też starzeje się.
— Czy sądzisz, że istotnie nie widzimy, że brzydniemy, czy też starzejemy się?
— Proces jest ciągły, lecz powolny. Mówimy o starzeniu się, lecz nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Czujemy i widzimy natomiast, że wokół nas wszyscy się starzeją!
Ojcowie, wskazując na swoje dzieci, mają zwyczaj mówić: „Postarzeliśmy się dzięki nim“.
Niema nic straszniejszego, a zarazem radośniejszego jak patrzeć na swe rosnące dzieci. Nie żeń się więc nigdy, Auguście, nie żeń się, jeżeli chcesz się cieszyć wiecznie swoją młodością.
— A co będę robił, jeśli się nie ożenię? Jak i czem zapełnię sobie czas?
— Poświęć się filozofji!
— Czy małżeństwo nie jest najlepszą, jedyną może szkołą filozofji?
— Nie, mój przyjacielu! Wielu wielkich filozofów było kawalerami. Przypomnij sobie, nie licząc tych, którzy przywdzieli sukienkę duchowną: Kartezjusz, Pascal, Spinoza, Kant...
— Nie mów mi o filozofach-kawalerach!
— A Sokrates? Czy nie wiesz, że umierając, wypędził Xantyppę, nie chcąc, aby mu przeszkadzała?
— Nie mów mi o tem! Sądzę, że to, co mówi Platon jest tylko romansem...
— Albo „nivolą“
— Jak chcesz...
August przerwał konwersację i wyszedł.
Na ulicy podszedł do niego żebrak: „Na litość Boską, zaklinam panoczku! Mam siedmioro dzieci“.
— Nie trzeba było ich robić — odpowiedział August ze złością w głosie.
— Ciekaw jestem, coby pan zrobił na mojem miejscu? — odpowiedział żebrak.
Cóżbyśmy mieli do roboty, my, nędzarze, gdybyśmy nie robili dzieci za was, bogaczów?
— Masz rację — odpowiedział August i w nagrodę za twoją filozofję daję ci pesetę.
Żebrak ulokował momentalnie otrzymane pieniądze w najbliższym szynku.




  1. Słowo niemożliwe do przetłumaczenia „fogueteiro“.
  2. W oryginale „lazarilla“, osoba, która prowadzi ślepca. Słowo to pochodzi od protagonisty powieści „El Lazarilio de Tormes“. „Łazik z Tormesu“, który w swej młodości był przewodnikiem ślepca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.