Marzenie i pysk/Wiatrologja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Marzenie i pysk
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WIATROLOGJA.
(Uwagi dyletanta na marginesie Wiedzy Ścisłej).

Jedną z ubocznych korzyści zabawy tłumacza jest to, iż, chcąc czy nie chcąc, poznaje się dobrze przekładanego autora. Proszę tylko zważyć: wybiera się do przekładu zazwyczaj rzeczy, które się lubi; przy samej robocie trzeba zważyć, rozebrać każde słowo, wgryźć się w każdą intencję, każdy odcień myśli; powrócić jeszcze raz przy wygładzaniu, przeczytać uważnie dwa razy w korekcie; i znowuż powtórzyć cały ten proceder przy rewizji do ponownego wydania. Doprawdy, zna się potem pisarza jak najpoufalszego przyjaciela; wyspowiadał się ze wszystkiego. To też, niema w tem chyba ani śladu pretensjonalności, jeżeli powiem, że, ilekroć zdarza mi się czytać w naszej literaturze krytycznej coś, co styka się ze sferą opracowanych przezemnie pisarzy francuskich, nieraz odnoszę wrażenie słów rzucanych potrosze na wiatr, mówionych obok samej rzeczy, tam gdzie inny czytelnik podziwia może ścisłość rozumowania i erudycję autora. Nazwałbym to „wiatrologją”, przez wspomnienie owej wpływologji, o której niedawno toczyła się w Warszawie tak ożywiona dysputa.
Naprzykład. Świeżo miałem w ręku książkę Fredro a komedja obca, pióra p. Kucharskiego, którego badania nad Fredrą przynoszą tyle nowego i cennego światła. Książka ta porusza zależność Fredry od komedji włoskiej: nawiasowo jedynie potrąca o literaturę francuską. I oto zaraz na str. 2 czytam:

„Między postacią Moliera a Fredry (chodzi o Geldhaba) istnieje znaczna różnica w traktowaniu pomysłu, jak i koncepcji typu. Molier bawi się swym wzbogaconym mieszczaninem, Fredro swojego dorobkiewicza wyszydza, oskarża i potępia. Pan Jourdain jest człowiekiem najpoczciwszym pod słońcem etc.”

„Człowiek najpoczciwszy pod słońcem”. Hm... Przypadkowo właśnie, tego samego dnia, ukończyłem druk przekładu Mieszczanina szlachcicem, skomentowanego przezemnie dla Bibljoteki narodowej; otóż, daję konia z rzędem... albo nie, coś realniejszego: daję miljonówkę każdemu, kto mi potrafi wykazać jeden, dosłownie jeden jedyny rys rzekomej „poczciwości” p. Jourdain, skończonego chama i bydlaka, mimo iż wziętego przez Moliera na wesoło. Ale to drobiazg; to małe przemówienie się w niczem nie uszczupla wartości dzieła p. Kucharskiego, który, jestem pewien, nie pogniewa się i, po namyśle, przyzna mi słuszność.
Gorzej pod względem wiatrologicznym przedstawia się niedawna książka p. Chrzanowskiego o komedjach Fredry. Czytając ją, mimowoli sięgnąłem ręką po ołówek, aby raz po raz opatrzyć coś znakiem zapytania lub wykrzyknikiem. Wiem, że popełniam tu zbrodnię „obrazy majestatu”: szczęściem, przy obrazie majestatu profesorskiego dozwolony jest „dowód prawdy” i zaraz go podejmę. Zatem, parę przykładów:
Argumentując z wielką swadą przeciw temu jakoby Fredro był romantykiem dlatego że Gustaw i Aniela są romantykami (?), prof. Chrzanowski pisze (str. 27):

„Z tego, że się wśród różnych postaci Balzaca znajduje Louis Lambert, mistyk i spirytualista, nikt chyba nie zechce wyprowadzać wniosku, żeby i Balzac był mistykiem i spirytualistą, etc.

To się nazywa, po polsku, trafić kulą w płot. Trudno mniej szczęśliwie i bardziej poomacku dobrać przykład. Każdy, panie profesorze, kto się trochę zajmował Balzakiem, wie iż, wśród wszystkich jego powieści, naogół raczej „objektywnych”, właśnie Ludwik Lambert zawiera najwięcej subjektywnego, autobiograficznego wręcz materjału. Każda biografja Balzaka, mówiąc o wczesnej młodości pisarza, cytuje całe ustępy z Ludwika Lambert. O „spirytualizmie” Balzaka wróble na dachach świegocą. Owa wpół-mistyczna „teorja woli” Ludwika Lambert jest ulubioną teorją Balzaka, którą spotyka się raz po raz w jego pismach, a wadą tej powieści jest właśnie to, że jest ona poprostu wykładem ówczesnych poglądów filozoficznych Balzaka. Czyżby prof. Chrzanowski nic nie słyszał o Swedenborgu, o Seraficie Balzaka, wreszcie choćby o La Peau de Chagrin? (tytuł ten, nawiasem mówiąc, jeden z naszych krytyków spolszczył na Czara smutku, kombinując zapewne, że pot znaczy garnek, więc może być i czara, a chagrin znaczy zmartwienie...).
Słowem, wiatrologja, i do tego zbyteczna: dla objaśnienia przedmiotu który zapewne zna dobrze, p. profesor sięga po przykłady z przedmiotu, który zna — mniej dobrze.
Inny przykład. Mówiąc znowuż o podmiotowości Fredry, prof. Chrzanowski pisze (str. 228):

„...czyżby się wiedziało że w postaciach Cherubina, Almawiwy i Figara Beaumarchais w znacznej mierze portretował samego siebie, gdyby się nie znało jego Pamiętników?”

Co też to mogą być za Pamiętniki Beaumarchais‘go które prof. Chrzanowskiemu rzekomo tyle światła rzuciły na psychologję Cherubina i Almawiwy?... Ach! to zapewne jego słynne Memoires (Memorjały) w procesie o łapówkę z sędzią Goezmanem i jego żoną! I ja również uważałem je, sądząc z tytułu, za Pamiętniki, dopóki, wiedziony ciekawością, nie zajrzałem raz do środka. Ale skąd tu Cherubin, Figaro...? Czyżby prof. Chrzanowski nigdy... Au! au!
Mam dalej prowadzić „dowód prawdy”? Prowadźmy. Ale ostrzegam, że będzie coraz gorzej. Ta sama książka, str. 114:

„...w miarę oddalania się od tradycji Moliera, to rozdzielanie jednej i tej samej śmieszności między dwie albo więcej osób stało się powszechnym zwyczajem i ogarnęło nietylko komedję charakterów indywidualnych ale i komedję typów; na tem to rozdzielaniu polega oryginalność Dancourta, o czem świadczą już same tytuły wielu jego komedyj, mające formę liczby mnogiej: Mieszczki modne, Starzy kawalerowie, Biedne lwice, Bezczelni, Sceptycy i t. p.

Czytam i przecieram oczy: czy ja śnię? Dancourt, to pisarz z XVII wieku (1661 — 1726), zaś Starzy kawalerowie to ponoś sztuka Sardou, grywana za naszych czasów, a Ubogie (nie biedne) lwice, Bezczelni, to wszak najgłośniejsze komedje Augiera, też wystawiane za mojej pamięci! Czy podobna, aby prof. Chrzanowski nie wiedział o istnieniu Augiera, już nie jako erudyta, ale tak, prywatnie? Ale spostrzegam przypisek, zaglądam tedy do przypisku:

(1) Les bourgeoises à la mode, Les vieux garçons, Les lionnes pauvres, Les Effrontés, Les sceptiques, ob. Brunetière, Les époques du théatre français, konferencja VIII.


Coraz więcej zdumiony, sięgam do Brunetière‘a i szukam. Jest słowo zagadki! Istotnie, mówiąc o komedjach Dancourta (str. 189) jako o zapowiedzi późniejszej komedji obyczajowej, cytuje Brunetière, o kilka wierszy dalej, tytuły nowoczesnych komedyj, Starzy kawalerowie, Ubogie lwice, Bezczelnych etc. Prof. Chrzanowski zgubił się w swoim Brunetierze i pomieszał to wszystko razem, w czem ostatecznie nie byłoby nic tak dziwnego: roztargnienie uczonych jest wszak przysłowiowe; dziwniejsze jest, iż monografista Fredry tak mało interesował się w życiu teatrem, iż klasyczne wprost komedje współczesnego repertuaru są mu obce nawet z tytułów! Anioł Stróż ustrzegł prof. Chrzanowskiego od zacytowania Safandułów jako komedji Dancourta, gdyż Brunetière wymienia w tym samym wierszu i tę dość znaną komedję Wiktoryna Sardou.
Prof. Chrzanowski uwziął się, aby Bogu ducha winnego Dancourta pasować na odnowiciela francuskiego teatru, wciąż na podstawie tej „liczby mnogiej” tytułów. Zawadza mu trochę Molier (choćby tylko Uczone Białogłowy); ale co to dla „wiedzy ścisłej”: nie takie nawykła brać przeszkody! Stwierdza tedy spokojnie prof. Chrzanowski, że Filaminta, Armanda i Beliza w Uczonych Białogłowach nie posiadają każda odrębnej indywidualności. Otóż, trzeba chyba nigdy nie czytać tej komedji Moliera, aby nie pamiętać jak znakomicie zindywidualizowane są te typy „sawantek”! Zatem, poto bagatelizuje się Moliera, aby zrobić honorowe miejsce dla mitycznego Dancourta... autora Starych kawalerów i Ubogich lwic! Czy aby nie zadużo tych wiatrów, panie profesorze?
Ale niechcę (choć mógłbym) mnożyć już przykładów. Trąciłoby to złośliwością, która mi jest dość obca. Jakiż wniosek? Biorąc ściśle logicznie, byłby taki: jeżeli ja, w moim nader szczupłym zakresie dokładnych wiadomości, raz po raz natykam się, w niektórych płodach naszych „uczonych w piśmie”, na mniej lub więcej jaskrawe... omyłki, możnaby przypuszczać, iż kto inny, znający dokładnie inny znów dział, odkryłby znowuż inne omyłki tegoż samego kalibru, etc.; że zatem ten i ów z naszych pomników „wiedzy ścisłej” jest tylko piramidą wiatrologji, podanej z całym balastem autorytetu i drobiazgowością rzekomej informacji. Ale nie chcę tego przypuszczać; wolę wierzyć, iż to są drobne skazy na rzetelnem dziele. I nie poruszałbym nawet tych usterek, gdyby nie to, że widzę w nich symptom znamienny dla naszej młodej jeszcze kultury naukowej; symptom niebezpieczny, ale, mam nadzieję, uleczalny.
Mówmy otwarcie: jesteśmy tylko ludźmi, a pojemność mózgu ludzkiego jest ograniczona; niepodobna zarazem wiedzieć wszystko i wiedzieć wszystko dobrze. Tego nie wymaga nikt od najuczeńszego człowieka. Ale prawdziwa kultura naukowa polega na tem, aby mówić tylko o rzeczach które się wie; nie obwieszać swoich książek błyskotkami wątpliwego pochodzenia, które mają zdobić a często szpecą. U nas, „wiedza” ma czasem dziwne narowy; lubuje się jeszcze, jak dziki w świecidłach, w pstrokaciznie nazwisk, dat, cytatów, odsyłaczy. Cytat z Brunetière‘a, choćby niedokładnie przeczytany i opacznie zastosowany, nadaje książce aureolę erudycji, posmaczek katedry: a kto go tam skontroluje! Powierzchowne feljetowanie ugina się pod ciężarem pseudonaukowości. Nauka nasza była długi czas — i jest jeszcze — zaopatrzona, jako w ideał, w niemieckie metody: ale do niemieckich metod, trzeba niemieckiej pilności, niemieckiej dokładności: jeżeli natomiast skojarzymy niemiecki pedantyzm z polskiem niechlujstwem — ładna historja!!
P. Chrzanowski jest profesorem literatury polskiej; literaturę francuską zna najwidoczniej słabo, z kompendjów i streszczeń. Jest to niewątpliwie brak, nawet dla przeciętnie wykształconego człowieka, ale ostatecznie, nie jest to zbrodnia. Natomiast bezwarunkowo nie uchodzi poważnemu profesorowi mistyfikować swoich uczniów i czytelników szychem chwytanej po łebkach „erudycji” i rozprawiać wielce indywidualnie o rzeczach, o których się coś wie zaledwie z trzeciej ręki. Jeżeli tak postępuje Wiedza Ścisła, cóż zostanie nam, dyletantom? jeżeli tak czynią ludzie serjo, cóż zostanie nam, błaznom?

1921.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.