Marzenie i pysk/Komentarz do komentarza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Marzenie i pysk
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KOMENTARZ DO KOMENTARZA.

W feljetonie swoim, poświęconym nowemu wydaniu poezji Asnyka w opracowaniu prof. Eugenjusza Kucharskiego, daje p. Ferdynand Hösick, na podstawie osobistych wspomnień, przyczynek do genezy znanego wiersza Asnyka: Szkic do współczesnego obrazu. Pamiętając również dobrze epokę i atmosferę, w której wiersz ten powstał, pragnę dodać parę słów do trafnych objaśnień p. Hösicka. Ale najpierw wypadnie mi przytoczyć komentarz prof. Kucharskiego, do którego zaciekawiony zajrzałem[1] i w którym, wyznaję, z niemałem zdumieniem wyczytałem ten nieprawdopodobny ustęp:

Prawdziwą niespodzianką w tym względzie stanowi w „Szkicu do współczesnego obrazu” przeciwstawienie zbuntowanej masy wydziedziczonych wytwornej grupce pięknoduszków i bawidamków, rozpływających się w ekstazie „najnowszej sztuki”. Na pierwszy rzut oka ten kontrast zdumiewa. Co wspólnego z starą krzywdą społeczną może mieć nowa poezja, nowa sztuka, wielbiona jako najszlachetniejszy kwiat duchowej kultury? Jaki związek istnieje między „łaknieniem ziemi, powietrza i chleba” a pragnieniem nowych ideałów artystycznych, a modernizmem? A jednak dla poety łączność ta nietylko istnieje, ale go pali jak żrąca rana, bo posiada on żywą świadomość, że cały ten modernizm z swem przerafinowaniem, nastrojami, nagą duszą, amoralizmem, erotomanją, „nowym dreszczem” i wszelkiemi innemi „absolutami” jest typowym wytworem kapitalistycznej kultury, pasożytniczą rośliną, która wyrosła i zakwitła na krzywdzie i wyzysku tych „zza bramy”. Jest sztuką godną pana, który ją opłaca „trubadurom, stojącym u pańskich, bankierskich bram” — amoralną i cyniczną, bo przeznaczoną dla warstwy, która wyzbyła się moralności przy „robieniu” majątku, przerafinowaną, bo do zmysłów stępiałych mówiącą, wyłączną i tłumem gardzącą, bo cieszyć ma wybrane uszy dystyngowanych — trutniów. To, co jasnem się staje dzisiaj, dostrzega Asnyk w dobie rosnących zachwytów dla „modernizmu”, dostrzega wtedy, gdy najwolniejsi socjalni trębacze piali peany na cześć „młodej sztuki”.


Powtarzam, iż szeroko otwierałem ze zdumienia oczy, czytając tą stronicę!
Pomijam drobne nieścisłości, tak częste u ścisłych badaczy literatury. Wiersz Asnyka np. powstał w roku 1895, zatem wówczas gdy o Przybyszewskim i o „nagiej duszy” w Polsce nikomu się nie śniło. Mniejsza o to. Ale cóż za nienawiść do literatury, do myśli ludzkiej, u tego historyka literatury! Cóż za agresywna dulszczyzna ogólników, z jaką p. profesor mówi o „nowych dreszczach” i o „wszelkich innych absolutach!!!” Żaden socjalistyczny agitator na wiecu robotniczym nie mówiłby o literaturze w ten sposób, bo na wiecach bywają zecerzy, którzy (znam ich) mają kult i szacunek dla literatury. Trzeba było aż profesora literatury, aby pouczył w dzisiejszej epoce młodzież, że wszelka poezja, która nie jest poświęcona wprost kwestji społecznej, jest „typowym wytworem kapitalistycznej kultury, pasożytniczą rośliną, wyrosłą na krzywdzie i wyzysku...”.
„To co jasnem staje się dzisiaj...” — pisze p. Kucharski. Zatem jasnem stało się dzisiaj prof. Kucharskiemu, że świetny wódz ówczesnej młodej poezji, później twórca Skalnego Podhala, Kazimierz Tetmajer, był „pasożytniczą rośliną?” Że Przybyszewski pisał Wigilje i Na drogach duszy dla „bankierów?!” Że ówczesny trud Miriama, Antoniego Langego w przyswajaniu Polsce zdobyczy wszechświatowych kultur był „amoralny i cyniczny” etc.? Takby wynikało z powyższego ustępu, który ma charakteryzować jeden z najbujniejszych, najbardziej decydujących momentów młodego piśmiennictwa!... moment gdy nasza literatura odważyła się odetchnąć pełniejszą piersią, znaleźć, mimo niewoli, akcenty pełnego człowieczeństwa!
A jeżeli weźmiemy wpływy obce, któż to są u p. Kucharskiego owi „trubadurowie na bankierskim żołdzie”, piszący dla warstwy, która wyzbyła się moralności przy robieniu majątku?... To nie kto inny (pamiętam ową epokę u nas i znam na palcach ówczesne jej bóstwa) tylko zwłaszcza Baudelaire, Verlaine i Artur Rimbaud, nędzarze i cyganie przymierający głodem, nieznani za życia nikomu prawie prócz garści entuzjastów, i którzy w nędznych warunkach życiowych tworzyli heroicznie nową, dziś tryumfującą poezję francuską! Te „nowe dreszcze”, tak wstrętne prof. Kucharskiemu, któremiśmy się karmili, to byli Nietsche, Dostojewski, Maeterlinck, Ibsen, Strindberg... Nieporozumienie Asnyka z młodą literaturą ówczesną były dość naturalne i zwykłe i bardzo zresztą szczęśliwe, skoro dał im wyraz w doskonale napisanym wierszu, ale kiedy dziś, po ćwierć wieku, p. Kucharski utrwala i sankcjonuje te nieporozumienia profesorską prozą, niepodobna nie opatrzyć jego komentarza potrójnym wykrzyknikiem zdumienia!!! I bierze ochota powiedzieć młodzieży: Nie słuchajcie, dzieci, takich nauk!
Bieda jest, że historję naszej literatury uprawiają przeważnie ludzie, którzy nie znają literatów, nie lubią literatów, nie gadają z nimi, nie żyli nigdy ich życiem, nie bywali w ich knajpach, ani w pracowni, ani w teatrze, wogóle nie znają nic, znają tylko — bibljotekę. Stąd gdzie tylko literatura schodzi się z życiem, tam piszą o niej potrosze jak o żelaznym wilku.
A teraz co do genezy wiersza Asnyka. P. Hösick trafnie objaśnia tło rozgoryczenia starego poety zasuniętego w cień przez nowe słońca (zwłaszcza przez Kazimierza Tetmajera); trafnie zaznacza przejrzyste (wówczas) aluzje, które się w tym wierszu kryły. Pragnę jednak przypomnieć jeden ciekawy a mniej znany szczegół, zaczerpnięty z bliskiego otoczenia poety, gdy wiersz ów był po swem ukazaniu w druku bardzo żywo w Krakowie komentowany. Szczegół ten nie jest pozbawiony „pikanterji”.
Jednym z pisarzy najulubieńszych w owym czasie „elicie” umysłowej był Anatol France. Każdej jego nowej książki oczekiwało się z niecierpliwością, czytało się ją wolno, smakowicie, aby przedłużyć przyjemność. Świeżo przybyły wówczas do Krakowa egzemplarze Ogrodu Epikura. Otóż w jednym z arystokratycznych salonów w Krakowie zbierało się małe kółko „intelektualistów”, aby razem czytywać ten Ogród Epikura głośno. Pieprzykiem tej lektury była okoliczność, iż odbywała się ona pod egidą słynnego księdza Pawlickiego, który sam był postacią jakby wyciętą z książki France‘a, coś niby ksiądz Hieronim Coignard z Gospody pod Gęsią Nóżką, ale salonowy, powściągliwy, dyskretny...
Asnyk zasłyszał o tych niewinnych lekturach i zawrzał oburzeniem. Nie lubił arystokracji i często mówił jej dosyć twarde prawdy. W wyobraźni starego zgorzkniałego poety wyolbrzymiły się te seanse „cieplarnianej” kultury literackiej, urosły do symbolu. I to miało być bezpośrednią pobudką do owego wiersza „Szkic do współczesnego obrazu” poświęconego Jackowi Malczewskiemu. Że później, rozgrzany inspiracją, poniesiony brylantowym rymem, nadał swemu wierszowi większe rozpięcie, wciągając w obręb swej inwektywy całą młodą poezję ówczesną, to jasne; ale ten „ogród”, te „wytworne damy, dworacy i pazie” o których poeta wspomina, to wszystko wskazywałoby na trafność owego „epikurejskiego” komentarza, gdyż ówczesna poezja polska miała ledwo całe buty, a w salonach, poza utalentowanym i gładkim „Kociem Górskim”, nie bywała.

I oto najlepsza „pointa” całej tej sprawy! Jeżeli który z ówczesnych pisarzy mógłby podpadać pod epitety użyte przez p. Kucharskiego, to Anatol France. To była istotnie owa sztuka dla elity, przerafinowana, obojętna na cierpienia ludzkości, amoralna sztuka „dla panów i bankierów” do zmysłów stępiałych mówiąca, wyłączna i gardząca tłumem etc. etc. I oto cóż widzimy? Imię Anatola France powiewa dziś od wielu lat jak czerwony sztandar, on sam jest bożyszczem socjalizmu, komunizmu, „heroldem krzywd społecznych” etc., a też same jego dzieła które były przysmakiem dla elity stały się pokarmem dla „ludu”! Trudno o jaskrawszy i bardziej pouczający przykład, jak puste i jałowe są owe rozróżnienia między sztuką społeczną a niespołeczną, zdrową
a chorą, sztuką dla elity a dla mas. Z odczytów Przybyszewskiego o „nagiej duszy” urodziło się — polskie gimnazjum w Gdańsku.

Jeszcze jeden szczegół przypomnę, który pominął p. Hösick w swoim komentarzu. Pisze p. Hösick o zachwycie, jaki wiersz Asnyka obudził w samym-że obozie tych, w których był wymierzony. Istotnie, tych czcicieli formy nie mogła nie olśnić nieskazitelna forma tego po królewsku rymowanego wiersza. (W historji rymu polskiego Asnyk powinien mieć osobny rozdział). Mimo to znalazł się ktoś, kto, z własnej inicjatywy ale jakgdyby imieniem młodej sztuki, odpowiedział Asnykowi; mianowicie Ludwik Szczepański w wierszu poświęconym „cieniom ś. p. Władysława Podkowińskiego”. W wierszu tym, (drukowanym, o ile pamiętam, w petersburskim „Kraju”, gdyż aż tak daleko musiała poezja szukać czasami przytułku!) Szczepański zachowuje najwierniej formę, której użył Asnyk i stara się mu sprostać błyskotliwością rymowania.
Kiedy sobie naprędce przypominałem te szczegóły, znów nawiedziła mnie refleksja, której parokrotnie dawałem już wyraz: mianowicie jak w naszem życiu literackiem zostają tylko książki i... frazesy, ale przepada atmosfera, giną żywe postacie ludzi, ginie anegdota, której brak jakże zuboża historję literatury, jak często pcha ją na fałszywe tropy. Ileż śliskich hypotez, teorji, komunałów, sprostowałoby nieraz to jedno słówko: „Widziałem, wiem, pamiętam”... Podczas gdy w innych krajach, we Francji zwłaszcza, ta literatura anegdotyczna jest olbrzymia i daje żywe tło każdej epoce, u nas dziś uboższa jest niż kiedykolwiek, bo pamiętniki i listy zanikają, a nie wytworzyły się inne metody utrwalania życia. Wspomniałem np. mimochodem księdza Pawlickiego: toż to była figura, którą przez parę dziesiątków lat rozkoszował się cały intelektualny Kraków, ba cała Polska, człowiek o którym anegdoty wypełniłyby parę tomów! Cóż z tego zostanie? — Nic... A dom Sewerów Maciejowskich, gdzie bywało codziennie całe pokolenie literatów na popołudniowej herbacie, od której to herbaty jedyny wyjątek stanowił również codzienny gość Asnyk; jemu gospodyni domu przyrządzała zawsze ulubioną białą kawę z kożuszkiem. Trudno o rozkoszniejszy kontrast niż tych dwóch starych przyjaciół, Asnyk i Sewer, związanych kumostwem z 63-go roku! Asnyk, chmurny, zadumany, zgryźliwy; — Sewer zawsze słoneczny, rozbawiony, „enfant terible”, żywy Pan Jowialski, ale z sercem i talentem, nierozłączny ze swoją panią Jowialską, przezacną i kochaną przez wszystkich Sewerową. Dwie sceny zwłaszcza, z pośród setek zabawnych epizodów, utkwiły mi w pamięci. Włodzimierz Tetmajer namalował jakieś karneciki w formie paletek na Bal Szkoły ludowej; jedną ofiarował Sewerowi, drugą Asnykowi. Sewer się naparł paletki Asnyka, wydarł mu ją i zaczął uciekać dokoła stołu. Asnyk, blady z gniewu, gonił za nim olbrzymiemi krokami, wołając: „Słuchaj, Ignacy, (tylko w wielkich chwilach życia mówił do Sewera Ignacy), jeżeli mi nie oddasz, noga moja nie postanie w twoim domu”... Istotnie ta nieszczęsna paletka poróżniła ich na kilka miesięcy. Drugi moment, to gdy w ferworze jakiejś rozmowy o literaturze Sewer pochwycił tom Asnyka i zaczął głośno czytać jego wiersz na 25 rocznicę powstania z r. 1863. W miarę jak czytał, coraz bardziej dławiło mu głos, łzy zaczęły mu kapać na srebrne wąsy, w końcu musiał przestać... A Asnyk siedział naprzeciwko ze zwieszoną głową, patrzał w głąb siebie i ruszał olbrzymiemi wąsiskami. Te dwie szlachetne głowy starców utkwiły mi na zawsze w pamięci, niby żywa karta naszej poezji, naszej przeszłości...

1921.




  1. „Bibljoteka Narodowa”. Adam Asnyk: „Wybór poezji”, oraz Eugenjusz Kucharski: „Twórczość liryczna Asnyka”. Kraków 1924. Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej. (Niniejszy artykuł Boy‘a spowodował dość żywą polemikę z prof. Kucharskim: patrz Brewerje Boy‘a).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.