Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Ostatni wieczór sióstr dwojga

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

OSTATNI WIECZÓR SIÓSTR DWOJGA.

Symeon przechadzał się w ciszy między drzewami ogrodu swego — a znużony trudami dnia całego siadł w cienistej gęstwi na wielkim kamieniu, co leżał pod starym Cyprysem — osłonięty dokoła liśćmi krzaków zadumał się głęboko. — Jutro o tej dobie pierworodne dziecię jego Marya Marta będzie już w domu Beniaminowym — jutro ukończą się gody — rzewnie zadumał się nad córą swoją i acz nie tak ją kochał, jak Maryę Magdalenę — jednak bardzo ją kochał — i w myślach pogrążony usłyszał z wolna szelest kroków — spojrzał — zrazu ciemno, tylko jasny miesiąc pełni sięgający świecił cicho nad ziemią — ledwie liścia szmer lub dalekie psa szczekanie zamąca ciszę uroczą — i oto widzi Symeon z miejsca swego dwie niewieście postacie, idące z wolna między drzewa — obie wsparte na sobie ujęły się za ręce i kroczą milczące zrazu — a potem mówiąc z cicha to głośniej — i rozczulił się Symeon, widząc idące ku sobie dwie córki swoje — Maryn Marta piękna — ale piękna światowo — szła oparta, na ramieniu Maryi Magdaleny, ręką trzymała silnie jej rękę i długie włosy Magdaleny zarzuciła na szyję swoją — przy niej szła Marya Magdalena piękna — ale piękna duchowo i objęła ramieniem postać Marty smutnej w myślach tęsknych a jej czarny długi warkocz zarzuciła na siebie, pieszcząc go w dłoni wtórej — i tak szły razem stąpając ciszej od ciszy wieczora — Marta jak róża piękna rozwinięta woni rozkoszą — Marya Magdalena przy niej — jak pączek nie całkiem rozkwitły — ale na kiedyś cudniejszy kształtem i pełniejszy wonią rozkoszy — zbliżyły się ku Symeonowi niewidząc go — i szły mimo. —

MARYA MARTA.

Siostro moja! dziś ostatni wieczór nasz razem!... jutro o tym czasie, już nie w domu ojca — już w domu obcym — co będzie domem moim — Maryo, Maryo, ty niezapomnisz o mnie...

MARYA MAGDALENA.

Nietroszcz się Marto!... z zagrody rodzinnej idziesz w dom oblubieńca twego — a tam Beniamin młody miły tobie nad wszystko, otoczy ciebie pieszczoty swojemi, za te służebnice będziesz miała służebnice swoje, którym Panią będziesz... a ja ciebie zawsze — zawsze kochać będę (przechodzą). I Symeon został w milczeniu, śledząc oczyma dwie postacie dzieci swoich, a one obeszły ścieżkę do koła i z wolna w cichej rozmowie znowu zbliżały się ku Cyprysowi, pod którym spoczywał. —

MARYA MARTA.

Wiesz... ja go tak kocham — a choć on mi tak miły — tak trudno mi rzucać dom ojca — te progi kędy pierwsze chwile radości miałam — tyle drogich wspomnień dzieciństwa — z złotej — pierwszej młodości zostawiam!... odwiedzajcie mnie często... namawiaj starego ojca, by przychodził do mnie — przychodźcie do nas! a nieba wam przychylę w domu naszym...

MARYA MAGDALENA.

O niebój się Marto... ty drżysz moja droga!... będziem Cię odwiedzać co dwie doby — sama przywiodę Ci ojca, by spoczął w twoim progu — i podasz mu czaszę z mlekiem i chleb — i owoce z ogrodu twego — a będę mówić wtedy — a widzisz tak tęskniłaś tego wieczora — a takaś dziś szczęśliwa — no! podaj mi usta twoje...

MARYA MARTA.

O Moja ty moja! O mój ojcze!...

(Przechodzą.)

I znowu został Symeon w milczeniu, śledząc z rozrzewnieniem zachwytu dwie postacie dziewcząt swoich, co szczebiotały jak dwa gołębie — wzrok jego dążył za niemi i dumny był mówiąc sobie: Jam zrodził!... a one obeszły ścieżkę do koła i w cichej rozmowie znowu zbliżają się ku Cyprysowi pod którym spoczywał, szły prędzej tą razą. —

MARYA MARTA.
A trzody moje — kozy i baranki białe które strzegłam i umywałam sama...

MARYA MAGDALENA.
Ojciec ci je daruje — będą twoje!

MARYA MARTA.

To mój ostatni wieczór dziewczęcy — ten miesiąc już mi tu niezaświeci!... ostatni wieczór z tobą — ty tu zostajesz szczęśliwa!

MARYA MAGDALENA.
(Przechodzą.)

Szczęśliwa!...
I Symeon znów został w milczeniu, patrząc na oddalające się postaci córek swoich; szły prędzej to wolniej — mówiły głośniej i rzewniej — i obeszły ścieżkę między kwiaty do koła — a w cichej rozmowie zbliżają się znów ku niemu — czarne oko Maryi Marty już łzę się zamgliło — a niebieskie oczy Magdaleny smętnie w niebiosy patrzały. —

MARYA MARTA.

Ty milczysz — tyś taka jakaś... smutna — ja rzucam dom ten, jakże — a dziś weselszam od ciebie Maryo — Maryo Magdaleno?...

MARIA MADALENA.
(Milczy.)

MARYA MARTA.

Czemu ty milczysz... Maryo!...

MARYA MAGDALENA.

Żal mi za tobą.

MARYA MARTA.

O! wszak obie będziem szczęśliwe... patrz, jakie niebo niebieskie.

(przechodzą).

I został Symeon w milczeniu poglądając ciągle na dziewcząt niewinne szepty — i na ich cienie jak płaszcze wlokące się za niemi, i obeszły ścieżkę między kwiaty dokoła a w cichej rozmowie znikły oczom Symeona.




Gody w domu Symeonowym — oto Beniamin poślubił dziś oblubienicę, czarnobrewą Maryę Martę — dokoła oświetlonej świecznikami komnacie, łamią się chlebem weseli godownicy, obok wesoła czeladka i ubodzy miasta. — A Symeon rozweselony, radby im nieba przychylić — czasem spójrzy na parę młodą i odwróci się, by otrzeć łzę cichą wspomniawszy na Sarę swoją — potem ostrzega służebniki gwarne, i przysłania okien, by snać który z togatych niezajrzał wesela w domu jego. — — W środku siedzi przy parze sędziwy arcykapłan, któremu cześć wszyscy okazują — rozmowa płynie gwarnie jak zdrój wiosenny po bławatach doliny — w tem jeden z gości Szymon z Arymatei rzekł: Arcy-Kapłanie! co to za dziwnej mądrości pacholę było wczoraj w świątyni naszej!...

ARCY-KAPŁAN.

Symeonie! miałem ci o nim dać świadectwo — oto wczoraj siedzieli przedniejsi starcy uczeni ksiąg w synagodze — a wśród nich znalazło się pacholę proste — i jęło z niemi mówić o tajemnicach pisma — a jako z głębi wielkiej płynęły myśli jego, że nie raz oświecił mędrcu zadumane i wątpliwe — palec Boży jest na tem dziecięciu — i cała świątynia zemną słuchała go uchem jednem...

SZYMON Z ARYMATEI.

A później, gdy go z rumieńcem radości i pokory odszukała matka wśród mędrców zdumionych!... Tam wszystkie niewiasty płakały. — Arcy-Kapłanie! ja niemam matki — a radość czułem, jakby to matka moja była!...

SZYMON (pełniej Piotr).

Arcy-Kapłanie! to dziecię wielkie będzie w imię Jehowy. —

SYMEON.

Niech będzie wielkie imię Judei. —

BENIAMIN.

Niech nam da szczęście ten prorok młody.

MARIA MARTA.

Niech błogosławi dom nasz i trzody nasze. —

MARYA MAGDALENA.
Mnie niech spokojność wróci!...

ANIOŁ (niewidomy).

Wróci ją... wróci...

SYMEON (zamyślony).

Arcy-Kaplanie — twoje tylko słowa napełniają mnie o tem dziecięciu pociechą...

JEDEN Z GOŚCI DO DRUGIEGO.

Patrz, jaka ta Marya Magdalena zamyślona nic nie rzekła od początku godów — smutna i piękna jak kwiat spalony skwarem.

JEDNA ZE SŁUŻEBNIC PRZECHODZĄC.

Więcej grzybów znalazłam wczora, niż ona dziś słów rzekła.

DRUGI Z GOŚCI.

Nieuszło mi z oczu — ona tak roztargniona o! ta wieść o chłopięciu, co się rozbiegła po Judei, w takie zamyślenie ją wprawia — kiedy mówił arcykapłan, widziałem — łza jej upadła — a potem miast chleba różę do ust włożyła — aż z śmiechem ostrzegły ją służebnice.

TRZECI Z GOŚCI SZEPCZE.

O! Marya... jaka ona piękna — kiedy w nią patrzę — szczęśliwym — gdy jej niema, tak mi smutno! tęskno — o! gdyby oczy moje rzekły ci, jak ja Cię kocham... Marya...

SYMEON.

Uczta nasza spokojna była i cicha, jak los ziemi naszej — dzieci moje — szczęśliwsze bądźcie — niż ojciec wasz!...

ARCY-KAPŁAN.

Pokój domowi temu!...

(powstaje)
(godownicy rozchodzą się).
SYMEON.

Niech służebniki z pochodniami i pieśnią weselną — odwiodą Maryę Martę — ku domowi męża jej Beniamina. —

MARYA MARTA I BENIAMIN.
Ojcze błogosław jeszcze raz!

SYMEON.

Ręce moje kładę na głowach waszych — a serce moje bije miłością prorocza wam kwoli i dzieci waszych! z wami dusza moja. —

(Para odchodzi, za nią chór służebnych z pochodniami, śpiewając.)

CHÓR.

Wiedziem — wiedziem piękną i niepokalaną w dom oblubieńca jej — wiedziem cudną — wiedziem! jak słońce poranne spłonioną... wiedziem!...

(śpiew ginie).

I sama została Marya Magdalena w komnacie biesiadnej — już pusto do koła — kilka świateł już zgasło... kilka jeszcze płonie — ale i te zgasną niedługo — a jej śnieżne czoło schyliło się w myślach i opadło na pierś białą — Marya Magdalena duma o mądrem chłopięciu, o którem mówił arcykapłan na godach... i niewiedząc czemu zadumała się Marya, i serce ozwało się w piersi jak dotąd nie biło... a oczy potoczyły się ku niebu i w niebo wzniosły ramiona. — W tem Symeon wszedł z Arcy-Kapłanem w cichej rozmowie i przerwał zadumanie Maryi Madaleny. — Ojcze błogosław jeszcze dziecię moje?... błogosław młodości jej! — witałem ją z radością na świecie — a życie jej boleścią okupiłem — i kochałem ją nieco nad córkę moją Maryę Martę — boć tamta o domowe troszczyła się rzeczy niebaczna piękności świata i duszy — a ta dziewica od chwil pierwszych oddycha myślą wyższą — błogosław ją Arcy-Kapłanie!... I starzec wzniósł oczy ku niebu z myślami swojemu, a ręce złożył na złotowłosej głowie Maryi — Maryi Magdaleny — a Marya przyklękła i po raz pierwszy w młodości płakała rzewnie jak dziecię — a Symeon milczał jak grób — w ponurych snać tonął myślach — Arcy-Kapłan już usta otwierał natchnieniem słów Mojżeszowych — Dawidów głosem — w tem opuścił ręce i zawołał — ciemno — — — ciemno dokoła — pogasły światła — zapalić pochodnie — czemu ciemno?!... Płoną światła Arcy-Kapłanie rzekł Symeon. — Płonie księżyc w swej pełni jękła klęcząca Marya — ojcze niech próżno nieczekam na siły słowo — na błogosławieństwa słowo bom smutna — o — toć jasno dokoła — błogosław mi! — Oślepłem! krzyknął Arcy-Kapłan i umilkł w przerażeniu — a Symeon ujął dłoń jego — a Marya Magdalena ujęła drugą dłoń jego w drżące dłonie prosząc by błogosławił.» — Oślepłem dziewico — gdym miał błogosławić tobie — błogosławić tobie nie mogę... i wyszedł zwolna, wiedzion przez smutnego Symeona a u progu odwrócił się raz jeszcze — lecz twarz jego jaśniała jakimś blaskiem natchnienia i rzekł głośno. Może jaki prorok błogosławić ci będzie!... i zniknął z Symeonem — a Marya pozostała długo jeszcze — klęcząca jak posąg świątyni — ustom jej uleciało: Może jaki prorok błogosławić ci będzie — nagle jak spłoszony łabędź zerwała się i pobiegła w ogród — kędy noc cicha poglądała gwiazd oczyma ku ziemi — a kiedy pod starą figą swoją stanęła w cichem zadumaniu, ujrzała w dali dwoje oczu, nito dwie iskry — zdala zbliżające się ku niej — i palące jej serce — zbliżył się zwolna człowiek cudzy, on znany już Maryi Magdalenie — oczy jej widziały go raz już i nieodwróciły się — zarumieniła się twarz jej i milcząc znowu podniosła oko i śmiałej poglądała już w cudzego spójrzenie a on zbliżył się i twarz swoją odsłonił śmielej — odwinął togi purpurowej a pierś jego snać młoda oddychała mocno — a twarz jego była blada i namiętna, wzrok zaś jego smutny i do piorunu podobien — kiedy pełza po czarnych chmur łonie — i rękę białą wyciągnął ku Maryi Magdalenie — a dotknął jej dłoni — i iskry tajemnej rozkoszy przeleciały po całej postaci dziewicy — i spłonęła — lecz milczała patrząc ciągle w twarz smutną — jakby oczy wypatrzeć chciała... a on siadł przy niej na ziół pościeli i mówił rzewnym stu strumyków głosem, co żegnają źródło swoje lecąc w świat ciemny: «Wiesz Maryo Magdaleno — ten świat niejest światem! Ten Jehowa niejest Jehową — i życie niejest życiem! To całe życie — światem zwane — to jest wielki sen w głowie olbrzyma — on śni teraz — i nas w tym snie stwarza — a ma nas dopiero wyśnić czynem po wiekach — my błądzim tu — krążym — zdaje się nam, że żyjem — a my snem tylko — kiedy się zbudzi ów olbrzym — w jego głowie sen zniknie i my się marnie rozwiejem na wsze wiatry, Maryo Magdaleno........... Marya milczała i niechciała słuchać czarownych słów głosu, co smutno mdlały w jej głowie a jednak słuchała i rzekła: Ale w chwili zbudzenia on olbrzym znowu nas stworzy żywych — wyśnionych snem — bo myśmy silem pięknym... nieprawdaż?... i nagle przerażona chwyciła się za ramię czyli snem tylko niejest — a poczuwszy błąd swój, uśmiechnęła się gorzko — lecz on młodzieniec twarz smutną już osłonił w togę i odchodził między drzewa — a kiedy Marya Magdalena podniosła oczy niebieskie na niego — on już niknął w cieniu liści i kwiatów — raz tylko błysnęły jeszcze dwa węgle spójrzeń jego — z za krzaka róży Jerychońskiej — i znikły — a Marya Magdalena długo za niemi patrzyła, niewiedząc czemu, zasmucona — i zdało jej się, że usłyszała w dali śmiech szyderczy — straszliwy — jak głos kota wśród wichrów nocy — ale głos ten wydał jej się płaczem głośnym — rzewnym — smutnego dziecięcia, że sama smutna zaszlochała głośno — niewiedząc czemu? a później pytała siebie: czyj to był śmiech?... anioła li stróża wiosny mojej... czyj to był płacz? Młodzieńca smutnego?... i niesłyszała, co odrzekła sama do siebie, tak głośno serce jej drgało — gdy śmiech ten zlał się w śpiew gorzki i konał takiemi rozdźwięki:


I z moich cierpień milczącą ofiarą
I z mych katuszy śmiechem obłąkania,
Pójdę — poniosę z tych popiołów czarą —
Na koniec świata — śmiech i urągania!...

O piękna moja! czemum Ci nie bratem —
O — gdybyś była siostrą mą... tak lubo
Nam by ten było — życie jednym kwiatem,
I szczęście naszą niebyłoby zgubą...

Ty byś rękoma oplotła mi szyję
Ja bym twe usta z uśmiechem całował…
W twe oko patrzył... ha!... przeklinam żmiję
Co mnie strąciła — kiedym się ratował!... [1]


Marya drżąca słuchała tych głosów — ale ujść musiała — bo coraz głośniej grzmiało niebo — i z czarnych chmur nawałą tryskały ogniste błyskawice — ogrzmiewając burzę w blizkości...







  1. Podług Hebrajskiej piosneczki dawnej. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.