Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Zgryzota

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

ZGRYZOTA.

Wesoła jesień w Judei — albowiem ciężkie winnice dorodne schylają grona — a słońce krwawo zachodząc — widzi każdego Pana jak zbiera z gałęzi i składa wina swoje. — Liście acz zielone i świeże jeszcze... niesą już liśćmi wiosennemi — lecz czerwienieją — owoc ciężki na schylonej gałęzi zastąpił ich piękność — ziemio liczne twe zbiory!... ale tyś zbytnie zbiorom rada!
Chłodny powiew wieczoru poruszał listki na drzewie figowem, pod którem siadła Marya Magdalena — od miesiąca już siada tu smutna i milcząca — jej czoło jasne — schylone ciężarem wstydu — jej dusza brzemienna ciężarem sromu — jej pierś ciężarem winy! Marya Magdalena płacze gorzko dni całe i nocy całe bezsenne na łożu swojem — na twarzy jej znać długie walki — a boleść na ustach wydeptała ślad głęboki — ów cudzy milczący znikł — i niewidać rąbka togi jego. — Tyś Rzymianin krzyknęła Marya Magdalena — poczuwszy ciężar swej winy — Rzymianin!... roześmiał się głośno, a znikł w czarnym dymiącym obłoku — i było słychać cichy — coraz to oddalający się ale coraz głośniejszy płacz anioła wiosny Maryi Magdaleny. — Jej oczy już dawno niewidziały postaci jego — stęsknione — ciężkie łzami i winą — jak ziemia deszczu spragniona, gdy chwastom porasta — jej twarz zżółkła, oczy jej smutne zapadły — i targała napróżno włosy warkoczów swoich, przeklinając dni swoje — i winę swoją biada! biada!... łonu do którego przylgnęłam piersią moją czystą — dziewiczą — sercem rzewnem do serca podłości — biada! biada mi!... piekło otchłanie otwiera przedemną — lecz pożreć mnie niechce — ziemia pochłonąć mnie niechce — o przeklętaś ziemio! i piekło stokroć przeklęte, że mnie pochłonąć niechcecie!.. głośno jęczała Magdalena winy swojej — i głazem ziemnym tłukła wściekłością żalu piersi białe, a piersi nie pękły — tylko krew purpurowa na chwilę popłynęła z rany i płynąć przestała — Marya Magdalena głośniej zwierza wyła winę swoją, jak anioł upadły, co się szatanem uczuł — o! jasny jest anioł aniołem — lecz ciemniejszy anioł szatanem! Lecz cała przyszła nędza i trwoga Maryi bladły i rozpraszały się — przy tej jednej okropnej myśli, że Jehowę, którego kochała nad siły sił swoich, obraziła — i odbiegła jego głosu. — — I Symeon pod cyprysem starym na kamieniu zadumany nad smutkiem dziecięcia swego, posłyszał własne jej słowa za głośno wyrzeczone — słowa jej winy — i żal — i srom — a zadrżał w głębiach człowieczeństwa — ale po chwili w ogromnej miłości przebaczył pomyślawszy, że starcem jest — i poszedł ku Maryi Magdalenie — białym włosem głowy swojej otarł łzy dziecięcia mówiąc: Przebolałem! przebaczam Ci!... gdzie on — kto on, niech Cię pojmie Maryo! — — «Symeonie! Symeonie!... daj mi się ukryć w piekła podziemne przed wzrokiem twoim — przed ojczyzną twoją — daj mi się wikłać w sieć u włosów moich, winy!... ojcze!... ty coś mnie tak kochał — pieścił nad źrenicę oka twego... przeklętam!... ojcze!... jego wrzask był chytry — a podle uwiódł litość moją — a jego ramię było pieszczące z razu jak powój — a potem silne, żelazne, zimne — przemocne!... on mi mówił o zrównaniu i wspólności — o śnie jakimś straszliwym — i o przyszłości naszej — o przyszłości narodów — i zaplątał me serce jak muchę w sieć piorunową słów — a ramiona moje zaplątał............ w togę!

Toga! Toga! Toga!...

zaryczał Symeon jak lew pustyni — toga!... w mym domu porwał ramiona córki bladej — i wstrząsłszy je piorunem — oczyma patrzył chwilę w oczy jej trwożne — przebódł ją spójrzeniem i rzekł toga! i jękła cicho jakby usypiała — i puścił ją na ziemię — a siną cierpieniem zarzucił płaszczem swoim białym — i zgrzytając toga! odwrócił oczy — i oczy wzniósł ku niebu — i spójrzał w błękity Jehowy — i Jehowie rzekł Toga!... i porwał na ręce cierpiącą Maryę Magdalenę — i wyniósł jak dziecię na podwórze domu swego — a kładąc na ziemi — nierzucając jej o głazy — rzekł łkając już tajemnie Toga!... zdrajca dziecię... i wyciągnął ramiona nad udręczoną niewiastą młodą jak do błogosławieństwa i rzekł Toga! — i przeklął — a wzbronił wejść do domu swego póki żyw… i jęcząc już ciszej Toga, potoczył się ku domowi.




Maryo Magdaleno — wznosisz zwolna głowę po męczarniach twoich — jak po śnie kamiennym — ty milczysz — bo w tych boleściach wszystkie jęki już uleciały błagać za tobą — a na tę boleść niema jęku! wszystkie łzy roztrwoniłaś — oko błękitne jak suche źródło — płonie, niema łzy już na to cierpienie, Maryo Magdaleno, ty jesteś sierotą — miałaś być matką sierocie niebędziesz nią!... Po tobie zostanie tylko smutek kamieniom — i krew twoja na kamieniach — póki się niezatrze — Maryo! Maryo Magdaleno!... Ty wzniosłaś głowę, nieśmiałaś jej podnieść całkiem, oczu zbłąkanych wznieść w niebiosa chciałabyś je zamknąć by spać — spać na wieki — i po wiekach wieków — ale ty nieśpisz — bo w twoje ucho grom uderzył — ty słyszysz żałośne jęki, w domu ojcu twego słyszysz głosy: Biada nam! Symeon patryarcha nieżyje.
Ty nieśmiesz pełzać ku domowi temu — chcesz strzaskać skronie u zwłok ojca. — dotknąć szat trupa jego, jękiem go wskrzesić — chcesz tam iść a niemożesz — biada ci Maryo Magdaleno! — oto zdaleka... patrz — budząca się, oto z daleka idzie postać wesoła piękna — czarnobrewa. — Zielonem okryta odzieniem, na ręku niesie małe czarnobrewe dziecię — to Marya Marta! dziecię swoje — sama jak dziecię szczęśliwa — wnuka niesie Symeonowi, przeszła mimo i niewidziała Ciebie — i śmiejąca z łzą radości weszła w.próg domu gdzie śpiewają: Biada nam!... O! chwila niedługa — a znowu biegnie taż sama postać, biegnie ku tobie zapłakana — i woła: oddaj mi ojca! Symeona oddaj mi, piękna gadzino! wróć mi Symeona zbrodniarko!... I chce przystąpić do niej pełna wstrętu, a niemoże. — Litości!... pomyślała Marya Magdalena, pomyślała lecz niewyrzekła, bo choć w męczarniach jest, nieobce litości i siostra odeszła zapłakana, bo snać litość wstrząsła Jej sercem, a z domu było już słychać głos jej smutny złączony z głosami innych: Biada nam! I wkrótce z domu wyszedł orszak, czarnym ze srebrem odziany kirem, śpiewając: Biada nam! i niosąc zwłoki Symeona ku grobom ojców jego, a Marya Magdalena silniejsza, wydarła kamień z ziemi a bijąc się w piersi nuciła także, nuciła z obłąkaniem — biada nam! Toga! biada nam! toga! Toga!... i patrzyła za orszakiem, co znikł — i chwytała śpiew, co znikł, tłukąc się w piersi — a piersi niepękły. —
Cień jakiś jak upiór — kroczy ku tobie chorej — to Leli — stara Leli, litością przejęta — wlecze się ku tobie i niesie arfę twoja, przyszła i zajęczała: przeklętaś idź w świat jak ci kazał, a oto arfa twoja, weź ją z sobą — żebrząc, śpiewać będziesz — na kawałek chleba! i zwlekła się znów ku domowi i siadła w progu patrząc z daleka na córkę Sary, a tak siedząc, usnęła snem starości — na zawsze, a Marya Magdalena chciała strun rękę dotknąć — lecz ręka niesłucka — więc usty drżącemi — tknęła złotych strun — i struny oddały dźwiękiem płaczu pocałunek rozpaczy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.