Margrabina Castella/Część pierwsza/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
Margrabina Castella.

W miarę posuwania się widowiska, toalety aktorek teatru Rozmaitości zwiększały werwę i dowcip.
Staniki coraz więcej bywały wycięte — coraz krótsze były spódniczki gazowe...
Zapał publiczności wzmagał się niesłychanie i akt drugi ukończono wśród oklasków ogłuszających.
Powodzenie było stanowczo zapewnione.
Baron de Montaigle nie wiele jednak zwracał uwagi na pięć obrazów, jakie następowały po sobie.
Znał sztukę na palcach, mógłby odegrać każdą rolę, mógłby odśpiewać każdy kuplet a w potrzebie mógłby. nawet i wszystkie pas odtańczyć.
Nie przeszkadzało mu to zazwyczaj przysłuchiwać się i zachwycać.
Ale tego wieczora (przynajmniej od zaczęcia się drugiego aktu), był jakoś zupełnie obojętnym, a obecność panny Formozy na scenie, nie była wstanie zwrócić jego uwagi.
Przeciwnie — o mało nie skręcił karku, zwracając ciągle głowę w stronę loży w której królowała margrabina...
Dla lepszego przypatrzenia się uderzającej piękności, wycierał nieustannie szkła lornety perłową rękawiczką.
Zaraz po zapadnięciu kurtyny podniósł się i rzekł do sąsiada:
— Kochany hrabio, domagam się spełnienia obietnicy.
— Domagasz się ażebym cię zaprowadził do pani Castella>...
— Sameś mi to zaproponował przed chwilą.
— A że nie zaproponowałem na żarty, to służę ci baronie.
— Tylko proszę nie zapomnij przeprosić margrabinę za moję toaletę.
— Oh! nie obawiaj się pan wcale. Pani Castella jest bardzo rozumną kobietą i na takie drobnostki nie zwraca żadnej uwagi.
Po chwili potem, dwaj młodzi ludzie wchodzili razem do loży parterowej.
— Margrabino — odezwał się hrabia do syreny — pozwól pani przedstawić sobie przyjaciela mojego, pana barona Godefroy de Montaigle, jednego z najlepszych naszych sportsmanów, który gorąco pragnął złożyć ci swoje uszanowanie.
— Kto nosi tak piękne nazwisko, odpowiedziała uprzejme margrabina, ten może być wszędzie pewnym jak najlepszego przyjęcia.
— Choćby w tużurku? wszak prawda? — dorzucił hrabia z uśmiechem.
— Szczególniej w tużurku kochany hrabio, bo toaleta trochę zaniedbana, świadczy zwykle o wielkim pośpiechu.
Twarz barona rozpromieniła się nagle.
Coraz bardziej był zachwycony, bo też margrabina widziana z blizka, piękniejszą była jeszcze jak z daleka przez lornetę.
Pan Godefroy de Montaigle wypowiedział kilka zdawkowych komplimentów i rozmowa stała się ogólną.
— Panie baronie — odezwała się nagle czarodziejka — ja już uważam pana za mego dobrego znajomego. Otwieram salony swoje śmietance paryzkiego towarzystwa i liczę na pana, że będziesz podczas zimy stałym także moim gościem.
— O! pani margrabino, będę bardzo dumny i bardzo szczęśliwy — wykrzyknął baron z widoczną radością.
— Czy chcesz mi pan dowieść tego zaraz dzisiaj?
— Nie pragnę niczego bardziej w świecie.
— A więc, kilku moich przyjaciół obiecało mi się na dzisiaj, może zatem i pan zechcesz należeć do ich grona.
Żywe zakłopotanie odbiło się na twarzy pana Grodefroy de Montaigle.
Hrabia przygryzł wargi ażeby nie parsknąć głośno.
— No i cóż?... — pytała markiza Castella — już się pan widzę wahasz?
— Nie, nie, pani margrabino — mruczał pomieszany Montaigle — oh! wcale nie, wcale się nie waham...
— Zatem przyjmujesz pan zaproszenie?
— Niestety! niepodobieństwo mi dzisiaj...
— Wytłomacz się jaśniej, baronie. Jeżeli się nie wahasz a nie przyjmujesz, to cóż mianowicie myślisz zrobić?... Sądziłam zawsze i jeszcze myślę, że podobne postąpienie nazywa się odmową.
— Na Boga! pani margrabino... odmówić tak miłemu zaproszeniu... takiej łasce prawdziwej... nie uwierzy pani margrabina... nie... nie... nie darowałbym sobie tego nigdy... tylko położenie moje jest dzisiaj dosyć trudne...
— W czem takim, panie baronie?
— Krępuje mnie inne zaproszenie... poprzednie... Jak tu zrobić? Boże... jak tu zrobić?
— Odmówić i koniec.
— Ah! gdyby to zależało od mojej woli tylko!
— Nie możesz pan zatem? — Rozumiem... — odpowiedziała sucho margrabina — są rendez-vous których nie można poświęcić... Przepraszam po tysiąc razy za moje niewłaściwe natręctwo... byłam istotnie niedyskretną... ale za tę niedyskrecyę, otrzymałam taką od pana nauczkę, że trudno mi jej będzie zapomnieć; zapewniam też pana, że nie omieszkam z niej skorzystać...
Hrabia tryumfował, był świadkiem niepowodzenia margrabiny i zacierał ręce.
Uprzedził panią Castella, że nic nie zrobi i przepowiednia jego się sprawdzała.
Najpiękniejsza kobieta w Paryżu doznała odmowy od idyoty zawojowanego przez figurantkę.
Tryumf hrabiego nie trwał atoli długo.
Godefroy de Montaigle, powziął nagle jakieś postanowienie i przeciął węzeł gordyjski, którego nie mógł rozwiązać.
— Przyjmuję, pani margrabino — wykrzyknął z zapałem — przyjmuję i skoro raczy mnie pani przyjąć dziś w pośród swych gości, będę dzień dzisiejszy uważał za najpiękniejszy w moim życiu...
— Przecie! — tak to lubię! — odpowiedziała pani Castella z czarującym uśmiechem. — Spodziewałam się tego po panu. Kolacyę podadzą o pierwszej. Hrabia, wspólny nasz przyjaciel, przyprowadzi pana do mnie, a teraz do widzenia!... Zaraz, się zacznie akt trzeci i nie chcę panów pozbawiać przyjemności przyglądania się i przysłuchiwania.
Dwaj młodzi ludzie opuścili lożę margrabiny Castella, zamiast jednak zająć swoje krzesła, zatrzymali się na korytarzu.
Baron miał minę bardzo zakłopotaną.
— Co ci jest przyjacielu? — zapytał hrabia.
— Jestem bardzo zaniepokojony.
— A to dla czego?...
— Bo obiecawszy się margrabinie, nie będę mógł być na kolacyi z Formozą.
— Naturalnie, nie można jednocześnie znajdować się w dwóch miejscach.
— Co ja powiem Formozie?... Ta mała liczy na mnie w tej chwili.
— Powiedz jej cokolwiek bądź... Wymyśl sobie pretekst jaki...
— Kłamstwo na nic się nie przyda, to dziewczyna niezwykle sprytna i od pierwszego słowa domyśli się, że ją oszukuję. m
— W takim razie, powiedz jej prawdę.
— Niepodobna!
— Dla czego?
— Wyobrazi sobie, że ją porzucam dla innej kobiety, rozgniewa się i zagra mi scenę zazdrości ze wszelkiemi szykanami.
— Cóż ci to szkodzi?
— Widocznie kochany hrabio nie znasz Formozy, to pasyonatka a taka uparta, że zdolna czepiać się mnie i iść choćby do margrabiny i skompromitować mnie wobec wszystkich.
— A to przyjemne stworzenie, to rozkoszne jakieś dziecko...
— To jej nie przeszkadza być ucieszną.
— Po kobiecemu?
— Co mówiłeś?
— Nic.
— Zdawało mi się.
— No ale nakoniec co zrobić?
— Chcesz dobrej rady?
— Tak.
— I posłuchasz mnie?
— Posłucham.
— No to puść Formozę.
— Zupełnie?
— Tak!... pogniewaj się z nią na dobre!
— O tak to nie chcę!
— Tak ci więc bardzo idzie o tę, małą?
— Nie idzie mi tak bardzo o nią. Moja znajomość, tak mnie bardzo nie zobowiązuje znowu, ale... baron nie dokończył.
— Ale co? — zapytał hrabia.
— Poniosłem znaczne wydatki. — Urządziłem małej mieszkanie, dałem jej powóz, konie, klejnoty. Wszystko to kosztowało mnie bardzo drogo...
— I chciałbyś odegrać pieniądze jak w lancknechcie?...
— Jest trochę prawdy w tem co mówisz, ale nie zupełna prawda. Powód rzetelny jest taki, że Formoza jest bardzo wziętą w tej chwili... Wszyscy składają jej wizyty, wszyscy się o jej względy ubiegają, a jest między nimi niejaki także pan Ravinet, bankier, który traci dla niej poprostu głowę, który gdybym ja nie stał na zawadzie, zostałby napewno przyjęty. Nie życzę sobie otóż, ażeby jakiś tam Ravinet, człowiek bez nazwiska, agent poprostu giełdowy, korzystał z moich szalonych wydatków!
— Rozumiem cię doskonale. Idzie ci o to, ażeby nie dać za żadną cenę zastosować do siebie dwóch znanych wierszy Wirgiljusza.
— Jakich wierszy?
— Chcesz, abym ci je wyrecytował?
— Proszę bardyo.
— Więc słuchaj:

Sic vos non vobis, nidificatis aves,
Sic vos, non vobis mellificatis opes...

— Ależ to po łacinie.
— Prawdopodobnie.
— Cóż to znaczy?
— To ma znaczyć, że ci chodzi o to, abyś sam siadł na dywanie, któryś ofiarował pannie Formozie...
— Wirgiljusz może ma i racyę, i raz jeszcze pytam co robić?...
— Najprzód nie powracać do krzeseł...
— Tak myślałem.
— Potem napisać do bogdanki, żeś sobie nogę złamał...
— Przyleci do mnie...
— Czy jesteś tego pewny?...
— Najpewniejszy... Przyrzekłem jej dać dwa tysiące franków jutro rano.
— Ta właśnie okoliczność, może cię najzupełniej wybawić z kłopotu...
— Jakim sposobem?...
— Napisz co ci tylko przyjdzie do głowy i wsuń w list dwa bilety bankowe. Zapewniam cię, że panna Formoza uwierzy w takim razie wszystkiemu i nie będzie miała pretensyi za niedotrzymanie jej słowa.
— Myśl znakomita, muszę ją wprowadzić w wykonanie, nie tracąc minuty czasu.

Dwaj młodzi ludzie opuścili teatr i weszli do kawiarni Rozmaitości, gdzie baron zażądał papieru i atramentu, i po kilku sekundach głębokiego namysłu, napisał co następuje:
„Moja mała biała myszko!...

„Jeden z moich przyjaciół pojedynkuje się jutro rano.
„Ja jestem jednym z jego sekundantów i muszę przepędzić noc z nim razem.
„Nie będę mógł jeść kolacyi z tobą, żałuj mnie więc bardzo moja ładna blondyneczko!
„Kolacya jest zadysponowaną — w Maison d’Or — gabinet Nr. 17.
„Weź ze sobą jednę z towarzyszek teatralnych i zjedźcie sobie trufle i wątróbki...
„Nakazałem, aby nie żałowano pieprzu do raków.
„Ponieważ nie chcę narazić mojej pieszczotki na nieprzyjemność, załączam jej tutaj dwa banknoty, których potrzebuje na jutro rano.
„Bądź mi wierną jeżeli to możebne i pomyśl o mnie przy każdym wystrzale korka z napoju wdowy Cliqurt.
„Kto cię całuje w lewe oczko?...
„Mały twój oto baronek, który cię kocha serdecznie.”
— Nie potrzebuję podpisywać — dodał Godefroy — ona mój styl i mój charakter zna jak najdokładniej.
— No i twoje bilety bankowe — rzucił z uśmiechem hrabia.
List i banknoty włożył w kopertę i oddał stróżce teatralnej z zaleceniem, aby doręczyła to wszystko w tej zaraz chwili pannie Formozie.
Wyzwolony w ten sposób na kilka godzin od prześlicznej kuli, co go tak drogo kosztowała, baron de Montaigle odzyskał dobry humor i nadzwyczajną wesołość i myślał tylko o wykwintnej toalecie, w jaką się ma przybrać, aby się jak najlepiej wydać na kolacyi u margrabiny.
— Hrabio — zapytał — gdzie mieszka pani Castella?
— Ulica Chaussé d’Antin.
— Dla czegoż nie na przedmieściu Saint-Germain, albo Saint-Honoré?
— Pytanie to — odpowiedział hrabia — powinieneś jej zadać ale nie mnie.
— Słusznie. Zresztą to rzecz małego znaczenia, bo dziś ludzie z wysokiej arystokracyi zamieszkują wszystkie kwartały. Wszakże ty mieszkasz na ulicy Lafitte, a ja na bulwarze Kapucynów!... Czy powóz czeka na ciebie?
— Zapewne...
— No to bądź tak łaskaw odwieźć mnie do domu, z powodu bowiem, że miałem czekać na Formozę, stangret mój przybędzie dopiero o północy.
— Służę ci z przyjemnością.
— Dziękuję. Ubiorę się co tchu i stawię się, aby pójść do margrabiny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.