Margrabina Castella/Część czwarta/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
Narcyzo stało się... Neron zakochany!....
(Racine.)

Upłynęło około ośmiu miesięcy.
Opowiemy w kilku słowach ważniejsze zdarzenia, jakie zaszły w ciągu tego czasu i powrócimy do wypadków, które były rodzajem prologu tego długiego opowiadania — a powrócimy mianowicie do spotkania się Raymonda z owym młodym nieznajomym z ulicy du Rocher, w zaroślach lasku bulońskiego.
Projekta hrabiego de Credencé udały się jak najlepiej... skutek przewyższył oczekiwania...
Wiemy już, że Raul dzięki swojemu nazwisku i stosunkom rodzinnym, posiadał znajomości bardzo liczne.
Kilku przyjaciół należących do najwyższej arystokracyi rodowej i pieniężnej, otaczało go w krzesłach opery, w chwili, w której pani Castella ukazała się w loży, jaką dlań zakupił przed paru godzinami.
Pan de Credencé skłonił się margrabinie z uszanowaniem i poszedł zaraz złożyć jej wizytę, trwającą pięć minut co najwyżej.
Po powrocie został naturalnie zarzucony pytaniami, kto jest ta gwiazda tak wspaniale a po raz pierwszy błyszcząca na firmamencie paryzkim.
Odpowiedział że jest to margrabina Castella, młoda wdówka, wysoko urodzona i bardzo bogata, że się znał dobrze z jej mężem, że nawet bardzo się z nim przyjaźnił za granicą — a wreszcie dodał, że margrabina osiedliła się obecnie w Paryżu, że urządziła się wspaniale i zamierzała prowadzić dom otwarty, dla pewnej liczby towarzystwa wyborowego.
Nic w świecie nie ma takiego jak piękna kobieta uroku, szczególniej gdy jest wdową i milionerką w dodatku.
Przyjaciele Raula poczęli błagać go w tej chwili, aby ich przedstawił pani Castella, on zaś przyrzekł im swoję protekcję, oświadczywszy od niechcenia, że się cieszy pewnemi względami i pewnem zaufaniem wdówki.
Rzeczywiście podczas następnego antraktu, Raul poszedł zapytać margrabiny, o pozwolenie przedstawienia sobie paru jego znajomych i uzyskał decyzyę bardzo łaskawą.
Nazajutrz, jak przewidział Raul, rozpoczęły się zaraz prezentacye — a w trzy miesiące po tem, margrabina była już w modzie tak, że i najdystyngowańsi i najsławniejsi ludzie w Paryżu bywać u niej mieli sobie za honor, nielada.
Musimy dodać, że Joanna była nadzwyczaj wybredną w wyborze.
Kto nie pochodził ze znakomitego rodu lub nie posiadał tytułu, albo ogromnego majątku, dla tego salony jej były stanowczo niedostępne.
Młoda kobieta, ze swoją żywą inteligencyą i błyszczącym dowcipem, wytworzyła sobie w świecie pozycyę wyjątkową i oryginalną.
Piękne nazwisko i tytuł, oraz sto tysięcy liwrów renty, jakie jej przypisywano, nie pozwalały najzłośliwszym nawet zaliczać ją do rzędu awanturnic, wyższego tylko gatunku.
Jej obyczaje na pozór przynajmniej były bez żadnego zarzutu, — jej zachowanie się, nie dawało nikomu prawa do żadnych a żadnych pogawędek.
Dla systemu, którego nie zmieniłaby za nic w świecie, nie znała ani jednej kobiety i pod żadnym pozorem żadnej nie pozwoliłaby sobie była przedstawić.
Przyjmując samych tylko mężczyzn; ze wszystkimi obchodziła się jednakowo, z wielką dystynkcyą i czarującą kokieteryą, ale nie wyróżniała żadnego.
Każdy jednakże wiał prawo do jej uśmiechów i spojrzeń.
Słuchała oświadczyn ze śmiechem, nie odpowiadała na nie inaczej jak dowcipem rozumnym, dowcipem, który nie zachęcał, ale też nie odbierał nadziei adoratorom.
Salon jej, był jednym z salonów paryskich, w których się najlepiej bawiono.
Urządzała czasami wieczory muzykalne — a artyści najsławniejsi dobijali się, aby mieli honor dać się posłyszeć jej gościom.
Kucharz, mistrz prawdziwy, podtrzymywał tradycyę Beauvilliera i Carema.
Grywano także u pani margrabiny, ale że graczami byli bogacze sami, więc ogromne sumy rozgrywały się za każdą razą.
Joanna nigdy nie dotknęła kart, nigdy nawet nie zbliżała się do zielonych stolików — a graczom nieszczęśliwym okazywała wielkie swoje współczucie.
Któż z gości mógł odgadnąć, że ten dom, w którym zbierało się najlepsze towarzystwo, że te salony nawiedzane przez ludzi najsławniejszych i najwyżej położonych, był w rzeczywistości szulernią, że okradano tu podstępnie — i że pani margrabina była damą pikową wśród tego piekła olśniewającego?...
Któż śmiałby podejrzewać tę prawdę najrzeczywistszą jednakże?...
Nikt...
Gdyby jaki złośliwiec pozwolił sobie bąknąć nieśmiało: — zdaje mi się, iż oszukują w grze u margrabiny Castella... — wzruszonoby ramionami i uznanego za waryata.
Tak więc rzeczy szły jak najlepiej, współka tryumfowała...
Hrabia de Credencé ciskał złotem jak za najlepszych owych czasów, gdy spadek rodzinny topił mu się był w palcach...
Joanna prowadziła dom prawdziwie książęcy, — zdawało jej się, że posiadła źródło niewyczerpane nigdy i nie żałowała też dwóch milionów, z których, jak utrzymywała, obdarł ją Raymond niegodziwie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.