Margrabina Castella/Część czwarta/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
Damy pikowe.

— Czy słyszałaś o „Piekłach Londyńskich“ — zapytał pan Credencé.
— Któż by o nich nie słyszał? — odpowiedziała Joanna. — Piekłami — nazywają pokątne domy gry, w których lordowie i przemysłowcy, bogata młodzież i dystyngowani cudzoziemcy, zgrywają się okrutnie w karty...
— Oto właśnie — zaczął znowu hrabia — ogromne sumy pochłaniają co noc takie piekła, a gentlemani, którzy je utrzymują — ciągną stosowne z tego korzyści i bogacą się bardzo prędko...
— Tem lepiej dla nich — dla czegóż jednak mnie prawisz o tem Raulu?.
— Zaraz zrozumiesz kochanko, uzbrój się tylko w troszeczkę cierpliwości. W Paryżu nie ma piekieł podobnych, ale jest pełno pokątnych szulerni, utrzymywanych prawie wyłącznie przez kobiety, zwane w żargonie damami pikowemi... — Niektóre z tych dam są piękne i młode — niektóre dawno już zeszły z pola...
— I pewnego pięknego poranku albo raczej pewnej nocy — przerwała Joanna — zjawia się u takiej pani komisarz policyjny, zjawia się naturalnie niespodzianie, pieczętuje lokal, aresztuje grających, damę zaś pikową odsyła do więzienia, zkąd na naukę wyprawiają ją na sześć miesięcy do Saint-Lazare...
— Tak się istotnie zazwyczaj dzieje — odrzekł Raul — ale czy wiesz dla czego?...
— Dla tego zapewne, że prawo zabrania gier hazardownych surowo...
— To po pierwsze, ale powtóre dla tego, iż damy pikowe są istotami znanemi policyi, że są tym sposobem nieustannie strzeżone, i że przyjmują u siebie, oprócz kilku uczciwych głupców, osoby podejrzane i kompromitujące.
— Ależ! — zawołała Joanna — to bardzo chyba naturalne... — kobiety te przyjmują nie tych, których chcą, ale tych, których mogą... — Trudno się dziwić, że śmietanka towarzystwa paryzkiego, nie u nich naznacza sobie, schadzki... — To bardzo a bardzo jasne!... — Czy nie miałbyś przypadkiem zamiaru, przeistoczyć jakby z damy wielko-światowej w taką damę pikową?...
— Myślę właśnie o tem — odrzekł Raul z przekonaniem.
— Czy mogę się dowiedzieć kto ona?
— Znasz ją.
— Nazwisko jej?
— Margrabina Castella...
Joanna wzruszyła znowu ramionami i głośną się roześmiała.
— Zwaryowałeś — kochany hrabio, czy co?...
— Nie myślę...
— Masz zatem tak już nizkie o mnie pojęcie, iż chcesz mnie postawić na czele jakiejś nikczemnej szulerni?...
— Któż znowu mówi o szulerni margrabino? — Tem brzydkiem nazwaniem, poniżasz najniepotrzebniej znaczenie moich projektów najlepszych... Cóż może być za związek pomiędzy jakąś Bambo-binetką albo Rigolba-batą, ciągnącą bakkara brudnemi kartami, na jakiemś tam piątem piętrze ulicy des Martyrs albo Breda, w towarzystwie, jakich dwudziestu filutów, komisantów kupieckich lub mniemanych dymisyonowanych oficerów, a wielką damą z wielkiego świata, otoczoną w swoich przepysznych salonach wszystkiem co Paryż posiada najświetniejszego, najsławniejszego i najbogatszego?...
„Z pewnością, kochana Joanno, kobiety te nie podobne są tak do siebie, jak niepodobnem jest nędzne zaśniedziałe sous, do błyszczącej sztuki złota!...
„No i powiedz że teraz szczerze — Czy, mam racyę? — czy przekonałem cię...
— Rezonowanie twoje jest łudzące — odrzekła Joanna myślę jednakże, że bardzo mi łatwo byłoby odpowiedzieć na nie...
— W takim razie lepiej nie odpowiadać! — zawołał ze śmiechem pan de Credencé — daj się przekonać — to będzie daleko lepiej!... — Znajdujesz się, jak mówiłaś przed chwilą w położeniu rozpaczliwem i jak także mówiłaś przed chwilą, myślałaś o odebraniu sobie życia... Nie prawda?...
— Prawda — szepnęła Joanna.
— No, a czegóż ja żądam od ciebie? — Chcę oto abyś mogła żyć swobodnie po książęcemu!... — Jesteś królową piękności, królową wdzięku i królową dowcipu, obowiązuję się więc przedstawić cię zaraz jutro, kilku panom dobrze położonym w Paryżu.. Oni ci przyprowadzą innych i okrzykną za boginię!... — Salon twój stanie się wkrótce najmodniejszym i najwięcej poszukiwanym w wielkiem mieście... — Kroniki odzywać się będą najprzód o tobie pani margrabino, a potem o twoich wieczorach, obiadach!... — Będą grywać u ciebie... — ale gdzież nie grywają?... — Graczami będą milionerzy, sumy wygrywane i przegrywane dochodzić będą cyfr kolosalnych! — Wcale cię to nie będzie obchodzić... Ty będziesz starać się tylko aby być piękną, wesołą i promieniejącą... Nie dotkniesz się nawet koniuszczkiem swoich białych rękawiczek, sztuk złota i biletów bankowych, nagromadzonych na zielonym stoliku, a ja ci przyrzekam jednakże, ze posiądziesz wielkie bogactwo...
— Więc ja nigdy nie będę grała?
— Nigdy! ani żartem tylko choćby!... — Czyż sądzisz, żebym pozwolił kiedykolwiek, aby moja piękna Joanna, zmieniła się w szulerkę i aby zbrukała swoje paluszki kartami?...
— Któż więc będzie wygrywał dla mnie?
— To do mnie tylko należy szanowna margrabino...
— Zkądże masz pewność, że fortuna zawsze ci sprzyjać będzie?
— Fortuna jest kokietką, więcej nawet niż kokietką — odpowiedział Raul z uśmiechem — odwraca się często od tych co przed nią na kolana padają i co zasługują na jej względy!— ale oddaje się pierwszemu lepszemu co o nią niedba niby i co nic z niej sobie niby nie robi... Znałem kobiety z podobnym charakterem, kobiety, które potrzeba było zmuszać aby pozostały wiernemi?...
— Miałżebyś zatem zamiar zmuszać i fortunę? — spytała żywo margrabina.
— Trzeba tak będzie, bo tym tylko sposobem można się będzie nie obawiać jej niełaski.
— Szachrować?... — szepnęła z obrzydzeniem Joanna.
— Brzydkie to słowo, przyznaję, ale zapewniam, że sama rzecz bardzo jest dobrze widziana w dzisiejszych czasach.
— A narażania się nie bierzesz wcale w rachubę?...
— Jakiego narażania?...
— Można być przecie schwytanym na gorącym uczynku, a to pociąga następstwa jak najfatalniejsze.
— Dla mnie żadne zgoła niebezpieczeństwo nie istnieje.
— Jak to?...
— Umiem być tak ostrożnym, iż nikt mnie na niczem nie przyłapie, nikt nigdy niczego się nie domyśli...
— Jednakże nie udaje się to nikomu...
— Uspokój się margrabino, mnie się uda najzupełniej, bo będę od innych zręczniejszym... Pozbądź się wszelkiej obawy, bo zapewniam cię raz jeszcze, że mi się uda jak najlepiej... Powiedz tylko, że się zgadzasz, ażebym wykonał moje projekta i uważaj się za ocaloną.
Joanna zdawała się wahać a nareszcie podniosła głowę.
— Człowiek tonący, — rzekła, — brzytwy się chwyta i wcale się nie zastanawia, czy to go wyratuje, czy też pogrąży w otchłani... Ja jestem w tem samem położeniu... Pytasz się czy się zgadzam?... Muszę, ponieważ nie mogę postąpić inaczej... Działaj jak chcesz mój przyjacielu; ale pamiętaj, że dzień hańby, będzie dniem mojej śmierci zarazem!... W chwili gdy goście moi przekonają się, iż ściągałam ich do siebie po to jedynie aby ich obdzierać, przeszyję się sztyletem... Margrabina Castella nie powinna i nie może siedzieć w więzieniu.


∗             ∗

Joanna powiedziawszy to umilkła.
Pan de Credencé rozpłomieniony chwycił ją za rączkę i ucałował.
— Zgodziłaś się kochana Joanno, zatem nic więcej nie potrzebuję... wszystko pójdzie jak z płatka!... ja odpowiadam za skutek i tajemnicę... skutek jest pewnym a tajemnica dobrze będzie utrzymywaną... Jesteś zatem bogatą i możesz być wesołą.
— Co mam robić?... — spytała margrabina.
— Ukazać się dziś wieczór w teatrze opery w loży, po którą biegnę w tej chwili.
— Ależ ja jestem w żałobie...
— To zdejm żałobę.
— Czyż to wypada?...
— Dla czegożby nie?... Co do mnie, uważam za wierutne głupstwo żałobę po mężu, który cię wydziedziczył.
— Dobrze... ubiorę się w suknię gris-perle i wezmę białą różę we włosy.
— Będziesz prześliczną i wszystkie lornetki z krzeseł zwrócą się w tej chwili na ciebie.
— Pokażę się tedy w teatrze i cóż będzie dalej?...
— Ukłonię ci się z uszanowaniem z krzeseł, ty odpowiesz mi czarującem, kiwnięciem główki, wskutek czego pójdę złożyć ci wizytę do loży...
— No a dalej?...
— Na dzisiejszy wieczór zupełnie nam tego wystarczy.
— A jutro?...
— Jutro rozpoczną się prezentacye.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.