Margrabina Castella/Część czwarta/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Numer 125.

— Rozumiem!... — pomyślał Raul — i ten powóz i ten koń należą do pana Raymonda. Dorożka ma ten przywilej, że nie zwraca niczyjej uwagi... — Zręczny Prometeusz paryzki uznał za potrzebna, ażeby jego ekwipaż wyglądał na dorożkę!... — Podziwiam słowo honoru tego człowieka, i gdybym nie był kim jestem, chciałbym być nim z pewnością.
Pan de Credencé nie mylił się wcale.
Mały powozik dojechał do hotelu Wilson zawrócił, i stanął na wprost bramy.
Wejdźmy i my teraz do hotelu, na drugie piętro, do mieszkania zajmowanego przez panią margrabinę Castella.
Zegar stojący w salonie na kominku, wskazywał dziesięć minut do dziewiątej...
Joanna siedziała przy małym stoliczku, na którym stała zapalona świeca; w lewej ręce trzymała flakonik kryształowy, szczelnie zakorkowany.
Przed oczami miała rozłożony list, który w pudełku otrzymała w południe od Raula — i odczytywała go po raz dziesiąty może, jakby chciała zapamiętać każde słowa.
— No — szepnęła, gniotąc pismo i zapalając przy świecy — to jasne i łatwe o zrozumienia, a skutek zupełnie pewny. Niebezpieczeństwa żadnego już niema dla mnie w tej chwili. — Ten hrabia jest doprawdy nadzwyczaj pomysłowym człowiekiem!... — Sposób w jaki użytkuje z najgenialniejszych wynalazków tegoczesnych, dowodzi iż sam jest także genjuszem!... Brawo kochany Raulu!... posiadasz nietylko moję przyjaźń ale i mój szacunek także... ty prawdziwie godnym jesteś być moim pomocnikiem... a to pochwała wcale nie do odrzucenia!...
Po tym krótkim monologu, Joanna spojrzała na zegar.
Mała skazówka zbliżała się do dziewiątej, duża do dwunastej.
— Nadchodzi zatem chwila stanowcza!... — odezwała się margrabina — i mam zaledwie tyle czasu ile potrzeba do dokończenia toalety. Nie chcę, ażeby na mnie czekano...
Miała na sobie strój czarny, wdowi, ale nie pozbawiony atoli wykwintnej kokieteryi.
Stanik uwydatniał kształty jej przepyszne, ręce do łokci obnażone i marmurowe ramiona, przeglądały z pod czarnych koronek.
Kilka pereł dżetowych błyszczało w splotach włosów.
Takaż sama bransoleta na ręku i czarne perełki w uszkach, podnosiły matową białość twarzy.
Stanęła przed lustrem, uśmiechnęła się zadowolona, poprawiła włosy i włożyła leciutki kapelusik krepowy.
Potem owinęła się kosztownym koronkowym szalem i kładąc rękawiczki zadzwoniła.
Pokojówka zaraz przybiegła.
— Czy to pani dzwoniła? — spytała.
— Tak moje dziecko — odpowiedziała Joanna.
— Co pani rozkaże?
— Zejdziesz na dół i udasz się aż do bramy wychodzącej na ulicę Magdaleny.
— Dobrze proszę pani.
— Wyszedłszy z bramy spojrzysz w ulicę.
— A na co mam patrzeć proszę pani?...
— Zobaczysz czy nie stoi jaki powóz przed domem.
— A potem proszę pani?...
— Potem przyjdziesz mi powiedzieć.
— Jeżeli zastanę powóz czy mam co powiedzieć stangretowi?...
— Ani słowa... No, idź prędzej moje dziecię.
— Lecę już proszę pani...
Pokojówka wyszła z salonu, Joanna kończyła wkładać rękawiczki.
Zaledwie pozapinała guziczki, gdy pokojówka przybyła już z powrotem.
— No cóż?... — zapytała żywo margrabina.
— Jest fiakr, właśnie w tej chwili nadjechał.
— Nie zauważyłaś też numeru?...
— Owszem proszę pani, ma na latarniach nr. 125.
— Czy pani ma mi jeszcze co do rozkazania?...
— Nie.
— Pani wychodzi?...
— Tak
— Czy mam czekać na panią...
— Nie ma potrzeby... powrócę późno może... Daj mi tylko klucz od pokoju i połóż się spać, jeżeliby zaś kto dzwonił, to nie otwieraj wcale...
Po wydaniu rozporządzeń pokojówce, Joanna zapuściła woal i zeszła ze schodów.
Była może bledszą trochę niż zwykle, ale na prześlicznej twarzyczce miała wyraz stanowczości.
Wyszła z bramy, zatrzymała się przy fiakrze i otworzyła drzwiczki.
Stangret pochylił się z kozła.
— Czy pani nie myli się czasami?... zapytał.
— Nie... — odpowiedziała Joanna.
— Czy pewną pani tego jesteś?...
— Najpewniejszą, ponieważ na latarni widzę nr. 125, a dziewiąta dopiero co wybiła.
— Widzę, że pani wie o co chodzi proszę zatem siadać.
Joanna otworzyła drzwiczki, pewna że znajdzie w powozie pana barona de Saint-Erme...
Omyliła się jednak, bo nikogo tam nie było...
Zaledwie zajęła miejsce, koń ruszył dobrym kłusem.
Pozostawmy fiakra toczącego się po bruku paryzkim, a powróćmy do Raula i jego staroświeckiej landary.
Pan de Credencé znał pewną zasadę, którą nie raz już wypróbował.
Wiedział, że gdy się chce śledzić kogo w taki sposób, aby nie zwracać uwagi, najlepiej go jest wyprzedzać.
Miał racyę najzupełniejszą, najpodejrzliwszy bowiem i ten nawet co na każdym kroku w koło siebie dostrzega szpiegów, nie może wziąć za podejrzaną starej landary, toczącej się sobie przed nim.
Raul w ten otóż sposób postanowił śledzić Raymonda.
Manewr taki mógł przedstawiać pewne trudności, jeżeliby fiakr Raymonda przejeżdżał przez wielką liczbę ulic, wtedy bowiem najmniejszy błąd, pociągałby groźne za sobą skutki, zmusiłby hrabiego do zawrócenia z drogi...
Ale Raul liczył na swoję gwiazdę i na szybkość swojego konia, dzięki której potrafi zachować równość dystansu, pomimo pospiesznej jazdy fiakra Raymonda.
Szło mu tylko o wyciągnięcie wniosków i o odgadnięcie kierunku na chybił trafił, co mu się jednak udawało zawsze.
Ażeby dojść do tego rezultatu, zestawił pospiesznie w umyśle wszelkie prawdopodobne przypuszczenia... Zdawało mu się, że najprędzej fiakr Raymonda postara się najkrótszą drogą wydobyć na bulwar, i że trzeba zatem wyprzedzić go w stronę bulwaru.
Skoro tylko fiakr ruszył z miejsca, Raul cmoknął na kłusaka i udał się przodem.
Uważając wyłącznie niby na swojego konia, bacznie jednak obserwował czerwone latarnie jadącego za nim fiakra.
Przekonał się też wkrótce, iż nie pomylił się w przypuszczeniach.
Fiakr zdążał prosto ku ulicy Magdaleny i naturalnie ku bulwarowi.
Raul tak teraz znowu kombinował:
— Zwyczaje i położenie Raymonda, pociągają go z pewnością w oddaloną jaką część miasta, fiakr zatem wiozący Joannę, nie uda się na plac Zgody, ale prosto bulwarem Magdaleny, skieruje ku Bastylli.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.