Margrabina Castella/Część czwarta/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Dzień Regulusa.

— Zrobię co każesz, kochany hrabio, — odpowiedziała Joanna, — chociaż jednak uważam się za kobietę odważną, nie taję, że mi serce zabije z pewnością gwałtownie, gdy mi przyjdzie spotkać się sam na sam z tą dziwną osobistością, którą i ty wszakże za bardzo niebezpieczną uważasz:..
— Raymond nie może być niebezpiecznym dla ciebie, powiedziałem ci to już po kilka razy i teraz jeszcze powtarzam... — odparł pan de Credencé.
— Takie jest stanowcze twoje przekonanie?...
— Daję ci słowo na to!... Wiesz zresztą chyba dobrze, że gdybym przypuszczał najmniejsze niebezpieczeństwo, nie pozwoliłbym ci się narażać. No, ale moja piękna, muszę cię już opuścić...
— Już?...
— Koniecznie...
— Dla czego?...
— Agent Raymonda widział, że posłaniec jakiś wchodził przed chwilą do hotelu... — będzie się dziwił zatem, że nie powraca tak długo..
— Skoro tak, to nie zatrzymuję cię dłużej... idź... ale czy naprawdę nie zobaczymy się już przed wieczorem?...
— Chyba, że zobaczę flakon w oknie jako znak, iż zaszło coś nowego... cokolwiek bądź się jednak stanie, licz na mnie najzupełniej!... — Twój interes obchodzi mnie bardziej jak mój własny — a nie zawiedziesz się na Raulu!...
Pan de Credencé ucałował ręce margrabiny i opuścił hotel.
Wyszedłszy po za bramę, przekonał się, że szpieg postawiony przez Raymonda przygląda mu się podejrzliwie.
Nie dał poznać po sobie, że go to obchodzi i spokojnym krokiem udał się w stronę ulicy Pepinière.
Doszedłszy do rogu obejrzał się uważnie, czy czasem nie idzie kto za nim, a uspokojony zupełnie, pobiegł ulicą Pepinière i wszedł do winiarni, o której mówił zeszłej nocy z Lariflą.
Zakład ten zajmował cały parter od rogu ulicy du Rocher..
Pan de Credencé wziął na bok gospodarza, zadysponował obiad dla pięciu jaskółek, zapłacił zań z góry, zalecając, aby wina i wódki dano im bardzo umiarkowanie.
— Bądź spokojny mój przyjacielu! — odpowiedział restaurator — jeżeli ludzie twoi upiją ci się dzisiaj — to z pewnością nie u mnie się to stanie.
Raul zadowolony z obietnicy, podszedł pod dworzec kolei Havre, wsiadł do fiakra, kazał powieźć się na bulwar św. Marcina, a przybywszy przed dom wskazany, udał się na górę do swojego pokoju, żeby przebrać się znowu w liberyę stangreta remizy.
Z bulwaru św. Marcina podążył na przedmieście św. Antoniego i wszedł na podwórze d’Amoy.
Podwórze to jest, albo raczej było rodzajem obszernego placu, przeznaczonego wyłącznie dla kowali i naprawiaczy starych powozów.
— Ci ostatni, po większej części Overniacy, trudnili się skupowaniem rozmaitych wehikułów zużytych, niektóre nie tak, zniszczone — odświeżali i w kurs puszczali, inne rozbierali na części, zkąd rozmaitego żelaztwa, kół i resorów, leżały tu zawsze stosy całe.
Pan de Credencé przeszedł się parę razy po tym bazarze i zatrzymał przed starym powozikiem szkaradnym i odrapanym, na który nie spojrzałby żaden z pewnością dorożkarz najpośledniejszego gatunku.
Targował się długo o tę landarę, nareszcie oświadczył gotowość zapłacenia za nią trzystu franków.
— Czy trzeba ją odesłać do pana? — zapytał kupiec.
— Nie — odpowiedział pan de Credencé — stawię się tu sam o ósmej wieczorem i sam zabiorę.
— Dobrze obywatelu — będę zatem czekać na ciebie... — kupiłeś nie drogo nie ma co mówić, ten powóz może jeszcze służyć ci tak jak nowy... za tanio doprawdy sprzedałem! — nie zarobiłem doprawdy ani grosza... słowo daję!... jesteśmy obaj przecie uczciwi ludzie, a jeżeliby przyszło targować się na nowo, nie odstąpiłbym go za tę cenę!
— A jeżeli ja jutro odstawię panu tego klekota — czy nabędziesz go odemnie za ośmnaście luidorów? — zapytał de Credencé.
Owerniak zakaszlał się gwałtownie.
— Hm!... musielibyśmy pogadać o tem!... — odpowiedział — ośmnaście luidorów to także pieniądze, a teraz handel tak ciężko idzie, iż trudno zarobić na życie!...
Raul opuścił bazar, ucieszony ze swojego nabytku i z komedyjki, jaką odegrał...
Nie będziemy zajmować się tem co porabiał przez dzień cały, dość nam będzie się dowiedzieć, że kilka razy przechodził koło hotelu Wilson, ale że czerwony flakon nie ukazywał się w oknie antresoli.
Raymond nie dał zatem żadnej o sobie wiadomości Joannie!...
Około czwartej po południu, pan de Credencé napisał w kawiarni przy bulwarze Kapucynów list dosyć długi, włożył go w pudełko od biżuteryi z jakąś bagatelką starannie owiniętą papierem jedwabnym.
Potem okręcił jeszcze pudełeczko sznureczkiem, zapieczętował i oddał posłańcowi, aby je zaniósł do pani Castella.
— Odnieś to chłopcze bez straty czasu — rzekł, dając mu pięcio frankówkę — a gdyby przypadkiem, pytał cię kto zkąd przychodzisz, nie zapomnij powiedzieć, że od jubilera pani Castella z ulicy de la Paix...
— Od jubilera pani Castella z ulicy de la Paix — powtórzył posłaniec — bądź pan spokojny niezapomnę...


∗             ∗
Biła siódma godzina na którymś z zegarów wieżowych w chwili, w której Regulus wprowadzał wielką chudą szkapę ze łbem smutnie spuszczonym, na przedmieście św. Antoniego.

— Szkapa ta wyglądająca tak nędznie i zaniedbanie z pozoru, była prawdziwym biegunem angielskim, niezrównanym w biegu.
Wiadomo bo zresztą, że konie prawdziwie rasowe, najpiękniejszych kształtów i najsilniejszej organizacyi, wyglądają na istne szkapy, jeżeli nie są osiodłane lub zaprzężone albo też zupełnie wolne.
Ale że znawcy trafiają się rzadko, Raul więc doszedł ze swoim koniem aż do bazaru d’Amoy, nie zwróciwszy niczyjej na siebie uwagi.
Zaledwie kilku chłopaków zaczepiło go po drodze okrzykiem:
— A to Rosynant!... ho! ho!... — ależ to stangret co ciągnie konia... nie koń co powozi stangreta, świat się widocznie do góry nogami przewraca!...
Owerniak siedział na stopniu jakiegoś klekota i palił fajkę...
— A!... jesteś obywatelu... — zawołał — czekałem właśnie na ciebie...
Spojrzawszy zaś na konia dodał:
—Co to, to tę wywłokę chcesz zaprządz do powozu?
— Naturalnie — a dla czegoż pytasz się o to?
— Bo biedactwo nie poradzi sobie z pewnością... — bo sam ledwie się trzyma na nogach... — Że się nie rozchoruje z przejedzenia, można przysiądz w każdej chwili.
— Boki ma zapadłe to prawda — odpowiedział Raul — ale że jest silny, zaraz się o tem przekonasz.
Owerniak potrząsnął głową powątpiewająco i wprowadził konia za zagrodę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.