Marcin Studzieński/Część druga

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Marcin Studzieński
Podtytuł  Część druga — Obmurowanie Wilna
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
CZĘŚĆ DRUGA.

Obmurowanie Wilna.

I.

Stara stolica Gedyminowa,
Wilno, pieszczota pięknej natury.
Pomiędzy gaje, pomiędzy góry,
To kwiat, co w dzikiem zielsku się chowa...
Gdy się na strome wdzierasz urwisko,
Albo brniesz piaskiem drogą pochyłą,
Nigdybyś nie zgadł, że Wilno blizko,
Gdyby twe serce silniej nie biło.
Gdy przed twojemi mignie oczyma
Szczyt pierwszej wieży, pierwszego krzyża,
Czujesz dreszcz święty, ów dreszcz pielgrzyma,
Co się ku miejscu świętemu zbliża.
Korne kolano samo się zgina.
Serce uderza tętnem żałoby;
Bo tu Litwina Mekka, Medyna.
Tu jej proroków kolebki, groby!
Tu przed wiekami Litwini starzy
Palili bogom ofiarne Znicze;
Tu Przenajświętszej Panny oblicze
U bramy miejskiej stoi na straży;
Tu Jagiellończyk, lilia dziewic,
Syn uświęcony litewskiej matki,
Patron — przyczyńca, książę, królewic,
Złożył w świątyni ziemskie ostatki;
Tu się męczeństwa pamiątka budzi,
Trzy krzyże wieńczą górę pochyłą,

Bo gdzież jest naród, gdzie miasto ludzi,
Coby proroków swych nie zabiło?
Niejednokrotnie nad miastem starem
Pan różdżkę pomsty wyciągnąć raczy:
Trapi je głodem, morem, pożarem,
Trapi przez krwawy najazd krzyżaczy.
To znów miłościw ku dzieciom swoim,
Daje po klęskach wytchnąć szczęśliwie;
Ludzi nawiedza zdrowiem, spokojem,
A urodzaje pleni na niwie,
Baszty ukrzepia, mury rozszerza,
Duchem mądrości nawiedza starsze,
Wlewa odwagę w piersi rycerza
I zbawcze myśli w serce monarsze.

II.

Tak wśród rozlicznych losów przemiany,
Wilno przetrwało drugie stulecie.
Gedymin pierwsze zasnował ściany,
Olgierd gród ojca kochał, jak dziecię;
Pod Jagiellonem w potęgę wzrasta,
Bo czuwa nad niem łaska książęca,
Pogańskie czoło starego miasta
Już Chrystusowym krzyżem uświęca.
I z wież kościelnych zagrały dzwony,
Kiedy pogaństwa pierzchła pomroka,
A Pan Zastępów żegna z wysoka
Litwę, i Wilno, i Jagiellony.
A choć krzyżackie czasem znamiona
Zawiały tutaj w bojowym szyku, —
Polski i Litwy dłoń zespolona
Odparła Niemca aż do Bałtyku.
Zaprzestał ufać w zdrad swoich dzieło,
Że nas wypleni, że kraj nam wydrze,
Gdy pod Grunwaldem Witołd z Jagiełłą
Rogatą głowę strzaskali hydrze.
Tymczasem wzrastał, wzrastał gród stary

W sławę u ludzi, w łaskę u Boga;
Z Niemiec, od Rusi drużyna mnoga
Szła tu osiadać, kupczyć towary,
Sprawiać rzemiosła dłońmi biegłemi,
Odmierzać łokciem, ważyć na szali,
I żyć pod prawem litewskiej ziemi,
Co jej kniaziowie dobrzy nadali.

III.

Co ojciec począł, to syn dokona,
Uzacni Wilno nad insze grody:
Książę Kazimierz, syn Jagiellona,
Dał przywileje, nowe swobody.
A kiedy ludzie zewsząd się garną,
Kiedy ład w mieście rodzi się nowy,
Książę napisał ustawę karną,
Aby bezpieczne były ich głowy.
Dzieło ojcowskie umocnił jeszcze
Kniaź Aleksander prawy nowemi,
Tylko postrachy jakieś złowieszcze
Krążyć poczęły w litewskiej ziemi:
Że się odgraża kniaź Michał Gliński,
Na Illiniczów coś w sercu knowa,
Że ma ich bronić pan Zabrzeziński,
I buchnie w kraju wojna domowa.
A z drugiej strony, tam od Podola,
Tam z Tatarszczyzny strach wieje wszędzie;
Rycerz w zbroicy dostoi pola,
Ale z bezbronnem miastem co będzie?
Póki mieszkańców było w niem mało,
Za mur starczyły piersi waleczne;
Dziś już ceglane mury konieczne,
Baszty i bramy mieć już przystało.
By nieprzyjaciel nie wszedł tak łatwo,
Opasać murem konieczność zmusza:
Świątynie Pańskie, ściany ratusza,
Kapłanów, starców, niewiasty z dziatwą,

To, co najświętsze dla duszy człeka,
Gdzie z jego piersi modlitwa płynie,
Gdzie go otacza prawa opieka,
Gdzie ma wytchnienie przy swej rodzinie.
Może wróg przypaść niespodziewany,
Spali, zbezcześci i pozarzyna;
Więc rada w radę, pany, mieszczany:
Opasać murem gród Gedymina,
I z pięciu krańców, z pięciu stron świata,
Gdzie pięć dróg wielkich w mieście się schodzi,
Niech z baszty sterczy groźna armata,
By wstrzymać wylew wrogów powodzi.

IV.

U nas wiadomo z ojców przykładu,
Że gdzie potrzebny środek ochrończy,
Tam gadu, gadu, a niemasz ładu,
Do dnia sądnego rzecz się nie skończy,
Aż myśl ognista, jak promień słońca,
Ku celom Bożym powoła rzesze,
Aż dłoń potężna, wzruszeniem drżąca,
Z zimnego głazu iskrę wykrzesze,
Aż gorejące natchnieniem słowo
Wybuchnie ogniem, zapłoni twarze,
Wstrząśnie zmartwiałą deskę piersiową
I sercu czynem zakipieć każe.
Wtedy na Litwie żyć już nie szkoda,
Nowych w jej dziatwie dojrzysz przymiotów,
I ład się znajdzie, i święta zgoda,
I duch do ofiar gorących gotów.
Litwin zapomni uraz uprzejmie,
Pójdzie choć w ogień w najlepszej chęci,
Kęs chleba sobie od ust odejmie
I krwi ostatnią kroplę poświęci.

V.

Taką ognistość w myśli i słowie,
Taki we wzroku zapał zwycięski,

Taką potęgą, co k'czynom zowie,
Miał Wojciech Tabor, biskup wileński.
On, jako niegdyś Stanisław święty,
Królom i panom nadstawiał czoła;
Jak Oleśnicki równie był zdjęty
Miłością kraju i czcią Kościoła.
Wedle pasterzy dobrych zwyczaju,
Po Chrystusowemu do serca garnie
I wierne owce swojej owczarnie,
I wszystek naród swojego kraju.
On za ich sprawę stawił się śmiało,
Jak mu kapłańskie każe sumienie,
Chociażby za to spotkać go miało
Prześladowanie lub umęczenie.
On Aleksandra Jagiełły głowę
Uwieńczył książąt litewskich mitrą;
On wzmocnił z Polską przymierze nowe,
Przeniknął wrogów zasadzkę chytrą.
Za jego wpływem polska korona
Na Aleksandra błysnęła czele;
A jednak później nieprzyjaciele
Wyzuli starca z pańskiego łona.
Król się nań gniewem srogim obrusza,
Zamyka przed nim wejście senatu,
Że chrześcijańska Wojciecha dusza
Za lud się wstawia do majestatu,
Że ze swojego wręcz stanowiska
Śmiał mu przypomnieć kraju ustawy,
Śmiał głośno wołać, że lud uciska
Gliński — powiernik króla nieprawy.
Lecz się kapłańskie nie zlękło serce;
Wojciech przed sejmem stanął raz drugi,
I śmiało palcem wskazuje zdziercę,
Słabego pana zdradliwe sługi.
Stawi jak pasterz groźne oblicze.
Jako poddany przed tronem klęka,
Ażeby tylko królewska ręka

Ze szpon Glińskiego wydarła bicze
Nic nie pomogła szlachetna praca,
Uwiedli króla chytrzy zbrodniarze;
Król od Wojciecha oczy odwraca,
I z przed oblicza odejść mu każe.
I gdyby wkrótce nie śmierci prawa,
Co Bóg na króla przedwcześnie zsyła,
Może drugiego krew Stanisława
Kartęby dziejów naszych splamiła.
O zacną głowę obrońcy swego
Litwini drżeli po całym kraju:
Król nie ma serca karcić Glińskiego,
Gliński przebaczać nie ma zwyczaju.

VI.

Jeszcze za czasów łaski królewskiej,
Błagał go ojciec z radnemi pany,
Aby gród święty, gród nasz litewski,
Był krzepką ścianą obmurowany.
Król podskarbiego przyzwał ku radzie,
A rozważywszy środki i cele,
Rzekł, że murować przeszkód nie kładzie,
Ale dziś w skarbie grosza niewiele,
Że to niepilna jeszcze robota,
Że co ma stać się, później się stanie.
— Nie, miłościwy królu i panie!
Do Litwy zewsząd otwarte wrota:
Tatarzyn goni wiatr w Ukrainie,
Wielki kniaź Moskwy z wami w rozterce;
Gdy niespodziana chmura napłynie,
Gdy piorun w Litwy uderzy serce,
Nie pora będzie murować bramy,
Gdy przyjdzie późno płakać nad stratą.
Jeżeli w skarbie grosza nie mamy,
Serca litewskie dał Bóg nam za to!
Serca ochocze, wierne krajowi,
Swojemu miastu i chwale Bożej;

Każdy z nas znajdzie drobny grosz wdowi,
Co na ofiarę ojczyzny złoży.
Dłonią ubogą, dłonią bogatą,
Jako kto może, niech się przyczyni.
Ja całe mienie poświęcam na to,
Mnie dopomogą wszyscy Litwini!
— Wszyscy Litwini! — zgoda, tak zgoda!
Niech każdy wzniesie muru kawałek! —
Mówił wileński pan wojewoda,
Mówił litewski wielki marszałek,
Zmudzki starosta, kanclerz litewski.
Wszyscy wołali jednym wyrazem,
Jak gdyby płomień z iskry Niebieskiej
We wszystkich sercach wybuchnął razem.

VII.

Wojewodowie, i kasztelany,
I wszystek senat litewskiej ziemi,
Rzucają pieniądz garśćmi pełnemi,
Warować miasto tworzą już plany.
Czy który więcej, czy mniej bogaty,
Jeden przed drugim pospiesza z darem,
I Jagiellońskie w zamku komnaty
Kipią zapału świętym rozgwarem.
Już Wojciech Tabor nie wyrzekł słowa,
Przeżegnał złoto z modlitwą tkliwą,
I łza gorąca, dyamentowa,
Spadła na jego brodę sędziwą.
Zebrawszy pieniądz porozrzucany,
Głosem natchnienia wyrzekł dostojnie:
— O! krzepkie będą baszty i ściany,
Bo miłość kraju nada im spójnię.

VIII.

I stał się rozgłos między mieszczany,
Co senatorstwo na zamku czyni:
— A my któż tacy i to nie Litwini,
Że lud do składki niepowołany?

Tu idzie sprawa o naszą głowę,
O bezpieczeństwo chat i ratusza,
Gdzie przywileje pergaminowe,
Gdzie naszych swobód złożona dusza!
Na nas by spadły krajowe klęski,
Starzec, niewiasta, dziecię przypłaci!
Tak na ratuszu wołał do braci
Pan Otoczeńko, burmistrz wileński.
Pan rajca miejski, Stefan Kotwica,
Między swoimi głowa nielada,
Obywatelski zapał podsyca,
I tak powiada:

IX.

— Dom mój ubogi, nawet drewniany,
Ale mam w sklepie wiele towarów;
Wolę coś stracie na miejskie ściany,
Niż stracić wszystko z łaski Tatarów.
Zbierałem grosze w ciężkim mozole,
Bo nie tak łatwo teraz o złoto;
Jednak na waszym radzieckim stole
Dwie kopy groszy składam z ochotą.
Pan pisarz miejski, człowiek z natury
Do dobrych czynów chętny i łatwy,
Dał kopę groszy na miejskie mury.
Dla bezpieczeństwa swej przyszłej dziatwy.
Bo choć był człekiem nie pierwszej wiosny,
Siwiał przy aktach miejskiej ławicy,
Jednak na córkę pana Kotwicy
Zawsze poglądał wielce miłośnie.
Tak jeden, drugi, wielcy i mali,
Skąpi i szczodrzy — z ochotą miłą
Złotem radziecki stół zasypali,
Bo o powszechną sprawę chodziło.
Bo gdzie zagraża krajowa bieda,
Tam są Litwini zawsze bogaci:
Panom się nędzarz wyprzedzić nie da,

Kto krwi nie leje — to groszem płaci;
Pomny, co zawżdy od kraju bierze,
Wszystko krajowi składa w ofierze.

X.

Stało się tedy — pieniądz już gotów,
Kupiono cegieł, kamieni, chleba;
Lecz nim do kielni, lecz nim do młotów,
Wprzód do modlitwy udać się trzeba.
Bóg, po ojcowsku patrzący z góry,
Ludzkim starunkom zsyła pomoce,
Ukrzepia w grodach bramy i mury,
Wiekową twardość daje opoce,
Daje natchnienie planów osnowie,
Obronnym basztom kształtuje czoło,
Robotnikowi umacnia zdrowie,
Nawiedza w pracy myślą wesołą.

XI.

Od Boga zbożne dzieło poczęto,
Król je od siebie jeszcze uświetnia,
I wielkie było na Litwie święto.
W dzień Wojciechowy, przy końcu kwietnia,
W rozkwitającej wiosny poranek,
Piękna na niebie była pogoda;
Przed katedralny w Wilnie krużganek
Lud się litewski cisnął, jak woda,
Kolebki panów i same pany,
Szlachta, mieszczanie, wszyscy w natłoku,
Każdy w świąteczny ubiór przybrany,
A z uroczystym wyrazem w oku.
Tłum różnobarwny, gwarny, wesoły,
Po katedralnym placu się błąka;
Rzekłbyś, słuchając, że huczą pszczoły,
Rzekłbyś, patrzając, że kwitnie łąka.
Rzuć tylko okiem, jak tłum się mnoży,
Jakiem wrą życiem starzy i młodzi,

A łacno zgadniesz, że to lud Boży
Jakieś krajowe święto obchodzi.

XII.

Drzwi się otwarły. Pod baldachimem
Dały się widzieć dwa jasne czoła:
Pasterz z monarchą, jak ojciec z synem,
Z katedralnego wyszli kościoła.
Tabor schylony i siwobrody
Niesie krzyż Pański dłońmi drżącemi;
Król Aleksander, choć jeszcze młody,
Coś bolejąco patrzy ku ziemi.
Wiedzie pod rękę starca pasterza
I jasną brodę lewicą głaska;
Lecz chorowita na twarzy kraska
Wszystkich boleśnie w oczy uderza.
— Gasną powoli Jagiellonowie,
Lach nas zagarnia więcej a więcej.
Kto wie! czy długo kołpak książęcy
Na tej schorzałej zostanie głowie!
Taki gdzieniegdzie szmer przytłumiony
Między wileńskim ludem się szerzy;
Ale tymczasem zagrzmiały dzwony
Ze starożytnej Krywejtów wieży,
Słychać śpiewanie, tłum coraz wzrasta,
Dzwony wstrząsają stolicą naszą,
A pochód idzie wokoło miasta
Tak, jak je murem wkrótce opaszą.

XIII.

Naprzód na czarnych koniach trębacze
Grają sygnały, wydawszy twarze;
Potem nadworna chorągiew skacze,
A święty Krzysztof na jej sztandarze.
Dalej, ubrany w żupan bogaty,
Wielki marszałek, z laską swej części,
Wiedzie za sobą wszystkie powiaty,
Ile ich ziemia litewska mieści.

Szlachcic, jak Centaur wrosły do siodła.
Jakby żelazny, zakuty w zbroi,
Pod powiatowym sztandarem stoi.
A każdy sztandar insze ma godła:
Tam dziarska Pogoń nad szlachtą wieje,
Tam święty Michał wojuje smoka,
Ówdzie Anioła postać wysoka;
Tam Żubr barczysty z grodzieńskiej knieje,
Ówdzie Opatrzność, ówdzie pęk kluczy.
Dobrze te godła znają sąsiady!
Gdzie Pogoń skoczy, gdzie Żubr zamruczy,
Gdzie Anioł skinie mieczem zagłady,
Tam nieprzyjaciel uciekać musi.
Jakby powietrze spotkał morowe.
O pierś skalistą Litwy i Rusi
Niejedno plemię strzaskało głowę!

XIV.

Za powiatami, pamięć ich chwały,
Idzie Witolda działo armatnie,
I sztandar stary a wypłowiały,
Po bohaterze godło ostatnie.
Dwanaście koni, z strusiemi kity,
Obwozi działo na podziw miastu;
A stary sztandar, ledwo rozwity,
Niesie kolejno mężów dwunastu.
Na święte szczątki patrzą ciekawi
I proszą w duchu o łaskę Bożą:
Kiedyż się drugi Witold nam zjawi,
Gdy Tatarowie Wilnu zagrożą?!

XV.

Poza armatą, poza sztandarem,
Pergaminową księgę niesiono;
I szedł wójt miasta za prawem starem,
Za nim ławników i rajców grono.
Za radą miejską — wpośród kapeli,
Pogoń litewską niesiono w górze,

Poza Pogonią szykiem stanęli
Strzelcy nadworni, jej wierni stróże.
Potem kapłani — wszyscy po parze,
Śpiewając hymny i wznosząc modły,
Potem król, pasterz i dygnitarze,
A tłumy ludu zdala ich wiodły.


XVI.

Wietrze litewski! gdybyś te gwary
Zdołał pochwycić w jedną osnowę,
I świętym hymnem przeszłości starej
Zawiać nam w piersi, orzeźwić głowę!
Gdybyś te dzwony, śpiewy, okrzyki,
Rozniósł po Litwie na wszystkie strony,
A potem zawiał — gdzieś na step dziki,
By je usłyszał Tatar spłoszony:
Że nie struchleje przy krymskim hanie
Nasza stolica wielko-książęca,
Że mur obronny, co tutaj stanie,
Naród buduje, a król poświęca...
Że pasterz Pański, przodkując rzeszy,
Natchnione z Nieba słowa ogłasza,
A lud je słuchać skwapliwie spieszy.
Że tu jest niczem potęga wasza!
Pędź już na Litwę, hordo zbójecka,
Puszczaj zagony z blizka, z daleka!
Wkrótce dolecisz na pola Klecka,
Gdzie anioł pomsty z mieczem cię czeka!


XVII.

Fundament muru już okopany,
Okop na baszty już oznaczony;
Sędziwy Biskup poświęca ściany,
Błaga nad niemi Bożej obrony.
A chór kapłanów, w pięknej gromadzie,
Do każdej bramy z królem się zbliża,
Pod każdą basztę fundament kładzie
I żegna kamień znamieniem krzyża.

Pasterz kraj żegna życzliwą dłonią
Na cztery strony Bożego świata;
A lud się modli, a dzwony dzwonią,
A z wałów zamku grzmoce armata.

XVIII.

Tak kiedy przeszli kres obwodowy,
Cały się pochód pod ratusz zwraca;
I Wojciech Tabor śpiewa hymn nowy,
Aby szczęśliwie wiodła się praca.
Kiedy wezwano świętego Ducha,
Zadrżały ściany grodu Jagiełły,
I Witoldowskie działa ryknęły,
I w serce Litwy weszła otucha:
Że przez te murów święconych głazy
Nie przejdzie żadna do miasta klęska,
Ani morowej powiew zarazy,
Ani Tatarów stopa zwycięska.

XIX.

O! nieraz przeszły przez miejskie bramy
I krwawa wojna, i mór wybladły;
Bo w sercu Litwy duch nie ten samy,
Bo na kościołach krzyże opadły.
Ale nad jedną basztą obronną
Musiał się Tabor modlić najdłużej;
Bo jego modła była niepłonną,
Bo dziś ta baszta za twierdzę służy!
Twierdza to święta, twierdza potężna,
Której piekielna siła nie złamie:
Bo tam króluje litewska księżna —
Bogarodzica na Ostrej Bramie!
Tam codzień ucho łaskawe daje
Na swych poddanych korne pacierze,
I Palemona szerokie kraje
Od głodu, moru i wojny strzeże.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.