Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kto krwi nie leje — to groszem płaci;
Pomny, co zawżdy od kraju bierze,
Wszystko krajowi składa w ofierze.

X.

Stało się tedy — pieniądz już gotów,
Kupiono cegieł, kamieni, chleba;
Lecz nim do kielni, lecz nim do młotów,
Wprzód do modlitwy udać się trzeba.
Bóg, po ojcowsku patrzący z góry,
Ludzkim starunkom zsyła pomoce,
Ukrzepia w grodach bramy i mury,
Wiekową twardość daje opoce,
Daje natchnienie planów osnowie,
Obronnym basztom kształtuje czoło,
Robotnikowi umacnia zdrowie,
Nawiedza w pracy myślą wesołą.

XI.

Od Boga zbożne dzieło poczęto,
Król je od siebie jeszcze uświetnia,
I wielkie było na Litwie święto.
W dzień Wojciechowy, przy końcu kwietnia,
W rozkwitającej wiosny poranek,
Piękna na niebie była pogoda;
Przed katedralny w Wilnie krużganek
Lud się litewski cisnął, jak woda,
Kolebki panów i same pany,
Szlachta, mieszczanie, wszyscy w natłoku,
Każdy w świąteczny ubiór przybrany,
A z uroczystym wyrazem w oku.
Tłum różnobarwny, gwarny, wesoły,
Po katedralnym placu się błąka;
Rzekłbyś, słuchając, że huczą pszczoły,
Rzekłbyś, patrzając, że kwitnie łąka.
Rzuć tylko okiem, jak tłum się mnoży,
Jakiem wrą życiem starzy i młodzi,