Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


36.
Dziennik Marcina.

Pomiędzy papierami mojemi znajduję urywki dziennika pisanego podczas pobytu mojego w hotelu księcia de Montbar.
Karty te bez związku, z dnia na dzień kreślone, są szczerém sprawozdaniem z uczuć jakie mię najbardziéj dojmowały w dziwném mojém położeniu.
Obejmują szczegóły piérwszych lat służby mojéj u Reginy, doprowadzają aż do spełnienia się wszelkich domowych wypadków w rodzinie de Montbar; odznaczają najważniejszą życia mojego epokę, przypadłą w czternaście miesięcy po mojém wejściu w służbę do księżny.
Dzisiaj odczytuję te karty spokojnie i z zimną rozwagą; większa ich część nosi cechę cierpkiéj, pałającéj, tajemniczéj rozkoszy, jak zwykle rozkosz zbrodnicza i skryta... Wypływa z nich ta ważna nauka: że młoda, niewinna kobiéta zbyt nierozsądnie, że nie powiem lekkomyślnie nawet postępuje, skoro do poufałych usług domowych przyjmuje mężczyznę.
Dowodzi to ze strony kobiéty, ślepego zaufania w uczciwości, lub wielkiéj pogardy dla służebnych mężczyzn (którzy zawsze jako mężczyźni maję swoje namiętności, uniesienia, żądze) a ztąd narażają się na wszelkie poufałości zbyt nieraz niebezpiecznego sługi.
Przypomina to niejako owe axioma dam rzymskich:
Że niewolnik nie jest człowiekiem.
Fałsz.
Człowiek zawsze jest człowiekiem, a przy braku wykształcenia, w takich stosunkach, uczucia jego będą bardziéj grubiańskie; wyuzdane i rozwiązłe.
Z tego względu, kobiétę wytworną, delikatną, wstydliwą, raczej myśli niż czyny niepokoić winny, stanowisko, godność, broni ją przeciw wszelkiéj pokusie, atoli nie może ona wstrzymać zapędu pożądliwych myśli, które jako kobieta mimo wiedzy sama wywołuje, które sama drażni, i to tysiącami mimowolnych, nieprzewidzianych w domowéj poufałości zdarzeń.
Oto są urywki mojego dziennika.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
7 lutego 18...

Już dzisiaj miesiąc jak kapitan Just został ciężko raniony, dotąd jeszcze nic wychodzi. — Jak zwykle chodziłem dowiedzieć się o jego zdrowiu.
Jakie wdzięczne spojrzenie rzuciła na mnie Regina, gdym jéj nazajutrz po pojedynku powiedział:
— Niech mi wolno będzie prosić księżną panię o jednę łaskę.
— Mów... Marcinie.
— Wiadomo pani ile winienem doktorowi Clément. Mam dla kapitana Just najmocniejsze przywiązanie, a chociaż, jak mówią, rana nie zagraża jego życiu, wszakże mocno byłbym niespokojny... gdybym prawdę co dzień nie dowiadywał się do niego. Racz pani łaskawie zezwolić abym każdego poranku mógł go odwiedzać. W niczém to nie przeszkodzi mojéj służbie... bo wychodzić będę przede dniem...
— Zbyt pochwalam tę wdzięczność iżbym cię do niéj zachęcać nie miała — z źle ukrytą radością odpowiedziała mi księżna. — Owszem, uważam za wrecz słuszną że pragniesz co dzień dowiadywać się o zdrowie syna twojego dobroczyńcy...
Biédna!... Ileż ją prośba moja musiała uszczęsliwiać... jeżeli go już kochała!...
Rozkazu odwiedzania codzień kapitana Just, sama nigdyby mi dać nie śmiała.
Nie dosyć na tém, oszczędziłem nawet Reginie pytania:
— I cóż! jak się ma kapitan?
Co dzień, niepytany sam ją o tém uwiadamiam...
Książę, po powrocie z łowów, chociaż rozumie się, nie wiedział o przyczynie pojedynku, osobiście dowiadywał się o stan zdrowia kapitana Just, i regularnie, co cztéry lub pięć dni, zapisy wał się u syna doktora.



8 lutego 18...

O! jakże tkliwie przyjęła Regina wszelkie delikatne uprzedzenia moje! Jak dobrze zrozumiała, że obok serdecznego mojego poświęcenia oszczędzam jéj najmniejszego kłopotu, niczém nie narażam jéj wstydliwości i dumy, ilekroć chodzi o kapitana Just; jakże mię za to szlachetnie wynagrodziła!
Dzisiaj rano przyniosłem jéj księgę wydatków na kwiaty; rachunek dochodził do 125 franków. Pani dała mi cztéry podwójne luidory mówiąc:
Przewyżkę zatrzymaj dla siebie... Marcinie...
Pieniądze... otóż wszystko!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


9 lutego 18...

Wczorajsza boleść moja była nierozsądna, a raczéj niesłuszna...
Czémże jestem w oczach Reginy? wiernym, gorliwym sługą... zgoda; ale obok tego, jestem dla niéj człowiekiem płatnym, człowiekiem którego za pieniądze najmują!
Lecz czyliż miałem kiedykolwiek na celu, przedstawić się jej w inném świetle, w innéj postaci? Jakiémże prawem obraziłem się, gdy mi pani moja oświadczyła swą wdzięczność w sposób zupełnie stosowny do wzajemnego położenia naszego? alboż ona wie? alboż wiedzieć, a nawet przypuszczać może... ile moje z nią postępowanie mieści w sobie poświęcenia? czyliż nie mówiłem sobie zawsze: — Skoro tylko Regina domyśli się jakie uczucie wiąże mię do tego miejsca... natychmiast haniebnie wypędzony zostanę z jéj domu?............
Dzisiaj wracając od kapitana Just spotkałem Leporella; umyślnie wyciągałem go na słówka, pragnąc dowiedzieć się co mówią w świecie o pojedynku w którym pan Duriveau tak ciężko został raniony, że dotąd jeszcze wątpią o jego życiu. Według Leporella, mówią że powodem tego spotkania był spór polityczny, gdyż, jak powiadają, kapitan jest wyznawcą rewolucyjnych zasad.
Poprzednio już mówiłem o tym pojedynku z panną Astarté i pokojówką markizy d’Hervieux, gdyż obie od swoich pań wiedzą co się dzieje w rozmaitych towarzystwach... odpowiedzi ich przekonały mię, że i tam tak uważają ten głośny pojedynek, i że nazwiska księżny nigdy z tego powodu niewymówiono.

Kapitan Just zatém, w postępowaniu z hrabią i Duriveau dowiódł że jest człowiekiem prawym, pełnym taktu i rozsądku.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przy obiedzie, książę był cierpki względem swojéj żony. Rzecz szczególna, za powrotem z łowów, widziałem, że szczerze ubolewał nad przypadkiem kapitana Just. Postępowanie księcia zrazu było prawe, wspaniałomyślne; lecz w miarę polepszania się stanu zdrowia kapitana, książę zaczął wydrwiwać ludzi mających manią do pojedynków z politycznego powodu, utrzymując, poniekąd słusznie, że ucięcie głowy bliźniemu nie stanowi bynajmniéj dowodu o wyższości swojéj opinii i t. p. i t. p.
Takie drwiny, widocznie do kapitana zastosowane, srodze dolegać musiały panią de Montbar, jako jedyną przyczynę pojedynku, w którém kapitan Just naraził swoje życie...
Nieszczęsna fatalność powoduje nieraz mężów do mówienia i czynienia tego właśnie, co może uczynić ich nieprzyjemnymi a częstokroć nienawistnymi żonom; i tak dzisiaj, książę obrał za text do swoich szyderstw piérwszą wizytę, którą kapitan Just odda zapewne jego małżonce.
— Powstać z pod pchnięcia szpadą, doprawdy, to dosyć do twarzy, — szyderczo rzekł książę, — nie zwykliśmy nigdy tracić tak pięknéj sposobności pokazania się interesującym. Mamy rękę na chustce, twarz jeszcze bladą, i skromnie dawszy się prosić... opowiadamy straszliwe ciosy któreśmy zadawali i odbierali... wtedy biédne kobiéty truchleję słysząc te opowiadania godne Ariosta... i t. p.
Regina widocznie cierpiała słuchając tych złośliwych żartów, cierpiała tém bardziéj, że musiała powstrzymywać się i szydercze żarty męża przyjąć z udaną obojętnością i oziębłością.
Nakoniec, do ostateczności przywiedziona, wyszła z jadalnéj sali pod pozorem migreny, zostawując księcia przy stole. Dla licznych powodów położenie Reginy tak mocno mię obeszło, że gdy pan de Montbar żądał abym mu podał łyżkę, zapomniałem mu ją podać, jak przystało, na talerzu, ale dopuściłem się okropnéj niezgrabności, podając mu ją z ręki do ręki.
Książę zamiast wziąść ją, tykając mię rzekł szyderczo:
— Czy u doktora Clément uczyłeś się służby?
A gdym patrzył na niego osłupiały, dodał:
— To u doktorów zapewne... tak po prostu podają łyżki?
Pokojowiec księcia, poczciwy stary Ludwik, przyszedł mi w pomoc; zbliżył się do mnie mówiąc po cichu:
— Ależ na talerzu... na talerzu!!
— Racz książę przebaczyć... — rzekłem panu usiłując błąd mój naprawić; ale obrócił się do swojego pokojowca, mówiąc:
— Ludwiku, podaj mi łyżkę.
To téż uczynił stary sługa, boleśnie na mnie spoglądając.........
Zresztą, dłużéj już wątpić nie mogę, książę de Montbar nie lubi mię; przekonywa mię o tém fakt dzisiejszy, napozór bardzo mało znaczący.
To mię zatrważa... Nie zważam bynajmniéj na dumę i surowość jakiemi książę traktować mię może; gdyż pan de Montbar, którego widziałem wychodzącym w stanie opilstwa z nikczemnej budy, w któréj noc przepędził, poniżyć mię nie może. Sercem zawsze wyższy byłem nad mój stan, jakkolwiek nieszczęśliwy... atoli nie idzie tu o wyższość moralną;... jestem służalcem tego człowieka... który odprawić mię może.
Będę więc musiał, uprzedzaniem, gorliwością, uległością pokonywać odrazę pana de Montbar, abym mógł w jego służbie pozostać.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie jeden gorzki kielich wychylić potrzeba.



10 lutego 18...

Co za poranek!... sądziłem że zwaryuję.
Teraz jedenasta w nocy... tylko co wróciłem do siebie; nie wiem gdzie i po których ulicach biegałem... Ta szalona wycieczka wyczerpała moje siły; jestem znużony, ale spokojniejszy.
Zbiorę myśli... jeśli potrafię.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wstałem bardzo rano i poszedłem do barona de Noirlieu...
— Mój pan zawsze się ma jednakowo, — odpowiedział mi Melchior. Wróciłem i zająłem się uporządkowaniem pokojów mojéj pani.
Zaczynam zwykle od bawialnego salonu, potém przechodzę do drugiego, zostawując na koniec gabinet, w którym moja pani najczęściéj przesiaduje, i małą galeryę obrazów, która prowadzi do sypialni księżny...
Dziś naprzód zacząłem od gabinetu. Ta czynność, którą moi wpółkoledzy wypełniają niedbale, jakby z nudów, dla mnie ma niewypowiedziany pociąg, bo stanowi źródło tysiąca rozkoszy. Porządkuję i chronię od najdrobniejszego pyłku wytworne przedmioty, przepyszne meble, które służą do wygody lub przyjemności mojéj pani, przywracam przezroczysty blask zwierciadłu, które odbija jéj lube rysy: troskliwie strzegę obrazy, na których niekiedy jéj oczy spoczywają; odkurzam starannie przepyszne porcelanowe wazony, gdzie złoto miesza się z najżywszemi kolorami, a które ona własną ręką lubi napełniać kwiatami; i z jaką to rozkoszą! zjaką miłością dotykam tych przedmiotów sztuki, tych małych arcydzieł rzeźbiarstwa, tych posążków, relikwiarzy, figurek, płaskorzeźb na srebrze, kości słoniowéj lub bronzu!.,. bo się ich moja pani dotykała... bo jeszcze tyle razy dotknie aby podziwiać ich delikatność i wykwintne wykończenie.
I rzeczy których co dzień używa, i jéj złote pióro zakończone koralową pieczątką, którą nieraz do ust niesie, gdy zamyślona przerywa sobie pisanie... i jéj kryształowy flakonik, który niekiedy tak długo w ręku trzyma, i jéj stoliczek z różowego drzewa na którym się tak często opiera, melancholijnie trzymając czoło w dłoni... o! z jakiém szczęściem, z jakąż czcią, z jakiem upojeniem biorę do rąk tę święte relikwie miłosnéj wiary mojéj!
Ileż razy mówię sobie:
— Czyliż najzagorzalszy kochanek nie pozazdrościłby mi mojego losu? żyć w przybytku ubóztwianéj kobiéty, być tam gdzie ona jest, oddychać powietrzem, którém ona oddycha; patrzéć na to co ona, dotykać tego co ona, podnosić jéj chustkę, rękawiczkę, bukiet, podawać jéj książkę, nalewać jéj wodę w któréj macza swoje usta, podawać kryształowy kubek w którym ona zanurza różowe paluszki, chronić ją przed promieniem słońca, spuszczając roletę; odżywiać ogień który ją ogrzéwa, kłaść poduszkę pod jéj drobne nóżki, zarzucać jedwabną salopę na jéj białe ramiona; nakoniec bacznie uprzedzać najmniejsze jéj życzenia, przemyśliwać nad oszczędzeniem jéj nawet trudu żądania, słuchać jéj rozkazów, słowem służyć jéj, nie jest że to ideał szczęścia? Czyż najdumniejszy kochanek, choćby książę, choćby król... z większą miłością, z większą rozkoszą, wyświadczać może pani swego serca wszystkie te usługi, które ja wyświadczam pani mojéj? Czyliż obaj nie mówimy: moja pani? Ja jestem sługa, człowiek płatny... cóż ztąd!... służę mojéj pani jak kochanek; a żadna potęga w świecie nie może mi wydrzéć tego szczęścia każdej mojéj chwili.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak zaiste, wielkie to szczęście! ale też ta domowa poufałość ile pociąga za sobą okropnych następstw!
Dzisiaj miałem tego nieszczęsny dowód.
Dzisiaj przypadł dzień przemiany kwiatów, dzień dla mnie najpiękniejszy... Ona tak lubi świeże kwiaty!... często sama zajmuje się ich ułożeniem, dobraniem odcienia w kwiecie i liściach; a wtedy pomagam jéj w tém miłém zatrudnieniu!...
Ustawiłem na kobiercu dla umieszczenia w skrzynce i wazonach mnóstwo doniczek z kwiatami.
Już mi tylko pozostawało w gabinecie okurzyć fotel, w którym moja pani zwykła siedzi... a raczéj leży.
Pulchny ten sprzęt, prawie dochował na sobie odcisk prześlicznego ciała Reginy; miejsce w którém ona opiera głowę nieco połyskuje;... czuć z niego miłą woń, wyłączną odzieży mojéj pani.
Byłem sam tak szalony przytknąłem pałające usta do jedwabiu, na którym spoczywały jéj włosy, lica, ręce i ciało... namiętnie wciągałem w siebie rozkoszną woń jaką ona po sobie zostawia... całowałem aksamitną poduszeczkę na któréj ona opiera swe nóżki, które raz trzymałem w mojém ręku...
To istne szaleństwo... lecz dla mnie te ślady jéj obecności żyją, oddychają, drgają; to jéj włosy, to jéj twarz, to jéj ręka, to jéj ciało, to ona sama!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Potém poszedłem do galeryi obrazów prowadzącej z gabinetu do sypialni.
W tym pokoju, oprócz obrazów znajduje się kilka staroświeckich mebli: w jednym jego końcu powyżéj pięknéj hebanowéj komody w guście odrodzenia, znajduje się weneckie lustra objęte w przepysznie wyrzynane ramy; to lustro wisi na przeciw drzwi wiodących do sypialni Reginy.
Stojąc tuż przy tych drzwiach, wycierałem flanelą jeden z hebanowych mebli, wtém usłyszałem głos Reginy mówiącéj do pokojówki:
— Moja kochana, a czy mogę już wstawać? czy kąpiel gotowa?
— Natychmiast, mościa księżno, — odpowiedziała Julia z głębi gotowalni, w któréj zapewne była zatrudniona, — tylko wpuszczę do wody nieco pachnącéj essencyi,
Jéj kąpiel!...
— Już wszystko gotowe... księżna pani może wstawać... odezwała się wkrótce Julia.
I usłyszałem lekki szelest jedwabnéj kołdry.
Regina wstawała!...
Szła do kąpieli!...
Po chwili rzekła do swojéj pokojówki:
— Ogrzejno nieco tę kąpiel... uważam że zimna... i pamiętaj przyodziać mię czém ciepłem.
— Dobrze pani.
Stałem nieruchomy, niewypowiedzianie zmieszany... słuchając... jeżeli tak rzec można, tego co widzieć nie mogłem, a raczéj śledząc oczyma myśli wszelkie poruszenia mojej pięknéj pani...
Arterye w skroniach tak mi gwałtownie biły, że wśród głębokiéj ciszy panującéj w tym pokoju, odróżnić mogłem głuche ich tętna.
Traciłem głowę... chciałem uciekać... nie mogłem, kolana moje drgały, oparłem się o sprzęt, który ocierałem, bolesna ślepota wzrok mi ćmiła.
Przez kilka chwil nic nie widziałem, nic nie czułem.
Dopiéro głos księżny przywołał mię do przytomności; mówiła do Julii:
— Dosyć już téj kąpieli, podaj mi okrycie.
Prawie natychmiast, Julia odpowiedziała:
— Oto jest, mościa księżno.
— Dawaj...
I wnet, zawołała nieukontentowana:
— Ah! włosy mi się rozwiązały... połóż-no okrycie...i pójdź popraw mi je... widzisz przecie że mokną w wodzie...
I zapewne na pół przykryta przepysznym czarnym włosem, Regina wyglądać musiała jak starożytna nimfa, stojąca w swojej białéj muszlinowéj muszli.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Blizko kwadrans późniéj, w samym końcu galeryi oczyszczałem suchym pęzlem głębokie rzeźby w ramach weneckiego lustra, których wierzch zamiast opierać się o ścianę, raczéj nieco ku przodowi był pochylony.
Nagle to lustro, dotąd ciemne, — gdyż odbijało tylko rzeźbę drewnianych drzwi od sypialni księżny, umieszczonych w drugim końcu galeryi — nagle, mówię, to lustro rozjaśnił obraz, który zaledwie przez chwilkę miałem przed sobą...
Moja pani — przepyszne jéj włosy jeszcze nieco w nieładzie, barki i ramiona nagie... śnieżne łono zaledwie pokryte batystem koronkami oszytym — moja pani siedziała przy kominku na małym niebieskim stołeczku i nieco pochylona, wdziewała na delikatną krągłą nóżkę jedwabną perłowego koloru pończoszkę i związywała ją przy kolanie jedwabną karmazynową podwiązką o złotych klamerkach; druga noga, jeszcze naga, i gładka jak kość słoniowa, walczyła o białość z-gronostajowym kobiercem n»a którym opierała się jej stopka z niebieskawemi pyłkami i z różowémi paluszki.
Wtém usłyszałem łoskot zamykających się drzwi; lustro znowu ściemniało, a niebiański, rozkoszny obraz znikł zupełnie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Sądziłem że mię sen ogarnia... wtém poufale trącił mię ktoś po ramieniu, zadrżałem. — Obracam się; panna Julia stała przedemną.
— Jak uważam, kochany Marcinie, — rzekła z uśmiechem — to twoje zatrudnienie okrutnie cię zajmuje — wyszłam z pokoju księżny a tyś nawet nic nie słyszał...
— Ja... ja... oczyszczałem to lustro, — wyjąkałem.
— Wiem, w twojéj robocie nic cię nie przerywa, jesteś bardzo szczęśliwy... Ale, powiédz czy już przywieziono kwiaty dla pani?
— Już są w gabinecie, — odpowiedziałem odzyskując zimną krew.
— Dobrze — rzekła panna Julia, — doniosę o tém pani; — kazała ci powiedziéć żebyś zaczekał, pomożesz ustawić je w skrzyni... wiesz, że ona ma manią do kwiatów.
— Bardzo dobrze, panno Julio... zaczekam.
— Pani wkrótce wyjdzie, tylko ją uczeszę, bo sznurować się będzie dopiéro po śniadaniu.
To powiedziawszy odeszła.
Kiedy otworzyła drzwi do pokoju księżny, weneckie lustro, w które mimowolnie spojrzałem, znowu się rozjaśniło... ale dostrzegłem tylko mały niebieski stołeczek przy białym marmurowym kominku.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wkrótce Regina weszła do gabinetu, w którym oczekiwałem ją z przygotowanemi już kwiatami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.