Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom IX/Epilog/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


2.
Dalszy ciąg epilogu.

Just i Regina coraz bardziéj zdziwieni kilka razy spojrzeli po sobie słuchając naiwnéj i rozsądnéj mowy Robin. — Przeszli oborę, granicę władztwa poczciwéj dziewki, która im jeszcze mówiła:
— Gdybyście państwo nie czekali na pana Klaudyusza, zaprowadziłabym do obory cielnych i karmiących krów, a potém do mleczarni... To mi dopiéro pyszne, jest na co patrzeć!... jest tam machina, która się sama porusza, i wyrabia dziennie cztéry do pięciuset funtów masła,... a my jadamy to dobre masło... To nie tak jak dawniéj kiedyśmy je tylko widzieli robiąc i niosąc na targ; wtedy dla nas było kwaśne, sine mleko, a dla miasta dobra śmietanka... A jakie tu mamy kurniki!! — z zapałem zawołała Robin, — jakie podwórka! obora niczém jest przy nich. Obaczycie państwo kurniki, któremi zawiaduje Bruyére, mała dziewczyna, piękna jak dzień, dobra jak Bóg... a jaka znawczyni, jaka mądra! ona mogłaby uczyć nawet najstarszych rolników i pasterzy!
— I to małe ładne cudo tutaj mieszka? — z zajęciem spytała Regina.
— Tak jest, pani... O! ona wiele wycierpiała... dawniéj! ale zdaje mi się że teraz już spokojniejsza... Wreszcie, ponieważ nigdy nie była bardzo wesoła, to też troskę mniéj znać na niéj jak na kim innym... ale państwo obaczycie jej kurniki, jéj podwórka. Tam zawsze znajdzie się trzy lub cztéry tysiące drobiu... indyków, gęsi lub kur afrykańskich, podzielonych na trzody po dwieście sztuk: dziesięcio letnie dziecię i jeden pies prowadzą każdą trzodą, a jeden człowiek konny czuwa nad wszystkiemi. I z drobiem tak samo jak z masłem i mlekiem... Dawniéj nie wiedzieliśmy jaki smak mają gęsi i indyki przez nas wychowywane, chyba tylko ze słuchu. Dzisiaj przeciwnie, często je jadamy, a jednak stowarzyszenie nasze sprzedaje ich więcéj jak dawniéj sprzedawały wszystkie razem wzięte folwarki. Ale! jest to rzecz bardzo prosta, dzisiaj, dobrze żywione zwiérzęta, więcéj przynoszą... małe, dobrze pielęgnowane już nie zdychają tuzinami... że nie wspomnę o lisach i kunach, które także wyjadały prawie połowę młodego drobiu po odosobnionych folwarkach, a które tu nie przybywają na ucztę... A gdybyście państwo widzieli nasze owczarnie... to dopiéro piękne! a stajnie!... mamy sześćdziesiąt par przepysznych roboczych koni... w jednéj tylko stajni. Aż milo spojrzéć... jak tam wszystko pięknie i czysto. Bah! ale państwo wiecie co to jest miłość własna, dlatego też i ja nie chciałabym aby kto mówił że owczarnia, stajnia i podwórka drwią sobie z naszéj obory... Ale ponieważ stajnia tok dobrze jest moją własnością, jak obora tych znowu którzy zajmują się owczarnią, kurnikami lub stajnią, wszystkim więc nam chodzi zarówno o to abyśmy dobrze czynili i wszyscy się cieszymy, kiedy drudzy dobrze czynią. Bo i dlaczegóż mielibyśmy zazdrościć sobie, skoro wszystko wszystkim korzyść przynosi?
— Lecz, — przerwał mocno zajęty Just, — mówicie mi o smutnéj przeszłości, powiadacie że dawniéj i bydłu i ludziom działo się coraz gorzéj: jakimże cudem... ta nieszczęśliwa przeszłość w ten sposób się przemieniła?
— Oto, — rzekła Robin, — właśnie nadchodzi pan Klaudyusz... on to panu lepiéj niż ja wytłómaczy.
W rzeczy saméj Just i Regina, którzy w ciągu téj rozmowy wyszli z obory, wróciwszy na dziedziniec ujrzeli że Piotruś prowadzi ku nim Klaudyusza Gérard.
Klaudyusz nosił zawsze długą, siwawą brodę, ale porzucił odzież ze skór zwierzęcych i przybrał mniéj dziką. Rysy jego postradały wyraz srogości, a natomiast odznaczały się słodką i pełną melancholii powagą.
Odebrawszy bilet wizytowy Justa, Klaudyusz ucieszył się że hrabia Duriveau i syn jego nie byli obecni, ponieważ o parę mil wyjechali dla doglądania niejakich robót. Pospieszył zatém przyjąć Reginę i jej męża.
Pamiętają zapewne czytelnicy, że Just zawiązał był znajomość z Klaudyuszem Gérard, gdy ten pełnił obowiązki wiejskiego nauczyciela w okolicach miasta Evreux. Poznawszy więc Klaudyusza, rzekł uradowany tak niespodzianém spotkaniem:
— Wszak mam honor mówić z panem Gérard, niegdyś nauczycielem w okolicach Evreux?
— Tak jest panie, — odpowiedział Klaudyusz kłaniając się Justowi, — otrzymawaszy bilet pański mocno się uradowałem że los pana tu sprowadził...
— I ja również nie potrzebuję zapewne oświadczać panu, — przerwał Just, przyjaźnie podając rękę Klaudyuszowi, — ile jestem szczęśliwy że go spotykam w podobnéj okoliczności.
A potém obracając się do żony, Just dodał:
— Przedstawiam ci panu Klaudyusza Gérard, moja kochana Regino... i to tylko dodam, że mój ojciec mówiąc o panu Gérard. powiedział: — Jestto jeden z naszych... bo w listach moich... nieraz donosiłem ojcu jak żywą sympatyą, jak głęboką czcią przejmuje mię charakter i umysł pana Gérard.
— Just ma słuszność — wdzięcznie rzekła Regina do Klaudyusza, — człowiek o którym doktór Clément powiadał: — jestto jeden z naszych, winien być dla wszystkich ludzi z sercem, godnym poszanowania, dla mnie zaś i Justa... przyjacielem...
I również podała swą piękną rękę Klaudyuszowi, który kłaniając się lekko ją uścisnął, myśląc w tej chwili, z tajemną goryczą, że Marcin... nigdy w życiu nie doznał podobnéj łaski od Reginy... a jemu jednak ona, nie wiedząc o tém, wszystko była winna.
— Dla Boga, mój panie, — mówił znowu Just, — jesteśmy tutaj w kraju cudów... Lecz jakkolwiek cuda te łatwiéj teraz pojmuję, kiedy wiem że pan przebywasz w tych czarownych miejscach... wytłumacz mi jednak niepodobną do wiary przemianę jakiéj uległa ta okolica?
— Właśnie zwiedziliśmy oborę pod przewodnictwem poczciwéj i rozsądnéj osoby, która nas nadzwyczaj zajmowała swą naiwną roztropnością... dodała Regina: — ale pozwól pan abyśmy Mu zadali pytania które przed chwilą zadawaliśmy sobie sami na widok tych budynków: Czy to jaki pałac? czy to zakład wiejski? czy też jaka obszerna rękodzielnia?
— Jestto wszystkiego po trochu, — łagodnie uśmiechając się odpowiedział Klaudyusz, — a jeżeli państwo towarzyszyć mi raczycie... objaśnię im pokrótce tę pozorną tajemnicę.
I podawszy rękę Reginie, Klaudyusz przeprowadził ją z dziedzińca obory do obszernych galeryj otaczających ogród wkoło zamknięty budynkami; potem wyszedłszy z téj galeryi skierował się w towarzystwie nowoprzybyłych ku fontannie, o któréj wspomnieliśmy, i wskazując Justowi wyryty na niéj napis, rzekł mu:
Od jak dawna znasz panie Just maxymę: Nikt nie ma prawa do zbytku, dopóki wszyscy nie zaspokoją swych koniecznych potrzeb.
Just zdumiony tym napisem a raczéj szczytném zdaniem, które nieraz ojciec jego w tych samych wyrazach powtarzał, z razu nie zdołał odpowiedzieć: łza zwilżyła mu oko i z niewysłowioném rozczuleniem spojrzał na Reginę.
— Pojmuję cię mój przyjacielu, — rzekła niemniéj wzruszona Regina i dumna jestem że podzielać mogę twe uczucia. I tutaj zapewne przewodniczy maxyma, którą twój ojciec wykonywał z tak rzadką wspaniałomyślnością.
— Pani się nie mylisz, — zaczął znowu Klaudyusz, — i taka jest potęga wielkich prawd, że zastosowanie tej szczytnéj myśli doktora Clément zdziałało cuda które pani podziwiasz.
— Zmiłuj się pan tłómacz się jaśniéj, — rzekł Just — pojmujesz, że każdy szczegół podwójnie mię teraz zajmuje.
Po krótkim milczeniu Klaudyusz Gérard tak daléj mówił:
— Pewien niezmiernie bogaty pan, długi czas pędził życie bezczynne niedbając o los licznych swych braci to ludzkości... jak się wyrażał ojciec pański, panie Just. Nagle, okropném nieszczęściem w samo serce ugodzony... człowiek ten przemienił się, odrodził zupełnie... odtąd szukał całéj pociechy w wykonaniu wielkich zasad ludzkiego braterstwa. Boleść jego zatém, zamiast być niepłodną, była żyzną...
— Ta przemiana jakkolwiek późna, zawsze jednak oznacza wrodzoną wspaniałomyślność, — mówiła Regina.
— Kto szuka zapomnienia ciężkich trosk w dobrych uczynkach... ten zasługuje na przebaczenie — dodał Just.
Gdyby wiedzieli że człowiek o którym mówią z taką życzliwością... a który dzisiaj istotnie na nią zasługuje, jestto hrabia Duriveau! pomyślił Klaudyusz.
Potem mówił daléj:
— Człowiek ten, panie Just, w zacytowanéj maxymie ojca pańskiego, znalazł zbawienie... Właściciel wspaniałego zamku i rozległych włości spojrzał wkoło siebie... wszędzie dostrzegł tylko nędzę, choroby, ciemnotę i spustoszenie... Wtedy powiedział sobie: Kraj ten jest niezdrowy, nieżyzny, chcę ofiarą mojego zbytku uczynić ten kraj zdrowym i żyznym; okropne gorączki dziesiątkują jego wynędzniałych mieszkańców — pragnę aby byli zdrowi, silni. Mieszkając w nędznych jamach, cierpią najokropniejszy niedostatek; pragnę aby mieli mieszkania zdrowe, czyste, wesołe, gdzie nie zabraknie im na koniecznych potrzebach życia... Skazani są na przytłaczającą a częstokroć z wstrętem wykonywaną pracę, bo niezdolną zaspokoić ich potrzeb; pragnę aby praca była im przyjemna, urozmaicona, rozsądna, wdzięczna, tak iżby miłując zamożność i czując moralną godność swoję, miłowali i czcili pracę. Żyją w ciemnocie, w odosobnieniu, a ztąd nienawistni sobie; pragnę aby byli oświeceni, wzajem sobie przychylni; słowem, aby tworząc stowarzyszenie zostali braćmi, czego sam dam im przykład. — Tego wszystkiego zapragnął, — dodał Klaudyusz Gérard, — i wola jego spełniła się...
— Zamiary te były równie rozsądne jak zasady ich wspaniałomyślne, zawołał Just. — Nie dziwi mię też płodność takowych zasad, lecz ich zastosowanie tak szybkie i na tak wielką skalę.
— Właśnie gdy przyszło do zastosowania, odpowiedział Klaudyusz Gérard, — człowiek ten uczuł, że nadeszła chwila poświęcenia się.
— Jakto rozumiész panie Gérard? — spytała Regina.
— Człowiek ten pojął, że chcąc odrodzić pogrążonych w nędzy i ślepocie, należało poświęcić realne korzyści, i umysły uderzyć wspaniałomyślnym przykładem... Zgromadził więc swych dzierżawców i biédnych włościan i rzekł im: „Od czasu jak żyję wpośród was, winienem był wypełnić ścisłe obowiązki jakie mają ci co posiadają wszystko, względem tych którym brak wszystkiego...
„Muszę odpokutować za przeszłość... spodziewam się, że przyszłość mi przebaczy; dlatego czynię wam następującą propozycyą: — Territoryum tej gminy wynosi blizko sześć tysięcy morgów do mnie należących, oprócz tego trzysta morgów między was podzielonych; stowarzyszmy się. Niech odtąd wasza i moja ziemia stanowią wspólną własność któraby była naszą niech się to samo stanie z naszém bydłem i końmi. Do stowarzyszenia tego wy dacie wasze ręce i przemysł, ja zaś ziemię, budowle i pieniądze na piérwsze zakłady potrzebne; dostarczając tym sposobem stowarzyszeniu środków i narzędzi do pracy, sam jeden przynoszę mu tyle co wy wszyscy razem; słusznie zatém miałbym prawo brania dla siebie połowy naszych korzyści... Lecz powodowany uczuciem braterstwa które mię do was zbliża, wyrzekam się tego prawa, téj niesłuszności i w korzyściach stowarzyszenia mojego pragnę miéć udział... równy udziałowi każdego z was, a na który podobnie jak wy, zasłużyć pragnę własną pracą, dokładając wszelkich sił mojego rozumu ku dobremu zarządowi naszych interesów. Czternaście lat spędziłem w zgubném i niepłodném próżniactwie; z wielu względów potrzebuję przebaczenia, to też poczynając od dnia naszego stowarzyszenia, zapewniam was że z największym uszanowaniem, największą gorliwością, chodzić będę około wspólnego interesu.”
— To przewyborne! — zawołał Just.
— Takie zaparcie się samego siebie, — powiedziała wzruszona Regina — taki hołd godności, braterskości, pracy... są to zbyt wzniosłe przykłady.
— I obietnicę swoje ten człowiek dotrzymał religijnie, rzekł Klaudyusz.
— 1 stowarzyszenie urządziło się natychmiast? dodał Just.
— Nie, — odparł Klaudyusz; — jakkolwiek niesłychane korzyści nastręczało tym biédnym ludziom, trzeba jednak było przezwyciężać nieufność i nieuleczone przesądy ciemnoty i niedoli w jakich żyli ci nieszczęśliwi. „Cóż ryzykujecie?” rzekł im człowiek którego podziwiasz, panie Just, — „spróbujcież... Biorę na siebie pierwszy zakład, a co większa, na dwa lata zapewniam wam sposób do życia; opuścicie wasze smutne i mordercze mieszkania, a zamienicie je na zdrowe, wesołe i wygodne; wasze przytłaczające, nadaremne prace samą rozmaitością swoją zamienią się w korzystne i przyjemne. Spróbujcież, mówię, urządzić takie stowarzyszenie: cóż ryzykujecie? Grunta które połączycie z mojemi, za dwa lata wspólnie do was wrócą. Jeżeli uznacie że stan wasz nie polepszył się, będziecie mogli znowu wrócić do waszych lepianek które pozostaną nietknięte...“
— I nie długo zapewne stawili opór tak widocznym korzyściom? — rzekł Just.
— Blizko dwa miesiące, — odpowiedział Klaudyusz Gérard.
— To nie do uwierzenia! w obec tak pięknych widoków! — zawołała Regina.
— Niestety! droga pani, — smutnie odpowiedział Klaudyusz éerard, — ci nieszczęśliwi oddawna przyzwyczajeni byli do obojętnego lub ostrego z niemi obejścia; tak mało ufali w dobroć ludzką, że niejako z trwożliwém niedowierzaniem zapytali sami siebie: dla czego taka bezinteresowność i wspaniałomyślność?
— Masz pan słuszność, — rzekła Regina — ta nieufność jest krwawą satyrą przeszłości!
— Lecz nakoniec, — mówił znowu Klaudyusz, — stowarzyszenie zawiązało się. W pół roku skończono potrzebne budowle, i wkrótce potém z radosną uroczystością zburzono dawną wieś. Nie powiem wam o szczęściu i dobrym bycie ludności niegdyś pogrążonéj w srogiéj nędzy; chciejcie mi państwo towarzyszyć, a to co ujrzycie przekona was o cudownych skutkach stowarzyszenia.
To mówiąc Klaudyusz Gérard wprowadził Justa i Reginę do głównego budynku, niegdyś zamek stanowiącego. Ogromne jego salony przemieniono w szkołę dla chłopców i dziewcząt, w salę ochrony i mieszkanie dla niemowląt. Obszerna izba wychodząca na ogród zimowy (którego nie tknięto), służyła za sale zgromadzenia i refektarz dla członków stowarzyszenia, którzy woleli jadać razem, aniżeli otrzymywać potrawy ze wspólnej kuchni. Wyższe piętra przeznaczono na pralnię, infirmeryą, na składy towarów wyrabianych w obszernych warsztatach; było to bowiem zarazem rolnicze i przemysłowe stowarzyszenie. Tym sposobem korzystnie użyto długich wieczorów i zimowych dni, podczas których w polu pracować niepodobna; stowarzyszeni znajdowali tam urozmaicone zatrudnienie, a ogólny dochód coraz bardziéj wzrastał. Mieszkania stowarzyszonych, według potrzeb rodziny, składały się z jednego lub dwóch pokoi wychodzących na ogród, mających w lecie czyste powietrze, w zimie zaś dobrze parą ogrzanych. Do tego służył nieustannie utrzymywany na kuchni ogromny ogień. Rury dostarczały wszędzie potrzebną ilość wody i oświetlającego gazu. Dzieci wyrostki sypiali nocą w osobnych izbach, pod nadzorem ojców i matek rodzin, kolejno obowiązanych do téj powinności; kuchnia, pralnia, słowem wszystkie rzemieślnicze lub gospodarskie zatrudnienia odbywały się w osobnych miejscach, gdyż mieszkania stowarzyszonych jedynie służyły im za miejsca pożycia, wytchnienia lub snu i jak najczyściéj utrzymywane były. Kilku nawet stowarzyszonych część korzyści swoich obróciło na nieco wytworniejszą, ozdobę mieszkań.
Just i Regina z coraz wzrastającym zajęciem, pod przewodnictwem Klaudyusza Gérard weszli do obszernéj sali gdzie pięćdziesiąt dziewcząt i kobiét, jaśniejących zdrowiem, czysto ubranych, pracowało nad wyrabianiem koronek lub rozmaitéj bielizny. Pomiędzy robotnicami Just i Regina poznali poczciwą Robin i jéj towarzyszki z obory, które w chwilach wolnych od zwykłych zatrudnień, zajmowały się robotami stosownemi do ich usposobienia lub gustu, i albo wyrabiały koronkę, albo szyły bieliznę, kiedy tymczasem inne wolały pracować w ogrodzie, pralni lub kuchni.
Nic weselszego, nic bardziéj ożywionego nad to grono młodych robotnic; wesoła gawędka jednych, miły i swobodny śmiech drugich, śpiewki innych, wszystko to razem tworzyło gwar radosny.
Wtém tkliwy obraz uderzył Justa i Reginę.
Pani Perrine weszła do roboczej sali... postępowała powoli wsparta na ramieniu Bruyery.
Matka Marcina mimo swéj bladości jeszcze bardzo ładna, miała nieco cierpiący minę, lecz fizjonomia jéj wyrażała niewysłowioną dobroć. Według zwyczaju była czarno ubrana, z pod jéj białego skromnego czepeczka wyglądały szerokie sploty czarnych włosów.
Bruyére ściśle stosując krok do kroku matki lekko na jéj ramieniu wspartéj, zachowała swój oryginalnie dziki ale miły kostium: kilka gałązek różowego wrzosu zdobiło jéj piękne spływające włosy; okrągłe, lekko ogorzałe ramiona, miała do połowy obnażone; ale białe pończochy i małe skórzane trzewiczki zajęły miejsce dawniejszych jéj kamaszów z sitowia i drewnianych sandałów; na jéj twarzy czarownéj ale bladéj i ujmującéj jak twarz matki, można było dostrzedz ślady spokojnéj melancholii. Biédna mała Bruyére ciągle żałowała swojego dziecka, przedmiotu tylu łez i wstydu.
— Dla Boga! panie Gerard, — z cicha rzekła Regina, — któż jest ta czarująca dziewczyna która prowadzi tę damę tak szlachetnéj i miłéj twarzy?
— Nigdy w życiu nie widziałem nic piękniejszego nad tę dziewicę z różowemi wrzosami we włosach, — dodał Just — ileż słodyczy w rysach, ile rozsądku w spojrzeniu!...
— A ile uroku, ile wdzięku w każdém poruszeniu! — zawołała Regina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.