Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom I/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


11.
Rady.

Starszy z dwóch nowych klientów małéj Bruyére, zdawał się być wielce stroskany. Syn jego, który z nim przybył, około cztérdziestu lat wieku mający, niemniej był smutny. Biédna kobiéta, zostawiwszy ich obu przy małej Bruyére, odeszła nieco ba stronę, równie jak i Chouart, dzięki dobrym radom młodéj dziewczyny, szczęśliwy dzierżawca i właściciel tak pięknego zbioru.
— Cóż żądacie ode mnie, szanowny ojcze? — uprzejmym i miłym głosem zagadnęła starca nasza doradczyni.
— Mój ty mały aniołku, — zawołał starzec usiłując tém wyrażeniem oddać cały szacunek i zaufanie pokładane w sławie małéj Bruyére, — oto przychodzę prosić abyś zamówiła rolę, leżącą z tamtéj struny doliny. Przyznam się, że już mię nakoniec znudziła... Od lat blizko dziesięciu, jak ją po moim stryju odziedziczyłem, zbiory tak są liche, tak się ciągle zmniejszają, że aż złość bierze; co rok to gorzéj... poprzednie lata, i tak już były złe, ale przeszły i teraźniejszy, jakby uciął... zasiałem dwadzieścia morgów pszenicy,...! cóż zebrałem? oto zaledwie pięćdziesiąt korcy. Co za żniwo!... ziareczka maluczkie... a tak jasne, tak wątle!... Dosyć powiedzieć, że ledwo mi się nasienie wróciło... O przeklęta niech będzie ta niewdzięczna ziemia! — z rozpaczy tupiąc nogą zawołał starzec.
— Tak, tak, ojciec ma wielką słuszność, — powiedział syn, — wszystko idzie coraz gorzéj. Przeklęta niech będzie ziemia, tyle biednemu rolnikowi niewdzięczna!... Przeklęta niech będzie ziemia, tak złośliwa, tak uparta!
Na takie złorzeczenia ziemi niby niechętnéj, czarowna twarz małéj Bruyère pokryła się wyrazem smutku i boleści, jakby te niesprawiedliwe obelgi dotyczyły kogoś dla niéj drogiego, lub świętego. Zwracając się więc do starca, z wyrazem uniesienia, który jéj postawie nadał cechę rzadkiéj wyniosłości, rzekła mu tonem lekkiego wyrzutu:
— O szanujcie, kochajcie, błogosławcie ziemię Przedwiecznego Boga! bo czyi iż ta wspaniałomyślna, niezmordowana matka, za jedno ziarno nie wraca dziesięciu kłosów? za jednę żołądź tysiąca dębów? Łono jéj ciągle otwarte, gotowe jest zawsze zapłodnić się, bądź ziarnem które wiatr rozsiewa, bądź pestką owocu wypadłą z dziobka ptaszyny, bądź wreszcie nasieniem, które po waszych bruzdach rozrzucacie. O! nie, nie, ziemia nigdy nie jest niewdzięczną; jeżeli z czasem ubożeje, wyczerpuje się, ta biedna karmicielka! to dla tego, że jak rozrzutna matka ciągle nad swe siły wydawała, dla tego że się u niéj bez przerwy upominano, że jéj spoczynku niedawano... O! ziemio! ziemio święta i błogosławiona! kiedyż, według praw Przedwiecznego, pokryjesz się wszędzie i bez trudów, drzewem, zborem i kwiatami? kiedyż ujrzysz, jak twe pracowite dzieci żyć będą w dostatku i radości!!
Niepodobna opisać postawy i uroku małéj Bruyére, gdy te słowa mówiła; jéj wielkie piękne oczy, zniesione w niebo, błyszczały tak żywo, jak gwiazdy pokazujące się na zenicie... Ostatnie światło zmroku, tajemniczym odblaskiem rumieniło zachwycającą twarz dziewczyny, oddychającéj wiarą i nadzieją w ojcowskiéj dobroci Twórcy...
Kobiéta, jéj dziécię, starzec i syn jego, oraz dzierżawca Chouart, w milczeniu słuchając małéj Bruyére, patrzyli na nią z pełném szacunku uwielbieniem. Dla tych prostych i nieuczonych ludzi, jéj nieco poetyczna mowa była pewnym rodzajem czarnoksięskiego wywoływania, bardziéj jeszcze podnoszącego urok, który tę młodą dziewczynę otaczał.
Ta, na chwilę pokonana mimowolném uniesieniem, uczuła potrzebę zastąpienia słów faktami; po niejakiéj przerwie zatém, rzekła do starca:
— Nie, nie, powtarzam wam szanowny ojcze, ziemia nigdy darów swych nie odmawia, chyba gdy za długo, albo za nadto ich udzielała.
— Za nadto! — z gniewem i goryczą wykrzyknął starzec, — za nadto! o nędzna! Od lat dziesięciu, czegóż od niej żądałem? W dobry, czy w zły rok, zawszem tylko żądał pszenicy. Jeżeli była rozrzutną... o! to chyba tylko w piérwszym roku,... ale potem,... rok po rok, aż zanadto była skąpą... To téż, mój ty mały aniołku, jeżeli zamówisz tę niegodziwą ziemię,... złe może się przemieni w dobre, bo ja już tylko w tobie mam nadzieję.
— Słuchajcie, poczciwy staruszku, — łagodni przerwała Bruyére, — po całodziennych pracach i trudach, czegóż potrzebujecie dla pokrzepienia wyczerpanych sił waszych? Pożywienia i spoczynku; wszak prawda?
— To rzecz najmniejsza, moje dziecię.
— Tak jest, najmniejsza, ale sprawiedliwa... kochany ojcze,... a tejże nieszczęsnéj ziemi, któréj tyle złorzeczycie, czyście po każdem żniwie dali spoczynek, czyście ją nakarmili, to jest, czyście ją zostawili odłogiem, czyście ją tuczyli nawozem?
— Nawozem?... nieco; ale odłogiem,... nigdy... Tegoby téż jeszcze brakowało, — zawołał starzec, — choć mało daje, ta niegodziwa!! przynajmniéj że daje,... lepiéj zawsze mało jak nic...
— Prawda, szanowny ojcze, że lepiéj mało jak nic, ale czyliż wiele nie warto więcéj, jak mało?... A ta wspaniałomyślna matka bardzoby wam wiele dała, gdyby miała dostateczny pokarm i spoczynek,... zwłaszcza spoczynek, acz niezupełny, bo Bóg W swój nieocenionéj dobroci sprawił, iż zmiana uprawy wychodzi na jedno co spoczynek.
— A to jakim sposobem? — spytał coraz bardziéj zdziwiony starzec.
— Od lat dziesięciu, dajecie téj biednéj ziemi zaledwie po odrobinie żywności, a żądacie od niéj zboża, i jeszcze zboża, i zawsze zboża.... i nic więcéj prócz samego zboża... I cóż chcecie, poczciwy ojcze?.. ta karmicielka musi nakoniec cierpieć, wyczerpuje się, i rodzić przestaje.
Starzec i syn jego spojrzeli po sobie, niepewni, zdziwieni; należeli oni do rzędu rolników ślepo trzymających się przepisów ciemnéj rutyny, rzadko i niewiele użyźniających grunt nawozem, i niemających najmniejszego wyobrażenia o płodozmiennéj uprawie roli, o téj czynności, tak silnie wpływającéj na produkcyą.
— Zamiast wyczerpywać ziemię domaganiem się od niéj ciągle jednakowego płodu, — mówiła znowu Bruyére, — pójdźcie za moją radą, poczciwy ojcze, a wkrótce napełnicie waszę stodołę i wasz worek.
— Niestety! moja mała, uczyń to, ty która tyle możesz!
— Wszak macie czterdzieści morgów ziemi i w tych czterdziestu morgach jest rola dobra, gorsza i zupełnie zła?
— Mam ośm morgów, które choć mało wydaja zawsze jednak, same przez się... wydają tyle co trzydzieści dwa pozostałe, — odpowiedział starzec.
— A więc! gdybyście tym ośmiu morgom — dali całe to, jakkolwiek bądź nędzne pożywienie, które dajecie morgom czterdziestu?
— O! toby były ugnojone... jakby pod jaki ogród.
— Wtedy poczciwy ojcze, te ośm morgów, przy daleko mniejszych kosztach, przy daleko mniejszym trudzie, w ciągu jednego roku, przyniosłyby wam cztérykroć więcéj aniżeli dziś przynoszą całe wasze czterdzieści morgów, mianowicie, gdybyście zasiawszy na nich jednego roku pszenicę, następnego roku zasieli kartofle,... potém znowu żyto,.. potém koniczynę, a po koniczynie napowrót pszenicę,... przechodząc w ten sposób od jednéj uprawy do drugiéj, przemieniając,... bo widzicie, szanowny ojcze, biedna karmicielka nasza nie wyczerpuje się ciągłą rodzajnością... ona zawsze pragnie przynosić wam swoje płody;... ale wyczerpuje ją, wydawanie ciągle jednakowego owocu; bo tym sposobem korzystacie zj ednego tylko rodzaju jéj obfitości, kiedy ona ma ich tysiące. Wierzcie mi zatem, że dobrze uprawne ośm morgów napełnią waszę stodołę; kiedy tymczasem obok czterdziestu źle uprawnych, stodoła wasza będzie prawie próżna.
— A cóż mam czynić z pozostałą rolą? — spytał zamyślony starzec.
— Średnią,,.. zasiejcie koniczyną, będziecie nią żywić wasze bydełko, to bydełko dostarczy wam nawozu, a bez nawozu nie będzie zboża.
— A cóż się stanie z najgorszą?
— Posiejcie na niéj jodłę... jestto bozkie drzewo; z niego to budujemy domy, jego liściem ogrzewamy piece, jego szyszkami oświecamy ogniska, z jego soku mamy żywicę, a dla niego dobra najgorsza rola, bo ono tam rośnie bez trudów i starań, a po sześciu latach już przynosi pożytek.
Te tak proste ale zdrowe rady, — oparte na zgłębianiu i doświadczaniu rozmaitego usposobienia ziemi, — zbyt były jasne, zbyt logiczne, a nadewszystko tak praktyczne, że silne wywarły wrażenie na umyśle starca. — atoli zwyczaj, ta straszna fatalność ciążąca na postępowaniu rolników, gwałtownie walczył przeciw dobremu natchnieniu starca, które mu radziło pójść za radami małej Bruyére. Ona zgadując przyczynę tego wahania się, przywołała dzierżawcę Chouart i rzekła:
— Panie Chouart? jakąż panu dałam radę... przeszłego roku?
— Ah! moja kochana! zawołał dzierżawca, czarodziejską radę! dobrze, że ją mogę opowiedziéć! Uprawiałem znaczny kawał ziemi, z wielkim kosztem i źle; powiedziałaś mi: uprawiaj mniéj a dobrze. Tego roku mam dwa razy mniejsze koszta a cztéry razy większy zbiór; ale nie to najważniejsze; brakowało mi nawozu... a nawóz, jak powiada Bruyère, jestto chleb ziemi... brakowało mi więc nawozu, a nie miałem go za co kupić, bobym może był musial zapłacić po 70 franków od morga... otóż powiedziałaś mi twoim milutkim głosikiem : „W sierpniu, panie Chouart, zasiejcie grykę, zakwitnie ona w październiku, przewróćcie pługiem jéj kwiaty. łodygi, liście, słowem wszystko, bo nie masz lepszego i tańszego nawozu; potém tak użyźnioną ziemię zasiejcie zbożem, a obaczycie co to za piękne będzie żniwo!” — Usłuchałem cię, poorałem moję kwitnącą grykę, to nic mnie prawie nie kosztowało; potém zasiałem, a na wiosnę, moja pszenica kołysała się rzeźwo i gęsto niby jaka łąka... zwiozłem ją do stodoły, omłóciłem... i z morga mam przeszło dziesić korcy... powiadam wam, je tego nawet w samém Beauce nie ma!
— Dziesięć korcy z morga ! z niejakiém powątpiewaniem i zadziwieniem zawołał starzec.
W téj chwili Bruyère postrzegła małego pastuszka, który wyszedł z folwarku i spieszył ku niéj.
— Ojciec Jakób woła cię... wola aż litość bierze — powiedział chłopak do małéj Bruyère,— i tak jęczy spać nam nie daje!
— Biegaj i powiedz mu, że zaraz idę, — odpowiedziała Bruyère i twarz jéj nagle posmutniała; a obróciwszy się do starca, rzekła:
— Mój szanowny ojcze, pan Chouart powie wam co sam robił... jego doświadczenie zachęci was; usłuchajcie rad moich... wyjdą wam na dobre, i nigdy już nie będziecie chcieli abym zamawiała ziemię karmicielkę... Ale powiem wara kilka słów, które mogą waszę wyczerpaną ziemię zamienić w ziemię żyzną: te słowa, kochany ojcze, są następne, pamiętajcie na nie:
Uprawiaj mało... a dobrze.
Z nowym rokiem, nowa uprawa.
Częsty nawóz, użyźnia ziemię.
Zasiewaj łąki...pielęgnuj łąki.
Bez łąk, nie ma bydła.
Bez bydła, nie ma nawozu.
Bez nawozu, nie ma zboża.
— Postępujcie według tych zasad, szanowny ojcze, — miłym, przenikającym głosem dodała Bruyére; a przestaniecie złożeczyć... a błogosławić będziecie ziemi dobrego Boga...
To powiedziawszy, Bruyére ucałowała czoło dziecięcia uśpionego na łonie matki, przyjaźnie małą swą ręką ścisnęła chropowatą dłoń Chouarfa, z wdziękiem i uszanowaniem pożegnała starca, i nakoniec szybko spiesząc ku folwarkowi... znikła lekka i zachwycająca jak wieszczka...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.