Maleńka Dorrit/Część II/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV: Z PAMIĘTNIKA MISS WADE.

Pani Meagles i Tettycoram powróciły do Twickenham, wywołując w domu radosne zdziwienie. Tetty czuła się szczęśliwa. Nigdy dotąd jej stosunek z opiekunką nie był tak serdeczny, nigdy z taką delikatnością nie uprzedzała jej życzeń, nigdy nie rozmawiały tak długo i szczerze.
Pewnego dnia przyniosła pamiętnik miss Wade, dany jej dla nauki, który sprowadził skutek wręcz przeciwny życzeniom autorki. Miss Wade chciała w oczach Tettycoram usprawiedliwić siebie i swój stosunek do ludzi. Tettycoram oceniła go inaczej, zrozumiała — chorobliwość swej uwodzicielki. Teraz pragnęła przeczytać go z panią Meagles, która zadawała jej nieraz pytania, świadczące, iż zaciekawiała ją postać tej nieznanej kobiety.
Więc czytały razem.
„Na szczęście czy nieszczęście nie byłam nigdy głupia. — pisała miss Wade. — Głupim zawsze dobrze. Ale ja zauważyłam bardzo wcześnie, że przede mną ukrywają wiele rzeczy, i nie chciałam być oszukiwana.
Wychowałam się u pewnej lady, która pozwalała nazywać się babcią, prędko jednak odgadłam, że nie była moją babką rzeczywiście. Oprócz mnie były w domu jej wnuczki, siostrzenice i kilka obcych panienek, uczyłyśmy się razem u tych samych nauczycieli.
Miałam może lat dwanaście, gdy zaczęłam spostrzegać, że wszyscy otaczają mię jakąś opieką, jakiemś współczuciem, wyrozumiałością, dlatego niby, że jestem sierota. Prędko zrozumiałam przecież, że to było z ich strony pychą i że upokarzały mię na każdym kroku, okazując w tej niby dobroci swą wyższość.
Wtedy zaczęłam wystawiać je na próbę, lecz ile razy udało mi się którą z nich rozgniewać, zawsze przepraszała mię pierwsza, przebaczając wspaniałomyślnie moje winy. Wiedziałam, że to próżność i pogarda, więc nie mogłam być wdzięczna za tak piękne uczucia.
Jednej tylko udało się pozyskać moją przyjaźń. Przyznaję, że pokochałam ją serdecznie. Byłam jeszcze tak młoda i niedoświadczona! A ona miała anielską twarzyczkę, słodki uśmiech, spojrzenie, w którem malowało się gorące serce. Tymczasem była to wszystko obłuda, aby mię upokorzyć i podeptać.
Inne tego nie zrozumiały. I ja z początku nie mogłam zrozumieć. Kochałam ją prawdziwie, a widziałam, że ona gotowa kochać każdą. Więc otwarcie wyrzucałam jej przewrotność, wiarołomstwo, a ona triumfowała, bo wszyscy ujmowali się za nią, uspokajali w płaczu, pocieszali, twierdząc, że ja ją zamęczam.
Pomimo to uległam jej podstępnym prośbom i pojechałam do jej rodziców na wakacje. Tu dopiero zaczęła się moja męczarnia. Miała mnóstwo kuzynek, kuzynów, przyjaciółek, cały dwór, któremu rozdawała słodkie uśmiechy, spojrzenia, pieszczoty, wystawiając mię bezustannie na męki zazdrości. Kiedy zostawszy z nią sama wieczorem, wyrzucałam jej szczerze to postępowanie, zaczynała się mazać, nazywała mię okrutną, zapewniała, że kocha mię gorąco. A ja wierzyłam. Kochałam ją znowu i tuliłam w objęciach aż do rana, myśląc nieraz, że byłoby może najlepiej, abyśmy się nie obudziły więcej.
Nadeszła wreszcie chwila, kiedy wyjaśniło się wszystko. Była w tym domu ciotka, która mię nie lubiła. Prawdę mówiąc, nikt mię nie lubił, ale nie dbałam o to, chodziło mi jedynie o miłość tej wybranej przyjaciółki. Lecz ta ciotka szczególniej mię drażniła pełnem obłudnego współczucia spojrzeniem, które spotykałam ciągle.
Raz po scenie z Karolcią pobiegłam do ogrodu i usiadłam w altance, gdzie mię nikt nie widział. Wtem nadeszła ciotka z moją przyjaciółką. Usłyszałam, że mówią o mnie.
— Na to nie można pozwolić, Karolciu — mówiła ta obłudna dama — miss Wade cię zamęcza. Z tem trzeba raz skończyć.
Byłam bardzo ciekawa, co odpowie ukochana przyjaciółka, czy przyzna się otwarcie, że ona jest katem, a ja pomimo wszystko kocham ją wiernie i szczerze. Ale ona — zaczęła płakać! Tak, zaczęła płakać, ażeby mię oskarżyć i wzbudzić współczucie dla siebie. Nakoniec przemówiła. Pamiętam każde słowo.
— Droga ciociu, ona ma taki nieszczęśliwy charakter. Wszyscy tam w szkole pracujemy nad nią, wszyscy pragniemy ją poprawić, to nasza największa troska, bo ona będzie całe życie nieszczęśliwa.
— I ja myślę to samo, moje dziecko, ale nie można pozwolić, aby cię zamęczała. To jej nic nie pomoże.
— Dlatego proszę zaraz odesłać mię do domu powiedziałam, wychodząc z altanki. — Odeślijcie mię zaraz, bo pójdę piechotą.
Powróciwszy do babki, oświadczyłam jej natychmiast, że jeśli mię nie odda między obcych ludzi, zanim wrócą te intrygantki, to wyskoczę oknem, spalę się albo utopię.
Tym sposobem znalazłam się między obcymi, lecz przekonałam się wkrótce, że to wszystko jedno. Ta sama obłudna grzeczność i udawana dobroć, kryjąca wysokie pojęcie o sobie, lekceważenie dla mnie, ponieważ nie miałam rodziców. Tym sposobem rozumiałam swoją drogę życia i wiedziałam nakoniec, jak mam postępować.
Skończyło się dzieciństwo. Dowiedziałam się, że po rodzicach pozostała niewielka sumka i muszę pracować na chleb. Zrobiono mię nauczycielką.
Pierwsze miejsce było w rodzinie niezamożnego gentlemana, gdzie oddano mi pod opiekę dwie dziewczynki. Pani domu, młoda kobieta, zaczęła zaraz udawać, że się obchodzi ze mną bardzo delikatnie, ażeby popisywać się swoją dobrocią. Rozumiałam ją dobrze i panując nad gniewem, z zimną krwią, okazywałam jej na każdym kroku, że mnie nie oszukała, że rozumiem ją dobrze i potrafię się bronić. Jeśli przysuwała mi wino, nalewałam sobie wody, jeśli mię częstowała jakimś przysmakiem przy stole, dziękowałam i brałam, co było najlichszego. Tym sposobem zachowałam swoją niezależność.
Dzieci były miłe i mogły przywiązać się do mnie, gdyby nie stara niańka. Ta obłudna kobieta nie dała mi chwili wytchnienia. Pierze moje suknie, naprawia bieliznę, ustawia kwiaty na moim stoliku, uczy dzieci, jak mają mnie kochać i szanować.
W takich warunkach długo nie mogłam wytrzymać. Oświadczyłam to pani domu, zostawiając jej do wyboru moją pracę lub niańkę. Stanęła w jej obronie. Usiłowała mię przekonać, że ta kobieta służy mi z całego serca, że oni oboje z mężem mają dla mnie taką życzliwość.
Otwarcie powiedziałam, co o tem wszystkiem myślę, i porzuciłam tych obłudnych ludzi.
Kilkakrotnie zmieniałam miejsce, wreszcie znalazłam się w domu bogatym, gdzie miałam jedną tylko, starszą wychowankę, panienkę piętnastoletnią. Ich krewny, młody człowiek, zdobył moje zaufanie, zostaliśmy zaręczeni, ślub miał odbyć się za pół roku, a potem czekał nas wyjazd do Indyj, gdzie mój narzeczony miał piękne stanowisko.
W ciągu tego półrocza oceniłam lepiej nasz stosunek. On uważał, że jestem piękna, że niedrogo kupuje taki towar, i chciał tem popisywać się przed przyjaciółmi. Zrozumiałam to zaraz i postąpiłam, jak należy. Nie myślałam o stroju, któryby uwydatnił te zalety, w towarzystwie milczałam jak zaklęta. Zaczęły się spory. Powiedziałam mu, że nie będę jego lalką, że zabraniam zbliżać się do mnie przy ludziach.
Wówczas całe wieczory rozmawiał gdzieś zdaleka z moją uczennicą, a ja byłam samotna pomiędzy obcymi. Potem ona i matka wychwalały go przede mną, żeby mnie upokorzyć, żebym się zastanowiła, czy jestem warta takiego męża.
Panowałam nad sobą, bo kochałam go bardzo, lecz wybuchnęłam wkońcu i otwarcie powiedziałam mu, że je rozumiem. Pragną mię upokorzyć, gdyż nikt nie znał moich rodziców, ale ja upokorzenia nie zniosę. Nie jestem niewolnicą, którą się kupuje na rynku, żeby obwozić po świecie, pokazywać za biletami i rzucić, kiedy się znudzi.
Opuściłam ten dom i nie widziałam ich odtąd. Poznałam ludzi i unikam ich. Lituję się nad biednemi dziewczętami, które nie mają rodziców, gdyż rozumiem ich położenie. Dlatego zajęłam się tobą, Henryko, dlatego postanowiłam cię wyrwać ze szponów tych mniemanych dobroczyńców, których pychę i wzgardę czytałam w każdem słowie“.
Skończyła Tettycoram i milczała długo, zamglonemi oczami patrząc na panią Meagles. Ta położyła jej rękę na głowie.
— Wiele się nauczyłaś z tego, moje dziecko — powiedziała łagodnie. — Widziałaś córkę więźnia, w więzieniu urodzoną, wychowaną, cichą, skromną, przez długie lata pracującą na kawałek chleba jako szwaczka za lichą zapłatą, a jednak otoczoną powszechną miłością i szacunkiem, pełną miłości ludzi, w których widzi braci. Tu nieszczęśliwa truje się przez całe życie podejrzeniami, urojoną wzgardą, upokarza się, zabija własną myślą. Dlaczego? Bo ona jest dla siebie głównym celem myśli i uczuć. Zdaje jej się, że cały świat nią jest zajęty: jej rodzicami, o których nikt nie wie, i nie troszczy się stanowiskiem, stosunkiem do ludzi i t. d. Ona stwarza sobie piekło, bo nikogo nie kocha oprócz siebie. Maleńka Dorrit o sobie zapomniała i ludzie widzą, czem jest dla innych. Wartość człowieka jest w nim, w jego postępowaniu, charakterze.
Gorące usta Tatty przycisnęły się do ręki pani Meagles. Bolesnem doświadczeniem zdobyta nauka stała się jej własnością, podniosła jej duszę, uczyni ją szczęśliwą. Więc dobrze się stało, że przez tę próbę przeszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.