Maleńka Dorrit/Część II/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI:SMUTNE SPOTKANIE.

Niepokoj i sumienie — smutni towarzysze więźnia. Dzień udręczeń, a noc bezsenna — to sił nie dodaje nikomu. Nazajutrz po wizycie Blandois Clennam zrozumiał, że nietylko moralne, lecz i fizyczne siły jego są wyczerpane.
Bał się dnia i własnych myśli, bał się nocy i jej widziadeł. Nie miał ucieczki nigdzie. Zdawało mu się, że dąży do śmierci, i lękał się śmierci w więzieniu. Ostatkiem pragnień łaknął powietrza i słońca, otwartej przestrzeni, ucieczki od tych murów chłodnych, wilgotnych i ciemnych.
Miewał gorączkę, dreszcze, wiedział, że jest chory, ogarniało go zupełne zniechęcenie, bał się widoku ludzi. Dlatego też napisał do Plornishów, którzy bywali tutaj dosyć często, że ma obecnie ważne zajęcie z prawnikiem i dlatego musi ich prosić, aby go nie odwiedzali w tym tygodniu, chociaż ich widok sprawia mu zawsze przyjemność.
W podobny sposób starał się pozbyć i Johna, który zaglądał często, dopytując, czy nie może mu oddać jakiej usługi. Artur udawał wtedy, że jest zajęty pisaniem i odpowiadał, jak mógł najswobodniej, że dziękuje za pamięć, lecz nie ma o co prosić.
Tak pięć dni przeżył w zupełnej prawie samotności. Zaświtał wreszcie szósty dzień męczarni po nocy bezsennej, dzień gorący i duszny w ciasnych i rozgrzanych murach.
Artur wstał z bólem głowy, spojrzał na bezbarwne niebo, na żółty krąg słońca, tonącego we mgle i nie byłby się podniósł, tak był wyczerpany, gdyby nie obawa, że zwróci przez to na siebie uwagę.
Umył się z trudem, ubrał i usiadł na krześle, gdzie zaraz zaczął drzemać. Budził się i zasypiał, niezdolny już rozróżnić snu od jawy. Słyszał ruch na podwórzu, to jakieś melodje, ktoś z nim rozmawiał, ale czy w rzeczywistości?
Zwolna wydało mu się, że jest w pięknym ogrodzie. Otaczają go drzewa kwitnące i kwiaty. Czuł ich zapach rozkoszny i orzeźwiający, upajał się ich wonią, uspokajał.
Otworzył oczy, spojrzał wpół przytomnie i na stole zobaczył bukiet kwiatów. Naturalnie złudzenie, miał przecież gorączkę. Zamknął oczy i z przyjemnością oddychał tym słodkim zapachem, który mu nasuwała chora wyobraźnia. Otworzył znowu oczy, już z pewną obawą, że kwiaty znikły — ale zobaczył je znowu.
Zdziwiony podniósł głowę, wziął je w rękę. Jakież były prześliczne. Nigdy w życiu tak pięknych nie widział. Przyłożył je do twarzy i do czoła, potem umieścił w szklance, która stała obok zimnej herbaty, i rozpostarł nad niemi ręce, jak człowiek, który ogrzewa dłonie nad ogniem.
Zaczął myśleć, skąd się tu wzięły, lecz wkrótce ogarnęła go znów senność. Słyszał jakąś muzykę, zdawało mu się chwilami, że widzi przesuwające się jakieś postaci. Podniósł głowę i ujrzał, że drzwi się cicho otworzyły, w progu stała figura, owinięta w płaszczyk — płaszczyk spadł i zrobiła się z niej maleńka Dorrit. Klasnęła w ręce, uśmiechnęła się i rozpłakała.
Artur krzyknął zlekka, lecz w tej chwili Emi podbiegła do niego, uklękła obok krzesła i położyła mu ręce na piersi, ażeby nie mógł wstać, łzy płynęły jej po twarzy, wymówiła cicho, słodko jego imię.
— Mój przyjacielu, drogi przyjacielu powtarzała miękko, serdecznie — ty płaczesz? To z radości, że ujrzałeś swoje dziecko, prawda? Prawda, kochany, drogi przyjacielu?
A gdy milczał, przyciskając do serca jej ręce, dodała.
— Nie powiedziano mi, że jesteś chory.
— Nie wiedziałem... — rzekł wreszcie z jękiem Artur — w tej sukience?
— Zdawało mi się, że w niej będę panu milsza. Zachowałam ją na pamiątkę. I widzi pan, z kim przyszłam?
Spojrzał w kierunku drzwi i spostrzegł Maggi, stojącą ze złożonemi rękami i wyrazem zdziwienia i zachwytu.
— Przyjechałam wczoraj wieczorem — opowiadała Emi. — Dziś poszłam do Plornishów i dowiedziałam się o wszystkiem. Czy pan nie miał przeczucia, że dziś przyjdę? Czy pan nie myślał o mnie? O, ja myślałam często... zawsze... ciągle...
— Dużo myślałem o...
— O maleńkiej Dorrit. Czy pan zapomniał, że tak się nazywam? — dokończyła, gdy się zawahał. Zawsze jestem ta sama maleńka Dorrit.
— Myślałem o tobie często... ale...
Przypomniał sobie, że jest bankrutem i więźniem, więc czy mu wolno dzisiaj myśleć o niej?
— Przyszłam tu wcześniej — mówiła dalej Emi — ale było za wcześnie. Zostawiłam panu te kwiaty. Pan nie widział mojego wejścia. Więc poszłam do Chivery, byłam w pokoju Johna, moim dawnym pokoiku... tyle wspomnień...
Clennam był dość przytomny, aby zauważyć, że maleńka Dorrit stała się więcej kobietą, stała się śmielszą, więcej pewną siebie, choć nie straciła wdzięku nieśmiałości. Jej delikatna twarzyczka nabrała zdrowej cery, opalona słońcem południa, lecz oczy nie zmieniły poważnego i słodkiego wyrazu, który działał jak balsam na cierpiącą duszę.
Wstała, zdjęła kapelusz i z pomocą Maggi zaczęła sprzątać pokój, tak jak dawniej, Spryskała go orzeźwiającą jakąś wodą, uczuł woń lasu i świeże powietrze. Z koszyczka Maggi wyjęła lekkie galaretki, chłodzący napój, wino i pieczone kurczę. Ustawiła wszystko na stole. Sama usiadła przy oknie, otworzyła jakieś pudełko i zaczęła szyć firankę.
W pokoju robiło się jaśniej i milej. Maleńka Dorrit szyła w milczeniu, dla Artura jej widok stanowił wypoczynek. Patrzył na nią i z każdą chwilą czuł wyraźniej, jakiem szczęściem jest jej obecność, jakim skarbem jest serce tej drobnej istotki, jak mu jest droga, jak bardzo ją kocha.
Emi nie pozwalała mu wiele rozmawiać. Wstawała czasem, podawała mu chłodzący napój lub lekki posiłek, poprawiała poduszkę, którą umieściła mu pod głową, uśmiechała się słodko i wracała na swoje miejsce, aby szyć znowu, szybko, zręcznie i w milczeniu.
Tak upłynął dzień cały. Słońce zaszło wreszcie za dachy i mury. Emi białą firanką zasłoniła okno, stanęła przy nim z ręką opartą o poręcz, i po długiem wahaniu przemówiła cicho.
— Muszę odejść — zaczęła — ale chciałam przedtem pomówić jeszcze z panem, odkładałam ciągle... trzeba powiedzieć wkońcu... Już nie wyjadę z Anglji. Edward chce podróżować, więc niech jedzie. Kocha mię i zostawia mi swobodę. Chce, żebym była szczęśliwa, nic więcej.
Umilkła i spojrzała na bladą gwiazdeczkę, która zamigotała na wieczornem niebie. Nie odwracała oczu i zdawało się, że mówi do niej, że jej powierza swoje pragnienia, nadzieje.
— Nie wiem, ile przypadnie na mnie z majątku ojca, ale cóż mi po pieniądzach? Jakąż dla mnie miałyby wartość, gdybym nie mogła ich użyć dla tych, których kocham, przedewszystkiem dzisiaj... dla pana! Byłabym najnieszczęśliwszą, gdybym panu nie mogła pomóc. To jest tylko pożyczka, którą mi pan zwróci. Mogę czekać... z takiem wielkiem szczęściem w sercu, że mi wolno spłacić część długu, jaki zaciągnęłam niegdyś. Przecież mi pan nie odmówi tego szczęścia? Zawsze pan był dla mnie dobry, więc i teraz. I nie chcę nawet, żeby się pan zgodził dzisiaj. Pan ułoży sobie warunki... jakie zechce. Dzisiaj pozwól mi tylko odejść z nadzieją w sercu, że przede mną tak wielkie, tak ogromne szczęście!...
Było już prawie ciemno. Artur oparł zmęczoną głowę na jej ręku, i przemówił spokojnym, chociaż cichym głosem.
— Nie, drogie dziecko moje. Nie. Tak kupiona swoboda nie miałaby dla mnie wartości. Byłbym nędznym, spodlonym, nieszczęśliwym. Nie. Ale dziękuję ci z głębi serca za te słowa... nie zapomnę ich nigdy w życiu.
— A jednak — załkała Emi — nie chcesz mię zrobić szczęśliwą...
— Nie mogę, drogie dziecko... tego jednego nie mogę. Gdybym był wolny, silny, niezależny, umiałbym dziś inaczej odpowiedzieć na twoje słowa... ale dla mnie wszystko skończone. Przebacz mi, że jeszcze nazywam cię dzieckiem. Tyś silniejsza ode mnie. Jesteś kobietą, którą czczę i kocham. Niech cię Bóg wynagrodzi za to wszystko, czem byłaś dla mnie w życiu... dziś... nic mi nie zostało, nie odwracasz się jednak od nędzarza... Jesteś dobra, ale... zapomnij o mnie. Dla mnie nic tu już niema na ziemi... Nic niema.
Emi złożyła ręce i błagała wzrokiem. Artur nie patrzył na nią.
Nagle na dole dał się słyszeć dzwonek. Clennam podniósł się jakgdyby z wysiłkiem, podał Emi płaszczyk, kapelusz i drgnął, gdy uczuł jej maleńką rączkę w swej dłoni.
Przytrzymał ją mocno, potem podniósł do ust. Był bardzo blady.
— Jeszcze muszę cię prosić o jedno, maleńka Dorrit rzekł bardzo cichym głosem. Widzisz, jak mi ciężko, a jednak trzeba... Nie przychodź tu... często... Chciałbym powiedzieć: nie przychodź tu więcej, ale nie mam odwagi. Czasem... czasem... To nie twój świat. Inna przyszłość otwiera się przed tobą...
Nie mogli mówić dłużej. Maggi nalegała także. Artur sprowadził Emi po schodach aż na dół, za chwilę ciężka furtka zatrzasnęła się za nią.
Z trudem wszedł po stromych schodach i rzucił się na łóżko wyczerpany. Było ciemno i cicho. Czuł dreszcz i gorączkę, myślał, że śmierć się zbliża. Wszystko się wreszcie skończy.
Około północy usłyszał skradające się kroki. Ktoś uchylił drzwi bardzo cicho i John wszedł do pokoju w pończochach, bez obuwia.
— Co się stało? — spytał Artur przestraszony.
— Nic się nie stało, ale nie wolno chodzić o tej porze. Wszystko mi jedno. Chciałem, żeby pan wiedział, że odprowadziłem miss Dorrit.
— Dziękuję ci, Johnie, bardzo ci dziękuję.
— Miss Dorrit szła piechotą, żeby rozmawiać ze mną. Mówiła o panu. Powiedziała mi: „Johnie, byłeś zawsze dobry, jeśli chcesz dzisiaj oddać mi przysługę, czuwaj tam nad nim w mojej nieobecności“. Przyrzekłem jej i teraz... jestem pańskim przyjacielem aż do grobu!
Clennam wyciągnął rękę do zacnego chłopca, nie mając sił przemówić ze wzruszenia.
— Jeszcze nie wszystko — rzekł John, wstrząsając głową — jeszcze kazała powtórzyć te słowa: „powiedz mu, że maleńka Dorrit kochać go będzie wiecznie“. No, teraz niech pan powie, czy postąpiłem uczciwie?
— Tak jest, Johnie, uczciwie.
— Więc niech pan jej to powie... I oto moja ręka. Do grobowej deski jestem pańskim przyjacielem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.