Macocha (de Montépin, 1931)/Tom IV/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Następnego dnia rzeczywiście państwo de Lorbac przyjmowali swoich przyjaciół.
Doktór wyższy nad uprzedzenia panujące w świecie, przekonawszy się iż uczucie Renego dla Róży jest stałe, postanowił uczynić go szczęśliwym, nie zważając, iż jego wybrana nie znała nazwiska swoich rodziców. Nie wątpił ani chwilę, iż pomimo tego będzie dobrą i zachwycającą żoną, i dlatego dał swoje zezwolenie na małżeństwo.
Z tego też powodu pałacyk przy ulicy Linne był oświetlony a giorno, i dla tego ożywienie panowało wielkie w chwili, gdy hrabina z Anatolem weszli do salonu. Co do tego ostatniego Rene nie żywił żadnej niechęci, uważając go za skończonego idjotę, nie mogącego nawet świadomie nikomu krzywdy wyrządzić...
Hrabina zwróciła się ku grupie, wśród której spostrzegła panią de Lorbac i jej matkę, obok nich znajdowała się Róża, ubrana czarno jak zwykle, lecz błyszczące radością oczy nadawały jej urok niewypowiedziany. Syn doktora, przechodząc od jednej grupy do drugiej, prawił grzeczności zebranym damom, nie spuszczając wszakże z oczu swojej narzeczonej. Panna de Lorbac wreszcie, w białą przystrojona sukienkę, tańczyła, szczebiotała, uśmiechała się z całą niefrasobliwością dziecięcego wieku.
Anatol widząc Różę tak piękną jak nigdy, westchnął z żalu, iż projektów swoich nie doprowadził do skutku. Młode dziewczę zdawało się nie spostrzegać jego obecności. Hrabina zbliżając się do Teresy, porównywała raz jeszcze myślą jej rysy z popiersiem, wymodelowanem przez Gastona Dauberive.
Podejrzenia jej przybierała coraz bardziej konkretną formę. Aby mieć pewność, odważyła się na krok stanowczy.
W chwili gdy po ukończeniu koncertu część towarzystwa zajęła się rozmową, pod zgrabnie wymyślonym pretekstem opowiedziała historję swojego protegowanego, jego nieszczęść i okrucieństwa tych, którzy wydarli mu szczęście, odebrali rozum i pozbawili wolności.
Gdy doszła do tego punktu opowiadania, w którym młoda kobieta, wspólnie z innymi świadkami strasznej sceny, powtórzyła wyrazy: Ten człowiek jest szalony, głuchy szmer dał się słyszeć w grupie kobiet. Wywołały go przestrach i litość zarazem.
— Ach to straszne — zawołała mentalna blondynka. — I w jakiej to sferze społecznej mogła się wydarzyć rzecz podobna?
— W najlepszej.
— A dziecię, co się z niem stało?
— Nie wiadomo, gdzie się znajduje.
— A ojciec?
— Był przez dwadzieścia lat zamknięty.
Eugenja Daumont, blada tak samo jak jej córka z trudnością oddychała, i zdawało się, iż za chwilę siły ją opuszczą. Hrabina tryumfowała.
— Czyż rzeźbiarz był naprawdę szalonym? — zapytała jeszcze jedna z dam.
— Nie, ale został nim... W szpitalu warjatów zawsze staje się obłąkanym, szczególnej po latach dwudziestu.
— A nazwiska tych niegodziwych kobiet?
— Nie może ich wymienić, utracił bowiem pamięć co do nazwisk, ale przy pomocy nauki może ja odzyskać.
— Spodziewasz się pani go wyleczyć?
— Więcej niż spodziewam się, liczę na to na pewno...
Teresa wydała długie westchnienie, i zamknęła oczy, jak gdyby miała utracić przytomność.
— Co pani jest — zapytała żywo hrabina.
— To pełne krwawych scen opowiadanie tak mnie usposobiło — wyjąkała pani de Lorbac — ale to nie...
Hrabina podała pani domu flakonik z solami trzeźwiącemi, reszta towarzystwa powstała.
Eugenja Daumont odzyskała napowrót krew zimną, córka jej zbliżyła się do niej i rzekła:
— Dziś w nocy muszę mówić z tobą...
Pani Kouravieff tymczasem myślała.
— A więc to one, mam je nareszcie!
W tejże chwili jakiś poważnego wieku mężczyzna, który należał do kilku towarzystw dobroczynnych, tych samych co i hrabina, podał jej ramię i rzekł tonem konfidecjonalnym.
— Pani hrabina — rzekł — znajduje się w stosunkach tak bliskiej przyjaźni z całym domem, iż objaśni mnie bezwątpienia, czy to co tu opowiadają jest prawdę?...
— Cóż opowiadają?
— Że dzisiejsza feta połączoną będzie z uroczystością zaręczyn.
— Czyich? — Syna pana de Lorbac.
— Renego?
— Innego niema.
— Nie wiem nic o tem, drogi baronie — odpowiedziała pani Kouravieff, mocno zaintrygowana tą nawiną, gdyż wszystko co dotyczyło rodziny de Lorbac, teraz obchodziło ją blisko.
— Zdaje się, że nowina ta jest wymyśloną tylko, bo inaczej pani pierwsza wiedziałabyś o niej.
— Któż to panu powiedział?
— Wszyscy. To pogłoska która obiega wszędzie.
— A czy pogłoska ta wymienia nazwisko panienki, którą Rene ma zaślubić?
— To bardzo łatwo odgadnąć. Czyś pani nie zauważyła hrabino, tchnących weselem postaci Renego, jego siostry i wreszcie jeszcze jednej panienki bardzo ładnej?
— Czy ją znam?
— Byłaś pani w tej chwili przy niej. Siedziała po prawej stronie pani de Lorbac, co nawet było bardzo komentowane.
— Nie zauważyłam. O kim pan mówisz?
— O guwernantce, nauczycielce, towarzyszce panny Reginy, nazwij ją pani, jak chcesz, o pannie Róży nakoniec.
— Róży Madoux! — zawołała pani Kouravieff.
— O niej samej. Czyż to pani nie wydaje się nieprawdopodobnem?
— Dlaczegóż by?
— Znam swobodny sposób myślenia i zapatrywania pana de Lorbac. Przesądy światowe nie moją dlań najmniejszego znaczenia. Panienka jest powabna, dobrze ułożona i wychowana. Sytuacja jej w domu nie była nigdy poniżającą dla niej, uważano ją raczej za przyjaciółkę panny Reginy... W każdym razie nie tyle jestem zdziwiony, że Rene ją pokochał, jakże pan de Lorbac dał swoje zezwolenie na to małżeństwo. Doktór nie jest sam... ma żonę.
— Która się sprzeciwiała?
— Przeciwnie. Utrzymują, iż to jej matka i ona skojarzyły do małżeństwo.
— Doprawdy? — Rzekła pani Kouravieff.
Pan de Lorbac przechodził właśnie w tej chwili.
Ujrzawszy go hrabina, porzuciła swojego towarzysza.
— Wiesz pan, co mi w tej chwili opowiadano, drogi doktorze? — zapytała bez wstępów żadnych.
— Że wieczór dzisiejszy jest uroczystością zaręczynową.
— Jak się dowiedziano o tem, nie wiem. Ale sam fakt jest rzeczywisty.
Znam narzeczonego, ale narzeczona?
— Róża.
— Ta... nauczycielka?
— Przyjaciółka mojej córki, tak. Czy to panią zadziwia?
— Przynajmniej. Wiem, że pan nie odrzuciłbyś dziewczyny, zasługującej na szczęście, chociażby nawet nie miała majątku.
— I nazwiska — dorzucił doktór.
Hrabina zadrżała.
— Bez nazwiska — powtórzyła.
— Ależ tak, ponieważ jest niemożliwem, ażeby o tem nie dowiedziano się później, lepiej że będą wszyscy wiedzieć teraz.
— Ależ ona przecież nazywa się Róża Madoux.
— Nazywa się tylko Róża. Nazwisko Madeux nie jest jej własnem, tylko matki przybranej, dzielnej wieśniaczki, która ją wychowała.
— Dziecię podrzucone więc?
— Tak, i znalezione przed dwudziestu laty przez służącą Joanny Madoux.
— W takim razie biedaczka nie zna ani matki ani ojca...
— Cóż to mi szkodzi? Róża jest panienką pod każdym względem doskonałą, zasługującą na miłość i szacunek wszystkich. Czyż potrzebuję wiedzieć co więcej? Rene ją ubóstwia, a ona Renego, małżeństwo zapewni szczęście im obojgu. Przeszkadzać temu szczęściu byłoby głupotą i krzywdą dla nich, nieprawdaż pani?
— Rzeczywiście. Ale co o tem myśli pani de Lorbac?
— To samo, co i pani, droga hrabino. A co szczególniejsze — dodał doktór uśmiechając się — to fakt, iż moja teściowa w kwestji powyższej jest z nami w najzupełniejszej harmonji.
Pani Kouravieff wobec tego co usłyszała, zamyśliła się na żarty.
— Co ma znaczyć to wszystko? Róża Madoux... Dziecię znalezione przed dwudziestu laty, umieszczone w domu doktora przez jego żonę i jej matkę, które jednocześnie pragną doprowadzić do skutku małżeństwo zupełnie nieodpowiednie, najgłupsze i najbardziej śmieszne, jakie tylko można było sobie wymarzyć. Czyżby owa Róża nie była córką Gastona i Teresy Daumont? Czyż Teresa, ażeby zbliżyć do siebie swoją córkę, nie wykombinowała wprowadzenia jej do swego domu, w charakterze nauczycielki, a następnie poślubienia jej synowi doktora, ażeby tym sposobem wynagrodzić, że ją porzuciła w niemowlęctwie? Jeżeli tak jest, w takim razie musiałabym się pożegnać z miljonami. Gdy Rene zostanie mężem Róży, nic już na to poradzić nie będę mogła... Trzeba jednak przed wzięciem się do rzeczy dowiedzieć się, kim właściwie jest owa dziewczyna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.