Mały lord/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Podziwienie Cedryka nie miało granic i wzrastało codziennie przez cały tydzień następny. Dowiedział się rzeczy szczególnych, niepojętych! Mateczka opowiedziała mu dzieje, o których najmniejszego wyobrażenia nie miał. Musiała mu po kilka razy powtarzać też same szczegóły, zanim w końcu zrozumiał, a wówczas najpierw przyszło mu na myśl, co o tem powie pan Hobbes? W opowiadaniu mateczki była mowa o samych magnatach i hrabiach. Któżby się tego spodziewał? Rodzony dziadek Cedryka, o którego istnieniu nawet nie wiedział dotąd nasz chłopczyna, był właśnie hrabią angielskim i stryj jego, bo zarazem dowiedział się także o dwóch stryjach, stryj starszy byłby również hrabią, gdyby go nie spotkał okropny wypadek. Spadł z konia podczas polowania i na miejscu się zabił. Miał więc zająć miejsce jego drugi stryj, tymczasem dostał zgniłej gorączki w Rzymie i życie zakończył. W skutek takiego zbiegu okoliczności, po śmierci dwóch starszych braci tytuł hrabiowski i ogromny majątek spadłby był z kolei na trzeciego, to jest na ojca Cedryka, gdyby żył jeszcze. Dziś więc z całej rodziny pozostał tylko jeden Cedryk i on miał z prawa dziedziczyć wszystko po dziadku, zostać panem wielkich dóbr i nosić tytuł hrabiego po jego śmierci. Tymczasem, jako dziedzic i spadkobierca, nazywał się lordem Fautleroy. Przed nim nazwisko to nosił najstarszy z trzech braci.
Sędziwy jegomość, który to wszystko oznajmił jego matce, był to pan Hawisam, prawnik, przysłany umyślnie w tej sprawie z Anglii przez hrabiego i mający polecenie odwieść małego spadkobiercę do dziadka, do zamku rodzinnego. Matka Cedryka nie mówiła mu nigdy o rodzinie ojca, bo nie sądziła, aby kiedykolwiek w życiu miał sposobność się z nią spotkać, zwłaszcza po śmierci kapitana. Chłopczyk rósł w przekonaniu, że jest i pozostanie obywatelem amerykańskim, wszystkie te dziwne wieści zrazu mu się snem wydawały lub bajką z Tysiąca i jednej nocy. Niedziw, że całego tygodnia potrzebował na to, aby nowe położenie swoje zrozumieć i uwierzyć w nie wreszcie.
Pan Hawisam niezbyt chętnie podjął się podróży do Ameryki w tem poselstwie, lecz odmówić nie mógł hrabiemu; oddawna trudnił się jego interesami, sprzyjał mu zawsze, a teraz, gdy tyle ciężkich ciosów spadło na nieszczęśliwego starca, przejął się szczerem współczuciem dla niego. Hrabia nie robił tajemnicy przed zaufanym prawnikiem ze swoich rodzinnych przykrości. Wiedział pan Hawisam, że starsi synowie nie przynosili mu żadnej pociechy, nie pochwalał też wcale ożenienia najmłodszego z Amerykanką, gdyż podzielał uprzedzenia starca do Ameryki i jej mieszkańców i tak serdecznie nienawidził republikanów amerykańskich, jak pan Hobbes, kupiec korzenny, magnatów i hrabiów angielskich. A jednak tak jeden jak i drugi przedmiotu swej nienawiści nie znał wcale.
Jechał więc prawnik z niepokojem, nie wątpił, że młoda wdowa okaże się chciwą, interesowaną, że nie zadowolni się świetną przyszłością synka, lecz sama zechce używać bogactw i wynagrodzić sobie dotychczasową nędzę; gdyż w wyobrażeniu prawnika, któremu słowa starego hrabiego brzmiały w uszach, ta kobieta musiała być jakąś nędzarką. Przygotowany więc był na to, że go czekają różne niemiłe przejścia i targi, a tymczasem hrabia nie miał wcale zamiaru zbyt hojnie obdarzać synowej, chociaż dla dziecka musiał rad nie rad i ten ciężar znosić. Gdy karetka najęta zatrzymała się przed skromnym domem w zacisznej dzielnicy, pan Hawisam westchnął i wzruszył ramionami z niechęcią. Więc to w takiej dziurze chował się spadkobierca tylu dóbr magnackich, przyszły posiadacz i pan pałaców, zamków, ten, który w swych ręku miał zgromadzić fortuny kilku znakomitych rodów, dobra dziedziczne Dorincourt, Wyndham, Cholworth i wiele, wiele innych? Pan Hawisam czuł się niejako osobiście upokorzonym, jako umocowany głowy tego wielkiego rodu; takiegożto nędznego spadkobiercę miał wprowadzać w dumne progi starego zamku hrabiowskiego?
Katarzyna zaprowadziła gościa do saloniku na dole. Prawnik obejrzał się dokoła, zawczasu przygotowany był na to, że mu się nic podobać nie może, po chwili jednak zmienił cokolwiek zdanie. Sprzęty skromne i niekosztowne odznaczały się jednak dobrym smakiem. Nic tu nie było rażącego, niestosownego, a niektóre ozdoby, widocznie robota zręcznych rąk kobiecych, mogłyby w najświetniejszym salonie być na miejscu.
— Ho, ho! wcale to nieźle wygląda. Kapitan zapewne sam urządzał mieszkanie.
A w tem pani Errol weszła do pokoju i prawnik nie małego zdziwienia doznał na jej widok, wcale co innego sobie wyobrażał. Gdyby nie był prawym Anglikiem, panującym nad każdem wzruszeniem wewnętrznem, byłby się zdradził z tem zdziwieniem przy powitaniu; lecz pan Hawisam umiał się powstrzymać i tylko w głębi duszy, odrazu, na pierwsze wejrzenie, zmienił zupełnie przekonanie swoje o synowej hrabiego. W czarnej, gładkiej sukni, bez żadnej ozdoby, wyglądała na młodą panienkę, trudno było uwierzyć, aby mogła być matką dziewięcioletniego chłopczyka. Twarz jej piękna i niezmiernie miła miała wyraz łagodnego smutku, który jej nie opuścił od śmierci męża. Stary, doświadczony prawnik, umiał czytać w fizyognomiach ludzkich, wiedział on dobrze, iż taka twarz nie myli nigdy; dlatego też dość mu było rzucić okiem na matkę Cedryka, aby się zupełnie pozbyć swej obawy. Ta kobieta nie mogła być chciwą, samolubną; w tych rysach niewinnych, w spojrzeniu przejrzystem, malowało się tyle szlachetności, że prawnik uspokoił się zarazem i co do dziecka. Kapitan Errol był dzielnym, szlachetnym młodzieńcem, sam ojciec to przyznawał, żona jego okazała się podobną do męża, syn nie mógł się odrodzić od takich rodziców, p. Hawisam zaczynał wierzyć, że ten spadkobierca zaszczyt przyniesie rodowi.
Z lepszą tedy otuchą przystąpił do młodej kobiety i w zwięzłych słowach przedstawił jej całą sprawę i treść swojego poselstwa, a chcąc odrazu wyjaśnić rzeczy i usunąć wszelkie wątpliwości, położył bardzo wyraźny nacisk na to, że sędziwy hrabia chce zabrać do siebie wnuka i pod okiem swojem wychowywać go na przyszłego spadkobiercę.
— O mój Boże! — zawołała pani Errol — więc chcą mnie z tem dzieckiem rozłączyć? Ależ ono takie przywiązane do mnie, biedactwo! A ja?.. Cóż pocznę bez niego? wszak ja to dziecko jedno mam na całym, szerokim świecie... i zdaje mi się, że byłam dla niego zawsze dobrą matką.
Taka boleść brzmiała w jej głosie, takie łzy rzewne wybladłą nagle twarz oblały, że prawnik zaczął chrząkać i kaszlać, bo mu coś w gardle stanęło. Po chwili dopiero przemówił znowu w te słowa:
— Obowiązkiem moim jest powiedzieć pani otwarcie całą prawdę. Hrabia Dorincourt nie może... nie może mieć życzliwości dla pani. Jest podeszły w latach, ma swoje uprzedzenia, niecierpi Ameryki i Amerykanów. Bardzo był zagniewany na syna za to małżeństwo i... postanowił nie widzieć się wcale z panią. Przykro mi bardzo, że muszę być zwiastunem takich niemiłych wiadomości. Hrabia życzy sobie, ażeby lord Fautleroy mieszkał u niego, wychowywał się pod jego wyłączną opieką. Sam zaś przebywa stale na zamku swoim w Dorincourt, nigdy już teraz nie zagląda do Londynu, podagra mu bardzo dokucza, potrzebuje spokoju i ciszy. Ale hrabia ofiaruje pani na mieszkanie piękną willę w pobliżu zamku wraz z utrzymaniem stosownem. Będzie tam pani wygodnie i przyjemnie, gdyż willa położona jest w malowniczej okolicy i ogród ma piękny. Lord Fautleroy będzie panią mógł odwiedzać często, choćby i codziennie, byleś pani tylko nie przestępowała nigdy granic zamkowego parku. Widzi pani, że to nie jest właściwie rozłączenie, a warunki tej umowy nie są rzeczywiście tak... hm... tak ciężkie, jak się na pozór wydają. Zresztą, niech pani nie zapomina o ogromnych korzyściach, które pozyska tym sposobem lord Fautleroy, a zapewne łatwiej się pani zgodzi ze swoim losem.
Pan Hawisam był pewny, że młoda kobieta zacznie płakać, szlochać, narzekać, niejedna na jej miejscu postąpiłaby tak niewątpliwie; zawczasu więc przygotował się na przebycie kilku chwil przykrych, lecz omylił się bardzo. P. Errol zbliżyła się do okna, spoglądała w nie z natężeniem, jakby chciała gwałtem oderwać się od bolesnych myśli i po chwili udało jej się zupełnie zapanować nad sobą. Powróciła na dawne miejsce i mówiła spokojnie:
— Ś. p. mąż mój niezmiernie był przywiązany do starej siedziby swoich przodków, do tego zamku Dorincourt. Często o tem wspominał, kochał też serdecznie rodzinną ziemię swoję Anglią i wspomnienia lat dziecinnych były mu drogie. Bolał on nad tem szczerze, iż z woli ojca niewolno mu było powrócić do ojczyzny, i doznałby był zapewne wielkiej radości, gdyby mógł przewidzieć przyszłe losy swojego syna. I ja także sądzę, że tak być powinno, że mój chłopczyna godnie zajmie to stanowisko, i będzie szczęśliwy w kraju ojca. Mam nadzieję... nie wątpię o tem nawet, że hrabia nie zechce serca mego dziecka odwracać odemnie. Zresztą, gdyby chciał nawet, nie zdołałby tego dokazać. Cedryk ma serce poczciwe, przywiązane do mnie gorąco, nie zapomniałby o matce, gdyby nas nawet rozłączono. Obawiałam się tego bardzo, lecz skoro mi pozwalają widywać mego chłopaczka, nie będę się czuła nieszczęśliwą; przecież tu idzie o niego, o przyszłą jego pomyślność.
— Odgadłem — rzekł w duszy prawnik — myśli tylko o dziecku, nie o sobie, nie jest samolubna i chciwa, jak utrzymywał hrabia. Syn pani — mówił głośno — potrafi zapewne później to poświęcenie matki ocenić, a dużo, bardzo dużo na tem zyska. Przedewszystkiem zaręczam panią, że lord Fautleroy otrzyma wychowanie nadzwyczaj staranne, hrabia będzie czuwał nad nim troskliwie, brak opieki macierzyńskiej nie da mu się uczuć.
— Chciałabym jeszcze wiedzieć — rzekła biedna mateczka drżącym głosem — czy ten dziadek pokocha Cedrusia? Dziecko jest tkliwe z natury i zawsze było kochane...
Pan Hawisam zakaszlał znowu, trudno mu było odrazu zdobyć się na odpowiedź. Nie wyobrażał sobie, aby ten stary podagryk, wiecznie nadąsany, mógł kogokolwiek pokochać. Niewątpił jednak, że raz uznawszy chłopczyka swoim spadkobiercą, zechce pozyskać jego przychylność, a gdyby Cedryk okazał się godnym swego stanowiska, starzec pysznić się nim będzie. Czy jednak pokocha wnuka?.. To też prawnik odpowiedział dyplomatycznie:
— Hrabia Dorincourt widocznie dba o szczęście wnuka, skoro matkę jego umieszcza w pobliżu zamku; wszak dla niego to czyni jedynie.
Stary prawnik nie uważał za stosowne powtarzać własnych słów hrabiego, który o tem pomieszczeniu biednej matki nie wyrażał się ani uprzejmie, ani przyzwoicie nawet, wolał więc rzecz po swojemu przedstawić. W tej chwili pani Errol przywołała Katarzynę i kazała jej poszukać Cedryka, zapytując, gdzie on się mógł zapodzieć. Pan Hawisam niezbyt miłego doznał wrażenia, gdy stara sługa odpowiedziała:
— A gdzieżby miał być? Z pewnością siedzi w sklepie narożnym na jakiej beczułce lub pudle i o polityce rozprawia z kupcem.
Nowy niepokój ogarnął zacnego prawnika. Młodzież arystokratyczna w Anglii nie ma zwyczaju zadawać się z kupczykami. Złe towarzystwo zgubiło dwóch starszych synów hrabiego, poprowadziło ich na najgorsze drogi, a ojcu przyczyniło tyle zmartwienia. Prawdziweby to było nieszczęście, gdyby ten malec miał także skłonność wrodzoną do złego towarzystwa i już dziś przejął się gminnemi zwyczajami, które wykorzenić tak trudno!
Lecz obawy jego rozproszyły się w jednej chwili, gdy drzwi się otwarły i ujrzał wchodzącego Cedryka. Chłopczyk był niepospolicie piękny, a przytem dobrze ułożony, główkę nosił śmiało, patrzał prosto w oczy każdemu. Podobny niezmiernie do ojca, miał jednak ciemne oczy matki.
— Niema co mówić — myślał sobie w duszy pan Hawisam, przypatrując się uważnie chłopczynie, podczas gdy matka trzymała go w objęciach — taki spadkobierca nie przyniesie wstydu znakomitemu rodowi, nigdy w życiu nie widziałem milszego dziecka.
A głośno rzekł tylko poważnie:
— Więc to jest lord Fautleroy?
Cedryk nie spodziewał się, aby ktokolwiek zwracał na niego szczególną uwagę, więc uściskawszy matkę, zwrócił się do gościa i podał mu rękę, jak to czynił zazwyczaj z osobami, które kiedy niekiedy odwiedzały jego matkę. Potem odpowiadał śmiało i swobodnie na jego pytania, jak gdyby rozmawiał ze starym kupcem korzennym. Pan Hawisam odszedł po chwili, Cedryk pozostał sam z matką.
— Kochańciu — rzekł do niej — poco ja koniecznie mam być lordem i hrabią? Tylu znam chłopczyków, a niema pomiędzy nimi ani jednego lorda lub hrabiego. Czyż to koniecznie? Coś mi się to nie bardzo podoba...
Rzecz jednak była konieczna, jak się okazało z długiej rozmowy chłopczyka z matką. Siedzieli jak zwykle przy kominku, pani Errol na nizkim fotelu, a Cedryk u nóg jej na dywanie, w towarzystwie ulubionej kotki. Chwilami bawił się z nią tak wesoło, jak gdyby nic nadzwyczajnego nie zaszło dziś w jego życiu, to znów podnosił na matkę oczęta z wyrazem niepokoju i zakłopotania. Niełatwo mu przychodziło tyle nowych rzeczy pomieścić w głowinie.
— Gdyby ojciec twój żył — mówiła p. Errol — byłby przyjął z ochotą przynależny mu tytuł. Dziś ty powinieneś go zastąpić, a ja byłabym samolubną matką, gdybym cię odstręczała od tego. Taki mały chłopczyk nie może jeszcze wszystkiego zrozumieć; jak będziesz starszy, przyznasz pewnie, że ja miałam słuszność.
Cedryk pokręcił główką.
— Szkoda, że pan Hobbes nie pojedzie z nami. Tęskno mi tam będzie za nim, oj, tęskno mi będzie i za chłopcami, i za wszystkiem...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.