Litwa (Niewiadomska)/Wajdewutis
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Litwa |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzień jesienny, pochmurny i kapryśny. Po niebie mkną ogromne płaty chmur porwanych, to znów zabłyśnie kawał czystego błękitu, i słońce rzuci pęk jasnych promieni.
Przed nami puszcza odwieczna, prastara, ciemna, szumiąca wichrem. Olbrzymie dęby, buki królują tutaj niepodzielnie, posępne świerki rozrastają się szeroko, wysmukłe jodły strzelają ku górze, jak wieżyce kościołów.
A w dole trawy olbrzymie, paprocie, głóg, ciernie i jałowiec, wysokie kopce mrowisk i kłody próchniejące drzew umarłych.
Świegot ptactwa już umilkł, tylko krakanie wrony rozlega się niekiedy, jak zła wróżba; rude wiewiórki skaczą po gałęziach; po mchu puszystym ślizgają się wysmukłe węże, a wicher huczy jakąś pieśń potężną, groźną, surową, jak zapowiedź zimy.
To znowu milknie wszystko, — cisza, jasne słońce.
Po ścieżkach puszczy pomiędzy drzewami przesuwają się gromadki ludzi, odzianych w kożuchy, płócienne szaty albo skóry zwierząt. Dążą poważnie, bez gwaru i krzyku, ze spokojem na twarzach ogorzałych, zbrojni w łuki, maczugi, chociaż nie spieszą do boju.
Na Romnowe dziś dążą, do starej świątyni, pierwszej świątyni w Litwie, tu, na pruskiej ziemi.
Na polanie ją widać u świętego dębu, co niby ojciec puszczy rozłożył ramiona i błogosławi nowym pokoleniom, i opieką otacza wszystko, co tu żyje, i poi rosą świętą ze swych liści.
A głowę jego wieńczy olbrzymia jemioła, którą Pramzimas, odwieczny pan nieba, zawiesił na znak władzy.
Świątynia z bierwion zbudowana wielkich, sosnowych kłód, modrzewia, którego nie toczy robactwo. Nie wysoka, niezbyt obszerna, wygląda jednak poważnie, jak starzec, który zasiadł na sądy wśród dzieci.
Nic dziwnego, że Litwin z trwogą i poszanowaniem spoziera ten przybytek swych bogów — nie miał dotąd innego, a tu zgromadzono najstarsze bóstwa, wyciosane z drzewa lub wykute z kamienia. Stoją jedne pod dębem, inne we wnętrzu świątyni, gdzie płonie wieczny ogień, strzeżony pilnie przez kapłanki.
Lecz prócz świętego dębu i świątyni coś więcej dziś oglądać można na polanie: stos wielki i potężny, olbrzymi stos z drew suchych i smolnych gałęzi, stos, na którym Litwini palą ciała zmarłych.
Któż dzisiaj na nim spłonie tutaj, przed świątynią?
Dziw i niepokój ogarnia Litwinów: ich wódz, ich ojciec, ich książę — wszak żyje?!
Ach, żyje Wajdewutis, stoi pod świętym dębem, obok Kriwe-Kriwejte, brata i arcykapłana, z którym pospołu tyle dzieł sławnych dokonał.
— Niech żyje Wajdewutis! — zagrzmiał okrzyk gromki z tysiąca wdzięcznych piersi, które na widok księcia odetchnęły radośnie i spokojnie.
Starzec on, białe włosy spadają mu z czoła, biała broda piersi osłania, na czerstwem licu i zmarszczki i blizny, lecz ręka krzepka jeszcze, i wróg go się lęka.
Jakże się lękać nie ma, pokonany? Jakże się lękać nie ma niezwyciężonego? Jakże się lękać nie ma bohatera, na którego bogowie zleli swe błogosławieństwo?
Póki on żyje, lud żyje spokojny: wszak on uwolnił kraj swój od daniny, strasznej daniny, którą z własnych dzieci płaciła Litwa groźnym sąsiadom z południa. On to uczynił, — on pokonał wroga.
— Niech żyje Wajdewutis! — zagrzmiało powtórnie. — Niech żyje w setne lata, w nieskończoność, — niech jego ramię nie traci swej mocy, niech zawsze włada, jak ojciec i wódz!
Kriwe-Kriwejte nakazał milczenie: zaczął się obrzęd święty, pieśni, ofiary — i wróżby.
„Wróg południowy nigdy nie odzyska raz straconej daniny z krwi litewskiej“.
„Lecz wróg północny groźny. — Wróg północny złamany, odrodzi się znowu, — i zgnieciony, znowu odżyje. Wróg północny otwiera wiecznie głodną paszczę, i wiele krwi jej trzeba“.
„A co będzie? — Dym ciemny, krew, płomienie — nie widać nigdzie słońca i błękitu: bogowie tają przyszłość“.
Lud słuchał oniemiały i strwożony. Więc wróg północny, którego tak dzielnie odpierał Wajdewutis, odżyje na nowo?
A któż wtedy bronić ich będzie?
Wtem Wajdewutis skinął, że chce mówić. Uciszyło się wszystko.
— Kto was bronił, o bracia, i osłaniał? Kto wyrwał was z pazurów groźnego sąsiada? Kto wlał siłę w wasze piersi i ramiona? Kto mię przysłał, abym was powiódł do boju? Kto zwycięstwo wam da? — Kto może dać w przyszłości?
— Bogowie! — Bogowie panem są naszego losu, w ich ręku nasza zguba albo życie, — w ich ręku przyszłość nasza.
— Tak, dopóki bogowie nie odwrócą od nas błogosławieństwa swego, niema dla nas trwogi, — bo któż oprze się bogom?
Do bogów więc podnieśmy oczy i serca nasze, w ich mocy wszystko, im nieśmy ofiary, a nie odwrócą się od ludu swego.
— A cóż im dać możemy?
— Słuchajcie, bracia! Wola bogów złożyła w mojej piersi siłę, którą was osłaniałem długie lata. — Tę siłę oddam bogom dobrowolnie. — Wola bogów dała mi czerstwość i życie, — pragnę te święte dary złożyć im w ofierze. Nic nie mam więcej, cobym mógł im oddać.
A oto brat mój, któremu bogowie dali życie i mądrość. — I on pragnie te dary złożyć im w ofierze za przyszłość ludu swego.
Przyjmijcie je, bogowie nieśmiertelni!
Na polanie panowała głucha cisza: jeszcze nie rozumiano słów wodza.
Lecz oto bracia biorą się za ręce i zgodnie postępują w stronę stosu. Chór kapłanów zaczyna pieśni obrzędowe, — na stosie rumak zarżał. — Więc to prawda?
Tak, oto wchodzą po stopniach spokojnie, jak gdyby wstępowali do mieszkania bogów. Kapłani niosą już ogień święcony, płaczki zawyły głośno, i jęk przeleciał po całej polanie:
— Wajdewutis! Wajdewutis! — zaszlochały tłumy.
A bracia stali już na szczycie stosu: w białych szatach, z długiemi białemi brodami, w zielonych wieńcach, z uśmiechem na twarzy i wielkim blaskiem w oku.
— Za przyszłość Litwy przyjmijcie, bogowie, życie nasze w ofierze! — zawołali społem, wznosząc ręce ku niebu.
Podłożono ogień.
Na polanie panowała niema cisza: bogom nie można żałować ofiary.
Tylko wicher dął silnie, szamotał płomieniem, szarpał dym czarny i rozmiatał iskry; — to znów z potężną siłą wzbijał słup ognia ku górze.
Aż ucichł śpiew kapłanów i lamenty płaczek, na miejscu stosu żar błyska w popiele, a duchy wielkich mężów uleciały w tajemniczą krainę wieczności.
Czy Wajdewutis istniał, nie wiemy napewno, prześliczne to podanie nie jest jednakże nieprawdopodobnem. Świątynia w Romnowe była rzeczywiście najstarszą na Litwie i aż do przyjęcia chrześcijaństwa największe miała znaczenie i sławę.