Przejdź do zawartości

Listy (Kraszewski, Świt)/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy
Pochodzenie Świt. Pismo tygodniowe illustrowane dla kobiet wraz z dodatkiem wzorów robót i ubrań kobiecych
rok 1, t. 1, nr 6, str. 92
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 6 maja 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.
1 Maja.

List mój piérwszy w kilku dziennikach znalazł uznanie i choćby innego nie wywarł wpływu, jest-to dla mnie wielce pocieszającém. Reforma nigdy nie jest rzeczą łatwą, a w dziennikarstwie najmniejsza zmiana może się stać niebezpieczną, bo czytelnicy nawykają nietylko do treści, ale nawet do jéj rozkładu i zewnętrznéj fizognomii. Dla tego téż w Niemczech, gdzie nałóg jest może więcéj niż gdziekolwiek ważnym czynnikiem, pisma peryodyczne, które pozyskały wziętość, trzymają się staréj formy i strzegą innowacyi. U nas — jest cokolwiek inaczéj, bośmy żądniejsi nowości, n’en fut-il plus au monde, jak Francuzi.
Tymczasem po staremu przynoszą nam dzienniki szerokie sprawozdania ze spraw kryminalnych, a niektóre z nich, przy pomocy dowcipnych reporterów, umieją im nadać wcale udatną formę, tak, że czytanie sądowych rozpraw, którym koloryt nadaje język ludowy, wyrażenia dosadne, i t. p. — jest wyśmienitą zabaweczką. Smaczne to, choć po odrobince trucizny zawiera. Ta doza homeopatyczna była-by może nieszkodliwą, gdyby w dzienniku nie powtarzała się tak często, tak nieustannie i nie oswajała organizmu z tém, co na jego rozwinięcie się zdrowe musi w końcu wpływ wywierać.
Książka ani w części nie ma téj siły, jaką dziennikowi nadaje owo saepe cadendo, jakby dla niego wypowiedziane przed wieki. Dziennik ze stolika w salonie przechodzi do przedpokoju, do oficyn, do warsztatu, na ulicę, a bardzo się może zabłąkać i do pokoju dzieci.
Dla tego téż spotykamy tu, w Niemczech, przykłady dwunastoletnich emigrantów, którzy, wyłupiwszy biórko ojcowskie, puszczają się do Ameryki.
W świeżo wydanym doskonałym obrazku Anglii, „John Bull i jego wyspa“ znajdujemy silnie oznaczoną różnicę dziennikarstwa angielskiego od francuzkiego. Autor powiada, że w Anglii każda panienka, nawet niedorosła, może bez obawy wziąć w rękę wszelką gazetę — nie znajdzie w niéj nic takiego, coby się w salonie czytać i położyć nie dało. Nawet Punch i inne satyryczne dzienniki nie pozwalają sobie nic, coby zarumienić mogło. Prasa, gdy jest zmuszoną dawać obszerne, wyczerpujące sprawozdania, nie kładzie nacisku, nie podnosi tych stron drastycznych, które zepsutym podniebieniom smakują, a zdrowe psują.
W Niemczech, z małemi wyjątkami, dzienniki, które największą cieszą się popularnością, winny ją głównie obfitości, ale wcale nie doborowi artykułów. Przyjmują one, bez najmniejszéj krytyki, co im, często interesowane strony, nasyłają, choćby nazajutrz odwoływać i prostować miały. Im co drastyczniejsze, pieprzne mocniéj, słone — tém lepiéj. O zdrowie ogółu nikt nie dba. Interesa kasy przedewszystkiém. Sauvons la caisse! powtarzają z Robertem Macaire. Numera najbezwstydniejsze najlepiéj się sprzedają.
Jak mało w tém sumienia, a jaka lekkomyślność, o tém, niestety, boleśnieśmy się na sobie samym przekonali, czytając potwarcze baśnie i plotki, przeciwko nam wymierzone, a najmniejszéj nie mające podstawy, często z dnia na dzień z sobą sprzeczne (z powodu nieszczęsnego procesu).
Nie my piérwsi podnosimy głos w sprawie téj, przywrócenia godności dziennikarstwu i oczyszczenia go z brzydkich — naleciałości. Właśnie te pisma, które się cieszą największym rozgłosem i powodzeniem winny-by dać dobry przykład. Ale proszęż w imię sumienia przemówić do takiéj redakcyi, jak Figaro i jemu podobni.
Możnaż do nich mówić o moralności, o szkodliwym wpływie i t. p. Okrzyczano-by to za śmieszny Donquichotyzm..., niestety!
Gdy w samém piśmiennictwie realizm źle zrozumiany — naturalizm i t. p. zawładnął szkodliwie, możeż dziennikarstwo od wpływu jego się oswobodzić?
Z tego stanu rzeczy wypływa, że troskliwi, o młodzież szczególniéj, rodzice, krewni, nadzorcy zwracają się do dzienników specyalnie dla pewnego wieku i stanu przeznaczonych. Ale czy to się na co zdało? Wiemy, jaki powab mają rzeczy zakazane i mniéj dostępne. Młodzież z pewnością najmniéj jest żądną tego, co dla niéj w osobnéj kuchni hygienicznéj się gotuje. Niepodobna zapobiedz, aby dzienniki, dla wszystkich przeznaczone, nie dostały się tym, na których najgorszy wpływ wywierać mogą.
Realizm ten, który zrodził się z przesady w przeciwnym kierunku i miał racyę bytu w pewnych granicach — nie uchronił się od nadużycia i również poczwarnéj przesady. Być więc bardzo może, iż doszedłszy do krańca, powróci w szranki, z których nigdy wychodzić nie był powinien. Nie odrodził on literatury, nie stworzył dotąd nic stanowiącego epokę, lecz zaprzeczyć niepodobna, że miał dla sztuki i swe znaczenie, i ze stanowiska jéj zupełnie był usprawiedliwionym.
We Francyi, gdzie zawsze wszystko musi dochodzić do kresu i być doprowadzone do absurdum, po orgiach Zoli i jego naśladowców, zwolna się zaczyna już oddziaływanie. Widoczném ono jest nawet w pismach nowszych tych, którzy do szkoły realistów się przyznają.
Świeżo wydał Guy de Maupassant listy Gustawa Flaubert’a do pani Sand. Flaubert, jak wiadomo, liczonym bywa z Balzakiem razem do praojców realizmu. Tymczasem w listach wzmiankowanych sam on się wypiera téj szkoły i, w istocie, dowodzą one, że punkt wyjścia jego, który stanowił o charakterze pisarza, był całkiem inny. Nieodżałowany Turgeniew, w oczach Flaubert’a był jednym z najznakomitszych pisarzy wieku, a jego pojęcie realizmu można postawić za wzór nowéj szkole. Flaubert z nim godził się we wszystkiém, jemu jednemu się zwierzał, z nim jednym się rozumieli.
W listach do G. Sand, wcale do druku nie przeznaczonych, poraz piérwszy autor pani de Bovary występuje takim, jakim był w istocie. Nic ciekawszego nad jego studya nad ludzką głupotą i okazami jéj w literaturze. Zostały po nim całe tomy wypisów z najznakomitszych autorów, uderzające brakiem logiki, nieforemnością wyrażeń, trywialnością lub nierozsądkiem.
Biedny Flaubert męczył się tém i rozpaczał niemal o ludzkości. Całe jego życie — biorąc w najściślejszém znaczeniu — upływało na pracy literackiéj; nic go od niéj oderwać nie mogło, noce i dnie spędzał na szukaniu tego jedynego wyrażenia, którego myśl potrzebowała, aby się jasno, dobitnie, plastycznie ukazać światu. Do formy téj, tego ucieleśnienia przywiązywał tę samą wagę co Th. Gauthier, który utrzymywał, że treść jest niczém, a słowo i forma — wszystkiém. Muzyka słowa, układ frazesu, zaokrąglenie były — jak ciągle powtarzał — jedynym celem dla niego.
Lecz on i Flaubert, teoryę tę głosząc — sami sobie i swym dziełom kłam zadawali. Myśl mimo wiedzy ich panowała z łaski Bożéj, tworzyła styl, wywoływała słowo, rządziła niém. Bez niéj zostałoby martwém i bezbarwném. Zarówno myśli, uczucia i tego zmysłu czy instynktu piękna potrzeba aby stworzyć arcydzieło. Czynniki te nie zawsze w równéj mierze wchodzą do utworów — i to stanowi ich indywidualną charakterystykę.
Nikt lepiéj nie znał Francyi i stron ujemnych jéj, właściwości, wad, kalectw nad Flaubert’a, nikt surowiéj jéj nie sądził. Dla tego może całe życie chodził smutny, pod brzemieniem troski o nią, pytając — dla kogo ja piszę? On sam twierdzi, że w ostatnich czasach w całym Paryżu niebyło ani jednego domu, w którym-by o literaturze rozprawiać chciano i nią się zajmowano. Tam nawet, gdzie czasem bywała mowa o niéj — nie zadania sztuki saméj, ale podrzędne jéj stosunki zajmowały.
Flaubert, aby módz się wywnętrzyć, potrzebował Turgeniewa lub pani Sand.
Coppée dostał się już do koła czterdziestu nieśmiertelnych, koléj teraz na Alfonsa Daudet’a. Zapowiadają, jeśli się nie mylimy, aż dwie jego nowe powieści. Daj Boże tylko, aby więcéj nam Naboba i Królów na wygnaniu niż Ewangelistkę smutną przypominały.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.