Przejdź do zawartości

Listy (Kraszewski, Świt)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy
Pochodzenie Świt. Pismo tygodniowe illustrowane dla kobiet wraz z dodatkiem wzorów robót i ubrań kobiecych
rok 1, t. 1, nr 1, str. 5
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1 kwietnia 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

1 Kwietnia.

Wiele razy list rozpoczęty rzucałem do kosza, nie wiedząc o czém i jak mam pisać do Świtu, wahając się z wyborem treści i formy? o tém chyba obszerniéj się rozwodzić nie mam potrzeby. Sprawa to naszego powołania tycząca się, na którą lepiéj może rzucić zasłonę.
Nagle, szczęśliwa czy niefortunna myśl mi przyszła sprobować, czy w nowym dzienniku nie uda mi się zrzucić to, co oddawna mam na sercu, i wystąpić — przeciwko całemu dziennikarstwu? Tak jest, pomimo wielkiego do polemiki wstrętu, — raz, bodaj z narażeniem spokoju, powiedziéć potrzeba, co kamieniem dawno cięży na piersi, rozpatrując się w sprawach naszego wieku.
Powszechném jest narzekanie na szerzącą się demoralizacyę, na groźną statystykę przestępstw i zbrodni; na powtarzające się jednego rodzaju napaści na ludzi i rabunki, oszukaństwa i nadużycia dobréj wiary.
Nie ma prawie dnia bez doniesienia o nowém jakiémś potworném przestępstwie, będącém naśladowaniem lub udoskonaleniem jednego z tych, o których szczegółowe sprawozdania świeżo pisały dzienniki. Jawném jest prawie i dowiedzioném, że występek bywa zaraźliwym, że pilne i umiejętne opowiadania reporterów służą niekiedy za wskazówki i wzory do naśladowania pewnym jednostkom... usposobionym już do złego...
Pomimo to, zdaje się, że dzienniki ze szczególném upodobaniem, lubując się w drastycznych historyjkach o mordach, rabunkach, napaściach, oszustwach, zdają z nich sprawę tak troskliwie, tak malowniczo, z takim talentem realistycznym, jak gdyby wcale szkodliwości téj trucizny nie domyślały się i nie znały!
Niepotrzebujemy się rozpisywać o tém ani dowodzić, jak wielki jest wpływ i znaczenie dziennikarstwa, w naszych czasach urosłego do niezmiernéj potęgi. Wpływ ten jednak, w innych sferach uznany, nie dosyć był zbadanym w działaniu swojém na massy. Kto dziś nie czyta dzienników, począwszy od przedpokoju do restauracyi? Nie należałoż-by miéć względu na to, jakie skutki pokarm ten wywiera na pewne indywidualne usposobienia, na umysły nieprzygotowane, na ludzi noszących już w sobie zaród zepsucia?...
To ciągłe karmienie się kryminalnemi sprawami, oswajanie z obrzydliwością, z okrucieństwem — nie maż w końcu tego skutku, że niewykształceni czytelnicy popadają w rodzaj gorączki... i szału?
Tymczasem, niech mi przebaczą redaktorowie i reporterowie, bez najmniejszego względu na skutki — nikt z nich nie poświęci sensacyjnego artykułu przez sumienny rozmysł nad możliwym wpływem jego... Dziennik, powiada sobie redaktor, aby zyskał tysiące abonentów i czytelników, powinien być przedewszystkiém dobrze informowany... Bez względu więc na skutek tych informacyi, poluje się na nie, ubiega za niemi, aby prześcignąć współzawodników.
Weźmy w ręce nie nasze, ale wszystkie niemal europejskie gazety, rozpatrzmy się w ich treści...
Literatura, sztuka, życie duchowe, sprawy poważne, objawy działalności sfer różnych, któreby obfitego dostarczyć mogły materyału do sprawozdań, są w ogóle traktowane pobieżnie i lekko... Lecz niech na stół przyjdzie taka sprawa monstrualnego morderstwa, jak Schenck’a lub t. p., wówczas całe kolumny się nią zapełniają; pracują druty telegraficzne i pióra reporterów, pisze się co było i czego się domyśla, i co zmyśla się nawet... Obrzydliwym scenom nie ma końca...
Samo oswajanie się z temi brudami nie może być bez pewnego wpływu na umysły, na uczucia... Dziennik wpada w ręce wszystkich, począwszy od syllabizujących nieuków, do dzieci nawet...
Na to wszystko nikt nie ma względu — bądź co bądź potrzeba być dobrze informowanym, choć-by to przyszło przypłacić sumieniem, z którém sprawa łatwa, bo się je uspokaja i przydusza sofizmatami.
Reforma w dziennikarstwie, zdaniem naszém, jest niezbędnie potrzebną; ale inaczéj przyjść nie może do skutku, tylko za wspólném porozumieniem na jakimś zjeździe, którego zadaniem było-by roztrząsnąć sumiennie, co się wykonać powinno. Dzienniki, niestety, są przeważnie przedsiębierstwami, w których idzie o procenta i o zyski. Figaro daje przechodzącą wartość akcyi dywidendę, jak-że nie iść w ślady jego, chociażby do kolan w błoto?
Niegdyś czyniliśmy podobne uwagi przyjacielowi naszemu, dziennikarzowi. — Mój drogi — odparł nam z uśmiechem — wszystko to po części prawda; ale przypuściwszy, że ja, uznawszy ją, zreformuję mój dziennik — cóż to pomoże, gdy dziesięć ich skorzystają z tego, aby mnie wyprzedzić i odebrać mi moich czytelników. Za abonentami idą anonsa, a za niemi — sam byt nasz!!
Usiłował mi potém dowieść, iż z tą jawnością i obnażeniem szkarad — oswoją się ludzie tak, że one wrażenia na nich czynić nie będą!!
Być może — ale cóż to za smutna ostateczność, to obycie się z największym brudem, ze szkaradą, z ranami i trądem??
Nic-że więc nie można począć? nic nie ma do zrobienia? to co jest, jest-li taką koniecznością, iż jéj uniknąć nie podobna...?
Nie sądzę. Potrzeba naprzód kwestyę samą wprowadzić na porządek dzienny, trzeba ją wziąć do serca i uznać za piekącą, za uprawnioną... Mówmy o tém i szukajmy granic, które zakreślić potrzeba niepomiernéj swobodzie tarzania się w błocie, dla zabawy tłumów...
Dzienniki mają tysiące środków zajęcia czytelników, pociągnięcia ich ku sobie. Być może, iż w piérwszéj chwili po pieprznych i słonych, tęgo zaprawnych potrawach, łagodniejsze mniéj smakować będą — ale znajdą się podniebienia, które je powitają z rozkoszą. — Pole dziennikarstwa jest tak niezmiernie rozległe, iż porzuciwszy niezdrowe trzęsawiska, pozostanie dosyć nietkniętych dotąd przestrzeni, które ono uprawiać może, bez obawy szerzenia zarazy.
Nie należałożby raczéj podnosić i uszlachetniać, a nie chorobliwą tylko karmić ciekawość, poruszając namiętności, niepokojąc niedojrzałe umysły? Nie jest-że to wstydem i hańbą wieku naszego, gdy skandaliczne pamflety, jak Sarah Barnum, setkami tysięcy exemplarzy się rozchodzą, a do najpiękniejszego dzieła często wydawcy dopłacać trzeba, aby się na świat mogło pokazać?
Figaro i jemu podobne dzienniki przygotowują czytelników dla tych obrzydliwych książek, które rumieniec wstydu wywołują na każdéj uczciwéj twarzy...
Nie czas-że, by dobiwszy się do krańców bezwstydu, nakoniec probować zawrócić i przejść w pogodniejsze strefy??
Bądź co bądź, chociażby protestacye przeszły bez skutku, zaprotestujmy przynajmniéj. Może kto sprobuje mniéj rachować na zepsute podniebienia, a więcéj na szlachetne instynkta ludzkiéj natury... Nam się nie wydaje ani niezbędną potrzebą publiczności, aby o wszystkich procesach kryminalnych była tak nadzwyczaj pilnie informowaną, ani przyjemném to ciągłe przysłuchiwanie się rozprawom sądów, obnażającym chorobliwe zjawiska społeczności...
Książka najlepsza częstokroć pominięta bywa milczeniem, największéj doniosłości wynalazek zbyty kilku słowami, — najżywiéj mogąca zająć podróż odważnych zdobywców nowych światów i ziem nieznanych — ledwie napomknięta... a sprawa o rabunek i mord rozlega się na całych kolumnach i stronicach dzienników! Prawda, że stokroć jest łatwiéj zdać drastycznie sprawę z takich scen, których realizm już im koloryt jaskrawy nadaje, niż ocenić to, co wymaga pewnych studyów, nauki i przygotowawczych wiadomości; ale téż stokroć ma większą zasługę reporter ze świata słońca i blasków, niż protokulista, który szynkowne sceny stenografuje dla... tłumu...
Składam pióro z westchnieniem, pytając się w duchu sam siebie — na co się zdała ta protestacya? — Na nic, prawda, — e pur si muove!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.