Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom IV/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Warownia św. Anioła przemawia.

Przejeżdżając na Pincio przez plac Peuple, król zobaczył interesującą część ludności złożoną z kobiet i dzieci, tańczących w około stosu wzniesionego w środku placu; na widok króla tancerze zatrzymali się i z całego gardła wykrzyknęli: Niech żyje Ferdynand! niech żyje Pius VI.
Król zatrzymał się, spytał, co robią ci poczciwcy i co to był za ogień przy którym się grzali. Odpowiedziano mu, że był to stos ułożony z drzewa wolności, zasadzonego przed 18 miesiącami przez konsulów Rzeczypospolitej Rzymskiej.
To poświęcenie się dobrym zasadom wzruszyło Ferdynanda, wyjął z kieszeni garść różnej monety i rzucił między tłum wołając: Brawo przyjaciele! Bawcie się!
Kobiety i dzieci rzuciły się na karliny, dukaty i piastry króla Ferdynanda; wskutek tego zrobiło się ogromne zamieszanie, kobiety biły dzieci, dzieci drapały kobiety; słowem było dużo krzyku, płaczu, a mało bólu.
Na placu Navone drugi stos zobaczył. Uczynił to samo pytanie i otrzymał tęż sama odpowiedź. Król już nie w swojej kieszeni a u księcia d’Ascoli szukał, wyjął drugą garść pieniędzy, a że tą rażą byli mężczyźni i kobiety, rzucił je między tancerki i tancerzy.
Tym razem, jak powiedzieliśmy, nie były tylko kobiety i dzieci, byli i mężczyźni. Płeć mocna czuła się w większem prawie do pieniędzy od płci słabej, kochankowie i mężowie kobiet pobitych wydobyli noże, jednego z tancerzy zraniono i odniesiono do szpitala.
Na placu Colonna, to samo miało miejsce, tylko tym razem ukończyło się z chwałą dla moralności publicznej. W chwili, kiedy miano rozpocząć bójkę na noże, jeden z obywateli przechodził w kapeluszu nasuniętym na oczy, pies na niego zaszczekał, dziecko krzyknęło że to jakobin, krzyk dziecka i szczekanie psa zwróciło uwagę walczących, którzy nie słuchając tłómaczenia obywatela w kapeluszu nasuniętym, wrzucili go w stos, gdzie nędznie zginął wśród radosnego wycia pospólstwa.
Nagle jednemu z podpalaczy zabłysła świetna myśl w głowie: te drzewa wolności, które ścinano i zamieniano w węgiel i popiół, nie wyrosły same! zasadzono je. Ci, którzy je zasadzili byli ważniejszymi od biednych drzew, pozwalających się zasadzać; należało więc w tym wypadku postąpić sprawiedliwie i zabrać się nie do drzew, a do tych co je sadzili. Ale któż je sadził?
Byli to dwaj konsulowie Rzeczypospolitej Rzymskiej: Mattei de Valmonte i Zacenione de Piperus. Dwa te nazwiska od roku były szanowane i błogosławione przez całą ludność, której dwaj urzędnicy, prawdziwie liberalni, poświęcili swój czas, wykształcenie i majątek. Ale lud w dniu reakcji łatwiej przebacza temu, kto go prześladował, jak temu kto się poświęcił dla niego i zazwyczaj najpierwsi jego obrońcy stają się najpierwszemi męczennikami. Rewolucje są jak Saturn, powiedział Vergniaud, pożerają swoje dzieci.
Człowiek, którego Zaccalone zmusił posyłać syna do szkoły, młodego Rzymianina chciwego indywidualnej wolności, pierwszy zaproponował ażeby jedno z drzew zachować dla powieszenia na nich dwóch konsulów. Propozycja naturalnie została jednomyślnie przyjętą; aby wykonać plan należało tylko zostawić jedno drzewo na szubienicę i schwycić konsulów.
Pomyślano o topoli nie ściętej jeszcze na placu Rotundy, a że właśnie dwaj urzędnicy mieszkali, jeden na via della Maddalena, drugi na via Pie di Marmo, uważano to sąsiedztwo za zrządzenie Opatrzności.
Udano się wprost do ich domów; ale szczęściem urzędnicy widać mieli właściwe wyobrażenie o wdzięczności ludu do którego uwolnienia przyczynili się: obydwaj opuścili Rzym.
Ale blacharz, mający sklep w domu Mattei, któremu tenże pożyczył dwieście talarów dla uchronienia od bankructwa i handlarz jarzyn, któremu Zaccalone posłał do żony doktora, kiedy ta chorowała na zgniłą, gorączkę, oświadczyli, że prawie są pewni miejsca schronienia dwóch winnych i okazali gotowość sprowadzenia ich. Ofiarę przyjęto z zapałem; lecz ażeby ich wędrówka nie była bezpożyteczną, tłum zaczął rabować domy dwóch nieobecnych i sprzęty wyrzucać oknami. Pomiędzy meblami, u każdego z nich znajdował się wspaniały brązowy złocony zegar, jeden przedstawiający ofiarę Abrahama, drugi Agarę i Izmaela zabłąkanych w pustyni. Na każdym z nich był napis wskazujący źródło ich pochodzenia:
„Konsulom Rzeczypospolitej Rzymskiej wdzięczni Izraelici!“
„W istocie dwaj konsulowie wydali dekreta, w skutek których żydzi stawali się ludźmi tak jak wszyscy i przyjmowali udział w prawach obywatela.
To przypomniało im nieszczęśliwych żydów, o których zapomnieli, i prawdopodobnie o których nie pomyśleliby wcale, gdyby ci jak głupcy, nie byli wdzięcznymi.
Krzyk: na Ghetto! rozległ się, rzucono się do żydowskiego cyrkułu.
W czasie dekretu którym Rzeczpospolita Rzymska przyznawała im stanowisko obywateli, nieszczęśliwi żydzi zniszczyli rogatki oddzielające ich od reszty społeczeństwa, i zaczęli się przenosić do miasta, niektóry z nich najęli mieszkania i otworzyli magazyny; ale natychmiast po odjeździe Championneta czując się opuszczonymi i bez opieki, znów się schronili do swego cyrkułu, pospiesznie naprawili bramy i rogatki, już nie dla odłączenia się od świata, ale dla stawienia przeszkody nieprzyjacielowi.
Była więc przeszkoda materjalna, tamująca pochód ludu. Wtedy owa tłuszcza, zawsze bogata w prędkie i genialne pomysły nie myślała już o wysadzeniu bramy i rogatek ale przez nie rzucała zapalone pochodnie z sąsiedniego stosu.
Pochodnie rzucano z nadzwyczajną szybkością, dla tem prędszego skutku oblewano je smołą i terpentyną. Wkrótce Ghetto wyglądało jak miasto bombardowane, a po upływie godziny, oblegający z przyjemnością spostrzegli że pożar w pięciu czy sześciu miejscach rozpoczyna się.
Po godzinie oblężenia Ghetto było całe w ogniu. Wtedy bramy otworzyły się same i cała ta nieszczęśliwa ludność zaskoczona we śnie, mężczyźni, kobiety, dzieci wpół nagie, z krzykami przerażenia rzuciły się ku nim, jak potok wezbrany zerwawszy tamę i rozproszyły się a raczej próbowały rozproszyć po mieście.
Tam to lud ich oczekiwał, każdy schwycił swego żyda i urządzał sobie z niego okrutną zabawkę; wszystkie rodzaje tortury wyczerpały się na tych nieszczęśliwych: jednych zmuszano postępować bosemi nogami po rozpalonych węglach trzymając wieprza na ręku, drugich wieszano pod pachy pomiędzy dwoma psami powieszonymi także za tylne nogi i które rozwścieczone bólem i złością darły ich w kawały; innego znów odzierano z ubrania aż do pasa i z kotem na plecach oprowadzano po mieście i bito rózgami jak Chrystusa, tylko że rózgi uderzały jednocześnie zwierzę i człowieka, zwierzę zaś pazurami i zębami rozdzierało człowieka; nakoniec innych szczęśliwszych od reszty rzucano do Tybru i topiono szybko.
Zabawy te trwały nietylko przez noc, ale przedłużyły się jeszcze na dzień drugi i trzeci i przedstawiały się z tak różnorodnej strony, że król zapytał się wreszcie, co to byli za ludzie, których tak mordowano.
Odpowiedziano mu, że byli to żydzi, bezczelnie po dekrecie Rzeczypospolitej uważający się za ludzi, przyjmujący do siebie na mieszkanie chrześcijan, kupujący dobra; opuścili oni Ghetto, osiedlili się w mieście, sprzedawali książki, leczyli się u doktorów katolickich i chowali swych umarłych z pochodniami.
Król Ferdynand nie mógł, uwierzyć tylu obrzydliwościom; ale nakoniec pokazano mu dekret Rzeczypospolitej nadający żydom prawo obywatelstwa: był zmuszony uwierzyć. Zapytał, kto byli ludzie tak opuszczeni od Boga, że wydali podobny dekret. Wymieniono mu konsulów Mattei i Zacealone.
— Ależ to tych ludzi należałoby raczej ukarać niżeli równouprawnionych przez nich, zawołał król, zachowując zdrowy rozsądek nawet w swoich przesądach. Odpowiedziano mu że już pomyślano o tem, że dwaj obywatele zobowiązali się dostawić ich.
— To dobrze, powiedział król, jeżeli ich dostawią każdy z nich dostanie po pięćset dukatów, a dwaj konsulowie będą powieszeni.
Rozgłos o liberalności króla podwoił jeszcze zapał ludu; tłum zapytywał sam siebie, co mógłby ofiarować tak dobremu królowi, wspierającemu ich pragnienia. Długo nad tem rozmyślano, wreszcie postanowiono, że ponieważ król brał na siebie powieszenie konsulów przez prawdziwego kata i na prawdziwych szubienicach, należy ściąć ostatnie drzewo wolności na ten cel pozostawione, porąbać na polana aby król miał przyjemność grzania się przy drzewie rewolucyjnem. Wskutek tego przywieziono mu cały wóz, za który zapłacił wspaniale tysiąc dukatów.
Myśl wydała mu się tak szczęśliwą, że dwa największe polana odłożył na bok i posłał je z następującym listem do królowej:
„Kochana żono! Już wiesz, że nie spotkawszy żadnej przeszkody wszedłem szczęśliwie do Rzymu, Francuzi jak mgła ulotnili się, Pozostaje wprawdzie pięciuset jakobinów w warowni św. Anioła, ale ci zachowują się tak spokojnie, iż sądzę, że całem pragnieniem ich jest, być zapomnianymi.
„Mack jutro wyrusza z dwudziestu pięciu tysiącami wojska na pobicie Francuzów; w drodze połączy się z korpusem generała Micherouse, co utworzy razem trzydzieści ośm do czterdziestu tysięcy żołnierzy, bitwa, na takich warunkach wydana Francuzom, musi ich zniszczyć.
„Jesteśmy tutaj w ciągłych uroczystościach Czy uwierzyłabyś, że ci nędznicy jakobini równouprawnili żydów! Od trzech dni lud Rzymski poluje na nich na ulicach Rzymu, tak jak ja poluję na daniele w lesie Persano, lub na dziki w lasach Asproni. Ale coś lepszego uh jeszcze przyrzekają: zdaje się, iż są na tropie dwóch konsulów Rzeczypospolitej Rzymskiej. Za głowę każdego z nich naznaczyłem pięćset dukatów. Zdaje mi się, że dla przykładu powinni być powieszeni, a jeżeli ich powieszą, zrobię niespodziankę warowni św. Anioła, bo będzie obecną ich egzekucji.
„Posyłam ci na spalenie w noc Bożego Narodzenia dwa duże polana drzewa wolności z placu Rotundy; ugrzej się dobrze ty i wszystkie dzieci, a grzejąc się myślcie o waszym małżonku i ojcu, który was kocha.
„Wydaję jutro edykt, aby zaprowadzić cokolwiek porządku między żydami, zapakuję ich do Ghetto i poddam rozumnej karności. Skoro tylko edykt zostanie wydany przyślę ci kopię natychmiast.
„Oznajmij w Neapolu laski jakiemi mnie obsypuje dobroć Przedwiecznego; każ odśpiewać Te Deum naszemu arcybiskupowi Capece Znrlo, którego bardzo o jakobinizm posądzam; będzie to jego karą. Każ urządzić uroczystości publiczne i proś Vanniego, aby przyśpieszył sprawę tego przeklętego Nicolina Caracciolo.
„W miarę jak się będę dowiadywał o pomyślnych obrotach naszego sławnego generała Mack, będę cię o nich zawiadamiał.
„Trzymaj się w dobrem zdrowiu i wierz w szczerość serdecznych i wiecznych uczuć twego ucznia i męża.

„Ferdynand B“.
„P. S. Oświadcz paniom moje uszanowanie. Są one cokolwiek śmiesznemi, ale zawsze to dostojne córki króla Ludwika XV. Mogłabyś upoważnić Aviolę do zrobienia małej wypłaty siedmiu Korsykanom, którzy im służyli za straż, a poleconych im przez hrabiego de Narbone, ostatniego ministra, jak mi się zdaje, twojej ukochanej siostry Marji Antoniny; toby im zrobiło przyjemność, a nas do niczego nie zobowiązuje.“

W istocie Ferdynand nazajutrz, po napisaniu listu do Karoliny, wydał dekret będący tylko przywróceniem w całej surowości edyktu złagodzonego przez Rzeczpospolitą Rzymską.
Nasze sumienie historyka nie pozwala nam zmienić jednej syllaby; wreszcie to prawo w swojej mocy jeszcze dziś istnieje w Rzymie.
„Art. I. Żaden Izraelita, przebywający bądź w Rzymie, bądź w Państwie Rzymskiem, nie będzie przyjmował na mieszkanie i żywienie chrześcijan, nie będzie ich najmował do służby pod karą według dekretów papiezkich.
„Art. II. Wszyscy Izraelici w Rzymie i Państwie Papiezkiem mają sprzedać w przeciągu trzech miesięcy swoje dobra, ruchomości i nieruchomości, inaczej, zostaną sprzedane przez licytację.
„Art. III. Żaden Izraelita nie będzie mieszkał w Rzymie ani w jakiemkolwiek mieście Państwa Papiezkiego bez upoważnienia rządu; w razie przeciwnym winni zostaną odstawieni do przeznaczonego im Ghetto.
„Art. IV. Żaden Izraelita nie przepędzi nocy za obrębem Ghetto.
„Art. V. Żaden Izraelita nie będzie wchodził w stosunki przyjazne z chrześcijaninem.
„Art. VI. Izraelici nie powinni handlować ozdobami świętemi ani jakimikolwiek bądź książkami a to pod karą stu talarów kontrybucji i siedmiu lat więzienia.
„Art. VII. Każdy doktór katolicki, wezwany do żyda, powinien go naprzód nawrócić; jeżeli doktór postąpi wbrew temu postanowieniu, sam zostanie skazany na karę.
„Art. VIII i ostatni. Izraelici chowając umarłych nie powinni urządzać żadnych ceremonii i używać pochodni pod karą konfiskaty.
„To postanowienie będzie zakomunikowane w Ghetto i ogłoszone w synagogach.“
Nazajutrz po wydaniu i ogłoszeniu tego dekretu, generał Mack pożegnał króla, postawił pięć tysięcy ludzi dla obrony Rzymu i wyszedł bramą People w celu, jak to napisał król Ferdynand do swej dostojnej małżonki, ścigania Championneta i pobicia gdziekolwiekby go spotkał.
W chwili, kiedy tylna jego straż wychodziła bramą du Peuple, z przeciwnej strony wchodził do Rzymu charakterystyczny orszak.
Czterech żandarmów neapolitańskich konno z kokardami czerwonemi z białem na czako, poprzedzało dwóch ludzi związanych razem za ręce. Ci dwaj byli ubrani w białe bawełniane czapki i opończe nieokreślonego koloru, jakich używają chorzy w szpitalach; siedzieli oni oklep na dwóch osłach, a każdego osła prowadził człowiek z ludu uzbrojony wielkim kijem, wygrażając i znieważając więźniów.
Więźniami tymi byli dwaj konsulowie Rzeczypospolitej Rzymskiej, Mattei i Zaccalone, a ludźmi prowadzącemi osłów był blacharz i handlarz jarzynami, którzy przyrzekli ich dostawić. Jak widzimy dotrzymali słowa.
Dwaj nieszczęśliwi sądząc, że będą bezpiecznymi w szpitalu, założonym przez Mattei, w Valmontone jego mieście rodzinnem, schronili się tam, a dla tem lepszego ukrycia się, przybrali mundury chorych. Zdradzonych przez posługacza infirmerji zawdzięczającego swe miejsce Mattemu, zabrano i przyprowadzono do Rzymu dla osądzenia.
Zaledwo przebyli bramę San-Giovanni i zostali przez tłum poznani, lud z fatalnym instynktem prowadzącym do zniszczenia tego, co sam wzniósł, i znieważania tego co czci, zaczął krzywdzić więźniów, obrzucając ich błotem i kamieniami i wołając; Na śmierć! Potem chciano pogróżki wprowadzić w wykonanie. Czterej żandarmi neapolitańscy musieli ludowi wyłożyć zrozumiale, że konsulów przyprowadzono do Rzymu w celu powieszenia ich i że ta operacja odbędzie się nazajutrz w obecności króla Ferdynanda na placu św. Anioła w zwykłem miejscu egzekucji, dla tem większego wstydu garnizonu francuzkiego. Ta obietnica uspokoiła tłuszczę, która nie chcąc narazić się królowi Ferdynandowi przystała na oczekiwanie do jutra, lecz w nagrodę tego opóźnienia obrzucała dalej kamieniami i błotem nieszczęśliwych konsulów.
Oni, jak ludzie zrezygnowani, oczekiwali milcząco, smutno ale spokojnie, nie usiłując ani przyspieszyć ani oddalić śmierci; pojmowali oni dobrze, że dla nich wszystko było skończone, że jeżeli udało im się wymknąć z lwich szponów ludu, to dla tego tylko, ażeby wpaść w tygrysie szpony króla. Pochylili głowy i oczekiwali.
W ten sposób więźniowie przebyli trzy części Rzymu i zaprowadzono ich do Carcere-Nuove, gdzie niezwłocznie zamknięto ich w kaplicy.
Ogromny tłum ludu zebrał się przy bramie wię zienia i musiano mu przyrzec, że nazajutrz w południe nastąpi egzekucja na placu warowni św. Anioła, na dowód czego będą mogli widzieć zaraz od rana kata z pomocnikami stawiających rusztowanie.
W dwie godziny potem, w całem mieście poprzylepiane plakaty donosiły, że> egzekucja nastąpi jutro w południe. Przyrzeczenie to sprowadziło przyjemne sny Rzymianom.
Stosownie do tego, od godziny siódmej rano, wznoszono rusztowanie na placu warowni św. Anioła.
W tym samym czasie, kiedy stawiano rusztowanie i wznoszono szubienicę, wśród błaznowania ludu, znajdującego zawsze dowcip na tego rodzaju okoliczności, ozdabiano balkon bogatemi draperjami; ta praca dzieliła uwagę pospólstwa; był to balkon mający służyć za lożę dla króla na to widowisko.
Tłum ludzi przybywał z dwóch przeciwnych końców Rzymu na plac św. Anioła, który wkrótce tak się zapełnił, że musiano postawić straż na około rusztowania, aby cieśle mogli dalej prowadzić swoją robotę Tylko prawy brzeg tam, gdzie się znajdował grób Adrjana był pusty; straszliwy zamek, będący w Rzymie tem, czem Bastylia była w Paryżu a warownia Saint-Elme w Neapolu, chociaż milczący i zdający się być niezamieszkanym, obudzał tak straszne przerażenie, że nikt nie odważył się przejść przez most i przechodzić około jego murów. W istocie chorągiew trójkolorowa nad nim powiewająca, zdała się mówić ludowi pijanemu tą krwawą orgią: Uważaj na to co robisz, Francja jest tutaj!
Ale że żaden żołnierz francuzki nie pokazał się na murach, ponieważ wszystkie otwory fortecy były starannie zamknięte, po trochu przywykli do tej groźby milczącej, tak jak dzieci przyzwyczajają się do obecności lwa uśpionego.
O jedenastej wyprowadzono z więzienia dwóch skazanych i kazano im znów wsiąść na osły; włożono im powrozy na szyje, końce powroza trzymali pomocnicy kata, kat zaś szedł naprzód; towarzyszyło im bractwo penitentów asystujących skazanym na rusztowanie, za nimi zaś tłum ludu; byli oni ubrani i teraz w ubiory szpitalne, zaprowadzono ich do kościoła Sau-Griovanni, przed fasadą kościoła rozkazano im zsiąść z osłów i na stopniach klęcząc z bosemi nogami, przyznać się do winy.
Król udając się z pałacu Ferneze na plac egzekucji, przebywał ulicę Julja w chwili, kiedy pomocnicy kata, ciągnąc za sznury, zmuszali skazanych do uklęknięcia. Niegdyś w podobnej okoliczności, obecność króla była ocaleniem skazanego; wszystko się zmieniło: obecność króla dzisiaj upewniała ich egzekucję.
Tłum rozstąpił się dla przepuszczenia króla. Król spojrzał z pod oka niespokojnie na warownię św. Anioła, na widok chorągwi francuzkiej poruszył się niecierpliwie, wysiadł z powozu wśród okrzyków ludu, pokazał się na balkonie i ukłonił tłumowi.
W chwilę potem okrzyki oznajmiły przybycie więźniów. Przed i za nimi postępował oddział żandarmerii neapolitańskiej konno, który połączywszy się z wojskiem, będącem już na placu, wspólnemi siłami odepchnęli lud, i zrobili miejsce wolne do działania katów i jego pomocników.
Milczenie warowni św. Anioła upewniło wszystkich tak, że prawie o niej zapomniano. Kilku Rzymian odważniejszych od reszty, zbliżyło się do osamotnionego mostu i znieważali fortecę na wzór Neapoliiańczyków, znieważających Wezuwiusza, co bardzo rozśmieszyło króla Ferdynanda, przypominając mu jego poczciwych lazzaronów i dowodząc że Rzymianie prawie byli tak dowcipni jak jego rodacy.
Pięć minut do dwunastej orszak żałobny przybył na mały plac; skazani upadali ze znużenia ale byli spokojni i zrezygnowani.
U podnóża rusztowania kazano im zsiąść z osłów, potem zdjęto z szyi powrozy i przywiązano je do szubienicy, Penitenci przystąpili bliżej dając im rozgrzeszenie i krzyż do ucałowania.
Mattei całując go powiedział:
— O Chrystusie! ty wiesz że umieram niewinnie i tak jak Ty dla zbawienia i wolności ludów.
Zacealone powiedział:
— O Chrystusie! jesteś mi śwadkiem że przebaczam temu ludowi, tak jak Ty przebaczyłeś swym katom.
Widzowie bliżsi skazanych, usłyszeli te wyrazy i szyderczemi okrzykami je przyjęli. Potem powiedziano głośno.
— Módlcie się za tych którzy mają umrzeć.
Był to głos przełożonego Penitentów.
Wszyscy uklękli, aby zmówić Ave-Maria, nawet król na balkonie, nawet kat i jego pomocnicy na rusztowaniu. Na chwilę nastąpiła głęboka i uroczysta cisza.
Nagle rozległ się strzał armatni; rusztowanie zawaliło się na kata i jego pomocników, brama warowni Saint-Ange otworzyła się i stu grenadierów przy odgłosie bębnów przebiegli szybko most wśród przerażających krzyków tłumu, ucieczki żandarmów, podziwienia i przerażenia wszystkich, pochwycili dwóch skazanych, uprowadzili ich do warowni św. Anioła, której brama wpierw się za nimi zamknęła zanim lud, penitenci, żandarmi i król nawet przyszli do siebie z osłupienia.
Zamek św. Anioła, powiedział tylko jedno słowo, ale jak widzimy było powiedziane dobrze i sprawiło swój skutek.
Rzymianie byli zmuszeni na ten raz obejść się bez egzekucji i powrócić znów do żydów.
Król Ferdynand powrócił do pałacu w bardzo złym humorze: pierwsze to niepowodzenie spotkało go od czasu wyruszenia na wojnę, i nieszczęściem dla niego, nie miało ono być ostatniem.

KONIEC TOMU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.