Kuzyn Michał/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.

Pani d’Infreville ochłonąwszy już zupełnie z obawy, która ją na chwilę była ogarnęła, rzekła do Pani de Luceval:
— Nie potrzebuję ci mówić, Florencyo... z jaką ciekawością... albo raczéj, z jakiem zajęciem słuchać cię będę.
— A więc, droga Walentyno, mój mąż nie powiedział ci tego zapewne, ponieważ sam także nie wiedział, że w dwa dni po twoim wyjeździe, odebrałam list od Michała.
— List! z jakiego powodu?
— Z powodu bardzo prostego.... Wiedząc od ciebie, że dla uśpienia podejrzeń twego męża, chciałaś ażebym do ciebie napisała, celem utwierdzenia w nim przekonania, żeśmy się często widywały, Michał, nie słysząc nic o tobie, był bardzo niespokojny, wywiadywał się, i nareszcie doniesiono mu, że od dwóch dni wyjechałaś razem z matką, lecz niepodobna mu było odkryć miejsca twego pobytu.
— Doprawdy? więc moje zniknienie wzruszyło go przecież! — zawołała Walentyna z pewnem powątpiewaniem i goryczą — to przynajmniéj raz zbudził się ze swego odrętwienia.
— Tak jest... niesprawiedliwa kobieto.. złośliwa Walentyno... wzruszyło go to bardzo, i myśląc, że ponieważ cię widziałam przed dwoma dniami, lepiéj może od niego będę uwiadomioną, napisał do mnie, prosząc ażebym go przyjęła; zezwoliłam na to, gdyż nie widziałam w tem nic nadzwyczajnego, wszakże jest naszym kuzynem.
— A twój mąż? Nie mógł przeciwko temu nic zarzucić, zwłaszcza nie wiedząc że Michał był przedmiotem tego uczucia, które cię zgubiło.
— Rzeczywiście, pan de Luceval dowiedział się dopiero odemnie.
— Zatem Michał przybył do mnie... wyjaśniłam mu czego nie wiedział, opowiedziałam okropną scenę, któréj byłam świadkiem. Boleść jego wzruszyła mnie; była ona głęboką, i tworzyła dziwne przeciwieństwo z tem wszystkiem coś mi mówiła, o jego charakterze brzydzącym się wszelką zgryzotą i cierpieniem duszy, i przenoszącym zapomnienie nad smutek... jako mniéj dokuczliwe.
— Więc Michał zmienił się do tego stopnia, że charakter ten już nie jest jego charakterem?
— O! jest on jego charakterem, więcej nawet jak kiedykolwiek, dobra moja Walontyno... Michał jest zawsze, był zawsze Michałem, któregoś ty znała. I dlatego to, powtarzam ci, boleść jego bardzo mnie wzruszyła. Zgodziliśmy się tedy, że ja ze swojéj strony, on ze swojéj, czynić będziemy wszelkie usiłowania, ażeby cię wynaleźć. Odważnie poddał się temu, mówię odważnie... ponieważ rozumiesz zapewne czem to musiał być dla niego widok tylu trudów, kłopotów... poszukiwań... tylko...
— Tylko?
— Zawołał naiwnie: — »Czy ją znajdę czy nie, będzie to ostatnia moja kochanka»> — Co zupełnie odpowiadało, jak sama widzisz memu przerażeniu na myśl o trudach na jakieś i ty była wystawioną mając kochanka. Pod tym względem, znalazłam Michała bardzo rozsądnym... i zachęcałam go w jego usiłowaniach wykrycia miejsca twego pobytu.
— I on rzeczywiście czynił jakie usiłowania?
— Czynił je z zapałem i gorliwością, które mnie zbudowały; ale na nieszczęście, kroki przez twego męża przedsięwzięte były zbyt dobrze obmyślane... nie mieliśmy zresztą żadnéj wiadomości od ciebie... żadnego listu.
— Niestety! Florencyo... trzymaną będąc jak w więzieniu, w mieszkaniu wystawionem pośród lasów, będąc otoczoną ludźmi oddanymi zupełnie panu d’Infreville... wszelkie przesłanie jakiegobądź listu lub pisma było mi niepodobnem.
— Domyślaliśmy się tego, biedna Walentyno... to też w końcu musieliśmy się zupełnie wyrzec nadziei znalezienia twego śladu.
— Więc zajmując się tak moim losem, widywałaś często Michała?
— Nie inaczéj.
— Cóżeś tedy o nim myślała?
— Gdybym ci miała powiedzieć wszystko dobre com o nim myślała, byłoby to głosić moją własną pochwalę, gdyż z każdym dniem zastanawiałam się coraz bardziej nad dziwnem podobieństwem, zachodzącem pomiędzy naszemi cherakterami, myślami i skłonnościami... Ponieważ zaś nie posiadam zbyt draźliwéj skromności rozmawiając z sobą samą... uważałam żeśmy oboje byli zachwycający.
— Więc to wtedy powzięłaś zamiar rozłączenia się z mężem?
— Jakaż ona złośliwa! rzekła Florencya, grożąc palcem swéj przyjaciółce, nie pani... przyczyna rozłączenia naszego jest zupełnie inna... gdyż Michał i ja, byliśmy tak dalece wierni naszemu charakterowi, że mówiąc o tobie, a tem samem o wszystkich zgryzotach, kłopotach, trudach, jakie za sobą prowadzi związek występny, jak mówią mężowie, odzywaliśmy się oboje z najszczerszem przekonaniem: Otóż panie, do czego to wszystko prowadzi, miłość nie zna nigdy spoczynku... zawsze musi być na baczności... zawsze nadstawiać ucha... nigdy nie zmrużyć oka... czuwać, biegać, śledzić... A te wszystkie trudy, pani? te wystawanie na ulicach, czekając umówionego hasła, bez względu, czy deszcz czy śnieg pada? — Albo te chybione schadzki, panie, po trzech godzinnem bezskutecznem oczekiwaniu? — Albo te kłopoty z pojedynkami, Pani? — Albo owa zazdrość, panie? A cóż dopiero owe ukradkowe przejażdżki w niegodziwych dorożkach, z których człowiek wysiada jak połamany! Ah! ileż to trudów, ile znojów, pani, i pytam panią, koniec końcem, dla czegóż to wszystko? O! prawda panie, poco?... »Słowem, upewniam cię Walentyno, że gdyby jaki ukryty świadek był słuchał naszego gnuśnego moralizowania, byłby się naśmiał do rozpuku, a jednak rozumowaliśmy mądrze. Nareszcie przyszła chwila, kiedy pan de Luceval postanowił wywieść mnie w podróż... mimo chęci mojéj... lecz odstąpił od tego zamiaru.
— Tak, mówił mi o twoich środkach?
— Czegóż ja chciałam w owéj epoce? spoczynku tylko, gdyż jakkolwiek mąż obszedł się zemną bardzo surowo, bardzo niegrzecznie w czasie owéj sceny spowodowanej twoim listem moja biedna Walentyno, i jakkolwiek zagroziłam mu wtedy rozwodem, lecz zastanowiwszy się, inaczej postanowiłam... Zląkłszy się samotnego życia, to jest zajmowania się temi tysiącznemi staraniami, któremi dotąd zajmował się za mnie mój mąż lub jego marszałek, ograniczyłam pretensye moje w ten sposób: niepodróżować nigdy, lecz skłonić męża właściwemi środkami, ażeby sam jak najczęściéj podróżował i nie przywodził mnie do niecierpliwości swemi częstemi wybuchami.
— I ażeby tym sposobem można swobodnie przyjmować u siebie Michała?
— Ma się rozumieć.. i to zupełnie swobodnie, bez żadnéj tajemnicy, bez zadania sobie najmniéj pracy dla ukrycia czegoś, gdyż w stosunkach naszych nie było nic do ukrywania;... zawsze tylko przyświecała nam cnota lenistwa... kochana Walentyno. Ale to nic jeszcze... dowiesz się wkrótce, jakich ono cudów dokazać może to słodkie lenistwo.
— Wierzę ci... więc rozwód wasz, jak mi to mąż twój powiedział, nastąpił rzeczywiście w skutek utraty twego majątku?... Czy to było prawdziwym do niego powodem?
— Słuchaj Walentyno;... szczerze mówiąc... być odtąd na łasce mego męża,... na jego chlebie, że tak powiem... nie, tego nie mogłam dopuścić? Zbyt dobrze pamiętałam upokorzenia jakich ty doznawałaś, nie mając żadnego majątku i zaślubiając człowieka bogatego; sama myśl o podobnem życiu oburzała moją delikatność i moje lenistwo.
— Twoją delikatność.. rozumiem, lecz twoje lenistwo, Florencyo? Jakimże to sposobem? wszakże musiałaś się wyrzec dostatków i wszystkich wygód, które właśnie pozwoliłyby ci prowadzić życie takie jakiego pragnęłaś.
— Z dwóch rzeczy jedna, kochana Walentyno; jeżelibym pozostała na chlebie Pana de Luceval, trzeba było zupełnie poświęcić moje upodobania jego widokom, rzucić się w odmęt jego wiecznego ruchu, i pojechać nawet na Kaukaz, gdyby mu ta myśl do głowy przyszła; a ja, zdaje mi się wolałabym śmierć nad takie życie...
— Ale, czyliżbyś nie mogła męża do twoich przyzwyczaić upodobań, przerobić go według twojego postępowania? korzystając z władzy jakąś nad nim miała... bo on ciebie kochał,... i....
— Kochał mnie. Tak... jak ja lubię poziomki... Ale, znam ja go dobrze, tak samo nie mógł zmienić swego charakteru jak ja mojego; natura zawszeby w nim odniosła zwycięztwo; prędzéj lub późniéj, życie nasze siałoby się prawdziwem dla nas piekłem; wolałam przeto rozłączyć się... i to zaraz.
— A Michał... czy wiedział o twojem postanowieniu? Znajdował je jak najwłaściwszem. Właśnie to w owej epoce... powzięliśmy niektóre dalekio zamiary względem przyszłości... zamiary zawsze jeszcze od ciebie zależące.
— Odemnie?
— Nie inaczéj, Michał znał swoje obowiązki, i dopełniłby ich niezwłocznie, gdyby cię mógł był wynaleść... I w czasie, kiedy już ostatnie przedsiębrał w téj mierze kroki, a ja z méj strony czyniłam wszystko dla uzyskania żądanego rozłączenia z mężem, prosiłam Michała, ażeby zaprzestał swoich wizyt, dopóki nie będę wolną; obecność jego byłabym przeszkadzała;.... resztę zapewne ci już mój mąż powiedział?
— I jakżeś ty zdołała pokonać jego wolę.., tem uporczywem milczeniem?
— Zdaje mi się, że byłoby niepodobieństwem użyć środka łagodniejszego i odpowiedniejszego dla ludzi dobrego wychowania. Dosyć, że po czterech miesiącach zostałam prawie rozłączoną z moim mężem, który wkrótce w daleką wyjechał podróż. Wtedy zobaczyłam znowu Michała, nie mającego dotąd żadnéj o tobie wiadomości. Wyrzekłszy się nadziei wynalezienia ciebie, wróciliśmy do naszych pierwotnych projektów przyszłości, i zabraliśmy się do ich spełnienia... Przed chwilą dopiero, wspomniałam ci, kochana Walentyno, jakie to cuda stworzyć może lenistwo... dowiesz się zatem o tych cudach.
— Słucham cię... zajęcie moje i ciekawość wzrastają z każdą chwilą.
— Oto punkt z któregośmy wyszli, albo jeśli wolisz, — dodała Florencya z udaną i najśmieszniejszą w świecie powagą, — oto nasze zobopólne wyznanie wiary. »Dla nas jedno jest tylko pragnienie, jedno szczęście na świecie: zupełna spokojność ciała i umysłu, to jest ażeby się niczem nie trudzić, tylko marzyć, czytać, kochać się, rozmawiać, przypatrywać się niebu, drzewom, wodom, łąkom i górom danym od Boga człowiekowi; latem kołysać się w cieniu, zimą grzać się w ciepłem mieszkaniu. Jesteśmy zbyt szczerze leniwi, ażebyśmy chcieli być dumnymi!, lub chciwymi, ażebyśmy mieli szukać ciężaru zbytku lub znojów świata i jego uciech. Czegóż nam potrzeba ażeby żyć w raju lenistwa o którym marzymy? Małego domku dobrze opatrzonego zimą, ze świeżym ogródkiem w lecie; doskonałych foteli, wygodnych łóżek wiszących, kilka miękkich mat ażeby się na nich swobodnie położyć; pięknych widoków dla naszego oka, ażeby sobie nie zadawać pracy i szukać ich dopiero, pięknego nieba, klimatu roskosznego, skromnego pokarmu (nie jesteśmy oboje łakotnisiami), i jednej służącej; przedewszystkiem potrzeba ażeby to życie było bardzo regularne, bezpieczne, ażeby umysły nasze nie doznały nigdy żadnego niepokoju z powodu interessów. Taki był jedyny przedmiot naszych życzeń. A jakże to wszystko urzeczywistnić? Tu właśnie okazaliśmy całą naszą genialność i odwagę... Słuchaj i podziwiaj, kochana Walentyno.
— Słucham, Florencyo i bardzo już bliską jestem uwielbienia... gdyż zaczynam się domyślać...
— Nie domyślaj się nic, pozostaw mi przy jemność opowiedzenia ci wszystkiego. Zaczynam tedy: mamka Michała jest Prowansalką rodem z Hyères; wspominała nam ona o piękności swego kraju, w którym, jak mówiła można żyć za bezcen, i gdzie, za dziesięć do dwunastu tysięcy franków można sobie kupić domek jakiegośmy pragnęli, nad brzegiem morza, z małym ogródkiem założonym z drzew pomarańczowych. Właśnie jeden z przyjaciół Michała osiadł w Hyères dla poratowania zdrowia; poruczono mu zasiągnienie potrzebnych wiadomości, które stwierdziły zupełnie opowiadanie staréj służącéj; nawet o dwie mile od Hyères, znajdował się wówczas mały jeden domek wartości jedenastu tysięcy franków, położony w wybornem miejscu, lecz wydzierżawiony jeszcze na trzy lata, i który można było objąć dopiero po skończonym terminie; mając zupełne zaufanie w guście przyjaciela Michała, prosiliśmy go ażeby posiadłość tę kupił; lecz tu była największa trudność, cały węzeł naszéj przyszłości... Na kupno domu i renty przynoszącéj dwa tysiące franków i wystarczającéj na nasze utrzymanie, potrzebowaliśmy około sześćdziesięciu tysięcy franków... Na tem więc zależało wszystko, ażeby znaleść owe sześćdziesiąt tysięcy... summę, jak widzisz, nie małą.
— Jakżeście więc uczynili?
— Pozostało mi jeszcze około sześciu tysięcy franków złotem z summy wziętéj na rachunek mego posagu. Inny przyjaciel Michała podjął się wyratowania reszty moich należności i wydobył ztąd piętnaście tysięcy. Fundusze te ulokowano bezpiecznie. Postanowiliśmy ruszać z nich jak najmniéj, dopóki nie zarobimy owych czterdziestu tysięcy potrzebnych do zdobycia naszego raju.
— Zarobić! Jakże mogliście mieć nadzieję zarobić tak znaczną summę?
— O! mój Boże! pracując kochana Walentyno, — rzekła Florencya głosem uroczystym, — pracując z gorliwością i zapałem.
— Ty! pracować? Florencyo, — zawołała Walentyna składając ręce ze zdumieniem, — ty pracować? Michał także?
— I Michał takie, moja przyjaciółko, tak jest, pracowaliśmy też niemal dzień i noc, podejmując się się najśmieszniejszych rzemiosł w świecie, i to przez lat kilka.
— Ty... i Michał... zdolni takie obrać postanowienie?
— Jakto, ciebie to dziwi?
— O mój Boże! dziwi mnie to nadzwyczajnie!
— Ależ, Walentyno, przypomnijże sobie, jakeśmy oboje z Michałem byli leniwi.
— Właśnie to lenistwo najwięcéj mnie zastanawia.
— Przeciwnie.
— Jaklo przeciwnie?
— Nie inaczéj. Pomyślże jakim to bodźcem jaką podnietą jest! lenistwo!
— Lenistwo, lenistwo?
— Ty nie pojmujesz, jaka odwaga, jaki zapał, budzą się w tobie, kiedy wieczorem po skończonym w ciężkiéj pracy i niedostatku dniu, możesz sobie powiedzieć: — »Oto jeszcze jeden krok zbliżający się do swobody, niezawisłości, spoczynku i roskoszy pędzenia życia bez pracy!...” Tak, Walentyno, tak... Samo nawet utrudzenie, jakiego wówczas doświadczamy, nasuwa ci myśl jeszcze roskoszniejszą, myśl niewypowiedzianego szczęścia jakiego późniéj kosztować się będzie; o! mój Boże, jestto na małą skalę, i zastosowane do rzeczywistego życia uczucie wiekuistej roskoszy, okupione boleściami ziemskiego padołu; tylko, że mówiąc między nami, ja wolę mieć w ręku mój mały raik... tu na ziemi, aniżeli dopiero czekać... innego...
Pani d’Infreviile tak dalece była zdumiona tem wszystkiem co słyszała; spoglądała na swą przyjaciółkę z wyrazem takiego zadziwienia, że Florencya, chcąc jéj dać czas ażeby przyszła nieco do siebie z tego zdumienia, pozostała przez chwilę w milczeniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.