[57]Krzew róż
Krzyk serca!.. Widzisz!.. Zawsze, zawsze, wszędzie
Pęk purpurowy dzikich róż dla twojej
Dłoni, dziewictwa pełnej i ochłody.
Niosącej łaskę w spiekłe usta krzewu!
Pod twoim oknem wzrósł on... Już nie pomnę
Kiedy to było... Może dziś, lub wczoraj,
W czas rozprężania skrzydeł białych tęsknic,
W czas omdlewania gwiazd ponad jeziorem
...I w czas, gdy dusza tak wychodzi z ciała,
I tak swe więzy u bram życia traci,
Że się już nie jest człowiekiem idącym
Po światło łaski, ale światłem samem.
..Próżno, daremnie odkryć się staramy
Jakąś przyczynę u wszechistnień brzega.
Stoi tam miłość z jasnemi oczyma,
to jest prawda jedna, drugiej niema...
Nim cię poznałem, już istniałaś we mnie
I nieodstępne tobą miałem noce,
Kiedy szalałem orgjami pragnienia,
Na białej wizji ciał ukrzyżowany,
Gdzie nie o rozkosz szło, lecz o zgniecenie
Męki... o jasną złudę, że przedemną
Jest hostja biała, jak perła miłości,
Z mgieł fantastycznych mocą wyobraźni
Dobyta nagle i nagle wcielona
W twój dotykalny kształt: Błogosławiona!
Czasami nocą...
Szedłem do karczmy i wołałem wina,
Wytłoczonego z jak najbardziej krwawych
[58]
Gron winogradu, coby twoje usta
Napominało... tak słodkie, tak słodkie,
Jako jest słodką Miłość, Śmierć, lub może
Złota amfora pieśni, przynosząca
Do stóp wędrownych tajne wieści morza!!
Świt mnie zastawał w mistycznem omdleniu,
W zaczarowanym kręgu snów pijaka,
Z skronią schyloną i ukrytą w dłoniach,
Z sercem, przebitem ostrzem białych świtów,
Wnoszących we mnie ból i samowiedzę
Że kłam snów, zawsze w końcu jest goryczą.
Studnię, gdziem dotąd czerpał chłodną wodę,
Chłodną, ożywczą wodę o dni zmierzchu
Struła tęsknota liljowemi dłońmi,
Stanąwszy kiedyś ponad cembrowiną,
By w srebrnym lustrze ujrzeć twe marzące
Rysy, wraz z srebrem gwiazd upadających
W oczy lilji, albo nenufarów...
Zrzec się musiałem przeto chłodnej rosy,
Przepromienionej dłonią przeoryszy,
U wrót kościoła, gdzie wewnętrzna cisza
Chłodem gotyku całowała czoło,
Oswobodzone na chwilę od męki,
Od tych tumanów czarnej mgły, skąd zda się
Miały przyjść wielkie, ciche, gorejące
Oczy miłości twej i miłosierdzia.
...Niezmiernie bliski byłem w tych godzinach
Ciebie... i nawet już słyszałem szelest
Złotych sandałów na czerwiennej drodze,
Kędy się snują cienie białych ptaków,
Wraz z obłokami lat mojej młodości,
Mojej młodości, co mogła być dumną
[59]
W pałacach życia, a jednak wolała
Królewską szatę zmienić w strzęp żebraczy
...I odejść w dale, kędy nic nie czeka,
Prócz oczekiwań na spojrzenia twoje,
Gdzie sen, tęsknota, rozpacz, przeznaczenie,
Wieńcami choin połączywszy dłonie,
O śmierć błagają cichą i spokoje!..
— — — — — — — — —
— — — — — — — — — — — —