Kronika Marcina Galla/Księga II/Odwet Polaków na Morawach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gall Anonim
Tytuł Kronika Marcina Galla
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Józefa Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zygmunt Komarnicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


25.  Odwet Polaków na Morawach.

Niezwalczony tedy trudem żadnym, mszcząc się na Czechach za krzywdy swoje, trzy hufy rycerstwa naprzód do Moraw puścił nu odwet; te wszakże w sam tydzień wielkanocny pochód odbywając, wśród mordów i pożóg, godną zapłatę za takie przestępstwa odniosły; albowiem się uroczystościom tej wagi uczczenie większe należało. W powrocie dognał je Swiatopełk, książę Moraw i silnie zrąbał a niebyłyby w stanie nawet zdobyczy uprowadzić, tylko że pod strażą pieszych, dostała się już była naprzód. Na chlubę atoli rycerstwa polskiego przytoczyć należy, iż widząc z zaufaniem niezmienieni w sobie napadających Morawców, nie pomyślało wcale, o ratowaniu się jako kto może w ucieczce, ale wejrzało najpierwej na oręż swój i temu zaufało. Przyszło zatem do starcia nader krwawego pomiędzy dwiema stronami, tak, iż obie szczerb dotkliwych utaić nie mogły. Bo też w rzeczy saméj, przy piérwszym zapędzie Swiatopełk morawski, na podobieństwo dzika od brytanów (molossów) szarpanego, zmiatając wszystko po drodze, lub, prowadząc dalej uczynione dopiero porównanie, kłem sterczącym rozcinając, tych powalił o ziemię i trupem zasłał, innym wnętrzności wypruł, i nie wprzód bieg pohamował a zaprzestał owej szkody, pokąd zdyszany łowiec, z inną psiarnią nie nadbiegł w pomoc swoim dziesiątkowanym. Objaśnić wypada, iż Swiatopełk, drogami ukośnemi, goniąc na wyskok, w rozumieniu swém, obładowanych zdobyczą już by był prawie do reszty ich dokonał, atoli jak w porównaniu powyższem się mówi, nagła znalazła się pomoc, z nadbiegłego na plac walki, odrębnego jeszcze hufu w całej pełni, który od innej strony ciągnąc, uniesienia napastnika wkrótce i zuchwalstwo poskromił dostatecznie. Jakoż oddźwięk tłuczonych hełmów szablami, długiem rozległ się echem po wklęsłościach gór i zaciszach leśnych, posypały się iskry ze startych z sobą żeleźców, włócznie pryskały o nasrożone puklerze, a co piersi rozpłatanych buchnęło krwi strumieniami, co rąk obciętych i całych lub z kręgami nadłamanemi tułowów, jeszcze drgających, pole zasłało. Tam to było rzeczywiste pole Marsowe, tam przerażające fortuny igrzysko. Obie strony nakoniec, tak dalece ową rozprawą znużone były, tak z sobą się porównały, co do straty w rycerstwie liczebnie, iż ani Morawczycy wesoło pochlubić się mogli zwycięztwem, ani taka zakała mogła się przypisać dla polskiego oręża. W oném spotkaniu utracił rękę towarzysz Żelisław[1], gdy piersi tarczą zasłaniał, choć pomścił ją dzielnie natychmiast, drugą ręką przeciwnikowi cios śmiertelny zadając. Odrębnie jeszcze panujący książę Bolesław, przez zaszczyt dla wojownika, złotą ręką w miejsce utraconej go obdarzył.









  1. Towarzysz Żelisław (Zelislavus comes). — Postać znajoma w heraldyce naszéj. Żelisław traci rękę, Bolesław złotą go nagradza. Zaznacza jednak przypiśnik Niesieckiego „to zdarzenie herbu nie płodzi...“ o jego komesostwie mówi Maciejowski w Pam. T. I, str. 144.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gall Anonim i tłumacza: Zygmunt Komarnicki.