Kronika Marcina Galla/Księga I/O książęciu Popielu zwanym Koszysko

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gall Anonim
Tytuł Kronika Marcina Galla
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Józefa Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zygmunt Komarnicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


1.  O książęciu Popielu, zwanym Koszysko[2].

Był w mieście Gnieźnie (przez wyraz „gniazdo“ tłómaczącém się na słowiańskie), książę imieniem Popiel, dwóch mający synów, a ten obyczajem pogańskim, na ich postrzyżyny wyprawił wielką ucztę, sprosiwszy na nią licznych panów i przyjaciół z dworskiej swej starszyzny. Zdarzyło się zaś ze skrytego Bożego zrządzenia, iż tamże przybyło dwóch obcych przychodni[3], których nietylko do uczty nie zaproszono, lecz owszem na wejściu zaraz do bram grodu, odparto sromotnie. Ci zatem z obrzydzeniem się otrząsnąwszy na taką owych grodzian nieludzkość, i zszedłszy na dół, kierując się ku przedmieściu, losem fortunnym zdążyli w obec lepianki oracza, temuż książęciu służącego. Ów zaś biedak politowania pełen, gości rzeczonych chętnie do wstąpienia na ten czas zawezwał i w co chata była bogata, gościnnie im ofiarował. Goście skłoniwszy się wdzięcznie ku temu wezwaniu i przestępując próg gościnny: Oby przybycie nasze — rzekli — na radość wam wyszło, a z témże pospołu i obfitość wszelkiego dobra, a z potomstwa zaszczyt i sława spłynęła.









  1. Zob. jego rozprawę pod napisem: Początkowe dzieje Polski (w Bibliotece naukowego zakładu imienia Ossolińkich, Lwów, 1842. Tom I. str. 100)
  2. O książęciu Popielu zwanym Koszysko. — W dwóch po sobie z kolei następujących rozdziałach, spotykamy się tuż zaraz z nazwą imienną czy przydomkiem Koszysko. W rozdziale 1-ym księgi 1-ej, opiewa tytuł: De duce Popelone dicto Chosisco, i w roz. 2-im tejże księgi: De Part filio Chosischonis. Przecież żadnego pokrewieństwa ani spólności, wbrew dziejom, nie możemy ustanawiać, między pomienionym książęciem i tak zwanym przez Galla, jego oraczem Piastem. Dwuznaczności tej więc unikamy, nadając słusznie lub niesłusznie, ale zgodnie z przyjętém podaniem, Piastowi tytuł kołodzieja. Co by w tym względzie pewniejszego, za pomocą zgłębiającej pierwiastki nazw krytyki, osiągnąć się dało: okazują wciąż jeszcze mętne rezultaty otrzymywane, przez wędrowców badawczych, po tylekroć usilność swą wznawiających, z których jedni dorozumiéwają się znaczenia, tak wyrazów Popiel i Piast, jak i Chosisco (Koszysko); w zastosowaniu wskazówek, z języków Jlliryi, Skandynawii a nawet, w jednej z najnowszych prac lingwistycznych, z Azyi, gdzie w słownikach Afganistanu dają się wyszukać. Na takie wycieczki tłómaczowi Galla, któryby pragnął tylko, co za niezbędne uważa, w komentarzu swym zamieścić, trudno jest się puszczać. Przychodzi nam w pomoc, gdy przemyślamy nad sposobem uwolnienia się od tego obowiązku, sprzymierzeniec wcale niespodziany, a to właśnie autor Wstępu krytycznego do dziejów Polski, p. Augustyn Bielowski, który przed 30-tu laty, gdy jeszcze może o hypotezach, następnie rozwijanych, wcale nie zamarzył, takiem dictum humorystycznym odprawiał etymologistów na polu dziejów[1]: „Etymologia, która jak ptak ponocny tém szérzéj skrzydła rozwija, im grubsza ciemność nastaje, ma niestety i dziś w bardzo szanownych mężach swych zwolenników. Razi nas ona już w dziele Szafarzyka, a cóż dopiero w pisarzach, co miasto zajmowania się przedmiotem ważniejszym, podrzucają raz wraz pierwiastki wyrazów, bawiąc się nimi jak dzieci obskubywaniem wróblów“. Powtarzamy, iż sam sobie później wytłómaczył tę swawolę ponętną i daléj w tej zabawie się zapuścił niż kto inny. Ale w istocie, kiedyż się jakkolwiek na tej, jakby z kamienia, niepłodnej a przynajmniej zawodnej niwie, nareszcie urządzimy? Takim też sposobem radzi sobie p. Bielowski na tejże stronnicy, dotykając kwestyi Roepella. „Nie masz nic łatwiejszego’ powiada, „jak dowieść etymologicznie o jednejże rzeczy i czarno i biało. Lecz nie dość na tém, Roepell układa pierwiastki w pewien system. Trzy nazwy osób od Gracha i mniemanego syna jego nie równie późniejsze, jako to: Chociszko, Piast i Siemowit, wyprowadzono są od chodzenia, piastowania czyli uprawiania ziemi (?) i zwyciężania (ziemia witeź), i napomknięto, jakoby powieść o nich była tylko uosobieniem trzech różnych kolei, przez jakie naród przechodził, mianowicie: okresu wędrówek, okresu osiedlenia i okresu podbojów“. Sami owszem przytoczymy w oryginale, spolszczane przez Bielowskiego słowa Roepella, ażeby dobitniejsze ztąd może jeszcze padło światło, na kwestyę, której niniejszy przypis poświęcamy. Brzmią one: „Erinnern wir uns aber, dass der Sagenkreis vom Leschek, uns das Goschick des lechitischen Stammes als eines Ganzen, seine ursprüngliche Einheit und seine Zerspaltung in viele kleinere Zweigstämme darstellte, und sehen wir dannzu, ob nicht villeicht die Piastensage uns etwa die Schicksale des polnischen Stammes überliefert, so gegewinnt wirklich diese Sage einen weitern Inhalt. Piast ist der Sohn des Choscisko, d. h. des Wanderers (choditi, chodzić, gehen wandern), er selbst ein Bauer. Sein Sohn heisst dann Zemowith, Ziemowit d. h. der Landeroberer, (Ziemia — witeź, im Litauischen der Sieger), der Enkel Zemimisl, d. i. der Landordner, der Urenkel Mesko, Mieczysław, mit welchem die Sage bereits in die geschichtliche Zeit“. W przypiekach, Roepel, niechcąc na pierwiastkach wyrazów, rzeczy swej gruntować, co do nazwy Piast, z zawarowaniem vielleicht (może), domyśla się jej pochodzenia od uprawy roli, podobnież z nazwy Rzepka albo Rzepicha formowanej od rzepiska czyli zagonu, rzepą zasianego, wyciąga wniosek, iż stosowała się do powołania żony chłopa, której obowiązkiem jest trudzić eię ogrodem. Między innemi nazwę Leszka, środkującego między Ziemowitem a Ziemomysłem, uważałby za podrobioną, a wciśniętą między dwie powyższe, w celu zapełnienia listy panujących, zbyt się rozciągającej, w stosunku do dwóch panowań. Dozwalają sobie przeto, niemieccy rozbiéracze skrupulatni szczegółów, więcej nieco a niżeliby rodacy miejscowi na coś podobnego się odważyli.
    Lecz zwracając się głównie do Galla, opowieściami czerpanemi z wieści słownych lub relacyi piśmiennych (jeżeli tak z Bielowskim tłómaczyć możemy jego wyrazy: ex relatione majorum, w dalszym ciągu), nie widzimy, aby dawał komu powód do zarzutu, iż sam wynalazcą ich był czyli zmyślicielem, z wolnością poetycką, jako wierszujący raz po raz w swojej kronice, jako wreszcie z powołania poeta. A skoro ten zarzut dowodnie uczynionym mu być nie może: zkądże te skargi, z naciskiem a właściwie i z ujmą dla niego rzeczywistą wymawiane, iż powtarzaczom nierozmyślnym jest legend, iż księgę wstępną mianowicie kroniki, takiej tylko ważności historycznej materyałami zapełnił? Czy byłoby z większym pożytkiem dla nas niech ktoś odpowie, gdyby poszperał był kędy wśród szczérze przyjaznych nam sąsiadów niemieckich, ażeby na ich model ukształcał domysły o przeszłości rodu znienawidzonego? Wszakże i tyle innych legend jeszczeby się wynalazło, jak o Krakusie, jak o Lechu, o których ani jednego wyrazu nie nadmienia. Powiémy tu zaraz o innych brakach znaczących, którebyśmy sami więcej mu na ujmę niewątpliwą poczytali.
  3. Przybyło pod zamek Popiela dwóch obcych pielgrzymów (których późniéj nazwano aniołami). — Gallus w obu rozdziałach, które poświęca opisowi przybycia dwóch obcych pielgrzymów, pod bramy zamku Popiela II-go, do którego nie zostają wpuszczeni, znijścia do lepianki Piasta oracza na przedmieściu, zagoszczenia w tejże i roli cudownej a nakoniec dopełniania obrządku postrzyżyn, zauważyć należy, iż ani jednam słowem, nie dotyka tajemnicy ich pochodzenia, celu wędrówki, jak również zamiarów dalszych, tym sposobem rolę ich tajemniczą, raz jeszcze z swej strony, tajemnicą przez nikogo nieodgadniętą przyoblekając. Czy przypisać to trybowi zwięzłości, powszechnie w kronice jego panującemu? czy innym pobudkom? niewiadomo. Lecz rozważającym w treści i znaczeniu kreślone przez siebie obrazy, można powiedzieć, iż tém większą tylko wolność sądzenia o tychże zostawia. Norma taka przyjęta podobać się może jednym, przez drugich uważana być może za naganną. W każdym razie przecież, stanowisko jego dziejopisarskie jest niepodległe: któżby wreszcie czynić go chciał odpowiedzialnym, za wyciągnięte z przedstawień jego wnioski, bądź rozumowo przypuszczalne, bądź nieprawdopodobne, przez potomność badaczów i komentatorów? Mogą owe wnioski, od dnia do dnia zmieniać się i przerabiać rozmaicie: jego to bynajmniéj nie dotyczy. Celu swego dopiął, skoro żywą jeszcze mając w dobie, w której pisał, o wszystkiém tradycyą, bez naruszenia do księgi swej ją wcielił. Bo tym sposobem widocznie powołanie swe, jako dziejopisa wyrozumiał. Niechże mu to dzisiejszy krytyk za chlubę lub naganę poczyta. Wiszniewski np. w przemowie do Pomników historyi i literatury, przez siebie zebranych, się odzywa: „Ani z Długosza, ani z Naruszewicza czasów Piastowskich nauczyć się nie można. Chcąc tę pięciowieczną epokę dziejów naszych poznać, trzeba koniecznie wczytać się w Nestora Gallusa, Mateusza herbu Cholewa...“ Czy to jest paradoks ze strony szanownego professora? czy prawdziwe takie przekonanie? w tém miejscu nie rozbieramy. Ale i to, co wyrzekł Bartoszewicz, w wiadomości o Naruszewiczu i jego pismach, (na wstępie do jego historyi w wydaniu Turowskiego), wychodzi może na pomysł, zgodny z przekonaniem dopiero przytoczoném. Czytamy u niego w zarysie pod tytułem powyższym: „Naruszewicz wydając dzieje od Mieczysława chrześcijanina, z początku ulegał w tém natchnieniu królewskiemu. Stanisław (Poniatowski) wolał już być w domu, jak bawić się długo w przysionku. Stanisław nie pojmował wielkiego znaczenia pierwotnych dziejów; tam właśnie potrzeba było krytyki. „Bo czasy historyczne każdego narodu, nawet więcej, zanotowały kroniki; a zasługa wielka późniejszego badacza w tém właśnie, żeby za tą nicią przewodniczącą wdziérał się coraz głębiéj w przedwiekowe podania, prawdę rozjaśniał, wskazywał na tajemnicę tworzenia się tego lub owego narodu. Skeptyk z położenia swego, bo pierwszy polot krytyki dziejowej wszędzie skeptycyzmem się odznaczał. Naruszewicz nie wierzył żadnym podaniom: ani Popielom, ani Leszkom, ani Krakusowi. Mateusza Cholewy i Boguchwały legendy odrzucał (str. 52)“. Zdania podobne nawiasem cytując, nie bez przyczyny to czynimy. Iść nam wszakże o to przedewszystkiém powinno, ażebyśmy pierwowzór nasz przyswajając mowie ojczystej, w przyswojeniu przez to samo odpowiedzialni, iż ten na teraz a nie inny uczyniliśmy wybór, nie ulegali zarzutowi, obojętnego tylko, jako towaru mianego na zbyciu, traktowania kroniki i kronikarza. Do zachęt naszych w tym względzie policzmy, mianą w pamięci opiniję o Gallu, między innemi, badacza starożytności słowiańskich, Szafarczyka, (w przekładzie Bońkowskiego T. 2-gi str. 435), który wyszczególniając „skromność“ Galla, w porównaniu do Kadłubka i blizkocześnych z tymże dziejopisów, jakoby wyłączał jego pracę z rzędu, mniej godnych podniesienia w imię krytyki przez słowianina, z rzędu kłamliwych. Obstajemy też pośrednio przy jego opinii, od tego zaczynając niniejszy przypis, iż wyrozumianym być powinien Gallus w swej tradycyi, z tego, co przynosi, nie z tego, co umyślili inni z niej uczynić. Może to byli wysłańcy Świętopełka morawskiego (jak rozumie Ossoliński), może uczniowie ś. Ansgara (jak naprowadza na to Szajnocha w Lechickim początku Polski), albo też przychodnie w celach innych: nasz kronikarz, jak powiedzieliśmy, nie robi w tym względzie żadnych domysłów. Uważany przeto sam w sobie, staje się zawsze czystą i niezmąconą dla badaczów krynicą. Wszakże pomimo wydatnej wszędzie w swej kronice gorliwości rzymskokatolickiej, nie daje nawet powodu do sarkazmów, przez powierzanie missyi apostolskiej aniołom, zamiast zwykłych śmiertelników. A jednak tchnie tyle prawdy wyższej i świętości; w słowach i znalezieniu się ogólném, jego tajemniczych pielgrzymów!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gall Anonim i tłumacza: Zygmunt Komarnicki.