Królewicz-żebrak/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Królewicz-żebrak
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Księgarnia Ch. J. Rosenweina
Data wyd. 1902
Druk W. Thiell
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Pierwsze czyny nowego króla.

Barka królewska, wioząca Toma i księżniczki popłynęła dołem Tamizy. Towarzyszyły jej setki łodzi z muzyką, oświetlone massami przeróżnych ogni, jakiemi miasto było uilliminowane. Przy huku dział, lud witał księcia głośnemi okrzykami.
Ujrzawszy to, Canty, nie mógł zdać sobie sprawy, czy to, co widzi jest we śnie, czy na jawie,
W tym czasie barka królewska podjechała do kupieckiego zebrania. Magnaci w złotych łańcuchach i wspaniałych strojach wyszli na spotkanie Toma i młodych lady. Skoro wprowadzono ich do wspaniałych sal, Toma usadzono za olbrzymim stołem, pośrodku, pod królewskim baldachimem. Obok niego zasiadły księżniczki, oraz wielu innych magnatów; inni dworzanie, którzy usługiwali księciu i księżniczkom, stali po za nimi. Po wygłoszeniu modlitwy przez kapłana, Tom, objaśniony już poprzednio o tem co czynić mu wypada wstał, a za nim powstali wszyscy. Następnie podano Tomowi wielkie naczynie złote z winem. Napiwszy się zeń, oddał księżniczkom, kolej pijących, następnie poszła około stołu. Tak zaczęła się uczta.
O północy przybyli do sal przebrani lordowie i rycerze. Stoły usunięto. Rozpoczęły się tańce, które Tom obserwował ze swego miejsca.
Wtym czasie na ulicy tuż obok głównego podjazdu, stał tłum zebrany, a pośród niego obdarty książę Edward. Na głośne jego okrzyki, by wpuszczono go jako księcia Walii do pałacu, tłum wybuchał od czasu do czasu szalonym śmiechem. Oczy księcia nabiegły łzami. Podniósłszy dumnie głowę, rzekł:
— Powiadam wam ludzie, że to ja jestem prawdziwym księciem Walii. — Zostałem samotny, opuszczony przez wszystkich. Mimo to dam się porąbać za prawdę, a od tego co mówię, na jotę nie odstąpię! — Bardziej jeszcze krzyczeć zaczęto. Nagle jakiś bardzo wysoki człowiek zbliżył się do księcia. Cały strój jego był mocno nadniszczony, zarówno jak i pióro, które było złamane i wyskubane. Wyglądał na żołnierza.
— Podoba mi się dzielność twoja, i odwaga, mój chłopcze, — rzekł do księcia — będę cię bronił, jakem Mayles Gandon, rozmówię się z nimi!
— Co, i ten jeszcze będzie się tu wtrącał. — Patrzcie jaki wściekły — wołano — zabrać mu chłopca, rozumiecie! wołano.
Gdy ręce czyjeś chwytały księcia, żołnierz w jednej chwili wyciągnął szpadę z pochwy i w mgnieniu oka łotr, który śmiał się porwać na księcia, leżał już na ziemi, okładany przez żołnierza płazem szpady.
— Zabij go! zabij go! — wołał tłum rozszalały.
Otoczono żołnierza, który przycisnąwszy się do kąta, długim swym mieczem wywijał jak laseczką, raniąc w około cisnących się ku niemu. Na widok strumieni krwi, tłum w nieładzie, depcząc po rannych, z większą jeszcze zaciekłością cisnął się ku obrońcy księcia. Wtem zagrały fanfary.
— Poseł, poseł królewski przybywa, — wołano.
Gdy oddział konnicy wpadł w środek zbiegowiska, tłum rozbiegł się w różne strony, a dzielny obrońca na rękach wyniósł prawie że omdlałego księcia. Poseł królewski nie zatrzymując się ani chwili, skierował się ku salom zebrania kupieckiego, gdzie zabawa i uczta dobiegła zenitu. Nagłe, na odgłos fanfary, muzyka grać przestała, tańce przerwano. Poseł rzekł uroczyście:
— Nasz pan i władca życie zakończył!
Westchnienie wybiegło ze wszystkich piersi, zapanowała głęboka cisza, poczem zebrani padli ma kolana, wyciągając ręce.
— Niech żyje król! — wołano.
Z niemałym zdziwieniem spoglądając, to na księżniczki, to na Hartforda i magnatów klęczących w około niego, Tom, nie wierzył swym oczom. On jeden tylko siedział, jego tylko nazywano królem. Nagle Tom przypomniawszy coś sobie, nachylił się do ucha Hartforda, mówiąc:
— Czy, jeżeli cokolwiek rozkażę, będzie natychmiast wykonanem!
— Naturalnie — odrzekł Hartford — nikt się sprzeciwić nie ośmieli. Tyś dla nas królem, a słowo twoje jest dla nas prawem!
Tom przemówił silnie i doniośle:
— Niechajże od tej chwili królewskie słowo będzie dobre i łaskawe. Hartfordzie, powstań, pójdź do Towru, uwolnić księcia Norfolka. Skasować wyrok śmierci. Tak być ma. Tak król rozkazuje.
Jak grzmot, słowa królewskie przebiegły po sali.
— Niech żyje Edward, król Anglii! — wołano.

Lord Hartford opuścił zgromadzonych, udając się dla wypełnienia rozkazu króla.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Samuel Langhorne Clemens.