Kozieł, sam będąc prostakiem, Z starym lisem sie pokumał, Frantem i przechyrą takim, Że go cały powiat nie miał. Będąc obadwa w pragnieniu, Wleźli pić do jednej studnie; Tam swojemu podniebieniu
Dogodziwszy, lis postrzegł, że z niej nie tak snadnie Było wyleźć i swemu brodofiaszowi: „Panie! nie dosyć to jest, żeśmy pili, — mówi — „Trzeba tu nam pomyślić, jakby sie na górę „Dostać, bo idzie o skórę. „Ale od czego rozum? Stań na zadnich nogach „I wyciągni sie, jak możesz, po murze, „A ja po tobie i po twoich rogach „Wprzód waledykuję tej dziurze, „A potym ciebie też z niej pewnie wywinduję“. Kozieł tę radę barzo aprobuje I rzekł mu: „Na moję brodę, „Godzienbyś paść u nas trzodę „Z twoją tak rozumną głową! „Mnieby to na myśl nigdy nie wetąpiło“. Po tej drabince lis, sie całą siłą Sunąwszy, wyskoczył zdrowo, A potym mowę do kozła obrócił, Napominając, żeby sie nauczył W złych przypadkach cierpliwości; Kiedy w swej brodzie nie mial tej mądrości — Końca w rzeczach upatrować, „Patrz, — mówi — jakobyś sie sam mógł poratować, „Bo mnie tu dłużej niepodobna czekać: „Mógłby kto z charty nadjechać!“