Kot w butach. Baśń fantastyczna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Kot w butach
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 20
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Korona”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
Kot w butach.
Baśń fantastyczna
napisał Promyczek.
z ilustracjami.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
Warszawa, ul. Marszałkowska 141.
DRUKARNIA „KORONA“
Warszawa, Żelazna 54
Tel. 426-54.






Bardzo temu dawno, bo jeszcze wtedy, kiedy zwierzęta rozmawiać mogły z ludźmi, mieszkał w dużej wsi nieopodal pięknego lasu właściciel kawałka ziemi i młyna.
Miał młynarz dwóch synów: Kostka i Andrzeja, miał żonę bogobojną i pracowitą, miał dostatek i ład w domu, ale szczęśliwym nie był. Dlaczego? — oto młodszy syn Jędrek do żadnej roboty chęci nie miał.
Probował młynarz wszystkiego: posyłał go do szkoły — uczyć się nie chciał, posyłał do rzemiosła — uciekł od majstra, chciał, żeby został rolnikiem — umykał z pola — młynarzem też nie chciał zostać.
Martwili się rodzice, martwili, w końcu i myśleć o przyszłości swego leniwego syna zaprzestali, widząc, że ani namowa, ani groźby, ani nawet kary, nie wywierają żadnego skutku.
A Jędrek, szczęśliwy, że na niego nie zwracają uwagi i do pracy nie zapędzają, przez całe dni biegał ze swym kotem Mruczusiem, przychodząc tylko do domu na obiad, śniadanie i kolację, po której kładł się na kominie i do białego dnia zasypiał.
Pewnego razu, gdy zapytywał Mruczusia, czego by mu do szczęścia brakowało, posłyszał ze zdziwieniem, że marzeniem kota, mieć buty. Natychmiast kupił mu buty ze sztylpami i ubrawszy w nie spacerował wciąż z kotem po polach, lasach i miasteczkach.
Ludzie dziwili się takiemu ubraniu kota i nie wołali na niego inaczej, jak: Kot w butach!
Jędrek mężniał i rósł, a tymczasem ojciec stawał się coraz słabszy, coraz bliżej czuł swój koniec i coraz więcej myślał o tem, żeby dobytek swój w dobrych rękach zostawić.
Wreszcie zachorował śmiertelnie. Przed końcem zawołał rodzinę i wobec wszystkich zapisał młyn i cały swój dobytek starszemu synowi, dla Jędrka zostawił kota w spuściznie.
Po napisaniu swej ostatniej woli, umarł.
Jędrek natychmiast po pogrzebie ojca, zabrał kota i odszedł.
Napróżno błagał go brat starszy, żeby pozostał i dobra mu zostawionego używał. Nie pomogły ani płacz, ani prośby, Jędrek wciąż powtarzał, że wola ojca jest święta, wreszcie ukłonił się grzecznie wołającemu żałośnie bratu i pobiegł w ślady, umykającego w butach kota.
Ciężkie było życie Jędrusia. Już nie miał do kogo iść na obiad ani kolację, nie miał na czem odpocząć.
Obrał sobie jakąś pustą, rozwaloną lepiankę, na skraju lasu leżącą i tam zamieszkał. Trochę jadła kot mu dostarczał. Upolował nieraz kurę lub kuropatwę, czasem udało mu się i większą zdobyć sztukę.
Jędrek piekł i zajadał, po za tem zaś nic nie robił i robić nie myślał.
Tak to i bieda nawet nie nauczyła go pracować. Pozostał, jak i był leniuchem i darmozjadem z pracy biednej, głodnej często kociny, żyjącym.
Zdarzyło się raz, że Jędrek siedział w domu a kot w butach, pocichutku zakradał się do tłustej gąski, która pasła się niedaleko od pałacu, znanego na całą krainę czarownika.
Raptem spłoszono kota. Drogą, koło zabudowań jechał powóz królewski w cztery białe rumaki zaprzężony.
Dwóch gwardzistów siedziało na koźle karety, dwóch innych mieściło się z tyłu.
Kot w butach przystanął zdumiony i patrzał. Takiego jeszcze złocistego pojazdu i takiego przepychu w strojach nie widział.
Wychowany przy młynie na wsi, obcował z uczciwymi, pracowitymi chłopami i młynarzami, ale z możnymi tego świata nigdy się nie bratał.
Król przejeżdżając, zauważył wspaniały pałac i pola od kłosów aż złote. Spostrzegł też kota w butach i kiwnął nań palcem z karety.
— Hej, ty jegomościu w czerwonych butach! a przybliżże się do mnie... no, prędzej! nie zjem cię przecie... Powiedz mi, czyje są te pola i łąki i ten pałac okazały i te wszystkie zabudowania?
— To księcia Andrzeja, mego pana — odpowiedział śmiało, zapytany — bogaty to pan i możny.

— Księcia Andrzeja? księcia Andrzeja? pierwszy raz słyszę o podobnym księciu i do tego tak bardzo bogatym.
A pomyślawszy o swej jedynej córce, której chciałby znaleźć bogatego i dobrego męża, odezwał się do kota:

— Za dwa dni odwiedzimy twojego pana, tym czasem masz tu, zjedz ten pasztet strasburski za twe objaśnienia ciekawe.
I wyrzucił mu z okienka karety, wspaniały, dopiero co upieczony na drogę pasztet ze zwierzyny, a powiedziawszy mu; — Dowidzenia! rozkazał dalej jechać.
Kot w butach złapał tak zręcznie ów przysmak, że wpadł mu w obie łapy, nie dotknąwszy się nawet murawy.
Uszczęśliwiony z nabytku, gdyż polowanie mu się nie udawało i groził jego panu i jemu głód przymusowy, puścił się drogą ku lepiance, gdzie z niecierpliwością oczekiwał go leniwy Jędruś.
— Proszę pana, proszę pana! przyniosłem pasztet, prawdziwy pasztet strasburski, — krzyczał już zdaleka, widząc smutnie oczekującego nań pana. — Dał mi go król i obiecał swoją wizytę za dni parę.
Jędrek złapał pasztet, podzielił się z kotem a nasyciwszy się, odrzekł:
— W czemżeż ukażę się królowi i jego dworzanom? Odzież moja podarta z butów zostały kawałki skóry, nawet czapka tak poszarpana, że ukłonić się nie będę miał czem królowi.
— Prawda, prawda — zamruczał kotek — mamy dwa dni wprawdzie do namysłu, co począć, zobaczymy, zobaczymy, mój drogi panie.
Naraz ucho nadstawił ku wschodowi, gdzie rzeka głęboka płynęła i skąd krzyk rozpaczliwy słyszeć się dawał.
Pobiegł pędem nad rzekę i cóż zobaczył?
Oto pan jakiś w złociste przyodziany szaty tonąc rozpaczliwie o pomoc prosił.
Król to był jakiś czy książe, bo tak drogiej odzieży nie widział jeszcze nasz kotek.
W jednej chwili błysnęła mu myśl zbawcza do głowy. Pobiegł do swojego pana i przyprowadził do rzeki.
Wyciągnięto rycerza, a gdy się zapytał, czem wywdzięczyć się może, kot podszepnął niezdecydowanemu zawsze Jędrkowi, żeby owego księcia o ubranie dla siebie poprosił.
Książe zgodził się chętnie, oddał mu swą złocistą zbroję i kołpak z piórem, okrył się tylko paltem a nadbiegłe sługi wysłał dla siebie do zamku po odzież.
Po otrzymaniu nowej zbroi, podziękował raz jeszcze Jędrkowi i jego towarzyszowi i odjechał do swego zamku.
Kot był szczęśliwy nad miarę, że udało się zdobyć dla pana ubranie. Tańczył, skakał na dwóch łapach, gryzł sobie z radości koniuszczek ogonka i wyglądał jak oszalały ciesząc się, że Jędrek ma już w czem króla owego spotykać.
Teraz małą jego głowinę zaprzątała myśl jedna. Gdzie przyjmie Jędrek owego króla? — Przecież nie w zapadłej lepiance i nie posadzi go na chwiejącym się zydlu. A królewna? wszak i ona zapewne odwiedzi bogatego księcia Andrzeja.
— Miau! miau! miau! — zaśmiał się kot w butach — A to byłoby śmieszne, jakby taka w perłach i brylantach królewna siadła na tym trójnogu przy kominie. I kot rozbawiony zaczął znowu skakać i wesołe miauczenia wydawać.
— Oszalałeś kocie, czy co? — zawołał na niego Jędrek, — co się z tobą stało? ale powiedz, mój mały błazenku, gdzie przyjmę owego króla i jego orszak?
— A może i cudną królewnę — zamruczał wesoły kotek.
— Tembardziej, tembardziej mi straszno — odszepnął Jędrek, — wiesz co, drapniemy stąd chyba za lasy, żeby wstyd ominąć. Niepotrzebnieś nakłamał.
— Zobaczymy czy niepotrzebnie — odmruknął kot w butach, — mam jedną myśl doskonałą, sprobuję, jeśli mi się ta sztuka uda, będzie dobrze. I odbiegł od Jędrka, snuć się począł koło pałacu czarownika, widocznie zamyślał o jakimś figlu.
Zaledwie się ściemniło, podsunął się do okna, spojrzał przez szyby i zobaczył czarownika, siedzącego nad stosem różnych ziół i czarodziejskich napoi.
U nóg jego czołgały się żmije i węże, na półce u góry siedziały sowy i puhacze, szczury wyprawiały harce po dusznej i ciemnej izdebce a niezwykłe jakieś jęki i ryczenia rozlegały się straszliwem echem dokoła.
Siedzący czarownik chwilami był przerażający. Jego czarne, ostre włosy unosiły się do góry, oczy błyszczały jak świece, patrząc gdzieś po kątach, skąd wypełzały okropne potwory.
Kot nie był bojaźliwy. Nieraz przyglądał się dziwnym i tajemniczym praktykom czarownika, więc przywykł już do widoku poczwar i widm rozmaitych.
Siedział cicho i czekał, aż czarodziej się uspokoi i jak zwykle, po pewnym czasie coś wylewać pocznie przez lufcik i zostawi go na czas jakiś otwartym. Doczekał się tego wkrótce. Wróż otworzył okno i wymawiając jakieś cudaczne wyrazy płyn jakiś po kropelce wylewał.
Kot schował się za krzaki, a gdy spostrzegł, że lufcik otwarty, a przy lufciku nikogo nie widać, puścił się do izdebki i skrył się pod stojącem w kąciku krzesłem.
Miękkie kocie łapy w cichostępach podarowanych przez Jędrka, nie zrobiły najmniejszego hałasu, ale wróż zwęszył obecność kota i wykrzyknął:
— A ty skąd się tu wziąłeś, obrzydły kocie? Ruszaj mi stąd natychmiast, jeśli ci życie miłe!
— Panie — błagał cichym głosem kot w butach, — pozwól mi tu pozostać, ratuj mnie, oto cierń ostry wpakował się do mojej nogi, chorym bardzo i zakażenie wdać się może. Ulecz mnie, uczony wróżu, a do śmierci wdzięcznym ci pozostanę.
— Paradny jesteś, a na cóż mi twoja wdzięczność przydać się może? Nie rozumiesz chyba, żeś tylko kotem. Zabieraj się z powrotem skądeś przyszedł, bo możesz dostać drągiem.
— Panie, jam chory, wyjmij mi cierń z nogi, bo chodzić nie mogę.
— Cierń ci nie uciecze — wyjmę jutro.
— Pozwól mi, możny panie, popatrzeć na twoje sztuki, podobnych cudów nigdzie nie zobaczę.
— Dobrze, ale pod warunkiem, że nikomu o tem coś widział, nie powiesz — odrzekł groźnie czarodziej w przeciwnym razie, śmierć cię, kocie, nie minie.
Kot został u czarownika, przyglądał się wielce zdumiony wszelkim przemianom, jakie wykonywał na sobie czarownik.
Dziwy, dziwy się działy! Smarował sobie jakiemiś ziołami parzonemi głowę i natychmiast w zwierzątko się zmieniał, to znów dotykał nóg wężową skórą i jaszczurką się stawał.
Raz zmienił się w pokrzywę kolącą, to znów w prześliczne piwonje purpurowe, wreszcie wrócił do ludzkiej postaci.
Kot stanął wtedy przy nim i rzekł:
— Mądryś bardzo, zmieniać się możesz w różne stworzenia i kwiaty, ale dziwię się mocno, że ty, tak wielki i potężny czarodziej nie potrafisz przedzierzgnąć się w małą, maluteczką myszkę. Przebacz panie, że ci tę nieumiejętność zarzucam, ale wszak wiesz, żem kotem tylko, marną, nędzną kociną, a o czemże kot ma myśleć, jeśli nie o myszkach?
I stanął na swych czerwonych butach i oczekiwał odpowiedzi.

— Co? ja? ja? nie umiem zmienić się w myszkę? Ja, czarownik i wróż najpotężniejszy? Skrzeczysz bezmyślnie i ciesz się, że ci głowy za to posądzenie nie ścinam. Otóż umiem, umiem doskonale zmieniać się we wszelkiego rodzaju stworzenia, a na dowód zmienię się natychmiast w myszkę, żebyś wiedział, zuchwały kocie, że wszystko potrafię!

I nie podejrzewając podstępu, wsuwa się kominem na dach, gdzie leżało mysie ziele i suszyło się, wącha je i natychmiast zamienia się w myszkę.
Biega sobie, biega po pokoju i po stołach, wskakuje na kominek, wreszcie kręcić się i tańczyć po podłodze poczyna.
Kot stał i aż sapał z chęci porwania myszki, wreszcie skoczył i połknął.
Nie zdążyła nawet pisnąć na pożegnanie, a kot o mało że z radości i tryumfu nie zwarjował.
Biegł, jak oszalały przez pole i rowy, aby panu swemu o końcu wróża a więc i zdobyciu pałacu i całego dobytku powiedzieć. Dobiegł wreszcie do chaty, wybił łapami szybę i do przerażonego stukiem Jędrka wleciał.
— Panie, mój drogi panie! — wołał — nie będziemy już głodni i nie będziemy zmuszeni mieszkać w zapadłej chacie, mamy cały dobytek i pałac czarodzieja, którego w tejże chwili zjadłem.
Nie chciał uwierzyć Jędrek, ale gdy mu kot wszystko opowiedział, złapał kota na ręce i ucałował w pyszczek i uszki.
Gdy parę dni przeminęło, dał się słyszeć tentent na drodze i trąb granie.
To jechał król ze złotowłosą cudną królewną i licznym, wspaniałym orszakiem.
Powiewały proporce królewskie, bębny w takt tryumfalnemu wjazdowi króla bębniły, gdy leniwy Jędrek, dzisiejszy książę Andrzej, witał króla i cudną królewnę.
Bawiono się i tańcowano, wreszcie po zaręczynach wyjechano do zamku króla i wyprawiono wesele.
Kot w butach ustroił się we frak i czapeczkę i jako sprawca szczęścia swego pana, na pierwszem po królewnie siedział miejscu i najlepsze dostawał kąski.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.