Korea. Klucz Dalekiego Wschodu/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Korea
Podtytuł Klucz Dalekiego Wschodu
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk J. Cotty w Warszawie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VI.
Dolina Anbion’u. Rolnictwo.

Pola, pola bez końca... Rude role i rude rżyska, przecięte licznymi jarami, w których płyną bystre potoki. Na potokach zawsze te same garbate mostki na cienkich nóżkach, nad potokami zawsze te same szare wsi, chaty zbudowane z mułu i kamienia, nakryte słomianemi strzechami.
Maleją one i zapadają się tem głębiej w wąwozy, im wyżej wznosi się ogólny poziom doliny. Wreszcie okolica wydaje się zupełnie bezludną pustynią, przez którą samotnie biegnie od miasta Anbion[1] ubogi, opuszczony telegraf.
An-bion, stolica powiatu, pozostał daleko za nami. Słynie z wyrobu papieru oraz prowadzi handel ryżem, grochem, bobem... Doprawdy nie wiem, skąd bierze ich nadmiar, gdyż cała okolica, choć skrzętnie uprawna, wygląda na bardzo kamienistą. Oprócz niezliczonej ilości drobnych kamieni, rozsypanych na polach, czernieją tam gęste, wielkie archipelagi głazów, całe ich stosy i smugi, wśród których wązkie, orne pola wiją się kapryśnie, jak morskie cieśniny i zatoki.
Z czasem przekonałem się naocznie i dowiedziałem, że stan taki nie jest wcale wyjątkowym, owszem powszechnym w całej Korei.
Korea jest krainą przeważnie skalistą — ogromnym, jednolitym głazem, wysuniętym, jak to wzmiankowałem już powyżej, daleko w morze i pogrążonym zachodnim swym bokiem głęboko w morskie błota, podczas gdy wschodni sterczy na trzy do pięciu tysięcy stóp nad poziom oceanu. Rysy, pęknięcia, szczerby i szczeliny, wklęśnięcia i wypukłości tej potwornej skały odpowiadają swymi rozmiarami jej wielkości, tworząc górskie łańcuchy, wąwozy i doliny.
To porównanie sięga o wiele dalej, niż zwykła literacka przenośnia. Geologiczne badania Korei wykazują przedewszystkiem wielką jednolitość jej budowy, przewagę skał archejskich: gnejsów i łubków łyszczkowych, pokrytych z wierzchu cienką powłoką warstw późniejszych, niby kurzem lub namułem, osiadłym na rozmytej płycie kamiennej.
Podróżnika – niespecyalistę uderza przedewszystkiem ogromna ilość skał wybuchowych: granitów, bazaltów, law oraz grubych częstokroć warstw i gniazd pomeksu, piasku i pyłu wulkanicznego. Granity tworzą niepoślednie łańcuchy górskie, bazalty, wysokie opoki, lawę widać wszędzie. Czasami są to olbrzymie, samotne głazy, jakby świeżo upadłe wśród pola lub na stok pagórka; gdzieindziej kupy bezładnych pocisków, rzuconych na dolinę z wielkiej odległości; owdzie drobniejsze jej złomy, ostre i lśniące, jak szkło butelkowe, tworzą obszerne rozsypiska, długie grzędy i wały, jakby zepchnięte gwałtownie przez wielkie ciężary, podobne z układu do moren lodowcowych, choć lodowców niema w Korei, i dotychczas nie odkryto ich śladów w przeszłości.

Wogóle powierzchownia Korei w wielu miejscach wygląda, jak ogromne, świeże rumowisko, pełne spękanych ruin górskich lub spiętrzonych urwisk o niezupełnie ustalonej równowadze, wielce podobnych do wiecznie drżących wiszarów Japonii. Tymczasem Korea nie zna wcale trzęsień ziemi. Wśród mieszkańców niema nawet podań o tem zjawisku, z wyjątkiem wyspy Quelpart, gdzie w początku XI stulecia, według kronik chińskich, miało miejsce kilkudniowe kołysanie się ziemi i nagłe wzniesienie się szczytu góry Hanrla-san[2].
Góry na drodze do Seulu.
O burzliwej przeszłości lądu korejskiego świadczy obecnie jedynie jej chaotyczne, skaliste zwały oraz wielka ilość wygasłych na zawsze kraterów. Jeden z nich, doskonale zachowany, widziałem nawet na łagodnej pochyłości doliny Anbiońskiej. Był to piękny cyrk, porosły darniną, samotnie wznoszący się wśród płaskich niw, niby wielka reduta. Przez pęknięcia w jego skalistym pierścieniu dostrzegłem w samym kraterze rolnika, spokojnie orzącego dno zasklepione od wieków. Z krawędzi szczytu chyliły się ufnie ku wnętrzu dwie krzywe sosny.

Z powodu obfitości kamieni gruntów ornych w Korei jest w rzeczywistości o wiele mniej, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Niektóre pola są literalnie usiane nimi, choć wieśniacy wciąż zbierają je skrzętnie. Gdym po raz pierwszy zobaczył takie pole obierane z kamieni, nie rozumiałem, co to jest i przypuszczałem, że na tem miejscu ma stanąć jakiś budynek. Całe było zastawione stosami polowca. Wynoszą go następnie na miedzę, przydroże, lub zrzucają do dołów i moczarów. Są nieszczęśliwe rodziny, zmuszone rok rocznie usuwać na plecach setki stóp tego nieprzyjaciela, inaczej pola ich w krótkim czasie wyjałowiałyby do szczętu i znikły pod skorupą głazów, nieustanie wyłuskujących się ze spulchnionej gleby, jak rodzynki lub migdały z ciasta. Powtarzam, że dolina An-bion’u nie wydała mi się wcale wyjątkową, owszem, może tam nawet mniej było kamieni, niż gdzieindziej, gdyż bez przesady twierdzić mogę, że nawet na zachodniem pobrzeżu Korei nie widziałem nigdzie gruntów zupełnie wolnych od plagi kamiennej.
Poczęści z tego powodu, ale przeważnie z biedy, motyka (chomi) pozostaje dotychczas głównem narzędziem rolniczem tubylców. Jest ona prarodzicielką pługa korejskiego i przedstawia wielkie, krzywe, metr bez mała długie i ze 20 centymetrów szerokie żelezce, nasadzone pod ostrym kątem na piętę trochę dłuższej od niego rączki. Używają jej na całym Dalekim Wschodzie, w Chinach i Japonii. Nie jest ciężką, ale wymaga przy robocie przykrego pochylania się bardzo nizko nad ziemią. Doskonałą jest w uprawie ogrodowej, gdyż podcina głęboko korzenie chwastów i ułatwia ich trzebienie. Krzywizna i sprężystość jej ostrza pomaga omijać, spotykane w głębi ziemi, twarde przeszkody oraz pozwala w razie potrzeby przenikać w szczeliny między niemi. Stąd wyborna jest do karczunku i wykopywania kamieni. Pług (katagi) korejski jest w istocie rzeczy taką samą motyką, jedynie większą i zaprzężoną w wołu; pług większy dla pary wołów przedstawia już narzędzie doskonalsze i, o ile mogłem zauważyć, ściśle naśladuje pług chiński. Do kopania ugorów, rowów i dołów Korejczycy używają już zupełnie własnego wynalazku. Czynią to za pomocą dużej łopaty (czol-ga-re), do której przywiązane są dwa sznury. Kopacz wtyka ją w ziemię, poczem stojący przed nim o kilka kroków pomocnicy ciągną ją sznurami do siebie. Pozwala to wyważyć z miejsca znaczne ciężary i w kamienistej Korei jest może odpowiednie, lecz Korejczycy wskutek przyzwyczajenia kopią tak nawet ziemie miękkie w kraju Usuryjskim.
Pomimo braku dobrych narzędzi pola w Korei są o wiele lepiej uprawne, niż w Rosyi, a nawet w Niemczech. Ustępują one jednak wiele pod tym względem polom chińskim i japońskim, gdzie robota doprowadzona jest do mistrzostwa, gdzie niwy sprawiają wrażenie wprost artystyczne szczytem swej bujności, doskonaleni wyzyskaniem warunków światła, ciepła, wilgoci i gleby, szczególną pieczołowitością w obejściu z każdem niemal źdźbłem, które wydają się delikatnemi paniętami, wychowanemi w rozkoszy i wygodzie.
Niwy korejskie nie robią tego wrażenia; w ich rolach, czy to wskutek właściwości tamtejszego gruntu, czy przyczyn historycznych, nie dają się wyczuwać te miliony miłosnych dotknięć rąk czułych i pracowitych, które urobiły ziemie chińskie i japońskie w twory dziwnie posłuszne, układające się łatwo i jednakowo w skiby równiutkie według woli i potrzeb oracza. Uprawne rośliny korejskie są również jakieś... nieokrzesane, miejscami wprost zaniedbane, źle odżywiane, niedość zabezpieczone od napaści wichrów i wody. Często spotykałem zasiewy rozmyte przez powodzie, wpół zasypane przez piach, widziałem ryż bardzo splątany, poczerniały i wbity w błoto ulewą, widziałem na zagonach chwasty i późną jesienią zboża przejrzałe na pniu.
Na południu półwyspu pola są mniejsze, staranniej uprawne i w obejściu się z roślinami łatwo wyczuć wpływy japońskie; na północy i zachodzie całkowicie panują sposoby i zwyczaje zapożyczone z Chin północnych i Mandżuryi. Przeważają też tam pola zaorane w długie, zlekka wygięte zagony, obsadzone na miedzach drzewami oraz obszerne pola ryżowe, okolone wysokiemi groblami.
Nawozów używają Korejczycy mniej, niż ich bogatsi sąsiedzi, i o wiele gorszego gatunku. W całym kraju znane są mierzwy bydlęce, nawozy ludzkie, próchnica, popiół, wapno oraz wzmacnianie roli w azot przez zasiew bobu, ale użyźniać pola ryżowe za pomocą kompostów rybich zaczęto dopiero niedawno w prowincyach południowych za przykładem kolonistów japońskich. Nawozów zielonych, stosowanych z powodzeniem już w całej Japonii, Korejczycy nie znają dotychczas.
Jeżeli mimo to urodzaje w Korei wypadają pomyślnie, a nawet świetnie, przypisać to należy wielkiej żyzności wulkanicznej gleby korejskiej, zasycanej wciąż przez gwałtownie wietrzejące gnejsy i granity oraz obfitej wilgoci długiego i ciepłego lata.
Średnia wydajność zasiewów w Korei północnej dochodzi[3]:

sam: sam:
Czumida (rodzaj prosa) od 120—150 zły urodz. 30  
Kukurydza ...... 80—60 15  
Ryż ........ 50—20 5,6
Jęczmień ...... 30—20 3,5
Bób ........ 60—20 5,6


A więc nawet w złe lata plenność zboża w Korei dorównywa prawie średniemu urodzajowi europejskiemu.
Podstawę korejskiego rolnictwa bezwarunkowo w całym kraju stanowi uprawa ryżu. Na oko pola ryżowe zajmują dwie trzecie, jeżeli nie więcej, przestrzeni uprawnych i wdzierają się na takie wysokości, na jakich nie spotyka się ich ani w Chinach, ani nawet w Japonii. Widziałem je również w szczelnie zamkniętych, górskich kotlinach, gdzie nie przepływał żaden potok i mowy być nie mogło o sztucznem zraszaniu. Ton-sà objaśnił mię, że zalewają je wody wiosenne, których dopływ, ilość i pobyt jest regulowany za pomocą całego systemu dowcipnych kanałów. Gdzieindziej widziałem rezerwoary do zbierania i przechowywania wód deszczowych i wiosennych, przeznaczonych na zasilanie pól. Istnieje zresztą w Korei gatunek ryżu górskiego (oryza montana), który wcale nie wymaga nawodnienia, zadawalając się wilgocią, jaką czerpie z powietrza i dżdżów. Niegdyś rósł dziko, i dzikie jego osobniki dotychczas można znaleźć na wierzchołkach gór korejskich. Ma on ziarno drobne, ale twarde, oporne na wpływy atmosferyczne i dlatego zakupywany bywa do magazynów wojskowych. Gdy ryż z nizin przy sprzyjających okolicznościach przetrwać może lat pięć, ryż górski nie psuje się nawet w ciągu lat dziesięciu[4].
Głównie jednak uprawiane są dwa inne gatunki: ryż zwykły, siewny (oryza sativa, po korejsku — tap-kok) i ryż kleisty (oryza glutinosa, po korejsku — czun-kok). Oba są błotne i wymagają jednakowej hodowli, lecz pierwszy lepiej plonuje w nizinach, podczas gdy drugi woli pola wyniosłe i stoczyste. Aby na tych polach utrzymać czas jakiś wodę na poziomie wymagalnym, Korejczycy wzorem swych nauczycieli zachodnich ścinają zbocza gór w kształcie wielkich tarasów, otoczonych niewysokim zrębem glinianym. Nie czynią tego jednak z takiem mistrzostwem, jak Japończycy. Pola ich mają kształt niezgrabny i nie są trwałe; widziałem je często napół zasypane kamieniami, żwirem, lub zrujnowane przez powodzie górskie.
Na zasiew używają krajowcy najlepszego ziarna ryżu, wybranego przy pomocy powszechnie znanego na Wschodzie sposobu. Wrzucają je do określonego procentowo roztworu zwykłej soli, poczem usuwają te, co spłynęły, a opadłe na dół sieją gęsto w ogrodzonych płotkami rozsadnikach, starannie choć niegłęboko skopanych i suto umierzwionych. Dzieje się to zwykle w miesiącu maju (w początkach czwartego księżyca korejskiego). Po zasianiu rozsadniki są niezwłocznie zalane wodą na 2—3 cali głęboko; wodę od czasu do czasu spuszczają, aby ziarna zetknęły się z powietrzem. Ryż kiełkuje i puszcza pióra pod wodą. Gdy już dostał trzeciego liścia, wodę usuwają zupełnie. W miesiąc lub sześć tygodni po zasiewie rozsada gotowa jest do przesadzenia. W czerwcu pola muszą być uprawne do jej przyjęcia. Przekopane lub przeorane starannie stały one długo przedtem pod wodą i zamieniły się w błota. Rozsada pęczkami po 5—7 roślinek sadzi się to w błoto w odległościach metrowych. Cała rodzina zwykle bierze udział w tej robocie, pracując po kolana w bagnie. Należy się spieszyć, aby słońce nie zabiło roślinek, zanim można będzie znów pokryć je wodą. Pod wodą rozsada przychodzi do siebie, wzmacnia się i chyżo rośnie w górę. Kwitnie w końcu sierpnia lub początkach września a dojrzewa w październiku (dziewiątego korejskiego księżyca). Dojrzała niwa ryżowa w rok urodzajny ma piękny, miedziano-złoty kolor. Ciężkie kiście zbożowe zwieszają się i pokładają na siebie. W lato dżdżyste słoma ryżowa czernieje i ryż często wylęga. Ziarno traci wtedy wiele na swojej wartości, smaku i wadze; przejrzysta jego perłowość mętnieje. Za długi pobyt w pokosach również obniża wartość i wydajność ziarna. Zaznaczyć muszę, że zbioru dopełniają Korejczycy o wiele gorzej, niż Japończycy, rzucają garście na ścierniskach wprost na grunt wilgotny, nawet w wodę, kozłów, używanych w Japonii do suszenia snopów, nie widziałem nigdzie w Korei. Ryż powiązany albo składają w małe, okrągłe kopy, nakryte jednym snopem lub zwożą odrazu do wiosek, gdzie go wkrótce młócą. Dlatego to pewnie, bez względu na doskonałe warunki przyrodzone i wyborną odmianę rośliny, ryż korejski dotychczas nie dorównywa przednim gatunkom ryżu japońskiego.
Korejczycy twierdzą, że uprawa ryżu przyszła do nich z Chin, z prowincyi Haram, w czasach zamierzchłej przeszłości, coś na 2,800 lat przed Narodzeniem Chrystusa. Prawdopodobnie jednak przyniesiony on został do Korei w 1122 roku przed Nar. Chr. przez niejakiego Ki-cża, naczelnika wychodźców chińskich, którzy w owym czasie tłumnie osiedlili się w północnej części półwyspu. Zdaje się, że w owej też epoce przybyły do Korei jęczmień, pszenica oraz inne zboża, gdyż przedtem znano tam jedynie odmiany południowego prosa (czumidze, po korej. — czo[5]).
Obecnie wszystkie te zboża, choć udają się wybornie, grają podrzędną wobec ryżu rolę. Jęczmień (po korejsku — pori, albo imo) ceniony jest może więcej od innych, jako pożądany przedmiot w handlu wywozowym oraz ziarno najpierw dojrzewające po wiosennym przednówku. Pszenicę (po korejsku — cchamiri, albo — cinmajegi) sieją jarą i ozimą; tę ostatnią zwykle na polach ryżowych natychmiast po jego zbiorze. Wtedy dojrzewa ona w maju roku przyszłego i uwalnia pole do następnego ryżu, dając możność dwóch zbiorów do roku z jednego miejsca. Gdym przejeżdżał w październiku, już ona wzeszła i ruń jej miejscami tworzyła bujne, wysokie grzywy. Ozimego jęczmienia nie widziałem, ale słyszałem, że go Korejczycy sieją. Na północy uprawiają oni owies (po korej. — kuimiri, albo — imajegi) głównie na sprzedaż do Władywostoku, dokąd spławiają rok rocznie do 12,000 pudów; z owsianej słomy wyrabiają słynny papier korejski. Proso ma po ryżu zapewne największe znaczenie w gospodarstwie korejskiem. Jest go kilka gatunków: proso delikatniejsze, żółte (kicangi), drobne i nizko rosnące, które jedzą i ludzie; pośledniejsze (cchapssari, finadi), czerwone, drobne, wysokie, nareszcie proso ciemne, prawie granatowe (po chiń. — gaolian, po korej. — su-su), o ziarnach wielkich jak groch i krzaczastej, grubej jak trzcina łodydze. Ta ostatnia odmiana służy za paszę dla bydła, a z jej badyli budują płoty i domy oraz używają ich na opał; z liści plotą maty.
Prócz tego sadzą Korejczycy kukurydzę (ok-siuk-ki albo ok-su-su) i znają podobno żyto, choć nie widziałem go w wioskach i nie znalazłem wcale w Seulu na rynku zbożowym.
Z jarzyn najbardziej rozpowszechnione są rozmaite gatunki grochów (uon-du) i bobu (khoni). Hamilton podaje aż 13 odmian okrągłego bobu, dwa rodzaje szablastego i pięć odmian bobów mieszanych. Bodaj czy niema ich więcej; w składach seulskich widziałem ich bardzo dużo najrozmaitszego kształtu, koloru i przeznaczenia. Były tam grochy i boby, używane wyłącznie na paszę dla koni, oraz inne, z których wyrabia się olej, soja, mąka na ciastka, był pomarszczony dziwacznie „bób-dziadek“ i „ bób-orzech“ z prowincyi wschodnich.
Niepoślednią również rolę odgrywa na półwyspie uprawa włoszczyzny: rzodkwi, rzepy, marchwi, cebuli, czosnku oraz pieprzu tureckiego, bakłażanów, pomidorów, tykw, bań, ogórków, kawonów i t. d. Kartofle mało są znane i uprawa ich długo była przez rząd wzbroniona, gdyż, przywiezione przez misyonarzy, uważane były za roślinę chrześcijańską, przewrotową. Wcale też niema w Korei kapusty. Wzamian sadzą tutaj moc rosłej, podłużnej, chińskiej sałaty „pe-ccu“ (po korejsku), którą kwaszą i spożywają, jak kapustę.
Śmiem twierdzić, że z ogrodowizn Korejczycy zużywają najwięcej tej sałaty oraz białej, gorzkiej rzodkwi. W Seulu, na targu, niedaleko Dżon-no, widziałem góry obu i żaden obiad, który jadłem, nie obszedł się bez ryżu i kwaszonej rzodkwi; nie spotkałem ani jednej wioski, koło której nie zieleniałaby grzęda sałaty.
Na czele przemysłowych roślin korejskich należy umieścić bawełnę (syo-mi, menca, sokhajö). W bawełnę wyłącznie ubiera się cała ludność półwyspu, gdyż jedwab znacznie mniej jest tam używany, niż w Japonii i w Chinach, a wełna wcale nie jest znaną. Według Reclus’a[6] uprawa bawełny wprowadzona została do Korei zaledwie od 80 lat; Griffis[7] i Hasse-Wartegg[8] twierdzą, że hodowana była już w XVI stuleciu, w czasie drugiego najścia Japończyków. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że przedostała się tam z Chin, co potwierdza jej gatunek i sposób uprawy. Choć krzew bawełniany jest rośliną wieloletnią, lecz zarówno w Korei, jak w Chinach traktowany jest jako jednoletni. Pole skopane i starannie uprawne ludzkim nawozem oraz popiołem z bawełnianych łodyg, zasiane zostaje w końcu kwietnia, poczem gospodarz nie zagląda do niego aż do chwili zbioru, chyba że między bawełną zasiał rzepę, rzodkiew albo nasiona kunżutu. Bawełny nie pelą i nawet nie zraszają w czasie suszy. Zasiewają ją zwykle na nieużytkach, na żwirkach lub stromych pochyłościach, niezdatnych do uprawy zboża. Niewymagająca roślinka już dziesiątego dnia ukazuje się nad powierzchnią i szybko dorasta wysokości 2 i więcej stóp. Kwitnie w sierpniu. Każdy krzaczek daje około 40 torebek nasiennych, pełnych żółtawego puchu. Watę zbierają w październiku, listopadzie i później, zależnie od pogody. Widziałem w połowie tego miesiąca pola jeszcze nieobrane. Następnie krzewy zostają wyrwane i idą na opał, co też ma ważne znaczenie w bezleśnej Korei. Około pół miliona morgów zajmuje rocznie zasiew bawełny, wszakże ilość ta z roku na rok zmniejsza się, gdyż dowóz z Japonii taniej przędzy bawełnianej i waty zabija produkcyę miejscową. Korea obecnie podobno spożywa 1,300,000 funtów własnej bawełny surowej.
Lnu wcale nie znają w Korei. W północnej części półwyspu sieją konopie (maca, sami), w południowej pokrzywę japońską (po korejsku — siö), z których wyrabiają grubą i rzadką tkaninę, noszoną w czasie upałów i w... żałobę. Pokrzywy nie sieją na polach, lecz w ogrodach wśród krzewów morwowych lub innych.
Znaczne dochody daje Korejczykom hodowla rośliny leczniczej żeń-szenia (panax ginseng, po korejsku — sam). Wartość ma wyłącznie jego korzeń. Przypisują mu własności cudowne przedłużania życia i nieledwie odmładzania starców. Jest rzeczą godną uwagi, iż te rzekome jego własności pozostają w ścisłym związku z kształtem rośliny podobnym do człowieka. Jedna z bajek korejskich opowiada, iż synowa uratowała życie teścia zupą, ugotowaną z własnego syna; dzięki cudowi bonzy dziecko ocalało, zastąpione przez korzeń żeń-szenia. W istocie jest to środek pobudzający, do którego można się przyzwyczaić, jak do opium, lub morfiny[9]. Opowiadano mi, że jego nadużycie sprowadza obłęd, a następnie śmierć. M. A. Pogio twierdzi, że wywołuje on choroby zapalne[10], Nadzwyczaj poszukiwany jest korzeń dzikiego żeń-szenia, który zdarza się jeszcze znaleźć w odludnych ostępach Mandżuryi i Korei północnej. Za taki korzeń płacą Chińczycy bajeczne sumy, do kilku tysięcy dolarów za sztukę. Do rąk prywatnych dostaje się on jedynie jako kontrabanda, gdyż uważany jest za własność dworu cesarskiego w Chinach i królewskiego w Korei. Korzeń dzikiej rośliny jest duży, długości od jednej do 4 stóp i grubości 1½ do 2½ cali średnicy. Korzeń uprawnego żeń-szenia o wiele mniejszy i tysiąc razy tańszy. Uprawą jego trudnią się przeważnie w prowincyi stołecznej Kiön-gyj-do i w południowej Kiön-sań-do. Tam często można zobaczyć otoczone płotami niewielkie morgowe plantacye tej rośliny. Są one zaorane w wysokie zagony, na paręset stóp długie i do czterech szerokie. Każda grzęda nakryta od strony południowej pochyłym, nizkim daszkiem z rogoży, gdyż żeń-szeń znosi doskonale zimno, nawet mrozy, ale nie lubi światła. Ziemia odpowiednio wybrana powinna być dobrze uprawna próchnicą z liści, zmieszaną z piaskiem. Każda roślina jest wciąż starannie okopywana, opielana i zażywiana; wykopują ją najczęściej dopiero w czwartym roku, ale często pielęgnują znacznie dłużej, do lat 10, gdyż im jest starszą, tem ceni się drożej. Po wykopaniu gotują korzenie długo w wodzie, suszą w suszarniach, ogrzewanych węglem, oczyszczają z drobnych przyrostków, zwijają każdą sztukę oddzielnie w papier i pakują do niedużych koszyczków po 10 funtów każdy. Koszyczki zrewidowane i oplombowane przez urzędników celnych, układają się po 12 sztuk do wielkiego kosza i idą dopiero na sprzedaż. Płacą za każdy kosz od 12 do 14 tys. dolarów, zależnie od sezonu i gatunku żeń-szenia. Zwykły czerwony korzeń (hon-sam) mniej jest ceniony, niż żółtawy, skoro oba zostały wygotowane; jeszcze tańszy jest biały, niewygotowany, używany wyłącznie w samej Korei. Wywóz pierwszych dwóch gatunków jest wzbroniony dokądkolwiek, za wyjątkiem Chin.
Ilość wyprodukowanego żeń-szenia sięga w Korei rocznie 50,000 funtów. W 1897 roku urodzaj jego oceniono na 1,200,000 dolarów.
Oprócz żeń-szenia i bawełny sadzą Korejczycy w znacznej ilości tytoń (tambe), który dostał się tu z Japonii w XVI stuleciu i jest obecnie w powszechnem użyciu, palą go kobiety i mężczyźni, nawet dzieci.
Sadów w Korei mało, ale koło każdej wioski dostrzedz można gaj słodkich kasztanów (chuanniuri), a u wielu chat pojedyńcze drzewa owocowe, lub małe ich grupy. Przeważa kaki (separys kaki, po korejsku — kaam), owoc czerwony, jabłkokształtny, miękki, smaczny i zdrowy. Korejczycy sprawiedliwie szczycą się swojem kaki, które jest o wiele smaczniejsze od japońskiego. Prócz tego są tu gruszki (paje, cham-paje), jabłka (nyngimi-kemi), śliwki (ueci), brzoskwinie, morele, pistacye, orzechy i dość dobre winogrona (phodo, morgu-i), choć wogóle owoce mają w Korei smak nieszczególny, są wodniste i nie pachną[11]. To samo dzieje się z kawonami, melonami, ogórkami i dyniami, które nawet z dobrych nasion wyradzają się niezwłocznie w wielkie, wodniste, niesmaczne, pełne nasion baniska. Winogrona dojrzewają w całej nawet północnej Korei. Rośnie tu też morwa, drzewo papierowe i woskowe oraz rośliny farbiarskie: polygonium tinctorium (kolor granatowy), canthanus tinctorius (czerwony) i lithospermus erythrochizon (fijoletowy), ale uprawa ich o wiele słabiej jest rozwinięta, niż w Chinach i Japonii. Krzewu herbacianego wcale niema w Korei, chociaż jej górzystość i klimat w południowych okolicach bardzo odpowiada hodowli tej rośliny. Herbaty (ccha) używają Korejczycy mało; zastępują ją zwykle liśćmi tarniny z domieszką imbiru lub owoców czworczaka (torreya nucifera), przywożonych z Japonii. Ale mają w swych sadach im tylko właściwe drzewo owocowe, rodzaj korejskiego cedru (canangi), z którego orzeszków, zmieszanych z mąką ryżową i pyłkiem kwiatowym sosny, sporządzają smaczne łakocie.
Poza tem pielęgnują jeszcze Korejczycy przy domach w ogrodach kwiaty dla siebie i na sprzedaż, ale znacznie mniej ładne i w mniejszej ilości, niż Japończycy, a i te, wspanialsze, o które pytałem, okazywały się prawie zawsze wyhodowane z nasion japońskich.
W przeszłości — Chiny, a obecnie na każdym tu kroku Japonia... Japonia... Japonia!...
Naogół technika rolnictwa korejskiego odpowiada wrażeniu całego układu korejskiego. Ona nie jest złą, nie jest nawet niedbałą, ale straciła tężyznę pracy, dążącej do swego udoskonalenia, pragnącej go i wierzącej w nie. Dziwny kontrast z Japonią, gdzie wszystko drga od tej wiary i potężnego napięcia!









  1. Korejczycy piszą An-pion, gdyż w korejskiem abecadle niema litery b, lecz p po m, n, l wymawia się jak b; z tego powodu pisownia An-bion została przyjęta na mapach europejskich.
  2. Górzysta wyspa Quelpart, po korejsku Cże-cżju, leży o 100 mil mor. od południowego brzegu półw. Korejskiego. Prawie w jej środku wznosi się wysoka na 6,000 stóp góra Hanrla-san, zwana przez Europejczyków g. Auckland. Na jej szczycie, według opowieści krajowców, są trzy obszerne kratery, pełne obecnie wody. Mieli tam mieszkać pierwsi ludzie, ojcowie rodzaju ludzkiego. Cała wyspa, usłana złomami bazaltu i lawy, słynie z urodzajności, pięknego klimatu, bujnej roślinności oraz pięknych, silnych, półdzikich kucyków, wywożonych nawet do Europy. Mieszkańcy używają opinii dzikich i nieobyczajnych. Znaczna ich część pochodzi od zsyłanych tu z dawien dawna zbrodniarzy. Powierzchnia Quelpartu wynosi około 1,850 kilom. kwadr., ilość mieszkańców sięga 100,000; liczba kobiet znacznie przewyższa mężczyzn.
  3. „Opis Korei“, wyd. minist. skarbu. T. II, str. 121.
  4. Hamilton: „Korea“, str. 124.
  5. A. Hamilton: „Korea“, str. 123.
  6. „Nouvelle Géographie Universelle“, VII, p. 674.
  7. „Corea, the Hermit Nation“, p. 152.
  8. „Korea“, p. 210.
  9. Używają zwykle spirytusowej nalewki żeń-szenia.
  10. „Korea“, wydanie niemieckie, str. 110.
  11. Na Quelparcie rosną małe pomarańcze (nyngymi).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.