Korea. Klucz Dalekiego Wschodu/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Korea
Podtytuł Klucz Dalekiego Wschodu
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk J. Cotty w Warszawie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IV.
Kilka słów o wierzeniach korejskich.

Daleko w morze wystający ląd korejski służył od niepamiętnych czasów za schronisko wyspiarzom Oceanu Indyjskiego, wypartym ze swych dziedzin południowych, oraz za most koczownikom azyatyckim, dążącym do bajecznych, podzwrotnikowych ogrodów. Opierając się na kronikach wschodnich, Hulbert[1] dowodzi, że historya zastała w południowej Korei Malajczyków, podczas gdy północ półwyspu zamieszkiwały plemiona pochodzenia tunguskiego, fińskiego, wreszcie mongolskiego. Według źródeł chińskich ludy te znajdowały się na bardzo nizkim stopniu rozwoju, mieszkały w pieczarach, nie znały rolnictwa i ognia. Czciły niebo, gwiazdę poranną, tygrysa, duchy powietrza, gór, wody i ziemi. Wierzyły, że po śmierci człowieka dusza jego nie ginie i dla swego istnienia wymaga ofiar z jadła i napoju[2].
Z cech tych oraz z okoliczności, że plemiona powyższe nie tworzyły jednolitego państwa, lecz luźne związki gromad krewniaczych, wnioskować należy, iż wyznawały szamanizm — religię zarania urządzeń rodowych. Zresztą znajdujemy niezbity dowód tego w pozostałej po nich puściźnie.
Pomimo iż buddyzm, a następnie konfucyonizm zapanowały w wyższych sferach korejskich już od V stulecia i były kolejno ogłoszone za religie państwowe, szamanizm po dziś dzień pozostał główną treścią wierzeń prostego ludu w tym kraju. Wtargnął on nawet do ksiąg i świątyń religii, przybyłych z sąsiednich Chin w pełni swego rozwoju. I chociaż nie wpłynął na nie w tym stopniu, co w Tybecie i Mongolii, gdzie głębokie spekulacye Sakia-Munii zdołał przerobić w pogański lamaizm, lecz zostawił wyraźne ślady w malowidłach, wyobrażeniach niektórych bogów i w wielu obrzędach. Drogi Korei usiane są ołtarzami, postaciami bóstw, ofiarnemi drzewami. Najczęściej trafiają się Sön-hoan-dan[3] — ołtarze świętego władcy. Są to wielkie nieraz kupy kamieni polnych, niedbale złożonych pod starem drzewem lub w małym gaju. Niema zwykle na nich żadnego bałwana, ani nawet wizerunku. Kawałki ofiarnego papieru, gałganków, woreczki z ryżem, części starej odzieży, popsute kapelusze i znoszone obuwie wiszą na gałęziach drzew, zostawione tam przez pobożnych przechodniów. Niekiedy obok stoją maluchne, ubogie kapliczki, wzniesione na cześć zwierząt i ptaków, niszczących szkodliwe dla rolnictwa owady[4].
Podobne, kamienne ołtarze, również pod staremi drzewami, stoją na każdej prawie przełęczy i są poświęcone Duchowi Gór (San-szin-riön albo Sań-sillion)[5], opiekunowi myśliwców, strażnikowi żeńszenia. Ołtarze te mają pośrodku małe wgłębienia, w których mieści się figurka albo wizerunek mężczyzny z dzikiem spojrzeniem, jadącego na tygrysie. Tygrys jest wysłańcem i wcieleniem tego boga, uważanego za bardzo groźnego ducha, któremu należy pilnie składać przeznaczoną dlań garstkę ryżu.
Bardzo często spotykałem też w pobliżu wsi niewielkie ołtarze duchów „Siń-dzan“, które poznać można po obrazku groźnego rycerza z podpisem: „jestem Duchem, który tu mieszka“. Duchów tych istnieje aż 80,000 i każdy z nich dowodzi licznym pułkiem podwładnych.
Na cześć duchów miejsc (To-di-cżi-sin) i prowincyi (Dzon-sin) budują Korejczycy małe szałasy na stokach wzgórz, pod drzewami. Często wewnątrz szałasów nic niema, jeno przed nimi wisi sznurek z festonami z papierków i gałganków, podobnych do japońskich „tai-taki“. Czasami stoi tam duży kamień albo gliniane wzniesienie z figurkami bożków lub z ich wizerunkiem, grubo namalowanym na papierze, desce, wreszcie korze drzewnej. Koło tych kapliczek co trzy lata odbywają się zbiorowe uroczystości za pieniądze, zbierane z całej okolicy.
I. B. Bishop przytacza spis bóstw i duchów szamańskich, udzielony jej przez dr. Landis’a:
I. Duchy wyższego rzędu:
1) Duchy Niebios;
2) Duchy ziemi;
3) Duchy gór i pagórków;
4) Duchy smoków;
5) Duchy opiekuńcze prowincyi;
6) Duchy Religii Buddyjskiej (?). II. Duchy domowe: 7) duch szczytu dachowego; 8) duch sprzętów i mebli; 9) demon rodziny Ii; 10) duch kuchni; 11) sługa demona rodziny Ii; 12) duchy, które służą swym przodkom; 13) stróże i słudzy demona rodziny Ii; 14) duchy, które pomagają kuglarzom; 15) duchy mienia i sprzętów, podobne do Nr. 8, ale niższego rzędu; 16) duchy ospy; 17) duchy, przybierające kształty zwierząt; 18) duchy, wcielające się w młode dziewczęta i czyniące je zaklinaczkami; 19) duchy siedmiu gwiazd tworzących Nurka (Dippes); 20) duch miejsca domu. III. Rozmaite rodzaje duchów: 21) duchy, robiące człowieka śmiałym; 22) duchy zamieszkujące drzewa (każde sękowate, rosochate lub poczwarne drzewo jest przypuszczalnie zamieszkane przez te duchy, których spotkanie powoduje śmierć gwałtowną albo przedwczesną. Każdy umierający przed zakończeniem cyklu (60 lat) uważa się za zmarłego pod wpływem jednego z tych duchów. Nie należy objaśniać, że wszystkie one są złymi duchami); 23) duchy, powodujące pożarcie przez tygrysy; 24) duchy, powodujące śmierć w drodze; 25) duchy, które wałęsają się dokoła domów, przyczyniając rozmaite nieszczęścia; 26) duchy, powodujące śmierć poza domem; 27) duchy, powodujące śmierć człowieka, w zastępstwie innego; 28) duchy, powodujące śmierć człowieka przez uduszenie; 29) duchy, powodujące śmierć przez utopienie; 30) duchy, powodujące śmierć kobiet przy połogu; 31) duchy, wywołujące samobójstwo; 32) duchy, powodujące śmierć od ognia; 33) duchy, powodujące śmierć z pobicia; 34) duchy, powodujące śmierć z upadku; 35) duchy morowej zarazy; 36) duchy cholery.
Bóg wogóle po korejsku „ok-han“ albo han-uemi, albo htien-ciu-kkei. Boga ziemi zwą San-sin-nimi; boga Nieba — Sze-geni.
Jednego z głównych bogów, przyjmującego po zgonie dusze zmarłych i sądzącego je — zwą Korejczycy Ok-han-siante.
Widziałem też nieraz przy wjeździe i wyjeździe ze wsi słupy wysokości wzrostu człowieka i wyżej z końcami wyrzeźbionymi w kształcie twarzy ludzkich, umalowanych czerwono, biało, czarno i często przyodzianych nawet w korejskie kapelusze.
Mój ton-sà, który ogromnie niechętnie dawał mi wszelkie objaśnienia, tyczące się religii, stale dowodził, że to są znaki przydrożne... Dopiero gdym mu kilka razy wykazał, że według jego własnych wskazówek „znaki przydrożne“ są niższe, mają na sobie napis i stoją w odległości co najmniej 10 li (5 wiorst), czego w danym wypadku nie było, zgadzał się, że to są: „ghost“ (duch). Ale jakie „ghost“, nie chciał powiedzieć. Odmówił również wyjaśnień, co znaczą wysokie na kilkanaście stóp żerdzie z drewnianemi podobiznami ptaków na końcach, ze słomianymi sznurami, zwieszającymi się z ogonów tych ptaków. Takie żerdzie stały zwykle parami przy wjeździe do wsi.
Oprócz tych duchów, mających liczne ołtarze i świątyńki pod otwartem niebem, istnieje cały szereg bogów domowych. „Dzoe-sök“, bóg płodności, opiekun kobiet ciężarnych, nienawidzący żałoby i śmierci. Stąd zwyczaj zawieszania ostrzegającego znaku na drzwiach domu, gdzie znajdują się położnice lub kobiety w stanie odmiennym. Święto na cześć tego boga odbywa się co trzy lata z udziałem szamanek.
„Cön-cziu“ — bóg dachu chaty, jeden z licznych bogów domowych, gdzie każdy kąt, pokój, ognisko, półka, słup, belka, mają swego opiekuna, mieszkającego w nim lub koło niego. Wyobrażają je zwykle kawałki naklejonego w odpowiedniem miejscu papieru lub małe woreczki z ryżem.
„Ti-cziu“ — bogowie rodziny oraz miejsca, na którem stoi dom rodziny. Jako ich fetysze służą pęki słomy lub garnczki z ryżem, nakryte kamieniem. W pobliżu wielu domów dostrzedz można „Dzo-oan“ — ducha gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy, wcielonego w suchą tykwę, pełną gałganów.
Nadomiar po całym świecie wciąż błądzą roje wiecznie głodnych, gniewnych i mściwych dyabłów (sagen), zmór i potępieńców (tök-ha-bi) — dusze ludzi zmarłych nagłą, niespodziewaną śmiercią lub zadręczonych przez bliźnich. Wszyscy oni czyhają skwapliwie na nieopatrznego człowieka, aby przy lada sposobności rzucić się nań, dokuczyć mu, skrzywdzić go, zadać mu chorobę, nasycić się widokiem jego cierpień lub wymódz zdradziecko ofiarę.
Szamani (pań-su) i szamanki (mu-dan albo sysyń) prowadzą z nimi nieustanną wojnę.
W organizacyi ich uderza jedna cecha, istniejąca jedynie w stanie szczątkowym u innych szamanistów, mianowicie: wielkie znaczenie i przewaga kobiet. Szaman drugiego stopnia (pak-su-mu albo sia-tań, sia-dań) w czasie spełniania poważniejszych czarów musi się nawet za kobietę przebierać.

Wprawdzie szamanami pierwszego stopnia (pań-su) mogą zostać wyłącznie ślepi od urodzenia mężczyźni, lecz przypuszczać należy, że ich organizacya jest cudzoziemskiego, buddyjskiego pochodzenia.
Święty gaj z ołtarzem Sön-hoan-dan niedaleko wsi Hau-bulang.
Oni sami twierdzą, że ich zaklęcia i pieśni zapożyczone są od buddystów[6]. Ich tańce czarodziejskie, orkiestra i sposoby są nadzwyczaj podobne do tego rodzaju obrzędów lamajskich. Zresztą za swe główne zadanie uważają oni wróżbiarstwo, określenie szczęśliwych dni i szczęśliwych miejsc dla mogił oraz wyrób amuletów, dające im znaczne dochody. Przechodzą oni pewną szkołę, w której nabywają ogłady, zaznajamiają się z buddyzmem i konfucyonizmem oraz wyuczają na pamięć własnych, tajemniczych zaklęć, uroków i magii. W Seulu tworzą oni dość znaczne i wpływowe stowarzyszenie, uznane przez rząd i opłacające podatek skarbowy.

Dzięki temu pewnie ślepi pań-su zajęli wśród szamanów korejskich położenie do pewnego stopnia uprzywilejowane i uważają siebie za władców sił tajemniczych, pozwalających im rozkazywać demonom i duchom. Szamanki (mu-dań) mogą jedynie duchy błagać i ułagadzać ofiarą (kaut).
Ilość bóstw jest dość znaczną; wyżej przytoczyliśmy spis dostarczony Bishop przez dr. Landis’a z nazwami 36 bóstw, dzielących się na trzy odłamy.
Mimo to działalność szamanek jest znacznie różnorodniejszą i udział ich w w życiu Korejczyków wszystkich stanów o wiele wybitniejszy. One również mają w większych miastach swoją organizacyę, choć po wsiach działają osobno. Mieszkać im w samych miastach, a szczególniej w stolicy nie wolno od lat 500; zajmują one zawsze dzielnice zamiejskie. Objaśnienie źródła ich czarodziejskiej siły, ich sposoby, tańce, strój w szczegółach zaledwie różni się od guseł i ubiorów szamańskich u innych narodowości. Siła ich według pojęć korejskich pochodzi od ducha, który je opętał. Żyją samotnie, pozbawione rodziny i przyjaciół. Były przykłady, że szamankami stawały się, pod parciem potrzeby wewnętrznej, nawet kobiety zamożne z wyższych sfer, które porzucały dla szamaństwa rodzinę i stanowisko.
Niegdyś wpływ pań-su oraz mu-dań sięgał nawet cesarskiego dworu i decydował w kwestyach bardzo poważnych. Uznanie buddyzmu i konfucyonizmu za religie urzędowe, rozumie się, zmniejszyło ich znaczenie, nie wyparło jednak całkowicie. W Puń-mio, świątyni konfucyańskiej Boga Wojny (Koań-juöń-dzan), za wrotami północno-wschodniemi, widziałem w bocznej kaplicy piękny, stary obraz jedwabny, wyobrażający starego szamana, określającego wojsku za pomocą wróżby szczęśliwe miejsce do boju. Mówiono mi, że obraz ten ma lat 300. Lecz i obecnie szamani, a szczególniej szamanki, nieraz wzywani bywają przez rząd do spełniania guseł w czasie suszy, moru lub innych nadzwyczajnych wypadków, oraz do wyzywania duchów i przynoszenia ofiar bogom domowym panującego domu.
Drobniejsze ofiary składają się z ryżu, jarzyn, owoców, ciast, słodyczy i wódki, lecz na ofiary większe zabijają zawsze bydło rogate i świnie. Istnieje pięć wielkich, obowiązkowych w każdej prowincyi ofiar dorocznych: zimowa, wiosenna, letnia, jesienna i piąta — zakończenia roku. Za każdym razem w każdej prowincyi ginie około 100 sztuk bydła, prócz drobnych ofiar dowolnych. Cieniom przodków składają ofiary co dwa tygodnie z kilku sztuk bydła; na dworze królewskim zabijają ich co najmniej 10 szt., prócz tego w ciągu miesiąca pada sztuk kilka na cześć bożków pałacowych. Co miesiąc odbiera ofiary wódz chiński Koan-Kong, który przed 300 laty zamienił się w chmurę i jako deszcz spadł na Japończyków, wskutek czego ci zostali przez Korejczyków pobici. Wreszcie dwa razy do roku składają ofiary Konfucyuszowi i Hanenimowi, zanosząc modły o deszcz lub pogodę. Ponieważ Korejczycy nie hodują wcale owiec potrzebnych do ostatnich ofiar, kupują więc je rok rocznie od Chińczyków, sprowadzają do Seulu oraz rozsyłają na prowincyę. Wszystkie ważniejsze ofiary odbywają się wobec przedstawiciela królewskiego, modły o deszcz lub pogodę musi zanosić sam król osobiście a na prowincyi umyślnie wysłany przezeń wysoki urzędnik.
Wogóle krwawe ofiary są dość rozpowszechnione wśród Korejczyków i służą za powód do powszechnego raczenia się mięsem, rzeczą na ogół rzadką na stole krajowca.
W podaniach i niektórych obrzędach korejskich zachowały się wyraźne ślady ludzkich ofiar w zmierzchłej przeszłości[7] i prawdopodobnie... kanibalizmu religijnego.
Wróżbici, szamani i szamanki, poszukiwacze szczęśliwych mogił, guślarze i znachorzy cieszą się po dziś dzień ogromnym wpływem wśród ludu, wdzierają nawet do cesarskiego pałacu, uparcie broniąc starodawnych obyczajów i wierzeń, źródeł ich dochodów... Mieszają się do polityki, intrygują i na rozkaz roznoszą szeroko po kraju żagiew rozruchów ciemnych, wrogich wszelkim ulepszeniom i postępowi. Wiadomo, iż zamordowana przed 9 laty królowa Miń, wróg zaciekły wszelkich zmian, była zagorzałą szamanistką i chętnie otaczała się zgrają rozmaitych mu-dań i pań-su. Ale po jej śmierci wpływ ich, choć osłabł, nie ustał zupełnie. W 1904 roku po wtargnięciu Japończyków do Seulu zostali na ich żądanie wypędzeni z pałacu różni wróżbici i szamani, uznani dekretem cesarskim za „źródło waśni i nieszczęść czasów ostatnich“...[8].
W czasie mego pobytu w Seulu skarżył mi się pewien urzędnik dworu, że cesarz wydał w tym roku na gusła szamańskie 10,000 dolarów.
— Czy to nie lepiej szkołę za te pieniądze założyć?... — pytał mię, licząc na przychylną odpowiedź.
Mimo jednak pewnego wykształcenia, znajomości języków europejskich i obycia z Europejczykami, ten sam urzędnik nie zgodził się urządzić dla mnie czarów szamańskich.
Tego tak bez powodu robić nie można! Musi pan czekać, aż wezwą do kogo szamana. Wtedy zaprowadzę pana.
Daremnie ofiarowałem pieniądze: i za pieniądze nikt się tego podjąć nie chciał.
Kosmogonia korejska przedstawia mieszaninę pojęć środkowo-azyatyckich oraz północnych z japońskiemi (o lisie) i chińskiemi. Szczególniej te ostatnie za pośrednictwem piśmiennictwa wywarły silny wpływ na umysłowość korejską. Czczą więc przedewszystkiem Niebo (San-cże, chińskie Szan-di, władca nieba, mongolskie Tangri, jakuckie Tangara),[9] jako źródło wszystkiego, co dzieje się na Ziemi. Dalej znajdują się w mitologii korejskiej: smok, feniks, żółw, bajeczne zwierzę pół jeleń — pół byk (ki-riń — symbol pokoju, szczęścia, sprawiedliwości); jest tam obok tygrysa grzywiasty lew, ptak kiń-sä o cieniu trującym, węże, uwodzące dziewczęta[10], zaklęte w stonogi kobiety, skrzydlaci bohaterowie i t. d., cały rój dziwacznych mitów i legend, przyniesionych do Korei rozmaitymi czasy przez licznych chińskich wychodźców. Ci wprowadzili też do niej dwa wielkie, panujące po sobie wyznania urzędowe.
W drugiej połowie IV wieku po N. Chr. dwóch mnichów buddyjskich, Szuń-dao i A-dao, przybyło z Chin do państwa Ko-gu-riö w północnej Korei i przyniosło z sobą księgi święte. Buddyzm zdobył sobie odrazu wielkie uznanie wśród sfer wyższych. Przyniósł z sobą rozwinięte piśmiennictwo, wiedzę, sztukę i rozmaite nieznane rzemiosła. Pod opieką królów korejskich zaczęły powstawać liczne klasztory, szkoły, zakwitły sztuki wyzwolone. W połowie V stulecia buddyzm przedostał się już do południowego państwa Silla i nawet na wyspę Quelpart, gdzie go obecnie niema, a jedynie jako ślady pozostały nieliczne posągi Buddy. Zapał był powszechny i z obawy, aby cała ludność nie została mnichami, musiano wydać odpowiednie przepisy krępujące. W X wieku buddyzm dosięgnął swego szczytu i został uznany za religię państwową. W owym to czasie buddyjski mnich Siol-dżon miał wynaleźć znaki „i-do“, które umożliwiły Korejczykom używanie chińskich hieroglifów i według kronikarzy korejskich dały początek obecnie znanemu, korejskiemu alfabetowi dźwiękowemu „öń-muń“. Korejska nauka i literatura miały swą kolebkę w buddyzmie. Klasztory buddyjskie długi czas korzystały z przywilejów, nadań ziemią i pieniędzmi. Większość działaczy, urzędników, nawet sławnych wodzów ówczesnych wyszła z pośród oświeconych i piśmiennych mnichów buddyjskich. Wtedy to powstały owe piękne świątynie i olbrzymie posągi (miro-ki lub siök-iń — ludzie kamienni), leżące obecnie w gruzach lub kryjące się w zaroślach.
Chociaż konfucyonizm przeniknął do Korei prawie jednocześnie z buddyzmem (w V-ym wieku), rozkwit jego nastąpił znacznie później. Dopiero w XVI stuleciu, gdy po morderczej wojnie z Chinami, stoczonej na terenie korejskim, wojska japońskie ustąpiły, konfucyonizm wziął w Korei górę nad buddyzmem. Buddyzm korejski zawsze pozostawał w ścisłych i zażyłych stosunkach z buddyzmem japońskim, którego był rodzicem i od którego nawzajem odbierał w ciężkich chwilach moralne i materyalne wsparcia. Po ostatecznem opanowaniu półwyspu przez Chiny wszystko japońskie stało się podejrzanem, buddyzm uległ prześladowaniom i konfucyonizm zajął przodujące miejsce. Mnichom buddyjskim zabroniono nawet mieszkać w stolicy i miastach warownych, zabroniono im wznosić i odnawiać miejskie klasztory i świątynie. Zakaz ten przetrwał do 1895 r. i w rezultacie świątynie buddyjskie zachowały się w Korei jedynie w głuchych, górskich ostępach, daleko od miast. Konfucyonizm, uosabiający wpływ chiński po przeprowadzeniu upartej walki z władzą królewską, zapanował wyłącznie w sferach dworskich i urzędniczych. Miała Korea w tych walkach chwile zupełnie podobne do średniowiecznych walk europejskich kościoła i tronu. Królowie Jön-sań i Koań-he z panującej obecnie dynastyi, skłaniający się ku buddyzmowi, padli ofiarą tych zatargów i zostali pozbawieni nawet tronu i pośmiertnych tytułów.
Na ludowe wierzenia konfucyonizm wywarł wpływ o wiele mniejszy od buddyzmu. Jako religia książąt, uczonych i urzędników, zasklepił się on w ciasnej sferze klas panujących i wraz z nią uległ zepsuciu i upadkowi. Jak i one, czerpie on szczodrze środki swego utrzymania z kieszeni chłopów. Prześladowany buddyzm, choć bardzo zubożały i zchłopiały, przeciwnie żyje jeszcze i zdradza nawet oznaki odrodzenia. Odrodzenie to płynie znowu z Japonii, jak wszystko lepsze, dążące do poprawy kraju, do jaśniejszej przyszłości, do reformy i rozwoju, co pojawiło się w ostatnich czasach w Korei. W siedemdziesiątych latach ubiegłego stulecia zreformowana sekta japońskich buddystów Siń wniosła ożywczy prąd w zamierające klasztory korejskich buddystów.
Kilku młodych, zdolnych Korejczyków wstąpiło do szkoły duchownej Siń w Kioto i następnie zajęli się krzewieniem nowej nauki w swej ojczyźnie. Obecnie mają oni już w Genzanie własną, piękną świątynię i szkołę oraz szkołę w pobliżu Seulu. W r. 1892 mnich japoński, Akamacu Kejsi, zbierał w Japonii pieniądze na założenie licznych szkół duchownych w Korei... Sądzę, iż odrodzenie się buddyzmu w Korei zależy w znacznej mierze od wyniku ogólnego ruchu, jaki powstał wśród buddystów całego świata w ostatnich czasach.
W końcu tego pobieżnego szkicu o religii Korejczyków muszę wspomnieć i o chrześcijaństwie. Nie okazało ono żadnego prawie widocznego wpływu na światopogląd ludowych warstw korejskich, liczba jego wyznawców również jest nieznaczna[11], lecz losy tego Kościoła były tak do niedawna tragiczne, tak głęboko związane z dziejami tego nieszczęśliwego kraju, jego zmaganiami się z gnębiącą przemocą wewnętrzną, iż historya jego odbija do pewnego stopnia skłonności religijne Korejczyków i zdolność ich do uczuć oderwanych. Jest to jedyny może kościół na Wschodzie, który powstał bez udziału Europejczyków i nigdy nie był ani na chwilę ich placówką handlową lub dyplomatyczną. Przynieśli chrześcijaństwo do Korei Japończycy i początek jego datuje się od wojen japońskich z 1592 r. Lecz wraz z upadkiem wpływu Japończyków znikł z półwyspu i chrystyanizm, który jednocześnie w samej Japonii uległ srogim prześladowaniom. Odrodził się on dopiero w XVIII wieku, podjęty przez korejskich uczonych, którzy dla zapoznania się bliżej z nauką, o której w księgach wyczytali, wysłali do Pekinu młodego badacza, Siön-hun-i, syna tamtejszego posła korejskiego. Siön-hun-i przyjął chrzest i, nazwany Piotrem, został pierwszym katolickim misyonarzem w Korei, gdzie ochrzcił i nawrócił z czasem wielu wybitnych uczonych oraz wyższych urzędników. Okoliczność, że chrześcijanie odmawiali udziału w uroczystościach na cześć przodków, wywołała pierwszy naganny edykt urzędowy w 1784 roku. Mimo to gminy chrześcijańskie wzrastały w liczbie i organizowały się, stwarzając własną hierarchię kapłańską. W r. 1790 zwrócili się Korejczycy do katolickiego biskupa w Pekinie z prośbą o przyznanie i opiekę nad samopowstałemi gminami. Liczyły one wówczas do 4,000 wyznawców. Urzędnicy, choć wrogo usposobieni dla nowej nauki, nie prześladowali jej nazbyt, gdyż Wschód o wiele więcej jest i był toleranckim od Zachodu dla wszelkich spekulacyi umysłowych i religijnych. Dopiero gdy zacznie on podejrzewać w nich politycznych nieprzyjaciół, wówczas dąży do wytępienia ich z całą wschodnią bezwzględnością. Misyonarze europejscy, próbujący przedostać się do Korei, dają początek krwawym męczeństwom. W 1801 r. król korejski, wyjaśniając suzerenowi swemu, ces. chińskiemu, powody, dla których kazał ukarać śmiercią misyonarza Ciu, Chińczyka, powiada, iż chrześcijanie pragną zawładnąć jego państwem za pomocą europejskich ludzi i okrętów. Od tego czasu krwawe, masowe zabójstwa i prześladowania prawie nie ustawały, przeciwnie wzrastały w miarę zwiększania się liczby misyonarzy europejskich, tajemnie przenikających w granice państwa. Szczytu swego sięgają one w r. 1839, za panowania królowej-regentki Kim. Były to zaiste czasy okropne. Więzienia były przepełnione i krew lała się strumieniami. Biskup Imber oraz misyonarze Mauban i Chastan, pieczołowicie, z narażeniem życia ukrywani przez wiernych, sami oddają się w ręce rządu w nadziei, iż ukrócą w ten sposób wściekły gniew poszukujących ich siepaczy. Ale śmierć ich, choć osłabiła prześladowania, nie wstrzymała ich całkowicie. Z krótkiemi przerwami ciągnęły się one nieledwie do otwarcia granic Korei. Wstawianie się mocarstw europejskich tylko pogorszało położenie.
W 1866 roku byli zamordowani biskupi Daveluy i Berneux oraz wszyscy misyonarze europejscy. Chrześcijan krajowców zginęły tysiące; karano nawet krewnych ich pogan do szóstego pokolenia. Reszta rozbiegła się, kryjąc po górach i lasach. Dopiero traktat wymuszony w 1875 r. przez Japonię przerwał pośrednio bezprawia i okrucieństwa, otwierając cudzoziemcom dostęp do brzegów Korei.
Dzięki swej męczeńskiej przeszłości, katolicyzm, choć mały liczebnie, zapuścił głęboko korzenie w serca części ludu korejskiego, gdyż został chwilowo istotnie religią maluczkich i uciśnionych.









  1. „The Korean Repository“, 1895, p. 219—255.
  2. Griffis. „Corea, the Hermit Nation”, p. 326.
  3. Mój ton-sà nazywał je: Son-hoang-tang.
  4. „Czczą Korejczycy bóstwo drzewa, któremu składają ofiary koło nowego roku. Po skończonej ofierze wchodzą do lasu i zaklinają boga. Ptaki, będące tam, duszą w ręku, rozdzierają i patrzą we wnętrznościach, czy tam dużo jest ziarna, z czego wróżą, że rok będzie urodzajny. Jeżeli znajdują kamyki, przepowiadają klęskę“. („The China Review“ Vol. XIV, p. 224).
  5. San — szczyt góry, silliön — duch, istota niewiadoma.
  6. Bishop (Isabella L. Bird): „Korea and Her Neighbourgs“, II, p. 229—231.
  7. The China Review, Vol. XIV, p. 224. — „Bajki Korejskie“ N. Garina. Petersburg, 1904 r., str. 116 i 160 opowiadanie o kupcach, którzy rzucili dziewicę na ofiarę wzburzonemu morzu i o stonogach ludojadkach.
  8. „Russkija Wiedomosti“ № 119 z 1904 roku.
  9. W potocznej mowie niebo po korejsku zwie się „hanari“.
  10. Własność tę przypisują Korejczycy wężom dusicielom (ku-rąń), których zresztą w Korei niema.
  11. 29,000, w tej liczbie 28,000 katolików.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.