Tam, gdzie w nadwodnych skał grzbiety czarne
Bryzgają morza spienione fale I w dzikim szale
Wirują, huczą, wrzawne i gwarne:
Korale wznoszą swoje sklepienia.
Piękne jak kwiaty, jasne jak zorze,
Lekkie jak szklane jeziora pianki, Stawią krużganki,
Co pną się ciągle wyjrzeć nad morze,
A kiedyś spoczną w chłodzie palm cienia.
Nikt ich nie widzi. Tylko w dni rzadkie,
Kiedy ucichną fale spienione, Widać zasłonę
Na dnie kwiecistą. Przez fale gładkie
Samotne wówczas korale płyną.
Lecz niechaj tylko wzburzone iły
Drgną, lub się w głębi ruszy bezdennej Osad kamienny —,
Wszystkie ich blaski wnet się ukryły,
Niknąc pod morza tajną głębiną.
I wieszcz podobnie, gdy dmą orkany,
Wśród wrzawy prądów buduje znojnej Dom swój spokojny,
Co wciąż ku górze mknie w kraj świetlany,
Zkąd duszom palmy błyszczą kwitnące.
Niezrozumiany idzie po ziemi,
A gdy głupota ludzka weń godzi, Sam wnet uchodzi,
By z marzeniami skryć się własnemi,
Póki mu znowu nie zalśni słońce.