Kontrabanda broni/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Kontrabanda broni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 15.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Klub afrykański

Lord Lister wyciągnął się wygodnie w fotelu. Jego mały ulubiony terier usiadł mu u stóp i patrzał mu cierpliwie w oczy.
O kilka kroków od lorda, w miękkim fotelu siedział młody człowiek, pochłonięty puszczaniem w powietrze okrągłych błękitnawych kółek dymu.
Był to Charley Brand, sekretarz lorda Listera i jego człowiek zaufania.
Po skromnym posiłku, lord Lister wstał od stołu i rzekł do Charleya:
— Wybieram się dziś wieczorem do klubu afrykańskiego. Lubię od czasu do czasu posłuchać nowin z czarnego lądu.
„Tajemniczy Nieznajomy“ uczęszczał do „klubu afrykańskiego“ pod tym samym nazwiskiem, pod którym wynajął willę. Podawał się za przemysłowca i kupca, przybyłego z Indii holenderskich. Kazał się nazywać baronem van Gelder. Koledzy klubowi uważali go za wielkiego pana i człowieka niesłychanie uprzejmego.
Gdy Raffles i Charley zjawili się w klubie, kilku panów powitało ich uprzejmymi ukłonami. Zwłaszcza jeden z nich okazywał niezwykłą radość.
Był to młody Anglik, syn konsula brytyjskiego w Beirze porcie kolonii, należące] do Portugalii.
— Drogi baronie — rzekł z uśmiechem do Rafflesa — chciałem właśnie telefonować do pana. Mam do pana bardzo poważny interes i chciałbym porozmawiać z panem w pewnej sprawie.
John Raffles spojrzał nań przenikliwie.
— Grał pan zbyt grubo w karty? Czyż nie tak młody przyjacielu?
— Nie... Tym razem nie, mój drogi baronie — odparł młody Harrison, który niejednokrotnie pożyczał spore sumy od Rafflesa. — A jednak... jest to sprawa, jakby tu powiedzieć... sprawa z tym związana. Gdybym nie grał, nie miałbym potrzeby zwrócić się do pana. Niech pan to przeczyta.
Wyciągnął z kieszeni telegram i rzekł:
— To od mego ojca. Niech pan przeczyta, drogi baronie.
Lord Lister wziął telegram do ręki.
„Bob Harrison, Pall Mall, 26 London. — Idź do bankiera Tylera. Przelałem na twoje konto sto tysięcy funtów, które musisz natychmiast wypłacić Towarzystwu „Henry Lovec“ za dostawę stu tysięcy baryłek i pięciuset skrzyń pneumatycznych, które mi zostały przesłane na adres Seiba do doków londyńskich. Lovec zna nazwisko adresata. Przesłać towar, najbliższym okrętem, na adres Muharem Lahib. Pozdrowienia — Fred Harrison!
Zapoznawszy się z treścią telegramu, lord Lister zwrócił go młodemu człowiekowi i rzekł:
— Nie rozumiem...
Bob Harrison uśmiechnął się.
— Pan nie rozumie, ponieważ nie ma pan klucza od tego telegramu.
Zniżając głos szepnął do ucha zdumionego lorda Listera:
— Zamiast baryłek należy czytać karabiny, zamiast skrzyń pneumatycznych amunicja.
— Ach tak — rzekł lakonicznie lord Lister.
— Rozumie pan chyba dobrze, że przy tego rodzaju zleceniach, nie można nazywać rzeczy po imieniu.
— Czy pański ojciec uprzedził pana o swym zamiarze wypowiedzenia komuś wojny? — zapytał lord Lister żartując.
Miody człowiek nie odpowiedział na to pytanie.
— Chciałbym wyjednać u pana minutę czasu, abym mógł powiedzieć dlaczego dziś właśnie muszę uciec się do pańskiej pomocy.
— Rozumiem co mi pan ma do powiedzenia — rzekł Raffles z uśmiechem. — Podjął pan pieniądze, o których była mowa w telegramie i przegrał je pan przy zielonym stole. Czy mam rację?
Młody Harrison strząsnął popiół z papierosa i odparł z pewnym zawstydzeniem.
— Odgadł pan, drogi baronie. Zna mnie pan jako niepoprawnego gracza. Przegrałem około czterech tysięcy funtów. Miałem nawet zamiar kontynuować grę, aby się odegrać, ale straciłem wiarę w swoje szczęście. Od pewnego czasu karta mi nie idzie.
— Niech więc pan rzuci grę — doradził mu Raffles. — Jest pan młody i zdolny. Słyszałem, że ma pan przed sobą przyszłość jako inżynier. Niech pan nie niszczy swego życia. Zresztą mówiąc krótko: służę panu chętnie sumą, która jest panu potrzebna.
— Dziękuję panu serdecznie, drogi baronie — odparł młody Harrison. — Przysięgam panu, że po raz ostatni zasiadam przy zielonym stole.
Raffles zaciągnął się dymem papierosa i po kilku minutach, zapytał od niechcenia:
— Co zamierza zrobić ojciec pański z tymi karabinami w Afryce?
— To wspaniały interes — odparł Harrison junior. Mój ojciec, jak każdy dobry Anglik jest przede wszystkim kupcem. Mam wrażenie, że zyska na tym od trzystu do czterystu procent.
— Ciekaw jestem w jaki sposób. — Nie rozumiem komu można sprzedać w Afryce broń, robiąc jeszcze na tym tak świetny interes.
Młody Harrison zaczerwienił się lekko. Lord Lister spostrzegł u niego zakłopotanie. Podniósł się i rzekł:
— W gruncie rzeczy jest to jego sprawa... i pańska — rzucił niedbale.
Twarz młodego człowieka zmieniła się nagle. Zwracał się już do wszystkich kolegów klubowych z prośbą o pożyczkę. Lord Lister był jego ostatnią deską ratunku. Widząc, że podniósł się z miejsca, Harrison zląkł się, że lord Lister zamierza odmówić mu pożyczki. Rozejrzał się lękliwie dokoła, chwytając go za rękę, zaczął mówić.
— Jest to dość delikatna sprawa — rzekł. — Jak panu wiadomo mój ojciec, obecny konsul w Beirze, należał w czasie wojny do Inteligence Service. Dzięki temu dostał się na obecne stanowisko, dlatego też musi słuchać dyspozycji stamtąd otrzymywanych.
— Oczywiście — odparł lord Lister bez przekonania. — Nie widzę jednak w dalszym ciągu, dla kogo miały być przeznaczone te karabiny, zwłaszcza, że na Wschodzie, na południu i zachodzie Afryki panuje zupełny spokój.
— Spokój ten nie jest bynajmniej na rękę pewnym czynnikom.
— Bardzo ciekawe... Może zechciałby mi pan to bliżej wytłumaczyć — rzekł lord Lister z trudem ukrywając zainteresowanie, jakie w nim ta rozmowa wzbudziła.
Harrisonowi pochlebiła ciekawość lorda Listera, ciągnął więc dalej:
— Jak panu wiadomo, Niemcy domagają się obecnie zwrotu dawnych kolonii, afrykańskich, nad którymi mandat po wojnie powierzono Wielkiej Brytanii. Niemcy utrzymują, że interesy ich w tamtych krajach pozostały nie zmienione i że nie ma najmniejszej racji, aby mandat angielski trwał w nieskończoność. Głosy te zaczęły ostatnio zyskiwać dość chętny posłuch i dlatego należałoby temu zapobiec.
— Ale jak?
— Uniemożliwiając życie kolonistom niemieckim którzy albo tam pozostali albo też osiedlili się niedawno. Na południu Afryki utworzył się już potężny syndykat mający na celu odkupywanie od Niemców ich posiadłości.
— Już rozumiem — odparł lord Lister. — Pański ojciec i jego przyjaciele zbroją krajowców po to aby nie dawali spokoju kolonistom niemieckim.
Młody człowiek potwierdził z uśmiechem.
Lord Lister zamyślił się i dodał po chwili.
— Niebezpieczny plan... Nic nie przemawia za tym że się powiedzie.
— W każdym razie broń zostanie sprzedana i zysk zainkasowany. To najważniejsze — odparł Harrison. — Zresztą przyjąwszy nawet, że broni nie uda się sprzedać w Afryce, będzie ją można sprzedać gdzieindziej.
— W Azji, Beduinom... Widzi pan więc, że interes ten nie przedstawia najmniejszego niebezpieczeństwa.
W głębi duszy pomyślał:
— Ten chłopiec powinien wisieć wraz ze swym szanownym ojcem.
Wstał, wyciągnął rękę do młodego Harrisona i rzekł:
— Poddał mi pan doskonałą myśl. Oddawna zamierzałem udać się do Afryki. Zima się zbliża. Pewny jestem, że w Afryce będę miał przyjemniejszy i cieplejszy klimat niż w Londynie. Czy mógłby mi pan podać nazwę okrętu, którym będzie transportowana broń?
— Bardzo chętnie — odparł Harrison junior. — Obawiam się jednak, że nie znajdzie pan należytych wygód na tym towarowym okręcie.
— Jeszcze się nad tym zastanowię — rzekł Raffles. — Prosiłbym jednak o udzielenie mi tej informacji. Ach, muszę jeszcze wypisać czek, o który mnie pan prosił. Przejdźmy więc do czytelni. Tam go panu wypełnię.
W godzinę później, lord Lister w towarzystwie swego sekretarza, opuścił klub. Wróciwszy do domu, rzucił Charleyowi pytanie:
— Czy starczy ci odwagi, aby mi towarzyszyć w podróży do Afryki?
— Co takiego? — zapytał sekretarz, nie wierząc własnym uszom.
— To, co słyszałeś — odparł Raffles spokojnym tonem. — Zbliża się zima. Obawiam się, że będzie mi tu zbyt chłodno.
Charley Brand spoglądał na swego przyjaciela ze zdumieniem.
— Czy chcesz mi zrobić przyjemność, Edwardzie? — rzekł. — Powiedz mi po co puszczasz się w tę drogę?
— Powiem ci krótko — odparł Raffles. — Mam zamiar ukraść sto tysięcy karabinów oraz amunicję.
Charley Brand zamilkł ze zdumienia. Po kilku minutach dopiero odzyskał głos.
— Co takiego? Co chcesz ukraść?
— Broń przemycaną — odparł Raffes.
— Po co?
Lord Lister poprawił monokl i spoglądając uważnie na Charleya Branda zapytał:
— Czy uważasz mnie za dobrego Anglika?
— Oczywiście. Uważam cię za rzadki egzemplarz brytyjskiego gentlemana.
— Czy uważasz mnie również za człowieka uczciwego, niezdolnego do popełnienia podłości?
— All right, mój chłopcze. Zrozumiesz więc moją intencję. Broń ta przeznaczona jest dla murzynów lub Arabów. Przemyca ją jeden z naszych konsulów. O celu tranzakcji zaraz ci opowiem.
Lord Lister opowiedział swemu przyjacielowi o rozmowie, jaką miał z młodym Harrisonem.
— A więc ta masa broni ma służyć nieuczciwym ludziom do zbogacenia się. Po obydwu stronach padną tysiące trupów. Wywołać to może poważne konflikty polityczne. Wszystko to obojętne jest dla ludzi, mających jedynie zysk własny na celu. Uważam za swój obowiązek zawładnąć tą bronią, która może wywołać tak nieobliczalne skutki.

Następnego dnia po południu, Raffles otrzymał od młodego Harrisona krótki liścik, zawiadamiający go, że okręt, który ma przewieźć broń i amunicję nazywa się „Harber“ i wyrusza do Anglii za dwa dni. Okręt ten nie ma ani jednej kabiny pasażerskiej.
John Raffles zaśmiał się wesoło.
— Za żadne skarby świata nie odbyłbym większej podróży morskiej na towarowym okręcie — rzekł. — Jeśli prosiłem Harrisona o informacje, to dlatego, że chciałem dowiedzieć się, jakim okrętem wyśle swą kontrabandę.
Ponieważ okręt jednej z największych linii angielskich wyruszał nazajutrz z Southampton do Zanzibaru, Raffles kazał zarezerwować dla siebie dwie kabiny pierwszej klasy. Tegoż wieczora zjawił się w „klubie afrykańskim“, aby pożegnać się z kilku znajomymi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.