Kometa czyli mniemany koniec świata/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł Kometa czyli mniemany koniec świata
Wydawca W. Rafalski
Data wyd. 1857
Druk Drukarnia braci Hindemith
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3. Czy kometa lub inne ciało niebieskie może zetknąć się z ziemią?

Nie raz się ludzie dziwili, gdy w ostatnich latach kilkakrotnie wydarzało się, że uczeni astronomowie odkrywali nieznane dotąd planety, to jest ciała niebieskie mniéj więcéj zapewne do ziemi naszéj podobne, które równie jak ona w około wspólnego nam słońca obracają się, — nieraz dziwili się, jakim sposobem w kilka dni już po piérwszém odkryciu dokładnie można było obliczyć, na ile mil te nowe planety oddalone są od słońca i w ile lat odbywają na około niego swój obieg? Jakże to być może, mówili tacy ludzie, żeby nieznanego gościa po tak krótkiéj znajomości tak dokładnie już skontrolować, iżby drogę, jaką przebędzie, i czas, którego mu na to potrzeba, na najdalsze lata tak ściśle dało się oznaczyć?
A jednak tak jest w istocie; jakoż niezaprzeczoną jest rzeczą, że żadna poczta ani lokomotywa nie potrafi z taką nieomylnością na godzinę i minutę przepowiedziéć swego przybycia na którąkolwiek stacyę, z jaką astronomowie przepowiadają przybycie takiego ciała niebieskiego, nad którém pewne już poczynili obserwacye.
Ale sam ruch elliptyczny, czyli podłużny komet, skutkiem którego te ciała częstokroć bardzo długo usunięte zostają z naszego widokręgu, oraz ta okoliczność, że przed kilkąset laty, kiedy się pojawiały dziś widziane znowu lub spodziewane komety, ówcześni astronomowie nie mieli jeszcze dosyć nauki i doświadczenia, by obserwacye z niemi odbyć należyte, — wszystko to razem sprawia, że bardzo mała tylko liczba komet stosunkowo dokładniéj jest znaną. I tak naprzykład, kometa, którego niefortunne na dzień 13 czerwca roku b. przybycie zwiastował Kurjer Warszawski, w podobieństwie swego powrotu oparty jest jedynie na niepewnych z bardzo odległéj epoki obserwacyach trzech komet, które ukazały się mieszkańcom ziemi w latach 973, 1264 i 1556 po narodzeniu Jezusa Chrystusa. Otóż gdy dwa, obserwowane w pewnych czasach komety, dają prawie te same wypadki, wówczas dopiero mamy prawo zapisać kometę w szereg znanych i wracających regularnie, jeżeli istotnie zjawi się następnie w czasie obliczonym. Skoro zaś do tyla nawet epoka powrotu tego komety jest niepewną, któżby śmiał utrzymywać, że bieg jego tak ściśle obrachował, iż nawet w obrachunek ten wszedł ledwie dojrzany ów punkcik w ogromnym przestworze, w którym ostatecznie mógłby się spotkać z naszą ziemią? Niebyłożby to dowodem, że cała linia obiegu komety znaną jest na szerokość jednego włoska, — że cały czas tego obiegu znany na sekundę? Aż tu przekonywamy się, aż tu przyznają się panowie astronomowie, że kometa, o którym mowa, spodziewanym był właściwie jeszcze w roku zeszłym, a jeśli się nie ukaże w bieżącym, to chyba na rok przyszły, albo téż w którymkolwiek innym roku, byle przed 1860, bo już ten ostatni termin ma podobno być stanowczym. Otóż przyznacie, że przy takiéj niepewności, niepodobieństwem byłoby obliczyć, którędy będzie szedł ten kometa, oraz czy i kiedy w drodze swojéj skaramboluje się z Ziemią? Bo pominąwszy już i to, że taki karambol dla nas byłby zupełnie bezpiecznym, a niebezpieczniejszym chyba dla samego tylko komety, gdyż na ziemię wywarłby niezawodnie wpływ nierównie lżejszy, niż doznany dzisiaj niekiedy od silnéj mgły porannéj, - jakież jest podobieństwo zetknięcia się z sobą tych dwóch nietylko, ale w ogóle jakichkolwiek ciał niebieskich? Posłuchajmy, co mówi w téj mierze autor pięknego artykułu, zamieszczonego w Numerze 63, z dnia 7 Marca r. b., wychodzącéj tu w Warszawie Kroniki Wiadomości Krajowych i Zagranicznych.
„Co do obawy, mówi ów autor, uderzenia się ziemi z jedną z tych gwiazd, — wartość tego przypuszczenia potrafimy ocenić, kiedy się dowiemy, że możnaby się założyć o 281 milionów przeciw jednemu, że taki przypadek nigdy się nie zdarzy, a z kometą 1556 roku, który ma się pokazać znowu w tych czasach, mniéj niż z którąkolwiek inną.
„Oto porównanie prawdopodobieństwa spotkania się komety z ziemią. Weźmy jedno ziarnko soczewicy i wrzućmy je, nie w worek z zbożem, ale w 562 centnarów zboża (dwa centnary zawierają milion ziarn zboża, a zatém cała ta ilość mieścić będzie w sobie 281 milionów ziarnek), wymieszajmy następnie całą tę miarę i rozłóżmy ją na powierzchni ziemi na grubość pojedynczego ziarnka, potem zamknąwszy oczy, kolnijmy szpilka na traf, gdzie się zdarzy. Tyle jest prawdopodobieństwa, że trafimy szpilką w ową jedyną soczewicę wśród 281 milionów ziarn innego rodzaju, ile w starciu się ziemi z kometą. Dodamy jeszcze, że prawdopodobieństwo trafienia na ziarno soczewicy, jest szesnaście razy mniejsze niż trafienia kwaterna, a wiemy, jak rzadko trafiało się kwaterno na loteryi liczbowéj, kiedy takowa jeszcze u nas istniała.”
Co do nas, nie zatrzymujemy się na tak małéj przypuszczalności, która zawsze jeszcze dla umysłów podejrzliwych mogłaby uchodzić za jakąś przypuszczalność; najlepsze bowiem odparcie tych podejrzeń znajdujemy w nieskończonéj mądrości samego Stwórcy, który zaprawdę lepszym jest Astronomem i Matematykiem od wszystkich najuczeńszych i najgenialniejszych naszych myślicieli. Nie na to w ogromnéj przestrzeni Swoich światów nieśmiertelnym palcem pokreślił On drogi okrągłe i podłużne, któremi płynąc, też światy spełniać mają swoje przeznaczenie; nie nato zamieścił je obok siebie, wytknął im punkta środkowe, by znienacka potrąciły się z sobą i takim sposobem zniweczyły zamiary, jakie na ich ściśle powiązaném pomiędzy sobą i wzajemném oddziaływaniu pokładał wielki Mechanik Niebieski. Miałżeby On w saméj rzeczy pozwolić na takie zakłócenie odwiecznéj Swojéj harmonii?....
Wprawdzie pismo święte uczy nas, a tą zbawienną wiarą wszyscy zapewne silnie jesteśmy przejęci, że cały świat, przez Boga stworzony, jako jedyną Jego słowa potęgą powstał z niczego, tak kiedyś i w nic się rozsypie; ale nie mamy prawa przekręcać téj wiary, ani téż najdogodniejszych dla siebie wyciągać z niéj wniosków, bo ten sąd ostateczny, o którym napisano, będzie dniem sądu na wszystko i na wszystkich, a po nim nic już z tego co żyło, dawniejszém życiem nie ostoi się. Nie mamy tedy prawa przypuszczać, żeby zagłada tego świata mogła być kiedykolwiek cząstkową: żeby naprzykład raz mogła się rozpaść ziemia, raz kometa lub inna jaka gwiazda, lecz wierzyć musimy, że za nadejściem stanowczéj chwili, jedno słowo Boże pogrąży wszystko w ten odmęt, z którego nas niegdyś wydobyło. Kiedy to nastąpi? i jak nastąpi? któż to odgadnie? któż nawet zaciekać się będzie w tak niezbadane ludzkiém pojęciem tajemnice? W każdym razie i śmierć pojedyncza nikogo z nas pewno nie ominie, a tymczasem żyjąc, żyć powinniśmy tak, iżbyśmy ani pojedynczéj śmierci naszéj, ani ogólnego zniszczenia i ostatnich sądów Boskich na chwilę nie wypuszczali z naszéj myśli!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Fryderyk Henryk Lewestam.