Kometa czyli mniemany koniec świata/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł Kometa czyli mniemany koniec świata
Wydawca W. Rafalski
Data wyd. 1857
Druk Drukarnia braci Hindemith
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


4. Czy obok istnienia dzisiejszego układu świata, Ziemia może uledz zgładzeniu?

Gdyby jednak tak było, gdyby upadki ciał niebieskich mogły być równie odosobnione, jak dziś są śmierci ludzkie, zastanówmy się na chwilę, czyliby podobny upadek naszej naprzykład ziemi mógł być takim, jakim go mieć chce przytoczony w pierwszym rozdziale niniejszéj książeczki nieszczęśliwy ów artykuł Kurjera? Czy mogłoby to tedy być zupełném przewróceniem ziemi do góry nogami, nie przedstawiającém żadnego ratunku dla ocalenia plemienia ludzkiego i wszystkich na niéj stworzeń? Gdyby tak rzeczywiście być mogło, wówczas każdy przyzna, że trudno przypuścić, izby ta ziemia nasza miała stanowić wyjątek z pomiędzy wszystkich innych ciał niebieskich, a przy niezliczonéj ich ilości, trudno znowu przypuścić, iżby od tak dawnego czasu, przez jaki nasi astronomowie obserwują conocnie gwiaździstą nad nami kotarę, żadne inne ciało niebieskie nie uległo podobnemu zniszczeniu, skoro uledz mu może w saméj rzeczy.
Otóż najbliższemi gwiazdami, o których tu nam pomówić wypadnie, są bez wątpienia planety, mniéj więcéj zapewne składem swoim podobne do składu naszéj ziemi: — ale dotąd wszystkie badania: czy istniały już kiedy planety, dzisiaj nam nieznane? do żadnego nie doprowadziły rezultatu. Przed niedawnym jeszcze czasem przypuszczano wprawdzie, że drobne planety obiegające na około słońca pomiędzy większemi planetami Marsem a Jowiszem, są tylko ułamkami większego planety zniszczonego, który się rozprysł w skutek powodów zewnętrznych czy wewnętrznych. Ale jeszcze przed rokiem 1845, kiedy znano dopiero odkryte w bieżącém stuleciu cztery małe planetki, nie pojmowano, jakimby sposobem powstać mogła tak wielka różnica w drogach tych planet, gdyby wprost były tylko rozrzuconemi ułamkami jednego większego ciała niebieskiego, a w ostatnich dwunastu latach tyle jeszcze nowych odkryto w téj saméj stronie nieba drobnych planet, że zupełnie już nie masz podobieństwa, iżby mogły być cząstkami zaginionéj większéj gwiazdy. Jako powód najbardziéj przeciwko temu przypuszczeniu walczący, to głównie tu przytoczę, że odległości tych małych planetek od słońca tak są pomiędzy sobą różne, iż trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że w dzisiejszéj swojéj objętości wyszły już z ręki Wszechmocnego Stwórcy, skoro dla niewiadomych powodów w miejsce jednéj wielkiéj, kilka mniejszych powstało tutaj gwiazdek.
Oprócz téj zaś przestrzeni, na któréj istnieją drogi małych planet, w całym układzie słonecznym, począwszy od planety Merkurego, który jest najbliższym słońca, aż do Neptuna, który najbardziéj jest odeń oddalony, nie masz ani kawałka miejsca, gdzieby rozsądnie szukać można za śladami zaginionego planety, tak iż zdaje się rzeczą niezawodną, że takich planet w saméj istocie nigdy téż nie było.
Toż samo powiedzieć można o gwiazdach stałych, czyli o takich, które nie należą do naszego układu słonecznego, lecz same raczéj są słońcami dla większéj lub mniejszéj ilości zależnych od nich Ziem czyli planet, a których, jak wiadomo, niezliczona massa rozwieszona jest po całém Niebie. Żadna z tych gwiazd dotąd nie znikła bezpowrotnie, a owa nawet, która w roku 1582 tyle narobiła hałasu, bo z niewidzianym poprzednio blaskiem ukazawszy się, coraz bardziéj słabła, aż nareszcie zgasła zupełnie, owa tedy gwiazda także nie uległa zniszczeniu, skoro tę samą (zapewne skutkiem niewiadomych przyczyn od czasu do czasu tylko silniéj przyświecającą) widziano z równém światłem w latach 945 i 1260, tak iż ci z nas, którym Bóg użyczy życia, ujrzą ją znowu w roku tysiącznym ośmsetnym ośmdziesiątym drugim.
Niektórzy dopatrywać chcieli szczątków zniszczonych ciał niebieskich w tak zwanych plamach mglistych, ale i tu dokładniejsze narzędzia astronomiczne w ostatnich czasach przekonały, że te plamy są tylko gromadkami niezmiernie oddalonych od nas, a może i pomiędzy sobą, gwiazdek, które skutkiem tego właśnie oddalenia wydają się tak małe, iż dla uzbrojonego nawet oka zrazu są niedojrzalne i z tego powodu w większéj ilości zdają się stanowić osobne jakby kupki lub plamy.
Co do gwiazd tak zwanych spadających, dziś już każdemu zapewne wiadomo, że to nie są bynajmniéj żadne gwiazdy, ale drobne cząstki jakiéjś massy flegmistéj, które pobujawszy w przestrzeni, przyciągnięte przez naszą ziemię, niekiedy na nią upadają.
W ogóle tedy żadne z ciał niebieskich widocznéj dotąd nie uległo zagładzie, a skoro ziemia takiémże samém jest ciałém co one i z takiém samém zapewne przeznaczeniem; przeto sensu nie miałoby, gdyby chciano utrzymywać, że ta ziemia, dlatego iż mieszkają na niéj podobni do nas wielcy ludzie, istne prochy w porównaniu z ogromem świata Bożego, jakimś wyjątkowym podlegać powinna prawom czy wypadkom.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Fryderyk Henryk Lewestam.