Przejdź do zawartości

Kim był Karol Marcinkowski?/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Rzepecka
Tytuł Kim był Karol Marcinkowski?
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
POGRZEB KAROLA MARCINKOWSKIEGO.

Ani mnie ród Twój, krew Twa nie zaszczyca,
jednak ja Ciebie czczę jako rodzica,
co bez przykazań rad swój zaszczyt czci.
Czczę Cię! A chociaż świętsze Twoje lata,
Kocham cię oraz jak miłego brata,
Nogi i usta wraz całuję Ci!
................
Śmierci ty, tyś sroga! Ach, tyś zbyt okrutna,
często nas gorszy młodzież czcza, rozrzutna,
hańbi nasz naród tylu ziomków złych!
Im to, choć wszystkim, mogłaś wyrwać duszę!
Czemuż ja dzisiaj Męża płakać muszę,
Który był szczytem w ideałach mych?

(»Na zgon Najczcigodniejszego Męża« —
Sierp-Polaczek).

Gdy wieść o zgonie Karola Marcinkowskiego rozniosła się po Wielkopolsce, jeden jęk żalu popłynął wzdłuż i wszerz naszej dzielnicy. Najwięcej, najgłośniej i najszczerzej płakali ubodzy poznańscy, którzy swego dobroczynnego opiekuna już trumnę tylko oglądali wtedy, gdy ją ze wsi do Poznania przyniesiono.
Marcinkowski chciał, aby go pochowano na cmentarzu w Parkowie, albowiem do tej parafii Dąbrówka Ludomska należała. Pogrzeb jego miał kosztować tyle, ile pochów ubogiego człowieka.
»Byłem całe życie nieprzyjaznym okazałościom pogrzebowym, razi mnie dreszcz, kiedy myślę, że mogliby mnie z pompą pochować. Trumna ordynaryjna (zwykła), czeczeł, zwyczajna, pokładna, koszta wyniesienia i zagrzebania, bez tego się obejść nie można, ale też żądam, żeby nic więcej nie było. Pochować ciało prosto w ziemię, gdzie kolej wypadnie, nie kłaść żadnego znaku na grobie.
A jak jaki grosik się oszczędzi, rozdać pomiędzy ubogich.«
Nie stało się tak jednakże. Głos ogólny wołał, że prochy jego naród chce mieć w stolicy; chciano grób jego mieć tam, gdzie Marcinkowski się urodził, gdzie tyle po sobie zostawił świadków, krewnych po duchu i wdzięczności.
Czasy to były politycznie niespokojne; wielu naszych siedziało za kratami więziennemi; można się było obawiać zaburzeń — zwłaszcza wybuchów gorącej miłości tego wszystkiego, co Marcinkowski nad życie własne umiłował. Więc przyjaciele wielkiego zmarłego osobiście i uroczyście władzy policyjnej poręczyli, że do zaburzeń z powodu pogrzebu nie dopuszczą, że oni na siebie biorą odpowiedzialność, iż spokój publiczny zakłóconym nie zostanie.
I tak się stało. Policya pruska nie miała powodu do wkroczenia, choć, co prawda, mogła słusznie obawiać się jakiego żywiołowego wybuchu, bo żal głęboki, uwielbienie bez granic, osierocenie istotne, pragnienie uczczenia prześladowanego patryoty — wszystko to rozpierało serca Wielkopolan.
Posłuchajmy tylko, co o pogrzebie tym najwyższy urzędnik policyi pruskiej w Poznaniu donosił do ministeryum, i opisem tym zamknął akta osobiste, jakie tam w Berlinie o czynach i działaniu Marcinkowskiego spisywano skwapliwie.

Oto, co napisał prezes policyi, Minutoli:
Poznań, 11. listopada 1846.
Do ministra stanu Bodelschwingha
w Berlinie.

Dr. Marcinkowski nie żyje. Choć rząd w ten sposób uwolnił się od wpływowego przeciwnika, to jednak sprawiedliwość zmusza nas do uszanowania i do należytego uznania nawet w przeciwniku szlachetności, prawości i dobroczynności.
Już oddawna byli wszyscy przygotowani na wiadomość o śmierci, a jednakże dopiero gdy przyszła wiadomość o śmierci, można sobie było zdać sprawę z rozmiaru straty.
Śmierć miał lekką, bez cierpień. Do ostatniej chwili zachował zupełną przytomność. Dwa dni przed zgonem wyraził życzenie, aby jeszcze raz miasto Poznań zobaczyć. Był jednakże za za słaby i miał pełno ran na ciele, tak że jego przewiezienie wydało się niemożliwem. Życzył sobie być pochowanym we wsi Parkowie, aby zapobiedz wszelkim manifestacyom i pompie pogrzebowej. Życzył sobie, aby go pochowano w zgrzebnej koszuli i w prostej trumnie, w jakiej chowają zmarłych w szpitalu miejscowym. Przy jego zwłokach zobowiązali się jego zwolennicy słowem i przysięgą, że wszystko uczynią, aby dzieła, przez niego do życia powołane, wspólnemi siłami dalej prowadzić w jego duchu.
Co się tyczy pogrzebu, przyjaciele Marcinkowskiego postanowili inaczej, mianowicie, aby się odbył w Poznaniu, raz dlatego, że się tutaj urodził i tutaj przeważnie pracował dla biednych, dla nauki i dla polskiej sprawy, więc miasto Poznań nie może się zrzec posiadania jego grobu; po drugie dlatego, że w Parkowie spodziewano się zjazdu ludzi najrozmaitszych poglądów i obawiano się wybuchów patryotycznego uczucia i przykrych zajść.
Tak więc postanowiono, aby zwłoki tu przewieźć, odebrać je na stokach cytadeli i w uroczystym pochodzie przez miasto na cmentarz choleryczny św. Marcina i tam pochować«…
»…Dziwnym zbiegiem okoliczności pogrzeb przypadł na dzień św. Marcina, 11. listopada. W dzień ten, jako w ulubione święto tutejszych katolików (dzień imienin zmarłego arcybiskupa Dunina), gromadzą się podczas wielkiego odpustu tutejsi parafianie, zwłaszcza politycznie bardzo niespokojni i w obecne śledztwo wmieszani mieszkańcy Górczyna. Proboszczem kościoła św. Marcina jest ksiądz Kamiński, oddawna z tego znany, że swoje polskie przekonania na wszelki sposób publicznie objawiał i przenieść je usiłował w swoje czynności kościelne.
Z drugiej strony według wieści, obiegającej wśród publiczności od pięciu tygodni, 11. listopad na to przeznaczony, by spróbować uwolnić więźniów[1], albo zakłócić porządek publiczny. Oprócz tego uroczystość przypadła na środę popołudnie, kiedy po szkołach i gimnazyach nauka się nie odbywa i dlatego uczniowie gimnazyum Maryi Magdaleny mieli sobie za obowiązek biegać po warsztatach rzemieślniczych i namawiać robotników, aby wszyscy wzięli udział w pochodzie. (Młodzież chwalebnie zastępowała tutaj brak dzienników ludowych, którychśmy natenczas jeszcze nie mieli. Uw. aut.) Że magistrat i rada miejska, której członkiem zmarły był od lat wielu, towarzystwo strzeleckie i cechy wezmą udział w pogrzebie, to można było przewidzieć i trzeba było doświadczonym i przezornym urzędnikom powierzyć utrzymanie porządku i dozór nad olbrzymim tłumem, w którym niemało było osobników skłonnych do politycznego krzykactwa i nadużyć (!!??[2])«…

Arcybiskup ks. Leon Przyłuski,
przewodniczący »Ligi Polskiej« w Kórniku , r. 1848 założonej.

»…Wczoraj w Bazarze pewna ilość polskiej szlachty i obywateli zobowiązała się wobec mnie, że mnie wspierać będą, aby usunąć możliwie każdy niestosowny wybuch uczucia, aby wstrzymać niepowołanych mówców, ponieważ świeckim osobom nie wolno mieć mów żałobnych nad grobem, i aby nie ubliżać pamięci zmarłego jakimi wybrykami.
Zapewniono mnie z tamtej strony o gotowości działania w tym kierunku, a swoją drogą porozumiałem się także z komendaturą co do środków ostrożności, które mi się wydały konieczne«.
(Jednak pan pruski urzędnik poręczycielom z naszej strony nie wierzył Uw. aut.).
»…O godzinie trzeciej pochód ruszył z cmentarza św. Wojciecha długim szeregiem żałobnych uczestników i powozów. Arcybiskup z duchowieństwem szedł przed trumną. Na czele pochodu postępowały wszystkie cechy z pochodniami, chorągwiami i berłami, uczniowie i towarzystwa śpiewackie. Za trumną szła generalicya, wyżsi urzędnicy wszystkich dykasteryi, szlachta polska, obywatele miasta i lud wiejski z okolicy. Można liczbę uczestników i widzów cenić bez przesady na 20.000 głów.
Za trumną szła dziewczynka biało ubrana, może lat dziesięciu, i na małej czerwonej poduszce niosła gruby wieniec z liści. Mówiono, że pod nim znajdował się polski order, który Marcinkowski otrzymał w czasie polskiego powstania.
Zachowanie się tłumu było zupełnie spokojne, poważne i godne uroczystości. Nie zaszedł nawet najmniejszy nieporządek i trzeba przyznać, że na Polakach zrobiło to dobre wrażenie, że niemiecka publiczność wzięła ogólny udział w uroczystości.
Trumnę nieśli naprzemian chłopi, obywatele i szlachta. Nad grobem arcybiskup trumnę jeszcze raz pobłogosławił i spuszczono ją do grobu wśród stosownej pieśni, śpiewanej przez towarzystwo śpiewackie. Mowy nad grobem wprawdzie nie było. Jednakże pan Lipski (tak zwany »owczarz«) trzymał jakiś papier w ręku i miał jakoby zamiar, aby zwrócić na siebie uwagę, jako na mówcę, ale Chłapowski, Mielżyński, Potworowski i Zakrzewski przyrzekli sobie nawzajem, że nikogo do słowa nie dopuszczą. Pochód pogrzebowy aż do spuszczenia trumny trwał blisko cztery godziny. Patrole wzmocniono na tę noc«…
Jeżeli przeciwnicy Marcinkowskiego taki hołd mu oddali, to co dopiero mówić o bólu i żalu rodaków. Nabożeństwa żałobne odbywały się we wszystkich prawie miastach naszych. We farze poznańskiej kazał ksiądz biskup Janiszewski, na drugiem nabożeństwie w tymże samym kościele niemieckie kazanie żałobne miał ksiądz Gertig.
W Pleszewie dwóch mówców żałobnych podnosiło zasługi zmarłego działacza; w Środzie, w Wągrówcu, wszędzie się za spokój jego duszy modlono, wszędzie hojne datki na Tow. Pomocy Naukowej się sypały.
A co w naszych gazetach na Marcinkowskiego zgon napisano?
»Przyjaciel Ludu« leszczyński tak krótko, ale szczerze i po prostu żale swoje wylewa:
»Mąż niespracowany, który swe życie w najściślejszem znaczeniu dla dobra ogółu poświęcił. Nie wiek bowiem, ani słabowitość, lecz nadzwyczajne natężenie sił przecięło zbyt prędko pasmo dni jego. Żyjąc wyłącznie dla drugich, nie znał wcale rozkoszy światowych, chociaż mu się tysiączne sposobności podawały. Gardził bogactwy i wygodami, choć z łatwością mógł zbierać tysiące; gardził zabawami, choć go każda familia pragnęła i na rękach by go nosiła, gdyby się pokazał; gardził wreszcie zaszczytami, choć je łatwo mógł pozyskać, byleby się o nie starał.
Słowem, był to mąż rzadki.
Nie znając wcale ponęt świata materyalnego, żył samą szlachetnością. Z sercem, które tylko poświęcenia pragnęło, i rozumem, który jasno potrzeby kraju pojmował, łączył żelazną wolę. Dlatego cokolwiek w duszy jego powstało, zostało urzeczywistnione, a jeżeli okoliczności były po temu, że ich nie mógł zwalczyć, wtenczas jeszcze większa boleść panowała w jego duszy, aniżeli radość, gdy dopiął celu! Nie z próżności to jednak pochodziło, lecz ze szlachetnego zapału, a zarazem z gniewu, że czyn dobry owoców wydać nie może.

Szafa z pamiątkami po Marcinkowskim w poznańskiem Muzeum Mielżyńskich.

Śmierć takiego męża jest stratą niepowetowaną.
Kto ma serce prawe i szlachetne, kto kocha swój kraj, ten uznaje tę wielką klęskę.
Lecz nie łzami oddajmy mu ostatnią cześć. Mąż Czynu wymaga i od nas czynu. Dość już długo zapatrywaliśmy się na Jego życie, pełne poświęcenia. Pokażmy teraz, że Jego praca nie była bezowocną, że duch Jego i nas owiał.
Niechaj nas połączy jedność, niech każdy z nas poświęca się wedle sił dla drugich, a duch Marcinkowskiego wiecznie nam towarzyszyć będzie!«

I towarzyszy nam na szczęście do dzisiaj.
Polacy wierność Marcinkowskiego sztandarowi przysięgli i — dotrzymali. Poszli wiernie za nauczycielem pracy i oszczędności, zbratania się stanów — oświaty i wiedzy.
Wszystko to, co potem u nas w Wielkopolsce, począwszy od Ligi Polskiej, stanęło, wszystkie te dobre i pożyteczne dzieła, ta praca nad oświatą ludu, to duchowe dzieci Karola Marcinkowskiego.
Mogiłę jego czcią otoczono — kto tylko do grodu naszego zawitał, do grobu jego pielgrzymował.
Szczątki jego pośmiertne do roku 1909 spoczywały na tak zwanym małym cmentarzu Świętomarcińskim — a że grunta dookoła cmentarzyka tego coraz to bardziej zabudowywano, tak że miejsce święcone zetknęło się już ze składami kolei żelaznej, przeto rodzina Marcinkowskiego wniosła o pozwolenie przeniesienia grobu na cmentarz staro Marciński większy i złożyła je w narożniku, nad zagajeniem i drogą, nazwaną przez nas »Parkiem Marcinkowskiego«.
W akcie tym uroczystym o udział zaszczytny, choć cichy, dopominali się ci blizcy, którzy pod hasłem Marcinkowskiego pracują zawodowo, to jest lekarze poznańscy, z których kilku przytomnych było temuż zwłok przeniesieniu.
A odbyło się ono wczesnym rankiem, o szóstej, w miesiącu kwietniu r. 1911.
Przedwstępne prace rozebrania mogiły zostały już poprzednio ukończone, głaz polny odwalony. W ścisłem kółku kolegów zawodowych, lekarzy poznańskich, zabrano się do odkopania ziemi dokoła trumny. W uroczystej ciszy zdjęto wieko dębowe. Na kościotrupie odzieży nie było już można rozpoznać  —  zachowała się jednak chustka jedwabna dokoła kręgów szyi.
Niedaleką drogę miał pochód żałobny do nowego miejsca spoczynku, które dzisiaj tą samą obwiedzione kratą, tym samym przywalone kamieniem.

Dywan pozostały po Marcinkowskim (z orłem i z postaciami żołnierzy z r. 1830).
Z poznańskiego Muzeum Mielżyńskich.

Cześć, jaką oddajemy pośmiertnym szczątkom Marcinkowskiego, przenosimy też na drobne, mniej czy więcej cenne przedmioty, które były w Marcinkowskiego używaniu. W naszem Muzeum imienia Mielżyńskich zabytków tych sporo:
W pięknej szafie gdańskiej osobno zachowana maska pośmiertna, która z boku, czyli profilu, wykazuje pewne Marcinkowskiego podobieństwo do rysów wielkiego narodowego włoskiego poety, Danta. Są tam i pierścienie włosów, jest czapka rogatywka, którą przed śmiercią głowę nakrywał, jest laska hebanowa ze złotą gałką, na której się wspierał, wspinając się do chorych na poddaszach. Jest i tabakierka, malowana na perłowej macicy: gospodarz opasły, w szlafmycy, zasypia oparty o beczkę wina czy piwa. Widzimy tam i lichtarz z daszkiem do przyćmiewania światła, tak zwany abażur. Kilka puharów czy kubków kryształowych, w których Marcinkowski się lubował, stoi na drugiej półce. Na trzeciej widzimy puzdro z instrumentami lekarskimi, przeważnie chirurgicznymi, zapomocą których Marcinkowski tyle przyniósł ulgi cierpiącej ludzkości. W tej samej szafie przechowuje się tymczasem i dywan, krzyżykową robotą wykonany, a przedstawiający pięć postaci żołnierza polskiego z roku 1830. Prawdopodobnie była to zbiorowa praca Polek, które Marcinkowskiemu dywan ten wyszyły; do ogólnego zbioru pamiątek ofiarowała go ś. p. Leonowa Mielżyńska z Pawłowic.
Zdjęta z byłego pomnika w Dąbrówce Ludomskiej tablica tutaj też się przechowuje. U samej góry widzimy małą szkatułkę do tytoniu i cygar, żółtą skórą we wzory obitą; w niej przechowana książeczka z Marcinkowskiego przepisami lekarskimi, inaczej receptami.

Tablica z byłego pomnika Marcinkowskiego
w Dąbrówce Leśnej.

Obok szafy widzimy siodło z jasnej skóry, na którem ku końcowi życia wielkoduszny lekarz wycieczki swoje odbywał. Dobrze ono zachowane i mocne, płótno podbitki tylko się przetarło.
I tak pamiątki te, ze czcią zbierane i przechowywane i droga mogiła, chociaż nie »w górę urosła«, przypominają nam ciągle najprzedniejsze nasze narodowe i społeczne obowiązki. Skromne one, ale właśnie prostotą swą wymowne.
Pomnika świetnego Marcinkowskiemu rodacy tutaj wystawić nie mogą publicznie, ale pamięć jego stale noszą w swem sercu. Na ziemi innej dzielnicy wznosi się jego popiersie, widnieje ono n. p. w kole zasłużonych krakowskiego Parku Jordana. Ale na pomnik daleko okazalszy, przez całą Polskę wzniesiony, Marcinkowski sobie zasłużył, gdyż całą Polskę on pracować i oszczędzać, oświecać i pełnić powinność nauczył.

Dziś jest płomieniem, o duchu Karola!
to, coś w narodu pierś złożył w iskierce.
Stałą się ludu wolą — Twoja wola,
stało się ludu sercem — Twoje serce.





  1. Aleksandra Guttrego, Władysława Niegolewskiego, Jana Palacza, Józefa Lipińskiego i wielu innych, w lutym tegoż roku uwięzionych. (Przyp. autora).
  2. Czapka znów zagorzała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Rzepecka.