Przejdź do zawartości

Kim był Karol Marcinkowski?/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Rzepecka
Tytuł Kim był Karol Marcinkowski?
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
NA TUŁACTWIE.

Gdy zapadło nad ojczyzną czarnej trumny wieko,
ten, kto nie mógł żyć w niewoli, we świat szedł daleko.
Szedł daleko w obce kraje z ojczystego proga,
Apelując o swą krzywdę do sądnego Boga.

Jan Sawa (Marya Konopnicka).

Polak, chociaż stąd między narodami słynny,
że bardziej niźli życie kocha kraj rodzinny,
gotów zawżdy rzucić go, puścić się w kraj świata,
w nędzy i poniewierce przeżyć długie lata,
walcząc z ludźmi i losem, póki mu wśród burzy
przyświeca ta nadzieja, że ojczyźnie służy.

Adam Mickiewicz.

Nie poszczęścił Bóg orężowi naszemu! Wojsko nasze, najdzielniejsze i najpiękniejsze z całej Europy, nie miało głowy — zbrakło nam wodza — więc »rycerze i boje stracone« zostały, jak u poety Wyspiańskiego nieszczęście nasze wróży Marya we »Warszawiance«.
Ale duch w narodzie się nie zataił. Wychodźcy z kraju przeszczepili go na obczyznę.
I Marcinkowski na tułactwo szedł w mniemaniu, iż na niem i przez nie nadal pełnić będzie świętą służbę dla kraju. Siedm tygodni po burzliwem jesienią morzu płynął ku nowemu okresowi życia — ku nieznanej przyszłości. Płynął z sercem obciążonem tęsknotą, a w czasie przeprawy nowej doznał wielkiej przykrości, gdy pewnej burzliwej nocy bałwany morskie spłukały stajenkę z »wiernym konikiem« ułana. Wiadomo nam, iż w roku 1831 nie było jeszcze tych wielkich statków, siłą pary prujących prąd fal morskich. Okręt żaglowy zdany był na łaskę i niełaskę wiatrów i bałwanów; że zaś jesienią zwykle wichry silniej fale wzburzają i wskutek tego statek gwałtowniej się kołysze, więc i nasz tułacz bardzo ucierpiał od morskiej choroby, czyli gwałtownych wymiotów. To nadwyrężenie nadwątlonego już wojaczką i leczeniem ciała tem znaczniej pogorszyło Marcinkowskiego chorobę płucną.
Wylądowawszy wreszcie w mieście Dundee (Dondi), Marcinkowski musiał poddać się dziesięciodniowemu nadzorowi lekarskiemu, tak zwanej kwarantannie, która jednak właściwą kwarantanną nie była, gdyż nie trwała dni czterdziestu, jak np. na Wschodzie, gdzie to poeta Juliusz Słowacki w podróży do Ziemi św. przez sześć tygodni w odosobnieniu mieszkał na piasczystem wybrzeżu, by dżumy nie przenieść.
Szkoci obawiali się, aby podróżni z Niemiec przybywający cholery im nie przywlekli. Znękany i schorzały, przybył wreszcie Marcinkowski do miasta Montrose (Montros), gdzie go ojciec przyjaciela Masona z prawdziwą przyjął gościnnością. Wypoczywając po trudach podróży, nasz wygnaniec rozpoczął naukę języka angielskiego, od którego szkocki znacznie się różni. Ale że Marcinkowski potem po naukę do Anglii się wybierał, więc też uczył się naprzód tegoż kraju języka, który, chociaż nie trudny, bo nie tak, jak nasz polski język bogaty, jednak osobliwą wymową się wyróżnia.
O przyjaciołach, w kraju pozostałych, myśleć nie przestawał i często do nich pisywał, zwłaszcza do generała Dezyderego Chłapowskiego, do Karola Stablewskiego i jego rodziny, panien Korduli i Emilii Sczanieckich. Pamiętamy, iż w Berlinie był Marcinkowski opiekunem ich braci, którzy się pod jego kierunkiem kształcili, i że z nimi to razem mieszkał wtedy, gdy go do więzienia zabrano. Stosunki z rodziną Stablewskich i Sczanieckich Marcinkowski utrzymywał potem stale i bardzo ścisłe węzły przyjaźni z niemi go łączyły. Głos ogólny mówił, iż Karola Marcinkowskiego z wielkiej pamięci Emilią Sczaniecką łączyło głębsze uczucie najszczytniejszej miłości. Dlaczego jednak wezłem nierozerwalnym na życie nie połączyły się te dwie dusze gorące i te dwa niepospolite umysły, o tem pewności dotąd niema, bo ś. p. Emilia Sczaniecka umarła r. 1896, a za żywota jej, ze czci dla niej, stosunku tego nie dotykano. Teraz jednak, skoro te dwie dusze połączyły się w lepszym zaświecie, rodzina Emilii Sczanieckiej pamięci zmarłych nie uchybi, jeżeli na podanie to rzuci światło historycznej wiarygodności. Pokolenia obecne tem więcej cenić będą pamięć i zasługi obojga patryotów, gdy się dowiedzą, z jakich pobudek Karol Marcinkowski w bezżennym, a Emilia Sczaniecka w panieńskim umarli stanie.
W dłuższym liście do obydwóch przyjaciółek, r. 1832 pisanym, Marcinkowski tak mówi między innemi:
»…Niech ich (przyjaciół) list niniejszy przekona, żę ten sam wśród gwałtownych zmian okoliczności, na obcej ziemi polskiego nie zmieniłem serca, i szczerej dla przyjaciół miłości ani odległość miejsca, ani coraz innemi przedmiotami łudząca wyobraźnię rozmaitość ostudzić nie zdołały.
Jako miłe sercu pamiątki chowam w mym pularesie dwa listy Wasza, Szanowna Kordulo i Emilio; pierwszego rocznica dziś właśnie przypada (21. stycznia); drugi bez daty, w Warszawie pisany, zawsze za pożegnanie i błogosławieństwo anielskiej duszy uważałem, kiedym w najświętszej sprawie, w pomyślniejszej niż dzisiejsza chwili, z oddziałem generała Chłapowskiego spieszył na Litwę. Często z ulgą, jaką stęskniony na widok takich pamiątek czuje, odczytywałem obydwa; ale po okropnym dniu 8. września[1] nie mogę, spoglądając na nie, wzbronić się tej myśli, że chcąc by szczęśliwym na świecie, wypadałoby niczego nie życzyć, nic się nie spodziewać… A ileż to ofiar wymaga ta prosta prawda przyznania praw człowieka i narodu!…«
A ku końcowi listu rozrzewnia się pisarz i ukazuje całą piękność swej duszy:

Emilia Sczaniecka.

»…Jeżeli amnestya[2] nastąpi, powrócę najpewniej w końcu tego roku. Będę znowu pracował dla dobra ludzkości, a gdyby miało się Bogu spodobać skołatać moje siły tak, aby nie miały wystarczyć do utrzymania mego życia, wiem, że nie odmówilibyście przytułku szczerze Was kochającemu. Gdybym się Wam na nic więcej nie przydał, nauczyłbym dzieci Wasze żyć podług zasad Chrystusa: kochaj bliźniego, jak samego siebie, nauki tak pięknie w dniach naszych objawionej w miłości wolności ludów…«
Miał tu Marcinkowski na myśli hasło, jakie narodowe powołanie wywiesiło na swym sztandarze bojowym: »Za naszą i waszą (t. j. rosyjską) wolność!« — walkę podejmując z ciemięzcą swobód ludowych.
I w tym liście widać, jak bardzo Marcinkowski do przyjaciół swych był przywiązany, a że z Emilią łączyły go węzły serdeczniejsze. W Warszawie ułan jazdy poznańskiej i lekarz wojskowy ze »Siostrą szpitalną« lub inaczej: »Czarną Panią« zapewne przeżyli piękne dni świętych uniesień nad zwycięstwami naszego oręża, bo ostatecznej klęski nie przewidywano jeszcze wtedy, gdy Marcinkowski na Litwę wyruszył.
Myśli i uczucia dzieląc między pracę a pozostałych drogich w ojczyźnie, nasz tułacz w Montrose jak najskuteczniej Szkotów leczył na cholerę i dlatego opóźnił zwiedzenie stolicy Edynburga i zapoznanie się z tamtejszym uniwersyteckim wydziałem lekarskim.
Przyjechawszy wreszcie do Anglii, Marcinkowski się zdumiał — bo nie widział dotąd kraju, gdzieby ludzie tak umieli pracować, tak byli oświeceni politycznie i gospodarczo, tak umieli zarabiać i tak wszyscy nauczeni byli tego i zrozumieli, czego dla dobra Anglii było potrzeba. Raziło go jednak wielkie Anglików samolubstwo. I musiało ono niemile drażnić właśnie Marcinkowskiego, który był samolubstwa wprost przeciwnym biegunem, bo on zawsze wszystko odda bliźnim, da im nawet więcej, aniżeli sam posiada, gdyż od innych będzie wydostawał pieniądze na pożytek ogółu.
Ale tymczasem Marcinkowski tylko bada, porównuje, patrzy, co u nas w Polsce najpotrzebniejsze, co u nas założyć, czy w życie wprowadzić należy. Że jednak dobro duchowe zawsze wyżej stawia nad materyalne, że duch u niego więcej znaczy, niż pieniądz, więc Anglicy nie chwytają go za serce do tyla, aby u nich zatrzymać się chciał na dłużej.
Jednak w Londynie tęsknotę jego za krajem uśmierza nieco pożycie z ziomkami.
W stolicy Anglii bowiem rozbiła namioty część naszego wychodźtwa (emigracyi). W roku 1832 przebywali tam generał ziem podolskich, książę Adam Czartoryski, były przyjaciel osobisty cara Aleksandra I-go i opiekun wszystkich szkół na Litwie i w krajach zabranych, który w roku 1830 był członkiem rządu narodowego i głową stronnictwa zachowawczego, tak zwanych białych. Był tam też towarzysz broni i więzienia Tadeusza Kościuszki, żołnierz i poeta, Julian Ursyn Niemcewicz; przebywali tam też Tytus Działyński z Kórnika i Władysław Zamojski, a wszyscy na celu mieli to, żeby rząd angielski dla sprawy polskiej przychylnie usposobić i sprawić, aby Anglia u Rosyi sprawę Polski wznowiła i jej broniła na drodze dyplomatycznej. Wtedy też założono tam w Londynie Tow. Przyjaciół Polski, które po dziś dzień istnieje.
Generał Chłapowski, przyjaciel i opiekun Marcinkowskiego, w listach temuż zalecał, aby także brał udział w tych politycznych usiłowaniach naszych, ale Marcinkowski ot, co władze europejskich rządów w sprawie naszej na piśmie, tak zwanemi notami ze sobą zamieniały, i układanie się z niemi o naszą skórę uważał za nic nie znaczące.
W Marcinkowskim Polak-obywatel dojrzał już wtedy w zupełności; i kiedy inni rodacy chcieli nowej z powodu nas wojny i pracowali nad tem, aby tę wojnę Rosyi wydały albo Anglia albo Francya z przyjaźni dla Polski, to Marcinkowski mówił już inaczej. On twierdził, że wtedy »nie wojna, lecz pokój jest urodzajną pracą«. Wiedział, że potrzeba jeszcze czasu na to, żeby despotyzm, czyli rządy podług rozkazu z z góry jednostki, w państwach europejskich został wywrócony.
Dlatego z Londynu jeszcze Marcinkowski do generała Chłapowskiego pisze wielkie słowa, które stają na równi z tem, co o przeznaczeniu narodu polskiego wkrótce po Marcinkowskim wypowiedzą Mickiewicz, Krasiński. Wiemy, iż ku podniesieniu wytrwałości naszej wieszczowie narodu ustanowili nam taką naukę, iż Polacy męczeństwo polityczne i prześladowanie znosić mają dlatego, żeby temi niezwykłemi cierpieniami okupić zbawienie i wolność narodów i ludów innych — podobnie jak Chrystus Pan męką Swoją zbawił ludzkość całą. W poezyi naszej idea ta ukaże się najpierw w »Dziadach«, a potem w »Irydyonie«. Marcinkowski nie był poetą, dlatego nie umiał myśli swej ubrać w niezwykłe szaty wyobraźni, ale za to jako myśliciel głęboki (filozof) już w roku 1832 tak do przyjaciela pisze:
»…My Polacy z rezygnacyą (spokojnem poddaniem się) powinniśmy ponieść tę ofiarę (a innych nie przeć do wojny) na rzecz powszechnej wolności… Okropna to dla nas ofiara — daj Boże, żeby dla sprawy ogólnej całego rodu ludzkiego słodsze przyniosła owoce…«
Ważny tu widzimy zwrot w poglądach Marcinkowskiego: Otóż poza Polską i jej niepodległością teraz spostrzega on jeszcze ludzkość całą, t. j.  teraz on każdemu człowiekowi na świecie chciałby dobro wyświadczać, każdego uszczęśliwić.
Od tej chwili też ta cnota miłości bliźniego w duchu Chrystusowym stale w nim wzrastać będzie i doprowadzi do chrześcijańskiej doskonałości. Pracę swą i talenta odda on na usługi Polaków, ale i poza polską ojczyzną widzieć będzie bliźnich, którzy tak samo mają prawo szczęśliwego tutaj bytowania. Z chwilą poznania innych, jak polskie i niemieckie, społeczeństw, w Marcinkowskim wzrasta miłość dla ludzkości całej bez wyjątku, czyli z obca: altruizm. To wykonywanie miłości bliźniego w czynie, inaczej filantropia, jest kluczem zagadki, dlaczego Marcinkowskiego kochać i szanować będą wszyscy ci, z którymi będzie miał do czynienia w zanadto krótkim swoim żywocie doczesnym.
Rozejrzawszy się dostatecznie po Anglii, Marcinkowski porzucił tę wyspę, Albionem inaczej jeszcze zwaną, i przepłynął do Francyi. W Paryżu stanął w końcu sierpnia 1832 roku. Tutaj koło wychodźców polskich było liczniejsze i znaczniejsze. Marcinkowski zabrał się zaraz do pracy wspólnej, t. j. wstąpił do Towarzystwa Literackiego, które atoli nie zajmowało się tyle piśmiennictwem polskiem jako takiem, ile raczej sprawami politycznemi. W Towarzystwie tem, oprócz prezesa, tegoż samego księcia Adama Czartoryskiego, zastał tam znowu Niemcewicza, generała Franciszka Morawskiego z Wielkopolski, Karola Sienkiewicza (historyka) i wielu innych wybitnych rodaków.
Jak zawsze, im bardziej człowiek prawdziwie jest wykształcony, tem jest skromniejszy, tak też i Marcinkowski w liście, którym zobowiązuje się zostać członkiem Towarzystwa Literackiego, sądzi, że przez to stanie się istotnie użytecznym ojczyźnie — a chociaż czuje własną nieudolność, jednak dołoży starań, aby Towarzystwu zawodu nie uczynić.
Skromność ta znalazła uznanie — bo wychodźtwo nasze nie przedsiębrało żadnej pracy zbiorowej bez tego, żeby do niej nie powołać Marcinkowskiego. Mógł się tedy nasz lekarz-obywatel nadal uzbrajać do pracy w ojczyźnie, skoro miał tak światłych i doświadczonych przewodników, jak n. p. Niemcewicz, który był członkiem ostatniego sejmu wolnej Rzeczypospolitej, i jak dalej i druh jego Karol Kniaziewicz, który to przywódzcy duchowi do Polski już nie wrócili, tylko na paryskim cmentarzu kości swe złożyli i spoczywają tam we wspólnym pięknym grobowcu polskim.
Pierwszem ważniejszem dziełem naszego Towarzystwa historyczno-literackiego w Paryżu było założenie Tow. Pomocy Naukowej dla młodzieży, która z kraju po wojnie była wyszła, a nie miała wykształcenia zawodowego, potrzebnego jej do zarabiania na chleb powszedni. Marcinkowski był świadkiem tej pracy i tejże Pomocy współzałożycielem. Myśl tę odtąd podjąwszy i ukochawszy, budować ją będzie w głębi umysłu, zasilać i rozwijać  — czyni z niej gwiazdę przewodnią swego działania — z idei tej stworzy swoje dzieło wiekopomne.
Ale i w zawodowej pracy lekarskiej Marcinkowski nie zalega pola; uczy się nowszych ulepszeń po klinikach czyli lecznicach dla obłożnie chorych, słucha wykładów uniwersyteckich, poświęca się zwłaszcza badaniu ustroju ciała ludzkiego i jego części składowych, czyli anatomii, oraz leczniczemu krajaniu ciała, inaczej chirurgii.
Niezadługo jednak nadarzy mu się sposobność rozsławienia polskiej nauki lekarskiej. Dawna jego znajoma, niezmordowana cholera, i w Paryżu szerzy spustoszenie. Wtedy rząd francuski pragnie skorzystać z doświadczeń, jakie polscy lekarze poczynili u siebie w czasach tej klęski, i sprawę tę porucza Marcinkowskiemu. Wspólnemi siłami lekarzom francuskim nasi wychodźcy udzielają objaśnień i wskazówek, ale nagroda za tę wielką usługę przypada samemu tylko Marcinkowskiemu. Instytut francuski udziela mu złotego medalu zachęty do dalszych badań naukowych wartości tysiąca franków (koron). Nasz lekarz słynny zaraz nagrodę tę przyjmuje — ale nie dla siebie, przekazuje ją Tow. Pomocy Naukowej na zapomogę dla ubogiego słuchacza medycyny.
Spamiętajmy sobie, jak bardzo Marcinkowski cenił niezależność ducha, że od żadnego rządu, czy to pruskiego czy francuskiego, niczego nie przyjął, niczego mu zawdzięczać nie chciał. I to piękny rys jego niezawisłego charakteru wolnego Polaka!





  1. poddania się Warszawy.
  2. Ułaskawienie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Rzepecka.