Kiermasy na Warmji/Kiermas/Karciarze

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walenty Barczewski
Tytuł Kiermasy na Warmji
Data wyd. 1923
Druk „Gazeta Olsztyńska“
Miejsce wyd. Olsztyn
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst rozdziału „Kiermas“
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
7. Karciarze.

Przy kawie namawiali się niektórzy zajrzeć na pole aby tam dary Boskie obejrzeć; ciotki tymczasem chciały się ugadać na osobnem miejscu. Tylko jeden z wujów i kilku paniczów, ci nie chcieli ani słuchać o polu i o ugadaniu się. Mieli oni co innego „za pazuchą“, lecz żaden o kartach nie chciał najpierw wspomnieć — z bojaźni przed ciotkami.
Zabawne jest przypatrywać się zabiegom karciarzy, aby się zmówić, a nie być od innych, których to nie ma obchodzić, zrozumianym. Jeden spogląda na drugiego, mruga oczami, bije w stół, tupa nogą, siedzi niespokojnie, robi palcem różne krzyże, piki, serca, zera i inne misterne znaki na stole lub na piersiach. Nareszie wyrywa się Jochim:
— No jek tam Kuba, pewnia sia trzeba pomodlić w ksiąjżce ze szteroma królami.
Do tego dodaje stryj Wojtek:
— To pewnie je weźniam.
Na co Kuba linowski:
— A toć możam spróbować, żeby nie zabáczyć. Jánku poszukaj jano ty febli.
Lecz Linowska i na takich migach zna się i woła niecierpliwie, do towarzyszek:
— Pódźta ze mną za zápsiecek, boć ci już znowu w te karciska sia chcą sparzyć. Já to już na te karty patrzyć ni moga, bo ta gra to jest bez końca, choć zawdy tego samego. Karty taki dziwny pociąg mają, że sia nie napizykrzą, czam dłuży, tam gorzy sia zaprzątną, aż jam pot wystampuje na łusina (czoło) i na całá gamba (twarz), łoczy czerzianieją, marszczą sia i łupercie wlepsiają sia w karty. Chto przegra, nie chce przestać w graniu, jano łodegrać, chto wygrał, nie chce przegrać i łoddać, ale dograć ziancy. W Kominkach[1] to bodáj áż po dwa dni i dwa noce za jednam posiedzaniam w wista grają... „Chto grywa w karty, miewa łeb łobdarty“.
Kieby téż sztudant nádszed, zaspsiewáłby psieśń ło kartach:

Bo w karty zabawa to nágorsza gra
Człoziek traci psieniądze
Człoziek traci cias
A tan co je wygrywá
Stroi żarty z nas.

Oj głupsie wy karciárze. Jeszcze sia nicht z kart nie zbogaciuł...
Lecz gra już nieunikniona, bo Jankowi się udało gdzieś na szafie karty zdybać. Wyjmuje z pod wanika i wesoło i śmiało woła (bo ciotki wyszły):
— Tu mata karty, możeta grać w kasztelána, we psa, w dziada, w czárnego Psiotra, w sznur, mur, bur, bazylorum, w sześćdziesiątsześć, czy w solo, czy...
— No w co teráz pudziewa, czy w zechsunzechcyk? woła Jochimek.
— A nie, to mi za komudno! (nudno).
— No, to w zolo!
— To to jół!
— A wy wuju jek?
— Mnie to wszystko jedno, byle sia zabazić.
— A chto ma naprzód wydawać?
— Jek zawdy, chto dostanie szalnego dupka.[2] Janek wydaje dwa razy po cztery karty i pyta się:
— U kogo szalny dupek?
— Já go ni mam.
— Já téż nie.
— A to u wuja bańdzie?
— Jół, mám tego gałgana, ná to chwálta sia chłopcy!
— Já mám pytanie na szala.
— A já lepsi.
Trzeci wolno:
— A já mám tego kiele mostku[3] (ostrzej) grółs! — zapowiada z nie małą dumą linowski Kuba.
— A chtórego tuza weźniesz?
— Chto má nálepszego!
Przytem nasadziwszy poważną minę, chciałby z twarzy wyczytać, kto ma najlepszego tuza, każdy mu się przymila i oczy wyracza, bo każdy ma jednego tuza a wuj aż dwóch: szalnego i czerwiennego. Aż gębę otworzył, żeby się nie przesłuchać, ale cóż, kiedy Kuba już wybrał i pyta się nie dwuznacznie:
— Co robzi pykowy do łobuch!?[4] Na to odzywa się Janek z radością: — Kolier[5] tróf![6]
Miał on siódemkę i trzy inne żołędzie do tego winnego tuza, a Kuba szpickopa[7] i bastę,[8] także niepodobna było przegrać z trzema matadorami i z tylu atutami, nawet „premyję“[9] dostali, bo Jochim zagrał czerwienną ósemkę, którego koloru Janek nie miał, to ją też zaraz żołądnym niźnikiem „korsnął“.
Koniec końcem wuj z Jochimem musieli zapłacić.
Tak i podobnie bawili się ci czterej w karty, a że grali z natężoną atencją i zapałem lepszej rzeczy godnym o tem świadczyły cygara, które palili zimno, to jest bez ognia, albo raczej smektali, tak, że jedna z ciotek przechodząc mogła Kubie zarzucić:
— Brzydáku, jużeś sia dycht sfarfuniuł, tak żujesz to cygarzysko — ziesz ty, Mazury to prymują.
O tem świadczyło dalej wywietrzałe piwo w szklankach i nic tam nie pomogło raczenie gospodarza, tylko wuj „tu wotu“ tabaczki zazył z rozpaczy że mu się tak źle działo, na co jednak młodzi nie zważali, tylko niemiłosiernie wygrane trojaczki od niego ściągali; a kiedy mi nie dość prędko płacił, to się i odzywali i go raczyli; gdy zaś na stole przed nim nic nie widzieli, to go żartobliwie trącali i wołali:
— Wujku, do woruszka!
Wuj był też bogaty i nie miał żadnych dzieci.




  1. Bogata wieś pod Reszlem.
  2. Niźnik (pamfil).
  3. W pewnej wsi mieszkał przy moście gospoda „Gross“, srogi karciarz.
  4. Do obydwóch — do żołędnej (szpickop) i pikowej czyli winnej damy (basta).
  5. U nas kolier, kraje i żołędź używają naprzemian zamiast tref — najwyższy i najdroższy kolor.
  6. Atut.
  7. Żołędną damę.
  8. Winną damę.
  9. Pierwsze pięć bitek.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walenty Barczewski.