Keraban Uparty/Część druga/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Rozdział XIV Keraban Uparty • Część druga • Rozdział XV • Juliusz Verne Rozdział XVI
Rozdział XIV Keraban Uparty
Część druga
Rozdział XV
Juliusz Verne
Rozdział XVI

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w XIX w.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Zebrani goście poczęli się przyglądać pięknemu widokowi, ale zaledwie zaszło pół godziny czasu gdy drzwi się otworzyły, i wpadł do salonu bankier Selim, zdyszany i zakłopotany,

– Co się stało? ojcze drogi! zawołała zaniepokojona Amazya.

– Czy jaki wypadek? zapytał Ahmet.

– Oto małżeństwo Amazyi z Ahmetem w żaden sposób nie może dziś zostać zawarte.

– Co mówisz, ojcze? zawołali oboje.

– To, jest, przynajmniej w Skutari, dodał.

– Czy podobna.

– Tylko w Konstantynopolu mogliby się połączyć.

W Konstantynopolu! powtórzył Keraban nie ukrywając swego niezadowolenia. I dla czegóż to?

– Ponieważ sędzia w Skutari, stanowczo odmawia sporządzenia aktu ślubu.

– Odmawia?… z jakiegoż powodu? spytał zaniepokojony Ahmet.

– Z powodu że stałe zamieszkanie Kerabana, a zatem i Ahmeta, jest w Konstantynopolu a nie w Skutari.

– W Konstantynopolu! powtórzył znów Keraban, marszcząc brwi.

– A ponieważ z dzisiejszym dniem upływa termin z którym córka moja musi wyjść za mąż, aby nie utraciła prawa do tak znacznego spadku, trzeba nam więc niezwłocznie udać się do Konstantynopola, a tam stawić się u sędziego który spisze akt ślubu.

– Więc udamy się tam natychmiast! zawołał Ahmet.

– Jestem gotowa, rzekła Amazya zbliżając się do narzeczonego.

– Przyjacielu Kerabanie, rzekl Selim, czas nagli… a chodzi tu o tak znaczną sumę.

Keraban milczał tylko, przecząco poruszył głową.

– Stryju, rzekł Ahmet, wszak nie chciałbyś…

– Jeźliby mieli mnie zmuszać do zapłacenia dziesięciu parasów, za nic w świecie nie przepłynę Bosforu! Przez Mahometa! wolałbym raz jeszcze okrążyć morze Czarne!

– Stryju, rzekł Ahmet, tak się nie godzi… daruj że ci powiem; ale skazując na zmartwienie osoby tak cię kochające – powtarzam, tak się nie godzi.

– Ahmecie, miarkuj swoje słowa! zawołał Keraban unosząc się gniewem.

– Uspokój się, kochany Ahmecie, rzekła Amazya; nie przemawiaj tak do stryja…

– Chodź Amazyo… opuśćmy za zawsze Skutari… przecież jeszcze zdobędziemy się na zapłacenie dziesięciu parasów za dopłynięcie do Konstantynopola!

To powiedziawszy pociągnął Amazyą ku drzwiom.

– Kerabanie, proszę cię!… rzekł bankier Selim, probując jeszcze nakłonié uparciucha do zmiany postanowienia.

– Daj mi pokój, Selimie! odmruknął.

– Niestety! daremne prośby; chodźmy mój ojcze! rzekła Amazya, spoglądając na Kerabana ze łzami w oczach.

Gdy już doszli do drzwi, Ahmet odwrócił się jeszcze mówiąc;

– Raz jeszcze proszę i zapytuję cię, stryju, czy bezwarunkowo odmawiasz towarzyszyć nam do Konstantynopola, gdzie obecność twoja jest niezbędną abym mógł poślubić Amazyę.

– Odmawiam płacić tego najniesłuszniejszego podatkn, do którego chcą mnie zmusić, odrzekł, tak silnie uderzywszy nogą w podłogę, ze aż szyby zadzwoniły.

– Kerabanie! prosił Selim.

– Nie! nie! … stokroć nie!

– Żegnam cię więc, stryju, rzekł Ahmet drzącym głosem. Upór twój drogo kosztować nas będzie. Pozbawiasz tak znacznego majątku tę która ma zostać twoją synowicą… Żegnam cię na zawsze.

I biorąc pod rękę Amazyą, wyszli wraz z Selimem, Nedią i Nizibem, i opuściwszy wille wsiedli do kaiku aby odpłynąć do Konstantynopola.

Pozostawszy sam, Keraban chodził po salonie gwałtownie wzruszony.

– Nie, wołał, przez Mahometa, nie!… byłoby to mnie niegodnem!… Okrążyłem morze Czarne, przebyłem setki mil i tyle przygód aby nie poddać się temu zdzierstwu, i zaledwie powróciwszy miałbym zapłacić te dziesięć parasów?…

Nie!… choćbym miał nigdy już nie być w Konstantynopolu. Sprzedam mój kantor w Galata… zaprzestanę prowadzić handel!… Oddam Ahmetowi cały mój majątek, aby wynagrodzić Amazyi utratę spadku… Będzie wtedy bogatym… a ja… ja zupełnie ubogim… Mniejsza o to!… stracę wszystko, ale nie ustąpię!

Mówił to chodząc po pokoju, coraz gwałtowniejszą staczając z sobą walkę.

– Ja, Keraban!… miałbym ustąpić!… zapłacić!… i to pod okiem tego naczelnika policyi który mnie wzywał… widział że wyjeżdżam… czeka na mój powrót… który urągałby mi w obec wszystkich, żądając zapłaty tego niegodziwego podatku!… Nigdy!…

Widocznie uparty Keraban staczał walkę ze swojem sumieniem, które wyrzucało mu że następstwa tego niedorzecznego uporu boleśnie dotkną drogie mu osoby.

Oddałbym mu wszystko, mówił sobie dalej, ale czy Ahmet zechce przyjąć?… Odszedł zrozpaczony i bardzo rozżalony na mój upór… Znam go!… jest dumny!… teraz nic nie zechce przyjąć odemnie!… Zastanówmy się tylko!… Jestem uczciwym człowiekiem… i miałżebym przez upór zatruć szczęście tych dwojga dzieci… A bogdajby Mahomet wydusił cały Dywan, a z nim wszystkich zwolenników nowych ustaw!…

I gorączkowym krokiem biegał po pokoju, odtrącając nogami fotele i poduszki. Upatrywał jakiegoś przedmiotu na którym mógłby gniew swój wywrzéć; i niebawem dwa kosztowne wazony, rzucone o ziemię, rozbiły się na kawałki.

Potem znów chodził i myślał.

– Ahmet… Amazya!… nie!… to niepodobna!… Nie mogę stać się sprawcą ich nieszczęścia!… i to jedynie dla dogodzenia mojej miłości własnej!… Opóźniając to małżeństwo… może wywołałbym jego zerwanie… Ale ustąpić!… ja… ja!… miałbym ustąpić!… A! niech mi Allah dopomoże!…

Wypowiedziawszy to wezwanie, wybiegł z salonu miotany gniewem i niepokojem.