Karol Śmiały/Tom I/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
Drugi pełny nadziei następca.

Zwycięztwo pod Gavre, które opłakiwał Dobry książę, złożyło pieczęć na jego wielkości. Gandawa była zdobyta podobnie jak Bruges, zdobyta w własnych murach, książę burgundzki mógł teraz śmiało rościć sobie prawo do tytułu hrabiego Flandrji.
Przytem wspomnieć należy, że nie było to zwycięztwo odniesione jedynie nad Gandawą, ale nadto i nad Francją, pod której jurysdykcją pozostawała Gandawa i Państwo a raczej cesarstwo niemieckie, które tę jurysdykcję nadało Francji.
Co znaczyło to gwałtowne wzbicie się księcia, co zamierzał dokonać przez te zwycięztwa?
Grecja zbliżała się szybkim krokiem do upadku, Konstantynopol został zdobyty przez Mahometa, w d. 29 maja 1453 roku, na dwa miesiące przed walną bitwą pod Gąyre. Mówiono że Turcy maszerują na Rzym, że Mahomet zaprzysiągł się iż koń jego będzie jadł owies ze żłobu ustawionego na ołtarzu w katedrze św. Piotra. Przypomniano sobie wówczas, że każdy nowy Sułtan, przypasując szablę do boku w koszarach Janczarów i pijąc wodę z podanej mu tam czary, takową po opróżnieniu, wypełniał złotem a potem wręczając ją napowrót zwykł przemawiać:
— Do widzenia się w czerwonym jabłku!
Czerwone jabłko, to Rzym.
Otóż z upadkiem Konstantynopola usunięta została główna przeszkoda zagradzająca dotychczas drogę do Rzymu i przed trzema wiekami zastępy krzyżowników to jest bojownicy krucjaty, kierowali się do Jerozolimy przez Konstantynopol, tak obecnie Turcy zamierzali przez toż samo miasto maszerować prosto do Rzymu.
Papież Mikołaj V. był w wielkiej obawie, zwołał on wielkim głosem wszystkie państwa europejskie i chrześcijańskie do obrony Stolicy św. Piotra a głównie zwracał się ku potężnemu „księciu zachodu“.
Przypomniano też sobie, że tym zachodnim księciem był „Dobry książę“.
Ze swej strony książę śnił złote sny.
Dla czegoby on, wybrany jako najpierwszy pomiędzy pierwszymi nie miał pokonać Turków? Dla czegoby nie zdołał wypędzić Mahometa z Konstantynopola? Dla czegoby jak Baudouin Flandrji, nie mógł zostać cesarzem Wschodu.
Papież gotów był namaścić go na tę wielką godność, jeżeli mu powiedzie się ukorzyć i zniweczyć potęgę Osmanów.
Rzeczywiście, czy był ktokolwiek godniejszy od niego do ozdobienia swej głowy cesarską koroną?
Czy może miał się zwrócić papież do cesarza niemieckiego Fryderyka III.? którgo nazwano „Miłośnikiem Pokoju* zamiast zwać po prostu „Niedołęgą.“ Tego dziwaka czy skąpca, nicującego własną odzież dla oszczędności i wytwarzającego „Zakon wstrzemięźliwości i umiarkowania“, gdy tymczasem on, „Dobry książę* zawiązał bractwo „Złotego Runa“ do którego należą wszyscy, najszlachetniejszego po chodzenia szlachcice Europy. Fryderyk III. nareszcie, który odmówił pomocy i wsparcia Matiasowi Corwinowi, królowi Węgier przeciwko Turkom a następnie gdy dzielny jego sąsiad został pobity, zapragnął przez niego oderwać Wiedeń i całą Niższą Austrję.
Albo n. p. Karol VII. król francuzki, którego nazywają Charles de Gonesse i królem de Bourges, który się widział zmuszonym pewnego dnia do oddania i zdjęcia z nogi butów przez swego szewca, ponieważ w kasie królewskiej nie znalazło się nawet tyle pieniędzy, aby można było zapłacić za zrobienie pary butów; wreszcie gdy Dobry książę paradował na pięknym koniu, choć ten otrzymał cztery pchnięcia lanc i dokonał na nim tryumfalnego wjazdu do Gandawy. Król Karol VII jeździł na koniu, który za pierwszym strzałem armatnim ze strachu padł na cztery nogi — nakoniec ten sam Karol VII. który przysięgał się zawsze na św. Jana, gdy tymczasem hrabia Charolais choć jeszcze był dzieckiem, przysięgał się na św. Jerzego.
Można było zatem stanowczo zadecydować że nowa krucjata wkrótce zostanie zorganizowaną a to dla oswobodzenia Konstantynopola od Turków i że tym naczelnikiem krucjaty niewątpliwie będzie „Dobry książę“.
Zebranie w tym względzie naznaczone zostało na dworze burgundzkim.
Jednego pięknego poranku, ujrzano przybywającego dla wzięcia udziału w wspomnionej wyżej krucjacie, delfina Francji w własnej osobie, to jest przyszłego Ludwika XI.
Jakim to szczególniejszym zrządzeniem losu, to serce oschłe i chłodne, zdołało zagorzeć zapałem wojennym, jakim sposobem ten umysł niespokojny, ten duch wahający się zdobył się na stałe postanowienie?
Oto po prostu był on wygnany z królestwa przez swojego ojca.
Rzućmy pobieżnym wzrokiem na stan ówczasowej Francji, również zgnębionej trzema ciosami okrytej trzema jeszcze krwawiącemi się ranami, jako to: Crecy, Poitiers i Azincourt.
Mimo to, jakkolwiek okryta ranami, jakkolwiek zgnębiona, Francja, przez podwójny cud jaki uczynił nad nią Bóg, posyłając jej w pomoc dziewicę i kurtyzankę, Joannę d’Arc i Agnieszkę Sorel zdołała jeszcze w roku tym, w którym urodził się hrabia Charolais, wypędzić od siebie Anglików.
Lecz w jak okropnem położeniu pozostawili Francję żołnierze Edwarda III. opuszczając ten kraj nieszczęśliwy!
Prowincje północne przedstawiały prawdziwą pustkę, środkową zaś Francję ten sam los spotkał. Tu znikły całkowicie dawniej uprawiane pola, znikli też z nimi razem i ci, którzy zajmowali się tą uprawą. Beacją całą pokrywały krzaki, krzaki te w niedługim czasie zamieniły się na lasy, w których szukały się wzajemnie obie armje, z wielką trudnością — wieśniacy uszli do miast, miasta marły głodem. Niepochowane trupy sprowadziły zarazę, umierający zatruli powietrze żyjącym.
Ubodzy ludzie nie mający dostatecznego funduszu na zakupienie zapasów, na kupienie nawet drzewa, zabierali drzwi i okna wielkich domów, wyludnionych przez śmierć zmarłych na zarazę. Miasta paliły się zatruwszy pierwej same siebie.
W Paryżu stan ten był okropniejszym; większa część domów zupełnie została opróżniona i pozbawiona dawnych swoich lokatorów — ludzie królewscy z ciekawością dowiadywali się o zmarłych, o ich dziedzicach, o spadkobiercach, aby w ten sposób coś zyskać dla siebie. Idąc przez ulicę pytali się:
— Dla czego ten dom zamknięty?
— Ach panowie, odpowiadali jednozgodnie najbliżsi sąsiedzi, zamknięty, ponieważ wszyscy w nim wymarli.
— Czy nie ma żadnego spadkobiercy, któryby ten dom objął na mieszkanie?
— Żadnego — spadkobiercy ze strachu uciekli i pomieścili się gdzieindziej.
— Gdzież mianowicie?
— Nic o tem nie wiemy.
Rozporządzenie wydane pod dniem 31. stycznia 1432 r. wzbraniało burzenia i palenia domów opustoszałych.
Zdawało się że Anglicy dla tego opuścili Paryż ponieważ nie mieli już tu nic do czynienia.
Za Anglikami, po ich ustąpieniu, przybył Karol VII., rzucił okiem na miasto i napowrót odjechał, nie chcąc nic zgoła wiedzieć o konającem z głodu i chorób mieście.
Jedne tylko wilki gromadziły się dla zdobyczy; gromadami wielkiemi pojawiały się podczas nocy i natrafiwszy na padlinę, rozrywały ją w kawały. Skoro zaś nie było nic dla nich na pastwę, doprowadzone głodem do szaleństwa, rzucały się na dzieci i na dorosłych ludzi.
Udusiły, mówi pismo francuzkie: „Bourgeois de Paris“ wychodzące w owym czasie (Francja zawsze miała swoje dzienniki), udusiły one w tym kraju równin od 60 do 80 z górą osób, pożarły między Montmartre a bramą Saint-Antoine czternaście i następnie zjadły dziecko spotkane na placu Chats, dusz przy budynku Innocents.
Już w czasie zdobycia Rouen i podczas kiedy Henryk V. bawił w tem mieście, zawiadomiono króla angielskiego że wilki bezkarnie przebiegają i pustoszą niższą Normandją i nie znaleziono na to innego środka, jak ustanowić naczelnika strzelców polujących na te drapieżne i żarłoczne zwierzęta.
Mimo to wszystko jednak Francja przeszła w stan konwalescencji a przeciwnie Anglja zapadła na chorobę.
Bez wątpienia w wojnach domowych była ona dobrze napoczęta celem naszych Burgundczyków i Armagnac, bo powróciwszy do siebie na cały głos, ile jej sił starczyło, powołała lud do wewnętrznej wojny domowej.
Rezultatem tej epilepsji wojowniczej była znana w historji wojna domowa pod tytułem: Wojna Białej i Czerwonej Róży.
Kto był lekarzem Francji!
Nie był nim, trzeba to przyznać, ani żaden król, ani żaden rycerz, ani nawet ksiądz, lecz była nią dziewczyna pochodząca z prostego ludu.
Bo i czemże była dziewica Joanna d’Arc.
Wieśniaczką z Vaucouleurs. Kto była Agnieszka Sorelle?
Córka ubogiego człowieka Jana Soreau adwokata z Touraine, otrzymawszy szlachectwo przezwała się Agnieszką Sorelle albo inaczej Suralle i przybrała sobie za herb „gałązkę złotą jałowcu“.
Po tych dwóch ubłogosławionych kobietach następuje: Jakób Coeur i Jan Bureau.
Kimże był Jakób Coeur?
Bogaty kupiec, pół Francuza, pół Turka, po części można powiedzieć poganin i zrobiwszy olbrzymi majątek w Bejrucie, w Syrji, miał zaufanie i przywiązał się do Francji uciemiężonej i gnębionej przez Anglików, zrujnowanej przez jej książęta, szarpanej przez wilków. Wszedł on do służby króla jako skarbnik, do tego króla który chodził prawie boso nie mając za co sprawić butów, dopiero póżniej, kiedy go król podniósł do godności szlacheckiej, przyjął za herb „trzy serca“. Otoczywszy je dokoła heroiczną dewizą: „Dla dzielnych serc nie ma nic niepodobnego“. (A vaillants coeurs rien d’impossible).
Kto był Jan Bureau?
Adwokat i urzędnik izby obrachunkowej, zajmował się on studjami nad artylerją; kiedy, w jaki sposób i w jakim celu? Nic o tem zgoła nie wiadomo, to tylko pewnem, że ten człowiek zawdzięcza swoją sławę piórowi, to jest temu co pisał w swoim gabinecie, a mianowicie:
Zauważył on że w walce pod Crecy, Poitiers i Azincourt, przeważyli zwycięstwo tylko sami łucznicy, ponieważ rycerze ze swoimi kopiami, ze swojemi mieczami i wojennemi toporami zmuszeni byli działać bardzo blisko, gdy tymczasem łucznicy prażyli z znacznej odległości swemi strzałami daleko — nośnemi nieprzyjaciela.
Widzieliśmy już jaką pomocą dla Dobrego Księcia byli łucznicy w wojnie z Gandawczykami, mianowicie łucznicy pochodzący z prowincji Pikardji.
Jan Bureau tedy tak wyrozumował: Ponieważ łucznicy swojemi strzałami, które najwyżej na odległość stu kroków, mogą zabić albo ranić ciężko człowieka, zniszczyli tym sposobem całe armje, to tym sposobem kulami wypuszczonemi z działa to jest kartaczami niosącymi na 500 a czasami nawet na 1000 kroków, można zabić pięciu lub sześciu ludzi, w takim razie zniszczenie armii będzie tem pewniejsze a bezpieczniejsze dla tych, którzy tą bronią poczną walczyć i jej jedynie w wojnie użyją. Co większa, przy oblężeniach i przy szturmie do twierdz, strzały łuczników odbijają się od murów, gdy tymczasem kule armatnie robią w nich wyłomy, a nawet całkiem burzą.
Godny pamięci ten człowiek zakomunikował swoje spostrzeżenie królowi Karolowi VII, który go zamianował swoim naczelnikiem generalnym artylerji i podniósł do stanu szlacheckiego.
Jan Bureau obrał sobie wówczas jako herb trzy wojłoki, tak jak poprzednio Jakób Coeur obrał za godło szlacheckie: „trzy serca“, nie otoczył się jednak dewizą jak poprzednik, ale natomiast lud uczcił go przysłowiem:
Wojłok wart szkarłatu. (Bure vaut escarlate).
Francja tedy zaczęła oddychać.
Szlachta przecież podniosła straszne krzyki.
Przeciwko Joannie d’Arc — jako czarownicy.
Przeciwko Agnieszce Sorel — że jest kurtyzaną.
Przeciwko Jakubowi Coeur — jako przeciwko kupcowi z kraju pogańskiego.
Przeciwko Janowi Bureau — jako skrobipiórkowi.
Dunois zaś był tak wściekły, że uciekł z posiedzenia Rady królewskiej.
Wszyscy ci mali ludzie, którzy nieśli pomoc i ratunek Francji, byli wielkim solą w oku, kolcem w sercu, ponieważ oni to ją niszczyli i doprowadzali do ruiny.
Postanowili zatem, aby działać w sposób niegodny obywatela, aby wszystkie te ratunkowe środki odrzucić na bok, a postarać się o zaprowadzenie takiego stanu, z pomocą którego zdołaliby na nowo pozyskać swoje dawne prawa i przywileje.
Utworzono zatem ligę przeciwko królowi.
Do ligi tej przystąpili: naprzód książę Alençon, który się oddał lidze duszą i ciałem, dalej: Bourbon, Vendome, Tremoille, Chabannes, Sanglier, bastard Burbon, dawniejszy zabijacz ludzi i oprawca, który pomimo swego królewskiego pochodzenia powinien być poniżony jak zwykły zbrodniarz i wyrodek natury.
Wszyscy związali się najsolenniejszem i uroczystem słowem.
Brakowało jedynie naczelnika ligi.
Książę Orleański był jeszcze w Anglji; książę burgundzki układał się o okup, co się ciągnęło dość długo; ponieważ jak już wspominaliśmy, szło tu o sumę wynoszącą trzy miljony na naszą dzisiejszą monetę, suma nadzwyczajna, dla wykupienia syna człowieka, którego ojciec Filipa zamordować kazał; bo jeżeli przypuścimy że ten syn wywoła zamieszanie, to w takim razie i trzy miljony zostaną wydane napróżno.
Dla czegożby jednak Delfin Francji nie miał być naczelnikiem ligi?
Rzeczywiście Delfin był mężem jedynie do tego przeznaczony; syn przeciwko ojcu, to przecież wydarzało się w królewskich rodach.
Delfinem wówczas był przyszły Ludwik XI.
Już mówiliśmy czem był w istocie ów przesławny Karol Śmiały, powiedzmy teraz jaki był ów przyszły Ludwik XI.
Delfin Ludwik XI był mieszaniną ducha, przenikliwości, chytrości, śmiałości, tchórzostwa, rozumu, niecierpliwości, uporu i okrucieństwa. Zamiast nazywać go Wasza królewska Mość, nazywano Waszą Niespokojnością!
On dzień i noc rozmyślał nad rozmaitemi przedmiotami, mówi Chatelain, i często roił zbyt śmiałe i zuchwałe plany w swej głowie.
Głównym zaś rysem jego charakteru był niepokój i niecierpliwość; coś go parło, coś ciągnęło go do nieustającego ruchu i działalności. Gdy w sercu Delfina nie postało jeszcze ani uczucie przyjaźni, ani przychylności dla kogokolwiek, ponieważ nie miał ani wierności, ani wiary, więc w umyśle jego panował jakiś złośliwy duch.
Odznaczał się szczególną inwencjonalnością w czasach pospolitych, w obmyślaniu mianowicie prostych bardzo środków, nieustannie dążył do ruchu i pragnął być czynnym, żądając ciągle zmiany miejsca.
Dokąd miał dążyć było to dla niego obojętne. Byłby on z pewnością jak córka niegodziwa Seryjusza Tuljusza przejechał wozem po ciele swego ojca.
Odziedziczył on po swoim ojcu tylko miłość do prostego ludu. Karol VII, który nie wiedział co ma począć ze straszliwym tym chłopcem, wysłał go do Poitou w Bretanji, gdzie szlachta powstała przeciwko królewskiej władzy, aby tam zaprowadził pokój.
Z początku szło wszystko dobrze.
Pierwszym buntownikiem, na którym spoczęła ręka młodego księcia był porucznik marszałka de Retz, wstrętny Gilles de Laval, na którym z kolei spoczęła też i ręka króla, który był spalony a właściwie uduszony, ponieważ król pozwolił wydobyć jego ciało z płomieni na podwórcu, na którym znaleziono kości zwapniałe czterdziestu dzieci.
Otóż do tego to człowieka, będącego postrachem całej Bretanji, do Lavala przedewszystkiem zabrał się młody książę.
To jednak nie wystarczyło dla szlachty, starali się wszelkiemi sposobami i środkami pozyskać dla swojej sprawy księcia wysłanego przeciw nim.
Delfin przyjął ich oferty, nie czyniąc wielkich ceregieli.
Wtedy to wybuchła sławna rewolucja, znana w historji pod nazwą: Praguerie.
Król Karol VII po świętach wielkanocnych spędzonych w Poitiers siedział właśnie przy stole, gdy wszedł kurjer, w butach i przy ostrogach, cały pokryty kurzem, który go zawiadomił że Saint-Maixent będzie zdobyty wkrótce.
— Przez kogo? zapytał król, przecież już nie ma Anglików.
— Przez księcia d’Alençon i p. de la Roche.
Król przywołał Richemonta, ten zaś zgromadził swoich ludzi, wszyscy udali się w drogę wraz z czterema stami lansierów — dopadli do miasta galopem i dowiedzieli się że już dwadzieścia cztery godzin mieszczanie walczą w obronie miasta królewskiego.
O zwycięztwie teraz ani na chwilę wątpić nie było można.
Księciu d’Alençon i jego wojsku pozwolono odejść. Książę d’Alençon był z rodu królewskiego, nie chciano więc na niego się rzucać.
Natomiast wojownicy p. de la Roche zostali częścią ścięci, częścią uduszeni lub utopieni — on sam tylko miał to szczęście że od śmierci ratował się ucieczką.
Dunois także brał udział, ale Dunois był człowiekiem rozumnym, widział on jak mieszczanie i prosty lud z Saint-Maixent bronili się przeciwko szlachcie, pojął tedy, że mieszkańcy t. j. mieszczanie i uboższy lud trzymał stronę króla, który domagał się zaprowadzenia bezpieczeństwa na drogach, potrzebnych do tem łatwiejszego zaprowiantowania miasta, a tem samem i cen tanich na produkta z powodu uporządkowania komunikacji.
Był zatem jednym z pierwszych, którzy się poddali.
Zastał on króla na czele 4800 jeźdźców i 2000 łuczników, których on trzymał na własnym żołdzie.
Było to pierwsze wojsko, pierwsza płatna i zaczątek przyszłych sił zbrojnych pozostających na żołdzie króla czy państwa.
Po Dunois przybył książę d’Alençon, następnie książę Burbon i nareszcie Delfin. O Tremoille i Sangler król nie chciał wcale nic słyszeć.
Dunois został przyjęty otwartemi rękami, znał bowiem król jego wartość i udał, jakby nic zgoła pomiędzy nimi nie zaszło.
Ale jakim sposobem książę mógł przyjąć ułaskawienie, gdy je innym odmawiał.
— Najłaskawszy panie, rzekł do swojego ojca, przyobiecałem wszystkim ułaskawienie, muszę zatem powrócić tam napowrót, gdy czynisz w tem wyjątki.
Król znając dobrze swego syna odrzekł:
— Ludwiku, bramy są dla ciebie zawsze otwarte, a jeżeli uważasz że dla ciebie za małe, powiedz, a wnet każę łamać mury.
Ta wojna sprowadziła dwa dobre rezultaty.
Książę Bourbon posiadał w środku Francji Corbeil i Vincennes. Odebrano mu je; dalej wysłano Delfina na granice, do jego własnych dóbr, był to rodzaj przygotowującego się dla niego dziedzictwa, małe królestwo.
Ktoby znał młodego księcia nie zdziwiłby się ani odpowiedzą króla, ani surowem postępieniem z synem, młodym Ludwikiem.
Dobry Karol VII lubił kobiety; Ludwik przeciwnie nie uganiał się za niemi a nawet pogardzał metresami króla.
Jak mówi tradycja, razu pewnego obdarzył on siarczystym policzkiem Agnieszkę Sorelle, był to czyn nacechowany gburowatością i brakiem rycerskiej grzeczności a wcale nie odpowiadającej wysokiej godności młodego księcia i nie przynosił mu zgoła żadnego zaszczytu.
Należało to do mniejszych błędów księcia, który zgoła nie odznaczał się jako rycerz. Wszakże tradycja obwinia go o daleko okrutniejsze postąpienie. Kiedy Agnieszka umarła podczas połogu, twierdzono iż nie było to przyczyną jej śmierci, lecz raczej została ona otruta.
Zresztą jakkolwiek Delfin był jeszcze młodzieńcem, niebezpieczeństwem zagrażało, kto mu się nie podobał. Zwykle tacy bardzo prędko umierali; miał on w części podobieństwo z księciem Glocester, o którym pisze sam Scheakespeare — trucizną zatruwał jego oddech, kiedy kogo nienawidził, dość mu było wydać oddech a wnet tenże umierał.
Niecierpiał pierwszej swej małżonki, Małgorzaty Szkockiej i rzeczywiście też nie cieszyła się ona długim żywotem. Byłaby prawie zupełnie przez niego zapomnianą, gdyby nie wypadek dość osobliwy, że pocałowała w usta śpiącego poetę Alain Chartier, co narobiło wiele hałasu.
Ludwik, w chwili odjazdu, potrzebował pieniędzy i w tym względzie zwrócił się do Jakóba Coeur. Jakób Coeur był negocjantem przy dostarczaniu funduszów; bez wątpienia myślał on, że jeżeli pożyczał pieniędzy ojcu, może pożyczyć także i synowi, a być może że obdarzony proroczym wzrokiem, przewidywał przyszłość jak niemniej miał nadzieję że będzie błogosławieństwem Francji gdy ten zły syn zostanie królem Francji.
Jakób Coeur zatem pożyczył pieniędzy Delfinowi; nasz historyk wielki Michelet twierdzi, że ta okoliczność była przyczyną popadnięcia w niełaskę, niech nas Bóg strzeże, abyśmy byli przeciwnego zdania i nie uznawali słuszności słów Micheleta.
Delfin w Delfinacie i zaopatrzony w fundusze, rzecz bardzo naturalna, zaraz zawiązał intrygi, znosił się on piśmiennie z księciem d’Alencon, który powrócił z wygnania — korespondował też z królem Kastylji — z księciem Burgundzkim, z papieżem, którego był wasalem z powodu księstwa Valentinois.
Później, kiedy fundusze otrzymane od Jakóba Coeur, zaczęły się wyczerpywać, kiedy Ludwik zmuszonym był wyszukać sobie nowe źródło, z któregoby czerpał i wreszcie ze względu że jego posiadłości przynosiły mu bardzo szczupły dochód, przyszła mu jenjalna myśl, sprzedawania dyplomów szlacheckich.
Wszak papież sprzedawał indulgencje! Jakoż codziennie Delfin uszlachcał to kupców, to zwykłych rolników, którzy z herbami szlacheckiemi w kieszeni zajmowali się uprawą swych pól, chodząc za pługiem.
Niektórzy, jak głosi tradycja, otrzymywali szlachectwo bezpłatnie, wyrządzali mu tylko pewne przysługi, za które Delfin wynagradzał ich jako wierne sługi. Mianowicie towarzyszyli mu oni w wycieczkach nocnych, nie pytając zgoła gdzie i w jakim celu idzie, łamali parkany lub płoty, lub przystawiali drabiny do balkonów.
Tym parkanem złamanym były sztachety w parku, tym balkonem, był balkon znajdujący się przy zamku Sassenage.
Co robił Ludwik w tym zamku Sassenage? Była to tajemnica pomiędzy damą owego zamku a nim; sekret wielce interesujący, który potomkowie Meluziny zapewne łatwiej zwierzyliby się z niego każdemu prędzej obcemu niż jej mężowi.
Szlachta nie bardzo się tem troszczyła że przyszły król Francji brał pieniądze ze sfer najniższych, mianowicie u tych nowo kreowanych szlachciców. Ograniczano się jedynie na złośliwych przypowiastkach o szlachcie delfińskiej i to była jedyna ich zemsta.
Ale Ludwik zaniepokoił i kościół i duchowieństwo, pozwolił sobie bowiem wdawać się i w nominowanie biskupów Delfinatu. Pod tym względem podniósł się straszliwy krzyk oburzenia przeciwko niemu, Delfinowi i jego sprzymierzonemu księciu d’Alençon.
Książę d’Alençon!
Król tym razem był zdecydowany wytoczyć księciu proces.
Dunois, współwinny w pierwszem sprzysiężeniu, miał rozporządzenie przyaresztowania go w drugiem.
Rzeczywiście w d. 27. maja 1456, dopełnił aresztowania. Kiedy Dunois schwycił co w swoje ręce, tego już nie puścił. Dawniejszy dusiciel i morderca ludzi Chabannes otrzymał rozkaz pochwycenia równie Delfina, nie mógł on mu przebaczyć, że go niegdyś wykluczono z listy osób ułaskawionych przez króla.
Delfin głównie rachował na swego wuja księcia Burgundzkiego i na swego ojca chrzestnego księcia Sabaudji.
Dowiedział się on, że ojciec maszeruje z wojskiem ku Lyonowi, przedmiotem tej wyprawy był sam Delfin — próbował jednak opierać się i w tym celu nakazał pobór do wojska wszystkich od lat 18 do 60 roku.
Nikt nie usłuchał.
Nie pozostawało zatem nic innego, jak ratować się ucieczką.
Chociaż z drugiej strony ucieczka nie była znowu tak łatwą. Chabannes przygotował mu zręczną zasadzkę, chciał on oddać Delfina wraz z Delfinatem, czyli mówiąc inaczej oddać ptaszka wraz z klatką.
Ale Ludwik odznaczał się nadzwyczajną zręcznością i sprytem, mógł więc wywieść w pole nawet dawnego kapitana od dusicieli. Pod pozorem polowania, jedną stroną wysłał swoich strzelców, a drugą stroną sam się wymknął.
W tym czasie kiedy Chabannes uganiał się za strzelcami, on przebrawszy się, dosiadł konia i popędził galopem ku Bugey, następnie przebywszy Valromey, czyli po forsownej jeździe blisko trzydzieści mil, nie schodząc z siodła, znalazł się nareszcie w Franche-Comté.
Przybywszy tu odetchnął; Franche-Comté było ziemią należącą do księcia Burgundzkiego.
Karol VII, skoro dowiedział się o przybyciu swego syna na dwór Dobrego księcia, zapytał się jak go książę przyjął.
— Wybornie.
— Dobrze — rzekł król Karol VII. — książę będzie ukarany za to przez tego samego którego przyjął. Wziął sobie bowiem dobrowolnie lisa, który mu zje wszystkie jego kury.
Prawdziwy lis, nikt o tem nie wątpił!
Gdy wszelkiemi sposobami i środkami utrzymywał wszystkich w przekonaniu, że koniecznie powinni stawiać opór królowi, pisał równocześnie do ojca, że będąc chorążym świętego rzymskiego państwa, nie mógł oprzeć się wezwaniu papieża i musiał spełnić czego żądano od niego, a mianowicie złączył się ze swoim chrzestnym ojcem księciem Burgundzkim, wybierającym się na walkę z Turkami, w celu wyswobodzenia i obrony wiary katolickiej.
Zacny Apostoł przewidział naprzód ten wypadek, że książę Burgundzki mógłby powziąć zamiar wydania go w ręce ojca i oddał się w opiekę Papieża.
Ale nie; próżne były jego obawy, Dobry książę i jego małżonka przyjęli go z serdecznością i obchodzili się z nim jakby z prawdziwym królem; on przeciwnie starał się być jak najmniejszym, aby powstać później tem większym.
Jego pragnieniem nie było wcale poprowadzenie tej pięknej armii księcia do Konstantynopola, dla oswobodzenia Jerozolimy, i uwolnienia od pogańców świętego miejsca, lub też zrobienia swego wuja Cesarzem Wschodu, on zamierzył poprowadzić ją do Paryża, aby narzucić ojcu kuratelę i samemu ogłosić się królem Francji.
Tytuł króla francuskiego miał czarowny powab i warto było zaryzykować grubo, byle go tylko otrzymać.
Zamiar Delfina stał w prostem przeciwieństwie z zamiarami Dobrego księcia.
Miał on wzrok bystry, skierowany już ku tej Francji i wnet też przeniknął najsłabszą jej stronę.
Król zamierzył rehabilitować pamięć Joanny d’Arc (7. lipca 1456) było to potępieniem jurydycznem tych, którzy nakazali spalenie jej na stosie, a tem samem i potępienie tego który ją wydał w ręce wrogów.
Nadto, dobrze obliczając wszystko, Filip nie czuł się zbyt zdrowym, jakkolwiek pozornie za zdrowego uważać go było można: cierpiał on z jednej strony na Flandrję, z drugiej strony na Holandję.
Co gorsza, nowy owładnął go niepokój. Mówiono powszechnie że córka króla Karola VII. poślubia Władysława, króla Czech i Węgier. Otóż, Władysław pochodził właściwie z domu Luksemburgskiego a król Francji mógł mieć niejakie pretensje do Luksemburga, jako dziedzictwa swego teścia. Śmierć uregulowałaby ten proces, lecz któż mógł przypuszczać że Władysław umrze w 19 roku życia?
Dobry książę zatem pomimo swej potęgi znajdował się w dość niewygodnem położeniu, którego on sam należycie wyjaśnić sobie nie był w stanie, ani też nikt inny nie potrafił, chyba że zaliczymy do tych nowoczesnego historyka, rozwiązującego stanowczo ową kwestję.
Mówiliśmy już o usiłowaniach królów i innych monarchów XIV. wieku starających się wszelkiemi siłami o przywrócenie dawnych feudalnych czasów. Chcieli oni tedy, wyrażając się nowoczesnym stylem, polityczny a niesocjalny wznowić feudalizm.
Początkowe stosunki feudalne były bardzo naturalne; właściciel posiadłości miał najsłuszniejsze prawo do ziemi, na której zrodził się, gdzie zrodzili się równie jego ojciec, dziad, i pradziad, gdzie ród jego zakorzenił się.
W XIV. i XV. wieku przeciwnie, apanaże, małżeństwa, całą tę przeszłość feudalną zburzyły. Filip Hardy, francuz z urodzenia, był księciem Burgundji, bardzo właściwie, bo Burgundja była ziemią francuską, ale Francuz hrabia Flandrji, księciem Luksemburgu, palatynem Holandji!
A zatem w państwach podległych księciu Burgundzkiemu mówiono po flamandzku, walońsku, holendersku, niemiecku i po francusku; pięć języków i być może pięć dialektów, prawdziwa wieża Babel, wszystko się nienawidziło, pogardzało sobą wzajemnie i zazdrościło.
Rzecz dziwna! Kraje zupełnie sobie równe, jak Liége i Luksemberg, Holandja i Flandrja, a przeciwnych charakterów.
A już wówczas, w tej epoce, Francja wywierała pewien wpływ na wszystkie ludy, przez Mases i Littich, gdzie mówiono po francusku przez Marek z pochodzenia niemiecką a francuzką ze wspólności interesów i z uczucia serca.
Nawet sam książę Burgundzki, pod wpływem jednej z rodzin pikardyjskich, Croy, przyjmując ją u siebie i oddając jej swe serce, zaszczepił Francją z tem wszystkiem, co było najniebezpieczniejszego, najbardziej niepokojącego, najwięcej rozkładowego, bo przytulił do swej piersi demona nowoczesnej polityki, Ludwika XI.
O tak! Pokorny i łagodny a jednak chytry, podstępny Delfin przejrzał, jedząc chleb przy stole książęcym, przeniknął jaka jest słaba strona rusztowania, na którem stał tron Dobrego Księcia.
Przebywał on w Genappe, małem miasteczku na drodze z Paryża do Brukseli; prowadził dom bardzo skromny, nie miał żadnego dworu, żył z pensji wyznaczonej mu przez księcia, z posagu swej żony i z jałmużny jaką szlachetny książę rozdawał na wszystkie strony.
Czem on właściwie zajmował się w Genappe?
Pozornie, niby niczem.
Zapalony czytelnik, kazał sprowadzić swoją bibljotekę i zajmował się czytaniem przez cały dzień. Znał dobrze wynalazek sztuki drukarskiej, śledził jej postęp z nadzwyczajnem zaciekawieniem a po wstąpieniu na tron przywołał do Paryża drukarzy ze Strasburga.
Lecz przy tych tak gorliwych studjach, czynił wszystko, co mogło jego ojca doprowadzić do zwątpienia i rozpaczy. Z oddalenia więcej niebezpieczny niż z bliska, imponował mu środkami szatańskiemi, na sposób i podobieństwo Franciszka Moora (patrz Zbójców Schyllera), w ciągłej trzymał go obawie i niepokoju przez tych, którzy go otaczali, halucynacje przejściowe starego króla zamieniły się w trwogę nieustanną; wszystko to, co spożywał, lub to co pił, wydawało mu się być dziwnego smaku, jakby skutkiem domieszanej trucizny, z obawy aby nie umrzeć z otrucia, konał powoli odmawiając sobie pokarmu i napoju, jednem słowem z głodu.
W chwili kiedy Karol VII umierał hrabia Charolais, przygotowany przez swego królewskiego gościa, który pod pewnym względem poróżnił się z ojcem, zapytał, czy Karol VII mógłby go przyjąć we Francji.
Wszystko złożyło się jak najlepiej.
Ludwik XI został królem!
Nigdy, zresztą śmierć ojca nie była z taką obchodzona radością, jak to okazywał sam Delfin — teraz wcale nie ukrywał się ze swemi uczuciami, lecz owszem okazywał jawnie zadowolenie z tak pożądanego wypadku, który go natchnął filozoficznemi refleksjami.
— Ach, rzekł do najbliższych siebie, czemże jest świat i jakież to różne losy zsyła Pan Bóg nie jednemu na tej ziemi. Oto np. ja, najuboższy syn królewski ja, com od dzieciństwa znał jedynie cierpienia, męki i nędzę, trochę i ból, wyłączenie mnie z dziedzictwa i z miłości mego ojca, ja co żyłem z pożyczek i żebraniny, tak równie jak moja żona, nie mając na własność ani piędzi ziemi, nieposiadając nawet kamienia pod którym złożyłbym moją głowę — bez jednego grosza w kieszeni, żywiony z łaski i z miłosierdzia przez mojego wuja, dziś staję na pewnym gruncie, bo Bóg nagle, niespodzianie zsyła na mnie nieokreślone, niewypowiedziane szczęście. Jestem najbogatszym, najpotężniejszym królem chrześcijańskim, potężniejszym o wiele niż był mój ojciec, ponieważ mam obok siebie mego wuja, którą przyjaźń na zawsze pragnę zachować i zachowam.
I w istocie tak był uradowany nadzwyczajnie tem szczęściem i tak niecierpliwym by jak najprędzej używać rozkoszy panowania, że otrzymawszy poselstwo natychmiast bez pożegnania wuja, który okazywał mu tyle bezinteresowanej życzliwości, ani kuzyna, którego uczynił pomimo woli jego buntownikiem, odjechał. Nie pozostawił nawet królowej ani powozu, ani wózka do odbycia podróży, mówiąc jej już prawie na wsiadaniu, żeby sobie pożyczyła karjolki od swej kuzynki, hrabiny Charolais!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.