Karol Śmiały/Tom I/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Król umarł; niech żyje król!

Król Karol zmarł dnia 22 lipea 1461 r. Książę Burgundzki nakazał całej swojej szlachcie, aby wszyscy wraz ze zbrójnemi pachołkami i wojskiem stawili się w Saint-Quentin.
Nie wiedział jeszcze, jak nowy król we Francji przyjętym zostanie.
Ludwik również o tem nie wiedział i dla tego także zatrzymał się w Avesne. P. de Brese, naczelnik sprawiedliwości w Normandji, pierwszy doradca zmarłego króla, pospieszył naprzeciw przybywającemu nowemu panu, jednakże, skutkiem przezorności zatrzymał się w Bavay i posłał po dalsze rozkazy do króla Ludwika XI p. d’Aisy.
Rozkazy były krótkie i stanowcze.
— Powiedz p. Brese, odrzekł król na zapytanie posła, że ma się uważać od tej chwili za więźnia i oczekiwać na dalsze moje rozporządzenia.
Było to wcale zachęcające dla innych.
Ludwik miał wielką ochotę przyaresztowania senechala tj. naczelnika sprawiedliwości, ale nieodważył się na to, albowiem tenże znajdował się na ziemi należącej do Dobrego Księcia.
Nakoniec przekonany że nie natrafi na opór we Francji, kazał odprawić mszę żałobną z dodatkiem Requiem, na którem był obecnym z wujem, który właśnie przyłączył się do niego. Poczem wydał rozkazy aby się gotowano do podróży do Reims, gdzie udał się wprost dla dopełnienia aktu koronacyjnego.
We Francji bardzo szczerze opłakiwano zmarłego króla, lecz tylko lud rzeczywiście płakał nad królem, co do szlachty płakała ona nad sobą, gdyż pogrzeb zmarłego monarchy był zarazem ich pogrzebem; równie Tanneguy de Chatel, wnuk sławnego Tanneguy, który to w Montereau dał pamiętny cios toporem, z własnych pieniędzy wyłożył 30,000 talarów dla uświetnienia pogrzebu, uważając go za niedość pompatyczny i nieodpowiedni dla króla.
Rozumiała dobrze szlachta że przy nowym monarsze, którego niezbyt rycerskie obyczaje dobrze znali, nie mogli się spodziewać niczego dla siebie dobrego.
Po wykrzyku, głosem donośnym pod stropem bazyliki w Saint Denis, tych wyrazów: „Król umarł, niech żyje król!“ Dunoi dodał po cichu następne słowa:
— Niech się każdy stara sam o siebie!
Brese już dawno o tem myślał i widzieliśmy jak się mu powiodło przy pierwszem wystąpieniu.
Po nim przyszła kolej na księcia de Bourbon, był to dawny współwinowajca Delfina, jeden z najpotężniejszych książąt w królestwie: był on gubernatorem w Guyenne, książę Auvergne, hrabia de Fores, pan na Dombes i Beaujolais etc., czyli jednem słowem mógł przebyć z Bordeaux do Savoie nie przechodząc na inne, obce terrytorium. Niegdyś Delfin obiecał mu miecz konnetabla; sądził że go znajdzie w Avesnes; gdy przeciwnie skoro tam przybył, utracił przedewszystkiem godność gubernatora Guyenne.
Król postanowił na tej stacji a raczej na tej głównej drodze przechodów angielskich, sam czuwać.
Rządząc się analogicznym motywem, odebrał gubernatorstwo bastardowi Orleańskiemu i Damartinowi z Poitou.
Królewski celnik nie życzył sobie aby z tej strony, w tym punkcie odbywały się kontrabandy polityczne.
Zresztą Ludwik XI, z tytułu angielskich sporów, chciał patrzeć jasno na sprawy Anglji. Róża biała zwyciężyła Róże czerwone, Jork pokonał Lancastrów. Nowy król w Anglji mógł przez nagłe wtargnięcie do Francji stać się bardzo popularnym, młody Edward i twórca królów Warwick mogli w tym względzie znaleść odpowiednie sposoby i środki; Dobry Książę już od dawnego czasu był zaprzyjaźniony z Anglikami, gdy nowy król dopiero od wczoraj z królem francuskim się pojednał; wszystko, czego się po nim było można spodziewać ograniczało się na tem, że zachowa się zupełnie neutralnie. I rzeczywiście najpierwsze co uczynił skoro dowiedział się o nastąpionej śmierci Karola VII, że wysłał posła do księcia Burgundzkiego; lecz Ludwik XI powziąwszy o tem wiadomość, wysłał Jana Reilhac, aby tego posła przytrzymał i listy, jakie niósł tenże, zabrał.
Było to pierwsze zawiadomienie Dobrego Księcia, a raczej pierwsza przestroga, że on w swoim wnuku znajdzie człowieka, który nie lubi napróżno drapać się w brodę.
Drugą zaś przestrogę otrzymał, gdy nowy król na widok wielkich przygotowań, jakie czynił jego krewny, do obrzędu koronacyjnego w Reims, rzekł do p. Croy:
— Dla czego mój wuj drogi koniecznie sprowadza na tę uroczystość tak wiele ludzi. Czyliż nie jestem królem lub czy ulice nie są tak bezpieczne jak wówczas, kiedy biedna Joanna czyniła dla mojego ojca to, co czynić dla mnie zamierza teraz mój wuj?
I w rzeczywistości nic nie zagradzało drogi, nie tylko dawnym dworakom ale nadto i nowym pochlebcom. Każde miasto, każda wieś, każda osada wystąpiła z delegacją i wypowiadała mowy; lecz Ludwik XI był daleko mniej przystępny, niż później Henryk IV, który twierdził, że mówcy winni sami temu że im głowy pokrywa siwizna; skoro zaś z daleka ujrzał jakieś poselstwo; dawał zaraz rozkaz żeby się nie zbliżało, albo jeżeli niespodzianie nadeszło, żądał aby mówcy krótko i treściwie wypowiadali swoje żądanie. Zwykle odzywał się:
— Tylko bez komplementów!
Często zaś odwracał się tyłem do mówiącego, i nie słuchał przemów.
Rzadki wypadek podobnego traktowania przez króla jego poddanych.
Bywali jednak mówcy, których król słuchał z uwagą od początku aż do końca. Dla czego? Dotąd historja nie wyjaśniła jeszcze tego szczególnego faktu.
Jednym z takich był biskup z Lisieux, nazwiskiem Tomasz Basin, który dla Ludwika XI był jak najgorzej usposobiony i z Amelagard pisał kroniki napojone trucizną; wypowiedział on przed nowym królem długą przemowę o potrzebie obniżenia podatków, a król nie tylko wysłuchał go z wielką cierpliwością, lecz nawet prosił bardzo usilnie aby mowę tę napisał, aby mógł tym sposobem dobrze się nad nią zastanowić. Rezultatem medytacji było to, że biskup — ekonomista musiał zrzec się biskupstwa.
Otóż w ten sposób to słuchając perorujących mówców lub odwracając się do nich tyłem, król przybył do Reims. Tu, kto nie znał króla francuskiego, mógłby przysiądz, że będzie koronowanym albo sam Dobry Książę albo jego syn hrabia Charolais. Obadwaj byli w świetnych strojach, dosiadali wielkich koni strojnych w aksamity i swą postawą dominowali nad tłumem. Król przeciwnie jechał pokorny i ubogo ubrany, konia miał daleko nędzniejszego niż konie księcia, wprawdzie postępował przodem, miał jednak postawę prędzej służącego niż panującego monarchy. W orszaku znajdowała się cała szlachta burgundzka; hrabia Nevers, hrabia d’Etampes, pan Ravenstein, z Francuzów prawie nikogo albo bardzo mało. Po za szlachtą burgundzką szły konie i muły niosące bagaże, przystrojone herbami księcia na aksamicie i z dzwonkami u szyi, dwieście wspaniałych powozów z chorągwiami i banderami książęcemi, wioząc srebrne i złote naczynia, aż do win reńskich i wina z Beaume, przeznaczonego na uroczystość — w końcu szły szeregi wołów z Flandrji i owce z Ardenów, mające stanowić potrawę dla gości.
Mówiono że Dobry książę udając się w podróż do Francji, sądząc że będzie przejeżdżał przez pustkowie, zaopatrzył się w należyte zapasy i prowiant.
Ztąd też wypadło, że cała ta uroczystość była raczej obrazem targu, niż aktu solennego takiego jak koronacja.
Co się tycze króla, on się wcale nie zajmował materjalną częścią owej uroczystości, raczej samo niebo stanowiło dla niego przedmiot rozmyślań; nie odwrócił nawet oczów, i nie przestawał żegnać się krzyżem; modlił się cały dzień i modlił w nocy, modlił w kościele i na przechadzkach w podróży, modlił się nawet przed czapką położoną na stole. Jego czapka a raczej kapelusz przedstawiała się jak rodzaj pudła z relikwiami, znajdowało się bowiem w niej trzy czy cztery Matki Boskie, do których wznosił swoje modły.
W przeddzień koronacji, znajdował się jeszcze o północy w kościele, gdzie się komunikował, modlił i słuchał mszy, oczekując z utęsknieniem na ampułki z świętym olejem, które miano sprowadzić z Saint-Remy. Skoro zaś dowiedział się że już je przyniesiono, pobiegł ku drzwiom, przyjął takowe na klęczkach, ze złożonemi na piersiach rękami, bijąc pokłony przed olejem, przed flaszeczkami nim napełnionemi, przed wszystkiem.
Pomiędzy obrządkami przywiązanemi do wielkiego aktu koronacji królewskiej, był i ten, że króla zupełnie nagiego, w tym stanie jak był Adam, ojciec ludzkości całej, przed popełnieniem grzechu, wystawiano na ołtarzu, ale zwyczaj, rzecz bardzo naturalna od bardzo dawna został zniesiony.
Tymczasem Ludwik XI przywrócił go na nowo z całą ścisłością; było to dla niego wielkie upokorzenie, gdyż nawet całkowicie ubrany wydawał się bardzo brzydkim, a cóż dopiero mówić gdy go sprezentowano w całej jawności z liściem figowym.
Najznakomitsi prałaci i książęta rozbierali go, poza dwoma firankami i oto wnet ujrzano chudą, bladą postać, która przed ołtarzem padła na kolana i przyjęła namaszczenie, jakie arcybiskup umieścił na jego czole, oczach, ustach, końcach łokci, lędźwiach i na pępku.
Ludwik obawiając się, czy ceremonja dopełniona została z całą programową a raczej historyczno-tradycyjną ścisłością, zapytał:
— Czy w rzeczywistości już namaszczony zostałem?
Wielkiej potrzeba było pracy żeby go pod tym względem uspokoić.
Wtedy pozwolił się ubrać; parowie włożyli na niego wszystko od koszuli aż do płaszcza a następnie posadzili go na tronie, wysokim na dwadzieścia siedm stóp!
Poczem wziął pierwszy z parów, książę Burgundzki, najbliżej stojący przy królu, koronę, trzymał ją jakiś czas nad głową króla, wreszcie z pewną powagą włożył mu ją i w tym samym czasie zawołał:
— Niech żyje król! Montjoje! Saint Denis!
Następnie poprowadził króla do Sanctuarium, tłumacząc w jakich mianowicie wypadkach, winien złożyć koronę, kiedy ją znowu włożyć na głowę, wstąpić na ołtarz, zejść z ołtarza, na czem ceremonja została ukończona i Ludwik ukląkł przed księciem — chcąc pasować innych na rycerzy, powinien być sam przedewszystkiem pasowany. Książę uderzył go płazem pałasza po krzyżu i król mógł to teraz powtórzyć na innych.
Uczta, jaka po tem wszystkiem nastąpiła, odznaczała się wystawą wspaniałą i niezwykłą obfitością. Król siedział na tronie, który teraz nie był wzniesiony na wysokość 27 stóp, lecz stał porówno ze stołami, a ponieważ korona mu zawadzała, gdyż spadała aż na uszy, zdjął ją bez dalszego namysłu, przysunął się do stolika i zaczął rozmawiać bez najmniejszego zakłopotania. Ale z kim? Może z książętami?
Bynajmniej, ale z Filipem Pot, który nie należał wcale do wielkich panów, nie mógł zasiadać wraz z nimi za stołem biesiadnym, i stał poza krzesłem króla.
Ceremonia zakończyła się złożeniem podarków które ofiarował królowi książę, następnie przysięga złożona przez wasalów.
Książę wykonał ją w całej obszerności, nietylko co do ziem posiadanych we Francji, ale nadto co do posiadłości znajdujących się w cesarstwie, jako to: co do Brabantu, Luksemburgu, Hainaut, Zelande, Normande etc, W tej chwili wydało się jakby książę Burgundji wierzył w to że jest prawdziwym królem Francji i że wykonywa tę przysięgę przed samym sobą.
Mogli wierzyć w to i w Paryżu, ponieważ przy wjeździe który odbył sam ze swoim orszakiem, otrzymał ze wszystkich stron oznaki wysokiego szacunku i czołobitności.
Książę Burgundzki, jak już wspominaliśmy, posiadał własny hotel w Paryżu, który kazał naprzód jeszcze na swoje przybycie przygotować, przygotowania te okazały się koniecznemi, albowiem książę Filip od lat dwudziestu sześciu nie odwiedził Paryża.
Przybył też do Paryża w dniu 20 sierpnia, pozostawiwszy w Saint-Denis Ludwika XI, gdyż tam odbywało się nabożeństwo żałobne za zmarłego króla. Król przyjechał tedy dopiero nazajutrz i wysiadł w hotelu, jaki w Porcherons posiadał Jan Bureau.
Książę w towarzystwie 240 szlachty wyjechał naprzeciwko niemu.
Magistrat i korporacje miasta oczekiwały króla przed bramami Saint-Denis, z Coeur Loyal, heroldem miasta Paryża. Magistrat wręczył królowi klucze a Coeur-Loyal przedstawił mu pięć bogato przybranych, na pięknych koniach dam, stanowiących jakby pięć liter wyrazu Paryż.
Król pojawił się na czele 12 tysięcy konnicy. Ledwie go zmuszono, aby na ten dzień tak uroczysty, tak solenny, zmienił nieco swoją codzienną toaletę — ubrany był też w purpurowy kaftan, w szatę białą z atłasu i baret na głowie. Jechał na koniu a to na znak jego władzy, jako monarcha, a szambelanowie utrzymywali nad jego głową baldachim.
Prawie tuż za nim postępował książę burgundzki, ubrany wspaniale, siedząc na pysznym koniu; siodło było wykładane brylantami, jak niemniej i uzdeczka i blacha na czole; suknie jeźdźca lśniły również drogiemi kamieniami; sakiewkę, którą miał u pasa, składały kosztowne perły, jednem słowem na sobie i obok siebie miał drogich kamieni co najmniej za miljon.
Król udał się wprost do Notre-Dame, aby pomodlić się Bogu. We wszystkich ulicach przez które przejeżdżał, znajdowały się transparenty i przedstawienia rozmaitych scen najpiękniejszemi zaś ze wszystkich były syreny na ulicy Ponceau, tj. obraz żywy przedstawiający trzy młode dziewczęta, stojące po pas w wodzie i śpiewające przy akompaniamencie lutni i liry. Ich górna część ciała była obnażona, dolne zaś części korpusu ukryte w wodzie. Do tej tajemniczej a tak czarownej sceny, wybrano trzy najpiękniejsze z całego miasta dziewice.
Kiedy zbliżano się do hal i kramów, jeden z rzeźników wykrzyknął:
— O dzielny i szlachetny książę Burgundji! Bądź pozdrowiony w mieście Paryżu. Nie byłeś tu już od dawien dawna, myśmy też do ciebie tęsknili nieustannie.
W Notre Dame, król ucałował relikwie, wykonał przed biskupem przysięgę, pasował kilku rycerzy i nakoniec udał się do zamku na przygotowaną ucztę.
Nowo pasowani rycerze, mieli wystąpić w turnieju urządzonym w hotelu de Tournelles. Gdzie tylko bawił książę burgundzki i jego syn, tam zawsze odbywały się uroczystości, a te nie były kompletne, jeżeli ich nie przeplatały turnieje rycerskie.
Do walki turniejowej zapisali się: hrabia Charolais, Adolf Cleve, bastard burgundzki, panowie Gruthures, Esquerdes i Miraumont.
Król sam nie brał udziału w walce rycerskiej — był zanadto rozsądnym, aby szukać przyjemności w turnieju, którego rezultat nie był nigdy pewny, gdzie rozdawano i otrzymywano ciosy; być może rozdawać te ciosy zgodziłby się na to po części, ale otrzymać je, nie nigdy! Na samym końcu walki turniejowej zjawił się zupełnie nieznany rycerz, który po kilku próbach z bronią, wpadł pomiędzy zebranych rycerzy i rozpędził ich na wszystkie strony.
Jak się później wykryło, był to kroi w własnej swej osobie, który dał dotkliwą nauczkę panom, szlachcie rycerskiej, później zaś ukryty za firanką śmiał się do rozpuku, że swem wystąpieniem narobił tyle popłochu.
Król nie pokazał się wcale na tych uroczystościach, bo jakążby na nich mógł odegrać rolę, będąc jedynie tylko obojętnym widzem? Wkrótce po przybyciu swojem do Paryża, zdjął ze siebie swe paradne ubranie i następnie przebrał się w swój zwykły strój, jakim malują go nam dawni historycy: w grubym, szarym płaszczu, w kapeluszu z filcu, w szarawarach używanych do konnej jazdy i w kamaszach.
Zamknął się on w swoim posępnym pałacu jak sowa, której barwy nosił i wychodził jedynie tylko wieczorami jak puszczyk. Zamiast wystąpić w hałaśliwym orszaku bogato ubranych dworzan i panów, zamiast otoczyć się szeregiem paziów i giermków, jak niegdyś jego wielki wuj, książę Orleanu, albo jak jego ojciec Karol VII., wymykał się cichaczem, ukradkiem po nocy, z niejakim p. Bische, którego ojciec króla dawniej używał do czynności szpiegowskich, a który nadto miał polecenie starania się w sposób jak najdelikatniejszy, najgrzeczniejszy nakłonić hrabiego Charolais do tego, żeby pozwolił królowi odkupić miasta leżące po nad brzegami rzeki Saomy.
Król Francji miał to mocne, niczem nie tamowane przekonanie, że od Dobrego księcia powiedzie się mu wydostać wszystko, czego chciał, uważał go bowiem zawsze za bardzo słabą głowę, z którym da się zrobić co tylko będzie się mu podobało; zupełnie inne zdanie miał o młodym hrabi. Prowadził on go zawsze za pośrednictwem swego przyjaciela Bische na nocne pohulanki, ukazywał mu piękne kobiety, wyrządzał mu rozmaite bardzo zobowiązujące hrabiego przyjacielskie usługi, nazywając nieustannie „kochanym kuzynem“ nakoniec oddał mu też i pałac, z tytułem gubernatora Normandji i z przywiązaną do tej godności pensją 36 tysięcy franków, wszystko to jako dowód szacunku dla starego księcia, któremu, jak sam twierdził, nie miał sposobności tego osobiście okazać.
Kiedy wreszcie ten, pomimo najsolenniejszych próśb, chciał wyjechać z Paryża, król Ludwik zwołał radę stanu, uniwersytet, biskupstwo Paryża, jednem słowem wszystkie duchowne i świeckie władze, ukazał im księcia i rzekł:
— Panowie, patrzcie, oto jest mój wuj, jedyny człowiek w świecie, któremu należy się odemnie wdzięczność — jemu zawdzięczam moje życie i moją koronę. Pragnie on teraz powrócić do domu, gdy ja tymczasem zamierzam odbyć podróż do Turyngji — jest on tak wielki że nie mogę mu narzucać żadnego żądania, nie znajduję też nic, coby godnem było jego osoby, więc nakazuję wam abyście na cześć tego męża urządzili procesję powszechną, i modlili się za niego, za mnie i za szczęście całego państwa. Jest on moim ojcem i wybawicielem i chociaż wiadomo dobrze Bogu jak mu dobrze życzę, pragnę abyście mu wypowiedzieli w waszych modlitwach — że nie jestem w stanie tyle zrobić dla niego, ile poczuwam się do obowiązków wdzięczności, a zawdzięczam mu wszystko, wszystko panowie bez wyjątku i do grobowej deski wypłacić się mu nie mogę.
Dobry książę oblał się rumieńcem wstydu, słysząc taką przesadę uznania, taką lawinę pochwał niezasłużonych.
Procesja rzeczywiście odbyła się w dniu 23 czy też 24, poczem król udał się w podróż. Dobry książę towarzyszył swemu wychowańcowi aż do samego miasta, tu król tak się uczuł zasmuconym z powodu rozstania się, że gotów był przerwać i zawiesić dalszą swoją podróż, jednakże ostatecznie zdobył się na wypowiedzenie słów pożegnania, co księcia wzruszyło do łez.
W sześć dni później, książę burgundzki odjechał z kolei, zarzucony i obsypany pochwałami i wszelkiego rodzaju najbardziej wyszukanymi pochlebstwami. Wprawdzie był on przekonany że to tylko zręcznie odgrywana komedja, że sobie uczynili z niego jedynie tylko żart, ale przecież w żaden sposób dowieść tego nie był w stanie — wszystkie role odegrano z taką finezją, z takim delikatnym odcieniem, że przeciwko nim nie powiedzieć nie było podobna.
W odległości trzech mil za Paryżem, Filip ujrzał biegnącego ku niemu człowieka, który pędząc na koniu, zdawał się być zdjęty strachem panicznym. Był to gubernator paryski, który dopiero teraz przypomniał sobie o rozkazie jaki mu król przed sześciu dniami wydał, a to oddania księciu burgundzkiemu kluczów od fortecy, aby tenże wprowadził tam garnizon jaki miał przy sobie — błagał on księcia by nie wspominał wcale królowi o jego opieszałości w spełnieniu otrzymanego rozkazu przed tak dawnym czasem, bo w takim razie zaniedbanie to byłoby surowo ukarane.
Cóż na to odrzekł Filip.
Oto pocieszał on gubernatora i umacniał w jego obawie, nadto ofiarował mu podarek i odesłał napowrót wraz z kluczami.
Co do hrabiego Charolais, odbył on rodzaj pielgrzymki w prowincjach Burgundji, gdzie ujrzał dzienne światło, gdzie będzie księciem i gdzie od czasu dzieciństwa noga jego nie postała.
Po tej wycieczce, zamierzył połączyć się z królem w Tours.
Tutaj obsypano go jeszcze czulszemi niż starego księcia komplementami.
Jednego dnia, kiedy hrabia Charolais z księciem de Maine wyjechał na polowanie, powrócił tenże sam do zamku a hrabia gdzieś zniknął.
Król wpadł w straszny gniew, Nigdy nikt nie widział go bardziej zaniepokojonym, bardziej wzruszonym. Nakazał on dzwonić we wszystkich wsiach, zapalić pochodnie i wysłał na wszystkie strony posłańców.
Niepokój jego wzrastał z każdą chwilą upłynioną coraz bardziej, obgryzł on cały kij z kory jaki trzymał w ręku i uczynił ślub że nie przyjmie pokarmu, ani napoju, póty, dopóki nie dowie się co się stało z kuzynem.
Nakoniec o jedenastej godzinie w nocy, przyniesiony przez hrabiego Crevecoeur list pisany przez zaginionego hrabiego, uspokoił go zupełnie.
Hrabia w rzeczywistości zbłąkał się, ale znalazłszy wyborne miejsce do spoczynku, napisał że wróci ale dopiero nazajutrz.
Scena ta cała, była tak zręcznie i mistrzowsko odegrana przez królewskiego aktora, że niepodobna było zrozumieć czy to tylko komedja czy istotna a naturalna prawda.
Przedstawiła się sposobność do wywołania między synem a ojcem zupełnego oziębienia stosunków. Można sobie wyobrazić że król z tego skorzystał.

Koniec tomu pierwszego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.