Kamienica w Długim Rynku/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Właśnie gdy się to działo, druga niespodzianka od przybycia pułkownika, spotkała p. Jakuba.
Mówiliśmy w początku naszego opowiadania jak w piérwszych latach przeszłego wieku przybył do Gdańska protoplasta rodziny z księztwa Poznańskiego... zupełnie tu nieznany, z małém dzieckiem siérotką, jak się wżył w nowe dla siebie społeczeństwo i wcielił do niego. Wspomnieliśmy także iż po kilkakroć wyjeżdżał potém do księztwa, zkąd, jak mówiono, ściągał jeszcze kapitały... Już syn jego, ów artysta Bartłomiéj, którego on małém dzieckiem na ręku przywiózł do Gdańska, nie miał żadnych z pozostałą w Poznańskiem rodziną stosunków. Następcy stracili zupełnie z oczów i pochodzenie i familią... Wprawdzie po panu Janie jeszcze zostało kilka portretów, które on przywiózł był z sobą, wiązka zżółkłych papiérów i notat po polsku pisanych, ale do tych nie było komu zajrzéć. Nawet inkwizytor ów, co wszystko w domu przetrząsnął, pułkownik Wiktor, do szpargałów po Janie ani zajrzał, portrety w kącie jakoś wisiały zapomniane.
Jednego dnia jesieni, gdy pułkownik sam jeden był w domu, zadzwoniono do bramy... Rzadko się to dosyć zdarzało; służąca przyszła oznajmić że jakiś podżyły jegomość pragnie się widziéć z którym z panów. Wiktor sądził że to sprawa obchodząca Jakuba, bo nie miał tu ani interesów, ani znajomości tak blizkich, ale sługa uparcie utrzymywała, że przybyły widziéć się chce z którymkolwiek z nich bez różnicy. Pułkownik więc kazał prosić bez ceremonii do siebie na górę, przykrywszy wprzódy papugę chustką, bo niemiłosiernie wrzeszczała swoim zwyczajem. Po chwili zjawił się w progu mężczyzna stary, z nogami obrzękłemi w szerokich butach, wąsach, ale tak dziwnie do Jakuba podobny, że Wiktor stanął osłupiały na widok jego.
Gość nie wyglądał na Gdańszczanina wcale, ubiór zdradzał wieśniaka i domatora... Nowe zdziwienie, gdy przybyły zaprezentował się jako Jan Albert Paparona... Wiedział bardzo dobrze Wiktor iż w prostéj linii po Janie żadnych krewnych nie mieli. Stary usiadł, wytchnął i odezwał się.
— Jestem Paparona i wasz krewny...
— Dalibóg! nie wiedziałem o tém że ich mamy.
— Jestto rzecz niezawodna, mówił przybyły, dobywając papierów... Jan Paparona mojego pradziada brat rodzony wywędrował, głupstwo zrobiwszy, z kraju...
— Głupstwo? podchwycił pułkownik... jako należący do familii mógłżebym wiedziéć jakie?
— Nie przerywajże mi, szanowny kuzynie, sapnął stary — bo się dowiész wszystkiego. Ten Jan, kat nadał — zakochał się w wojewodziance Opalińskiéj; choć dobry szlachcic, ale zawsze daleko mu było do wojewodzianki. Pałka szalona wykradł ją, kłopotu sobie nawarzył, zemsty, awantur, żona mu z desperacyi umarła, a on z księztwa uciekać musiał...
Tandem Opalińscy posagu po wykradzionéj nie zapłacili zrazu, potém ułożywszy się polubownie, cóś mu tam dali...
— Z tém pewnie tu handel począł, rzekł pułkownik.
— Z czém on począł i na czém skończył tego ja nie wiem, rzekł stary, ale to wiem, iż prowadzą proces o spadek po wygasłéj téj linii Opalińskich sukcesorowie jacyś i uczepili się do mnie... jako do Paparony. Ja... żadnéj do spadku pretensyi miéć nie mogę, ale wy...
— Co? spadek? zawołał porywając się z krzesła pułkownik...
— A no, cóś tam wam kapnie — rzekł szlachcic. — Będąc w Gdańsku pomyślałem sobie, co téż się tam z tymi Paparonami stało...
Podał rękę pułkownikowi...
— A maszże czas słuchać naszéj historyi? spytał pułkownik...
Szlachcic spojrzał na zégarek... — Długa to historya?
— Długa...
— No, to ją odłożemy, bo muszę pójść tu do jednego Niemca za interesem... do...
— Do kogo? zapytał ciekawie Wiktor.
— Nazywa się Wódka, nic dziwnego w Gdańsku! uśmiéchnął się stary. Pułkownik aż wąsa zagryzł...
— Ale mój dobrodzieju — choć w krótkich słowach, ile was jest? jaka wasza dola? boć to swoja krew...
Wiktor w krótkich słowach po żołniérsku opowiedział mu o rodzinie, szczegóły odkładając na późniéj, a szlachcic wyściskawszy go serdecznie wyszedł za interesami...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.