Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —

Szlachcic spojrzał na zégarek... — Długa to historya?
— Długa...
— No, to ją odłożemy, bo muszę pójść tu do jednego Niemca za interesem... do...
— Do kogo? zapytał ciekawie Wiktor.
— Nazywa się Wódka, nic dziwnego w Gdańsku! uśmiéchnął się stary. Pułkownik aż wąsa zagryzł...
— Ale mój dobrodzieju — choć w krótkich słowach, ile was jest? jaka wasza dola? boć to swoja krew...
Wiktor w krótkich słowach po żołniérsku opowiedział mu o rodzinie, szczegóły odkładając na późniéj, a szlachcic wyścikawszy go serdecznie wyszedł za interesami...




Można sobie wyobrazić jakie na panu Jakubie przerażające wrażenie zrobiła wiadomość udzielona mu przez Wiktora o owym przybyłym dalekim krewnym, i o... spodziéwanym spadku! Pułkownik już na ten rachunek marzył, Jakub całéj siły rozumu użyć musiał aby się od tego powstrzymać, i nie puścić zbytnie wodzów wyobraźni i nadziei. Przypomniał on i bratu, że spadek będący pod procesem, jednę tylko najjaśniéj przedstawia ewentualność: kosztów, które za sobą pociągnąć może...
Oczekiwano wszakże z niecierpliwością zjawie-