Justka/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Justka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W jednem z tych miast prowincyonalnych, niezbyt odległych od granic Królestwa, które dopiero w ostatnim czasie żywiej cokolwiek rozwijać się i podnosić zaczęły, na głównej ulicy stanowiącej arteryą, którą krążyły soki żywotne stolicy gubernialnej, w dosyć czystym i pokaźnym domu o pięciu oknach, którego dół zajmowały dwa niepokaźne sklepy, u balkonu pierwszego piętra — błyszczała tablica, dwujęzykowym napisem opatrzona, a zwiastująca Magazyn mód i ubiorów, skład kwiatów i piór.
Imię właścicielki było widocznie pseudonymem i brzmiało tylko: „Jadwiga“.
Na dole sklepy były dosyć czyste, ale niepokaźne, wejście przez główne drzwi na pierwsze piętro uderzało kontrastem, gdyż urządzone było z widocznem staraniem o wdzięk i elegancyą, oile na nie miejscowe stosunki zdobyć się dozwalały.
Podłogę sieni przerzynał dywanik, który rozściełał się dalej po wschodach. Ładne dwie lampy z globusami przyświecały u wnijścia wieczorem; nawet poręcz wschodów, wytworność na prowincyi niesłychana — okryta była pluszem.
Nad drzwiami pierwszego piętra tablica nie dozwalała się omylić, wskazując magazyn p. Jadwigi.
Niekażdego dnia w mieście, nie nazbyt ożywionem, słychać tu było i widać ruch i życie, lecz niekiedy sklepy umieszczone na dole, z których ziewający wyglądali kommissanci, zazdrościły magazynowi na pierwszem piętrze, do którego zajeżdżały powozy, zachodziły panie, przychodzili posłańcy, a poczta przynosiła niezliczone listy i przesyłki.
Magazyn pani Jadwigi, młodej wdowy, cieszył się od lat trzech nadzwyczajnem powodzeniem, tak, że berdyczowskie modniarki zazdrościły mu i przypisywały to szczęście, nie istotnej wyższości zakładu, ale wdziękom i zalotności właścicielki.
Chodziły o niej wieści najrozmaitsze, ale z nich to jedno było pewnem i nieulegającem wątpliwości, że pani z pseudonymem Jadwigi była osobą wykształconą bardzo, mówiącą kilku językami, muzykalną. Pocichu jedni twierdzili, że to była artystka jakiegoś teatru, której się deski sprzykrzyły, drudzy domyślali się gorzej.
W czasie pobytu swojego w mieście młodziuchna i bardzo piękna wdowa, pomimo zajęcia jakie obudziła w kołach urzędników i majętniejszych obywateli, zachowywała się tak skromnie i z taką surowością i niemal pedanteryą, że tu o niej nic nikt powiedzieć nie mógł, oprócz, że była niedostępną.
Panie, które do magazynu, po tych pochwałach przybywały z niedowierzaniem, wychodziły z niego zdumione, szepcząc:
— W tem jest jakaś tajemnica!
Tajemnicy domyślali się zgodnie wszyscy, lecz nikt odkryć jej nie mógł, chociaż przez lat trzy się o to starano. To, z czem człowiek się tai, zawsze prawie zaszczytu mu nie przynosi, zatem, i w tej przeszłości ciemnej p. Jadwigi domyślano się strasznych dramatów i niepięknych przygód.
Tymczasem postępowanie posądzanej kłam zadawało widoczny tym wymysłom. Żyła bardzo osamotniona, pracując, nie zawiązując stosunków, unikając ich nawet, zabawiając się muzyką i czytaniem. Gdy ją w miejskie towarzystwa wciągać usiłowano, tłómaczyła się zajęciem wielkiem a małem zdrowiem. Nie bywała nigdzie, tylko w kościele i czasem na przechadzkach, ze starą jejmością, prostą a dobrą kobieciną, którą sobie przybrała — karmiła i poiła ją, aby nie być zupełnie samą. Młodzież rozmaitemi sposobami usiłowała się zbliżyć do pięknej młodej wdowy, lecz Justyna umiała temu zawsze zapobiegać w samych początkach.
Panie ze wsi, majętniejszych rodzin, które szerszy świat znały, umiały ocenić p. Jadwigę, nazywały ją „une personne très comme il faut“, zdawały się na jej smak, podziwiały skromne rachunki, a najmocniej intrygował je tu fortepian, nuty i nowe książki.
Modystka z takiemi upodobaniami, niewymagająca, niedroga, skromna, zdobywała ich serca. Nie śmiały się z nią spoufalać bliżej, ale niejedna, zmuszona w salonie czekać dłużej, przerzucała książki, przepatrywała nuty, wydobywała albumy i — zdumiewała się, nic nie rozumiejąc.
Nie było już potem mowy o artystce na reformie; zaczęto się domyślać jakiejś nieszczęśliwej, znacznego domu i dobrego urodzenia kobiety, w tej nieznajomej. Zyskiwała sobie sympatye, oświadczano się jej z niemi, chciano podzielać jej cierpienia; ale ona uśmiechała się swobodnie i zapewniała, że ze swego położenia była kontenta i na życie się skarżyć nie miała prawa.
Wistocie, interessa magazynu szły bardzo dobrze. W pierwszym roku zbyt był mały, nikt zakładu nie znał; powoli rozszerzało się koło osób znajomych; jedni polecali drugim i klientella panny Jadwigi, szczególniej po prowincyach sąsiednich, daleko się rozpowszechniła. Niektóre panie parę dni spędzały w mieście, większą ich część trawiąc w salonie modystki, aby mieć przyjemność mówić z nią i spędzić kilka godzin w jej towarzystwie.
Po upływie tych pierwszych lat nowicyatu można już było sądzić, że p. Jadwiga pozostanie tu nazawsze, a kilku urzędników, domyślając się zamożności, miało na widoku staranie się o jej rękę, gdy zaszły niespodziane okoliczności. Z dalszych stron na karnawał przybyły w okolice syn p. Sędziny Karandaszewskiej z Baranówki, p. Leon, któremu matka starzejąca się zalecała ożenek, znalazł tu z łatwością przystojną i dosyć dobrze wychowaną panienkę, która po najdłuższem życiu rodziców miała dostać piękną wioskę wołyńską, słynącą ze swej pszenicy.
Panna bardzo ładną nie była, ale rodzicielski majątek prześliczny, a dziewczę mogło się podobać z wesołego charakteru, uprzejmości w obejściu i pewnej naiwności, dosyć oryginalnej.
Pan Leon, który był przekonany, że matka mu nie wydzieli majątku, dopóki się nie ożeni, znudzony żywotem kawalerskim, znajdując panienkę sympatyczną, wioskę wcale dobrą, rodziców sobie przychylnych, oświadczył się i został przyjętym; a że wyprawa była od dwóch lat na zapas gotową i zwlekać nie miano powodu, ślub się odbył, państwo młodzi wyjechali do Szwajcaryi, ale tylko saskiej, i, powróciwszy, przybywali teraz do rodziców, a tu sąsiedztwo z kolei dawało bale, wieczory i obiady na przyjęcie ich.
Pani Jadwiga miała więc wiele do czynienia i musiała nieustannie z Warszawy sprowadzać nowe zapasy kwiatów, wstążek i t. p.
Młoda p. Leonowa, ponieważ zawczasu i sposobem ekonomicznym miała sobie przygotowaną wyprawę przez zabiegliwą mamę, bardzo niewiele z magazynu p. Jadwigi potrzebowała. Jakkolwiek taniem tu było wszystko, matka p. Leonowej, osoba niesłychanie wyrachowana i oszczędna, utrzymywała, że w tem coś jest, że ta p. Jadwiga albo na gatunkach lub na robocie oszukiwać musi! Wolała więc targować się do upadłego gdzieindziej i może właśnie targ był dla niej siłą przyciągającą.
Obchodzono się więc bez tej nowej podejrzanej modystki i nie zaglądano tutaj.
Po powrocie z wycieczki do Szwajcaryi, przybywszy z młodą żoną, p. Leon na te wszystkie przyjęcia sąsiadów nie mógł toaletami wystarczyć: wypadła potrzeba przerobienia czegoś; a że p. Leonowa czuła się niedysponowaną, wyprawiła więc męża z obstalunkiem. W miodowych miesiącach mąż każdy takich usług chętnie się podejmuje. Pan Leon pojechał do miasteczka, odszukał magazyn p. Jadwigi, zadzwonił do drzwi i został wpuszczonym.
Wprowadziła go starsza panna, Celestyna, do saloniku i poprosiła, aby chwileczkę poczekał na gospodynię. Pan Leon z podziwieniem się tu rozglądał jeszcze, gdy drzwi się otwarły i w nich ukazała się panna Jadwiga. Na widok p. Leona zrazu się, przestraszona, cofnęła, potem, chwilę postawszy, niepewna co ma począć, weszła krokiem powolnym i poważnym do salonu.
Leon stał ze zdumieniem na twarzy niewypowiedzianem, milczący; nie chciał wierzyć oczom: w osobie p. Jadwigi poznał ową Justkę, o której chodziły teraz opowiadania, że, według wszelkiego podobieństwa, nie żyła już.
Utrzymywano, że w ucieczce zachorowała i w małej mieścinie gdzieś zmarła, pod cudzem się ukrywszy nazwiskiem. Jakaś zapewne wcale inna nieszczęśliwa dola posłużyła do zmyślenia tej baśni.
Leon z początku słowa długo nie mógł przemówić.
— Być-że to może! — zawołał w końcu — pani tu!
Justka, poważny wyraz twarzy nadała.
— Panie Leonie — rzekła — spodziewam się po dawnej jego życzliwości, iż mnie nie zdradzisz. Jestem tu spokojną; jest mi dobrze, pracuję — świat o mnie zapomniał.
Dawne uczucie odezwało się w Leonie, który odparł wzruszony:
— Zastosuję się do woli jej, lecz pozwól pani powiedzieć sobie, iż przyjaciele mają prawo mieć żal wielki do niej; porzuciłaś pani nas, nie wiedząc nawet, że los jej żywo nas będzie niepokoić i obchodzić!
Cośmy się nabiegali, naszukali, a p. Jolanta ile wylała łez! Długo spodziewano się powrotu.
Justka spuściła oczy.
— Lepiej nie mówmy o tej przeszłości — odezwała się — usiłowałam o niej zapomnieć, choć nie raz mi się serce ściskało.
Pan się ożeniłeś? — dodała.
— Tak jest — odparł Leon kwaśno — matka moja wymagała tego po mnie.
— Nie wiesz pan co się z innymi mymi znajomymi i przyjaciołmi stało? — spytała.
— Jakto? pani nie masz wiadomości o ich losach?
— Żadnej! — szepnęła Justka.
— Więc najpierw powinienem pani oznajmić najważniejszą nowinę. Baron Brock zmarł rok temu, a z nim umarł proces wytoczony pani, którego nikt prowadzić dalej nie myśli. Jesteś pani dziedziczką po dziadku i tymczasowo opiekunowie zarządzają majątkami, czekając, aż panią wyszukać zdołają.
Justka zbladła nieco i westchnęła.
— Wiesz pan to z pewnością? — zapytała.
— Z największą w świecie — rzekł Leon, i zdaje mi się, że pani teraz obowiązaną jesteś przyjąć dar człowieka, który tak ją kochał. Jeżeli dla siebie nie potrzebujesz fortuny, możesz pani tak wiele nią uczynić dobrego!
Justka nie odpowiadała i nagle, podniósłszy głowę — rzekła:
— Ale pan przybyłeś tu wysłany przez żonę; masz pewnie polecenie pilne: korzystajmyż z czasu; chodź pan do pracowni. Potrzebujesz co wybrać?
Leon już był o wszystkiem w świecie zapomniał, patrząc na swą dawną miłość. Ona, choć z ust jego dowiedziała się o tak ważnej zmianie, która ją miała przenieść ztąd w świat nowy, wydawała się tak obojętną, jakby ją to bynajmniej nie obchodziło.
Zmusiła Leona, aby opowiedział z czem przybył, zrobiła wybór sama, dała polecenia w pracowni, a gościa zaprosiła napowrót do salonu.
— Pani tu przecie pozostać nie możesz! — zawołał Leon, wchodząc — byłoby to grzechem nie do darowania i dziwactwem nie do wytłómaczenia. Wątpię bowiem, abyś się pani miała tak zakochać w swem powołaniu, iżby ono wszystko dla niej mogło zastąpić.
— Mówmy o znajomych i przyjaciołach — przerwała, niechcąc na pytanie odpowiedzieć, Justka — a naprzód p. Jolanta?
— Oile wiem, chociaż zmniejszono dwór i zredukowano mieszkanie do skromniejszych rozmiarów, opiekun oczekuje zawsze na powrót pani, niechcąc dać wiary w rozsiane wieści. Nieustanne ogłoszenia wzywają panią do powrotu. Czyż nie spotkałaś się pani z żadnem?
— Gazet naszych nie czytałam umyślnie, postanowiwszy zerwać z przeszłością — rzekła Justka. — Cieszę się, że stare sługi nie rozproszyły się, a... (tu się zawahała) znajomi moi dalsi?
Zdawało się Justce, iż imion Leon powinien się był domyśleć. Jakoż wistocie sama zazdrość na usta jego nasunęła Zygmunta.
— Sądzę — rzekł — iż p. Zygmunt panią obchodzić będzie. Jest to od czasu, gdy pani tam zabrakło, najnieszczęśliwszy z ludzi. Zestarzał się, skwaśniał, stał się w towarzystwie nieznośnym, szorstkim, pełnym goryczy. Ludzie uciekają od niego. Zdaje się, że nieszczególnie też mu się powodzić musi, bo bardzo ubogo koło niego.
Wspomniał potem Leon o sąsiedzie Aurelim, który majątek matki już dojadał, posag siostry zmarnotrawił i, żył nie myśląc o jutrze, gdy biedna Porochowa łzami się zalewała, ledwie mogąc się od wierzycieli obronić. Była mowa o sprzedaży Zdunowa z wolnej ręki, aby cokolwiek dla biednej matki ocalić, która chciała się przenieść do miasteczka. O wydaniu za mąż panienki mowy już nie było.
Innych także znajomych i przyjaciół losy, o ile były p. Leonowi znane, w niewielu zarysach odmalował gość słuchającej z natężoną uwagą Justce. Lecz, jakkolwiek zdawało się to niewiele zabierać czasu, ani się spostrzegł, gdy dnia znaczna część upłynęła, a pracownice pani Jadwigi nie mogły się wydziwić temu, iż tak długo z tym nieznajomym przesiadywała.
Wstał wreszcie Leon, spójrzawszy na zegarek, a gospodyni, podając mu rękę, szepnęła, iż zaklina go i prosi, aby o niej ani mówił, ani pisał i donosił.
— Co pocznę, sama nie wiem jeszcze — dodała — ale nie życzyłabym sobie rozgłosu; muszę się namyśleć.
— Pozwolisz mi pani się odwiedzić jeszcze? — zapytał Leon.
Justka się zlekka zarumieniła.
— Z tym warunkiem, ażebyś pan do mnie przybył jak do modystki.... nic więcej. Przyniosłeś mi pan niepokój do mojego cichego zakątka.
— Nie ja! znowu los tylko — odparł Leon — przyjechałem po stroik na głowę.
Rozśmiał się z jakąś goryczą. Mimowolnie na wschodach idącemu przyszło na myśl porównanie młodej swej, miłej i dobrej, ale niebardzo wykształconej żony, z tą kobietą, z którą i on byłby może wyżej mógł wzlecieć.
— A teraz — rzekł w duchu — jestem skazany na wiekuistego hreczkosieja.
Co się działo z Justką po oddaleniu się gościa, wychodziło tak z ram jej powszedniego życia, że panny nie umiały sobie wytłómaczyć jej postępowania i — naturalnie, odwiedzinom p. Leona przypisano te skutki nadzwyczajne.
Justka, zdawszy roboty na starszą swą pomocnicę, sama się zamknęła w sypialni i cały czas tam do wieczora spędziła.
Gdy naostatek klękła do codziennych pacierzy, chociaż łzy miała na oczach, duch jej wywalczył już w sobie spokój, czoło było wypogodzone: panowała nad sobą.
Przyszła nazajutrz do pracowni, jak zwykle; lecz, pomimo wysiłku, aby dzień miniony nie pozostawił po sobie śladu, panienki spostrzegły, że była bledszą, smutniejszą i nieco roztargnioną.
Leon zaś, z powrotem do rodziców żony, choć dawszy słowo, że Justki nie wyda, nie mówił ani o jej przeszłości, ani się przyznał, że ją widywał w Warszawie, zdradził się tylko żywem zajęciem p. Jadwigą i rozpytywaniem o nią.
Posypały się ze wszech stron różne informacye najsprzeczniejsze, z których część wywołała uśmiech na twarz p. Leona.
Matka jego żony, między innemi, tłómacząc się dlaczego jej nie używała, utrzymywała, że to była furfant jejmość zpod ciemnej gwiazdy, ale umiejąca tak ludziom wmówić co chciała, że u niej i taniej i lepiej wszystko znaleźć mogą niż gdzieindziej; gdy tymczasem oszukaństwo to było na wielką skalę.
Leon bronić się nie ośmielił.
Zdania i opowieści innych przekonać go mogły, że owa vox populi w wielu rzeczach nic w sobie boskiego nie ma, lecz jest tylko spotęgowaną złośliwością ludzką.
Niektóre z tych najpewniejszych informacyi pobudzały go do śmiechu, któremu oprzeć się nie mógł.
— Gdybym ja wyprawę twojej żony u niej robiła — zakończyła matka p. Leonowej, — dopierobyście dobrze wyszli na tem, bo u niej wszystko przegniłe, zbutwiałe, tandeta; ale umie tak osmaczyć, wmówić, iż sprzeda za najlepsze. I, mówcie sobie co chcecie, wy co tak jej gust chwalicie: ja znajduję, że ona żadnego nie ma.
Ruszyła ramionami; potępienie było bez apellacyi.
Jak tylko mógł, nie wzbudzając podejrzenia, p. Leon się wybrał do miasta, niezmiernie ciekawy dowiedzieć się: co Justka po odebraniu tak ważnej wiadomości postanowiła?
Korciło go wielce dać znać biednemu Zygmuntowi, nad którym miał politowanie; lecz słowo dane nie pozwalało.
Wciągu dni kilku Justka musiała bić się z myślami i osnuwać różne plany, gdyż i domowi znajdowali ją zmienioną i Leon spostrzegł że pobladła i posmutniała.
Przywitała go nieco zmieszana i wprowadziła do saloniku. Rozmowa z trudnością się mogła zawiązać. Na pierwsze pytanie Justka odparła:
— Nic jeszcze nie postanowiłam. Tak mi tu było dobrze, spokojnie, a los mój zdawał się zapewnionym na przyszłość tak bezpiecznie, że mi żal się ztąd ruszyć — i po co?
— Odpowiem pani jej własnemi, dawniej często powtarzanemi wyrazami: — żyje się dla drugich. Będziesz pani miała środki do czynienia wiele dobrego: dlaczego się wahać?
— Bo dobrze czynić nie łatwo — poczęło dziewczę poważnie. — Żyć dla siebie potrafi każdy, dla ludzi, nawet z najlepszemi chęciami, można czasem nieść puszkę Pandory. Potrzeba wielkiej zarozumiałości, aby sobie pochlebiać, iż się użytecznym być potrafi.
— Przesadzone — kochana pani — odparł Leon, niewdając się w rozumowania. — Krótko mówiąc: powracasz pani do Warszawy?
Justyna się uśmiechnęła.
— Wiesz pan, że w przeznaczeniu mojem jest zewsząd uciekać! — odezwała się po chwili — zatem chcę mu być posłuszną.
Zniżyła głos.
— Zostawię mój magazyn i przekażę go pomocnicy, bardzo dobrej panience, która go po mnie odziedziczy niespodziewanie. Ja.... (ruszyła ramionami) — znowu będę musiała uciekać.
Wiesz pan gdzie mieszka Jolanta i moja stara Marta?
— W tymsamym domu — odparł Leon — z tą różnicą, że zajmują tylko połowę dawnego lokalu.
Justkę zdawało się to radować.
— Żal mi będzie tego spokojnego kąta, dla którego ja byłam zagadką — rzekła. — Nie spodziewam się, ażebym po sobie złą pamięć pozostawiła, lecz niewątpliwie dwuznaczną; a ucieczka jej nie naprawi.
— Czy i teraz jeszcze jestem do zachowania tajemnicy obowiązanym? — zapytał Leon, mający na myśli Zygmunta.
— Do jak najściślejszej! — szybko odpowiedziała Justyna. — Długo tu państwo bawicie jeszcze?
— Matka mnie powołuje do Baranówki, za dni kilka powracamy. Sądzę, że i sąsiedztwo będzie temu rade, bo znużone być musi przyjmowaniem nas — spocznie.
Rozstali się po chwili z sobą, i p. Leon wymówił sobie pozwolenie odwiedzenia panny Justyny w Warszawie.
Panny pracujące w magazynie, od pierwszej bytności p. Leona mające go w podejrzeniu, gdy teraz zniknął, utrzymywały wszystkie, iż pani ich niezmiernie się zmieniła, że coś zaszło ważnego, co na jej humor i postępowanie wpłynęło. Znajdowano ją inną.
Oświadczyła później starszej swej pannie, że będzie musiała kilkodniową podróż odbyć. Nie było to nowością, bo raz czy dwa jeździła do Kijowa i Berdyczowa, lecz tymrazem nie mówiła dokąd się uda, ani jak zabawi długo.
Starała się jednak tej, która ją miała tu zastąpić, wpoić pewne prawidła postępowania, i z tego wnoszono, że nieobecność przeciągnie się może dłużej.
Jednego dnia niespodziewanie, z małemi pakunkami, pożegnawszy swe pracownice, uściskawszy zastępczynię, ze łzami w oczach, Justka opuściła miasto.
W kilka dni później list nadszedł do starszej panny, aby objęła zarząd magazynu i starała się prowadzić go tak, jak dotąd był administrowany; „Nie wiem jak długo niebytność moja przeciągnąć się może, — pisała do niej — proszę, abyś rządziła tak, jakbyś była panią jedyną, a radzę, abyś jak najmniej zmieniała, bo się nam wiodło dobrze i szczęśliwie. Później dam znać o sobie, ale proszę być spokojną. Wrazie potrzeby o radę i pomoc udasz się do adwokata P., któremu cię poleciłam.“
Wbiło to w dumę starszą pannę.
W mieście zniknięcie Jadwigi obfitego do przypuszczeń dostarczyło materyału.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.